36. PKO Wrocław Maraton
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 447
- Rejestracja: 25 sty 2018, 12:49
- Życiówka na 10k: 40:10
- Lokalizacja: miasto100mostów
Faktycznie, yr.no pokazywał nawet w pewnym momencie w niedzielę przed południem 11 stopni u nas.
Teraz prognoza jest taka, że przez kilka dni ma być bardzo podobna pogoda.
Jedno co mnie pociesza to to, że noce i poranki są już dużo chłodniejsze, słońce wstaje sporo później niż na początku lata, a temperatura znacząco rośnie dopiero po południu.
Teraz prognoza jest taka, że przez kilka dni ma być bardzo podobna pogoda.
Jedno co mnie pociesza to to, że noce i poranki są już dużo chłodniejsze, słońce wstaje sporo później niż na początku lata, a temperatura znacząco rośnie dopiero po południu.
37:52 1:25:24 3:12:11
- j.nalew
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 737
- Rejestracja: 31 gru 2015, 09:24
- Życiówka na 10k: 42:49
- Życiówka w maratonie: 3:35:01
- Lokalizacja: Wrocław
Czy ktoś wie, kto biegnie z elity albo choć top amatorów ? Bo lista startowa nie jest dostępna..
IG jnalew
www.strava.com/athletes/19149633
Blog viewtopic.php?f=57&t=56963
Blog - komentarze viewtopic.php?f=28&t=56993
5km 20:11, 2018
10km 42:49 2018
HM 1:37:29, 2023
M 3:35:01, 2023
www.strava.com/athletes/19149633
Blog viewtopic.php?f=57&t=56963
Blog - komentarze viewtopic.php?f=28&t=56993
5km 20:11, 2018
10km 42:49 2018
HM 1:37:29, 2023
M 3:35:01, 2023
- rolin'
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1824
- Rejestracja: 25 cze 2013, 19:20
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: małopolskie
No my biegniemy
BLOG - KOMENTARZE
5 km - 19:09 (01.09.18)
10 km - 38:28 (11.03.18)
HM - 1:25:11 (18.03.18)
M - 3:13:15 (09.09.18)
5 km - 19:09 (01.09.18)
10 km - 38:28 (11.03.18)
HM - 1:25:11 (18.03.18)
M - 3:13:15 (09.09.18)
- j.nalew
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 737
- Rejestracja: 31 gru 2015, 09:24
- Życiówka na 10k: 42:49
- Życiówka w maratonie: 3:35:01
- Lokalizacja: Wrocław
No przecież! Powodzenia, wygrajcie wszyscy!
IG jnalew
www.strava.com/athletes/19149633
Blog viewtopic.php?f=57&t=56963
Blog - komentarze viewtopic.php?f=28&t=56993
5km 20:11, 2018
10km 42:49 2018
HM 1:37:29, 2023
M 3:35:01, 2023
www.strava.com/athletes/19149633
Blog viewtopic.php?f=57&t=56963
Blog - komentarze viewtopic.php?f=28&t=56993
5km 20:11, 2018
10km 42:49 2018
HM 1:37:29, 2023
M 3:35:01, 2023
- rolin'
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1824
- Rejestracja: 25 cze 2013, 19:20
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: małopolskie
Próbowałem, ale poczułem jakbym rozmawiał z kimś kto jest spoza środowiska
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
BLOG - KOMENTARZE
5 km - 19:09 (01.09.18)
10 km - 38:28 (11.03.18)
HM - 1:25:11 (18.03.18)
M - 3:13:15 (09.09.18)
5 km - 19:09 (01.09.18)
10 km - 38:28 (11.03.18)
HM - 1:25:11 (18.03.18)
M - 3:13:15 (09.09.18)
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3659
- Rejestracja: 06 sie 2014, 22:31
- Życiówka na 10k: 38:38
- Życiówka w maratonie: stara i nieaktualna
- Lokalizacja: Wroclaw, POL
- Kontakt:
Sądzę, że mają urwanie głowy na ostatnią chwilę - trudno odpowiadać na niezrozumiałe pytania i domyślać się co autor miał na myśli. Sądzę, że myśleli że pytasz o ustawienie na starcie - bo faktycznie nie ma zaznaczonej strefy elity i pejsmejkerów.
Odnośnie pejsmejkerów - na 3:00 i 3:15 pewnie jak co roku będą stali tuż za elitą:
http://pro-run.pl/2018/07/09/zapisy-dla ... -maratonu/
Odnośnie pejsmejkerów - na 3:00 i 3:15 pewnie jak co roku będą stali tuż za elitą:
http://pro-run.pl/2018/07/09/zapisy-dla ... -maratonu/
biegam ultra i w górach
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 447
- Rejestracja: 25 sty 2018, 12:49
- Życiówka na 10k: 40:10
- Lokalizacja: miasto100mostów
Poniżej moja relacja z wczoraj
Wczoraj przebiegłem swój pierwszy maraton w życiu - 36. Maraton Wrocławski. Impreza startowała o 9 rano. Budzę się ok. 6.30 i wrzucam na ruszt dość obfite, choć lekkostrawne śniadanie. Chwilę przed 8 jadę na Stadion Olimpijski. Poranek był przyjemnie chłodny, ale tuż przed startem wyszło słońce, które od razu zaczęło nieco przypiekać. Pomyślałem sobie, że łatwo nie będzie. Ustawiłem się mniej więcej w połowie odległości między balonami na 3:00 a 3:30. Balonów na 3:15, z którymi chciałem biec, na starcie w ogóle nie widziałem.
Pierwsze kroki raczej wolnym tempem, w tłoku. Już po kilkudziesięciu metrach złapała mnie kolka z lewej strony. "Niieeee! Tragedia" - pomyślałem sobie. Męczyłem się z nią przez pierwszych 10-12km co jakiś czas uciskając miejsce bólu palcami, co wybijało mnie z rytmu i powodowało niepotrzebną utratę sił. Szkoda, zamiast cieszyć się pierwszymi, spokojnymi kilometrami, najciekawszym fragmentem trasy to musiałem zmagać się z bólem. Na szczęście przetrwałem to, po 10km wrzucam pierwszy żel i zaczęło powoli odpuszczać. Może śniadanie jednak było za późno?
Przed Wieżą Ciśnień słysze rozmowę Anglików, którzy są ciekawi cóż to za budynek. Biegnę z nimi i rozmawiam przez następne 2-3km. Nagle w odległości jakichś 100m przed sobą widzę balony na 3:15. Stopniowo zacząłem dochodzić grupę i mniej więcej na 15km się w nią wtapiam. Tamten moment biegu wspominam rewelacyjnie - równiutkie tempo, dużo sił, brak bólu. Na 18km mijam moich kibiców, którzy przygotowali fenomenalny transparent. Przystaję na chwilę w pit stopie, żeby przesmarować dodatkowo miejsca naraone na otarcia.
Po chwili skręt w ulicę Legnicką i najnudniejszy moement trasy - ok. 13-14km długimi prostymi ulicami bez zacienienia. Na szczęście właściwie w ogóle nie wiało. Połówka odpikuje w 1:37:50 - 20s wolniej niż tempo na 3:15. Z grupą biegnę do ok. 25-26 kilometra. Potem zaczyna mi ona powoli odchodzić. Moje tempo spada z 4:35 na 4:40, 4:42, po kilku kilometrach 4:45, 4:50. Tam się trzymałem do 30 kilometra. Czułem coraz cięższe nogi a krok wymagał coraz więcej wysiłku. Na 32 kilometrze ponownie moja grupa, jeszcze tylko dycha do mety. W tym momencie zacząłem odczuwać silne spięcie mięśni łydek oraz duży ból zginacza biodra, który utrudniał mi wyprowadzenie do przodu prawej nogi. Tempo spadlo wyraźnie w okolice 5:10. Przestałem właściwie walczyć o czas, chciałem dobiec bez zatrzymania. Od 35-36 kilometra było już naprawdę ciężko. Niesamowite jak ogromną odległością wydaje się te kilka kilometrów, które na treningu robi się w dwadzieścia kilka minut. Na 38 kilometrze prąd przechodzi całą lewą nogę i łapie mnie skurcz lewego dwugłowego. Na rozciąganiu się tracę co najmniej kilkadziesiąt sekund. Udało się doprowadzić jako tako do ładu i biec dalej. Kilometr później musze porozciągać z kolei prawy przywodziciel. Oby do 40 kilometra. Jeszcze raz zatrzymuję się przez skurcz tego samego dwugłowego, w końcu skręcam w ulicę Różyckiego, mijam 40. oraz 41. kilometr, chcę powalczyć chociaż o 3:25, na to mam szanse. Kilkaset metrów do mety, już działa adrenalina, ale nogi są mocno drewniane, już na stadionie, dosłownie 100m do mety łapie mnie kolejny skurcz dwuglowego. Rozciągam, staram się iść, nie daję rady, rozciągam mocniej, puściło w końcu.
Meta 3:26:09
Łydki i tył ud mam tak spięte, że idę jak na szczudłach. Oddechowo czuję się doskonale - nie mam nawet mocno przyspieszonego oddechu. Zakładają mi medal na szyję, idę po torze żużlowym stadionu i w tamtym momencie poryczałem się jak dziecko.
2,5 roku temu wyszedłem na swój pierwszy trening biegowy. Przebiegłem 6km i stwierdziłem, że to nie jest dla mnie. Za ciężko. Oczywiście biegłem dużo za szybko, jak to początkujący. Coś jednak kazało wychodzić na kolejne treningi. Pote coraz dłuższe dystanse - pierwsza dycha pewnego styczniowego wieczoru, kilka miesięcy później 17tka, z której byłem dumny. Pierwsze zawody, debiut na 10km i czas 44min. I brutalne przerwanie nowego hobby - zerwane więzadlo krzyżowe. Miesiące w oczekiwaniu na operację, zabieg, litry potu wylane podczas rehabilitacji, masaże fizjoterapeuty niemal wyciskające łzy, walka o powrót do sprawności. Pierwsze nieśmiałe truchty z bólem, stopniowy powrót, pierwsza piątka po parku w kwietniu 2017, później półmaraton nocny w czerwcu, jeszcze trochę na hamulcu, w końcu rok 2018 - złamane 40 minut na 10km, 1h30 w półmaratonie.
Mam to. Może to śmieszne i dziecinne, ale kiedy było mi ciężko na treningach myślałem o uczuciu jakie będę miał mijając metę maratonu. I od razu robiło się łatwiej.
Teraz wiem co dokładnie znaczy taki dystans. Wiem o czym mowa kiedy pada zdanie, że maraton to 30km rozgrzewki i 12km biegu. Postaram się, żeby kiedyś był to u mnie prawdziwy bieg a nie tylko walka o przetrwanie do mety. Ale póki co - cieszę się tym co mam, bo jest to jedna z rzeczy, o których marzyłem od lat, a wczoraj stała sie rzeczywistością.
Jeszcze gwoli wyjaśnienia - wziąlem 4 żele decathlonowe Aptonia, żadnych problemów gastro (przeciwnie, kolka którą miałem od samego początku przeszła po przyjęciu żelu), wsuwałem w 3-4 miejscach banany, woda ze stołów, po kubeczku co 5km, żadnej własnej.
Szczerze mówiąc ja nie czułem za bardzo zgubnego wpływu temperatury, nie było mi gorąco, ale jednak słońce robiło swoje. Mocniejszy koelga biegł na 3:10, skończył 3:18 i zwolnił mocno po 25km, tak jak ja. U mnie pierwsza połówka 1:38 druga 1:48 - druga słaba, co tu dużo mówić. Może gdybym, widząc warunki, zdecydował się od początku walczyć np. o 3:20 to dojechałbym bez skurczy - ale ciężko powiedzieć. Frycowe zapłacone, jedziemy dalej.
Wczoraj przebiegłem swój pierwszy maraton w życiu - 36. Maraton Wrocławski. Impreza startowała o 9 rano. Budzę się ok. 6.30 i wrzucam na ruszt dość obfite, choć lekkostrawne śniadanie. Chwilę przed 8 jadę na Stadion Olimpijski. Poranek był przyjemnie chłodny, ale tuż przed startem wyszło słońce, które od razu zaczęło nieco przypiekać. Pomyślałem sobie, że łatwo nie będzie. Ustawiłem się mniej więcej w połowie odległości między balonami na 3:00 a 3:30. Balonów na 3:15, z którymi chciałem biec, na starcie w ogóle nie widziałem.
Pierwsze kroki raczej wolnym tempem, w tłoku. Już po kilkudziesięciu metrach złapała mnie kolka z lewej strony. "Niieeee! Tragedia" - pomyślałem sobie. Męczyłem się z nią przez pierwszych 10-12km co jakiś czas uciskając miejsce bólu palcami, co wybijało mnie z rytmu i powodowało niepotrzebną utratę sił. Szkoda, zamiast cieszyć się pierwszymi, spokojnymi kilometrami, najciekawszym fragmentem trasy to musiałem zmagać się z bólem. Na szczęście przetrwałem to, po 10km wrzucam pierwszy żel i zaczęło powoli odpuszczać. Może śniadanie jednak było za późno?
Przed Wieżą Ciśnień słysze rozmowę Anglików, którzy są ciekawi cóż to za budynek. Biegnę z nimi i rozmawiam przez następne 2-3km. Nagle w odległości jakichś 100m przed sobą widzę balony na 3:15. Stopniowo zacząłem dochodzić grupę i mniej więcej na 15km się w nią wtapiam. Tamten moment biegu wspominam rewelacyjnie - równiutkie tempo, dużo sił, brak bólu. Na 18km mijam moich kibiców, którzy przygotowali fenomenalny transparent. Przystaję na chwilę w pit stopie, żeby przesmarować dodatkowo miejsca naraone na otarcia.
Po chwili skręt w ulicę Legnicką i najnudniejszy moement trasy - ok. 13-14km długimi prostymi ulicami bez zacienienia. Na szczęście właściwie w ogóle nie wiało. Połówka odpikuje w 1:37:50 - 20s wolniej niż tempo na 3:15. Z grupą biegnę do ok. 25-26 kilometra. Potem zaczyna mi ona powoli odchodzić. Moje tempo spada z 4:35 na 4:40, 4:42, po kilku kilometrach 4:45, 4:50. Tam się trzymałem do 30 kilometra. Czułem coraz cięższe nogi a krok wymagał coraz więcej wysiłku. Na 32 kilometrze ponownie moja grupa, jeszcze tylko dycha do mety. W tym momencie zacząłem odczuwać silne spięcie mięśni łydek oraz duży ból zginacza biodra, który utrudniał mi wyprowadzenie do przodu prawej nogi. Tempo spadlo wyraźnie w okolice 5:10. Przestałem właściwie walczyć o czas, chciałem dobiec bez zatrzymania. Od 35-36 kilometra było już naprawdę ciężko. Niesamowite jak ogromną odległością wydaje się te kilka kilometrów, które na treningu robi się w dwadzieścia kilka minut. Na 38 kilometrze prąd przechodzi całą lewą nogę i łapie mnie skurcz lewego dwugłowego. Na rozciąganiu się tracę co najmniej kilkadziesiąt sekund. Udało się doprowadzić jako tako do ładu i biec dalej. Kilometr później musze porozciągać z kolei prawy przywodziciel. Oby do 40 kilometra. Jeszcze raz zatrzymuję się przez skurcz tego samego dwugłowego, w końcu skręcam w ulicę Różyckiego, mijam 40. oraz 41. kilometr, chcę powalczyć chociaż o 3:25, na to mam szanse. Kilkaset metrów do mety, już działa adrenalina, ale nogi są mocno drewniane, już na stadionie, dosłownie 100m do mety łapie mnie kolejny skurcz dwuglowego. Rozciągam, staram się iść, nie daję rady, rozciągam mocniej, puściło w końcu.
Meta 3:26:09
Łydki i tył ud mam tak spięte, że idę jak na szczudłach. Oddechowo czuję się doskonale - nie mam nawet mocno przyspieszonego oddechu. Zakładają mi medal na szyję, idę po torze żużlowym stadionu i w tamtym momencie poryczałem się jak dziecko.
2,5 roku temu wyszedłem na swój pierwszy trening biegowy. Przebiegłem 6km i stwierdziłem, że to nie jest dla mnie. Za ciężko. Oczywiście biegłem dużo za szybko, jak to początkujący. Coś jednak kazało wychodzić na kolejne treningi. Pote coraz dłuższe dystanse - pierwsza dycha pewnego styczniowego wieczoru, kilka miesięcy później 17tka, z której byłem dumny. Pierwsze zawody, debiut na 10km i czas 44min. I brutalne przerwanie nowego hobby - zerwane więzadlo krzyżowe. Miesiące w oczekiwaniu na operację, zabieg, litry potu wylane podczas rehabilitacji, masaże fizjoterapeuty niemal wyciskające łzy, walka o powrót do sprawności. Pierwsze nieśmiałe truchty z bólem, stopniowy powrót, pierwsza piątka po parku w kwietniu 2017, później półmaraton nocny w czerwcu, jeszcze trochę na hamulcu, w końcu rok 2018 - złamane 40 minut na 10km, 1h30 w półmaratonie.
Mam to. Może to śmieszne i dziecinne, ale kiedy było mi ciężko na treningach myślałem o uczuciu jakie będę miał mijając metę maratonu. I od razu robiło się łatwiej.
Teraz wiem co dokładnie znaczy taki dystans. Wiem o czym mowa kiedy pada zdanie, że maraton to 30km rozgrzewki i 12km biegu. Postaram się, żeby kiedyś był to u mnie prawdziwy bieg a nie tylko walka o przetrwanie do mety. Ale póki co - cieszę się tym co mam, bo jest to jedna z rzeczy, o których marzyłem od lat, a wczoraj stała sie rzeczywistością.
Jeszcze gwoli wyjaśnienia - wziąlem 4 żele decathlonowe Aptonia, żadnych problemów gastro (przeciwnie, kolka którą miałem od samego początku przeszła po przyjęciu żelu), wsuwałem w 3-4 miejscach banany, woda ze stołów, po kubeczku co 5km, żadnej własnej.
Szczerze mówiąc ja nie czułem za bardzo zgubnego wpływu temperatury, nie było mi gorąco, ale jednak słońce robiło swoje. Mocniejszy koelga biegł na 3:10, skończył 3:18 i zwolnił mocno po 25km, tak jak ja. U mnie pierwsza połówka 1:38 druga 1:48 - druga słaba, co tu dużo mówić. Może gdybym, widząc warunki, zdecydował się od początku walczyć np. o 3:20 to dojechałbym bez skurczy - ale ciężko powiedzieć. Frycowe zapłacone, jedziemy dalej.
37:52 1:25:24 3:12:11
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2636
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Krabul, duże brawa za debiut! Ciekawa relacja. Proponuję żebyś założył mini-bloga (ten wpis możesz tam śmiało przekopiować), będziesz miał dodatkową motywację.
Czy zerwanie więzadla krzyżowego to wynik biegania?
Czy zerwanie więzadla krzyżowego to wynik biegania?
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1527
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
Gratuluję debiutu w maratonie no i walki do końca mimo przeciwności. Bardzo fajna relacja, też popieram pomysł z blogiem.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 447
- Rejestracja: 25 sty 2018, 12:49
- Życiówka na 10k: 40:10
- Lokalizacja: miasto100mostów
wigi, w prawym kolanie miałem zerwane krzyżowe bodaj w 2007 roku, operacja wiosną 2010, w lewym zerwane chyba w 2015 a operowane w listopadzie 2016. Oba zdarzenia miały miejsce podczas gry w koszykówkę.
Co do bloga - myślałem o tym, ale trochę boję się, że będzie to zżerać jeszcze więcej czasu, a jestem dość aktywnym użytkownikiem innego forum tematycznego (turystyka-gorska) i tego czasu przed kompem/telefonem robi się jednak już sporo. Zobaczę jeszcze.
Dzięki za dobre słowo.
Co do bloga - myślałem o tym, ale trochę boję się, że będzie to zżerać jeszcze więcej czasu, a jestem dość aktywnym użytkownikiem innego forum tematycznego (turystyka-gorska) i tego czasu przed kompem/telefonem robi się jednak już sporo. Zobaczę jeszcze.
Dzięki za dobre słowo.
37:52 1:25:24 3:12:11
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1210
- Rejestracja: 04 sie 2014, 16:12
- Życiówka na 10k: 46:42
- Życiówka w maratonie: 3:56:58
- Lokalizacja: Wrocław
krabul: w zasadzie to prawie "modelowa" relacja z maratonu ;-)
Biegnąc maraton po raz pierwszy po 30tym kilometrze nagle okazuje się, że powiedzenie "maraton zaczyna się po 30ce" wcale nie jest żartem i głupie 10-12km, które pozostało do mety to prawdziwa mordęga :)
Ja mimo tego, że biegłem ten maraton po raz trzeci (i to po tej samej trasie) znów niedoszacowałem zmęczenia. "Plan maximum" to było zrobić 4:10 (vs 4:21 rok temu) i choć nie do końca w to wierzyłem (nie przygotowałem sie dobrze, a lipiec skopałem dokumentnie), to rozplanowałem sobie bieg na: do połowy po 5:40, potem do 30go kilometra po 5:50, a dalej, to dzieląc pozostały czas do tych 4:10 przez 12,2km wyszło mi, że "wystarczy" mi pobiec każdy kilometr "tylko" po 6:26...cóż, po połówce miałem średnią 5:37, więc ponad minuta "zapasu", potem od 26km tempo zaczęło spadać, ale wciąż na 30km byłem prawie "zgodnie z planem"...ale dalej niestety, moc spadła, przy czym ja nawet nie zakładałem tego, że się nie zatrzymam, więc pojawiły się "planowe" przejścia do marszu w okolicach punktów z wodą (jest ten plus, że chwilę odpoczniesz, a przynajmniej normalnie się napijesz w marszu)...efekt: zamiast zaplanowanych "tylko" 6:26 wyszło 7:01 i czas 4:17:49...ale życiówka poprawiona o dokladnie 3,5 minuty, więc nie jest źle :)
Co do tego śniadania to raczej na pewno za poźno...ja zjadłem dzień wczesniej makaron z sosem bolońskim koło 16tej i wieczorem koło 20tej połowę bułki, drugą polowę zjadłem zaraz po pobudce (5:00), do tego 2 kawy na obudzenie i "rozruszanie kiszek" i z zolądkiem żadnych problemów.
4 żele to IMHO idealna liczba, tez biorę 4 zaczynając od 12km i dalej co 8km plus szot magnezowy na 30km.
Woda: we Wroclawiu woda jest tak naprawdę co 2,5km, więc faktycznie nie ma potrzeby brać wlasnej, ja jednak biorę pas z 2 bidonami po 250ml (czyli dodatkowe 0,5kg) i do 25km korzystam tylko z własnej wody mijając spokojnie tłum na "pit stopach" (potem i tak robi sie luźniej, choć u Ciebie z wyzszym tempem pewnie luźniej jest też na wcześniejszych kilometrach). Jeśli nie biegnie się na zasadzie "byle nie przejść do marszu", to warto zaplanować przerwy tak, jak napisałem powyżej: na pit stopach przechodzisz na chwilę do marszu, chwytasz kubek, idziesz te kilkadziesiąt metrów spokojnie pijąc i ruszasz dalej...niby nic, a czwórki naprawdę wtedy odpoczywają, nawet taka chwila "oddechu" pozwala na to, żeby nie zaczęły Cię łapać skurcze, bo jak już zaczną to musisz po prostu się zatrzymać i porozciągać aż puszczą...zdecydowanie bardziej "opłaca się" ta chwila marszu.
Co jeszcze...slońce: przed samym startem faktycznie grzało dosyć mocno, ale potem niebo zaciągnęło się cienkimi chmurami, dzięki którym nie było "palnika", a temperatura powietrza (kolo 22-23 stopni) nie była na tyle wysoka, by wpływac znacząco na wynik...na tego typu słońce wystarczy czapeczka, którą mozna zmoczyć i to wystarcza na "chłodzenie", a przynajmniej na pogodę taką, jak wczorajsza (w 2016 przy 31stopniach trzeba bylo moczyc czapkę co 2,5km i dodatkowo polewać się i zaliczać kurtyny wodne ;-))
Nic, gratuluję debiutu i powodzenia za rok!
--
Axe
Biegnąc maraton po raz pierwszy po 30tym kilometrze nagle okazuje się, że powiedzenie "maraton zaczyna się po 30ce" wcale nie jest żartem i głupie 10-12km, które pozostało do mety to prawdziwa mordęga :)
Ja mimo tego, że biegłem ten maraton po raz trzeci (i to po tej samej trasie) znów niedoszacowałem zmęczenia. "Plan maximum" to było zrobić 4:10 (vs 4:21 rok temu) i choć nie do końca w to wierzyłem (nie przygotowałem sie dobrze, a lipiec skopałem dokumentnie), to rozplanowałem sobie bieg na: do połowy po 5:40, potem do 30go kilometra po 5:50, a dalej, to dzieląc pozostały czas do tych 4:10 przez 12,2km wyszło mi, że "wystarczy" mi pobiec każdy kilometr "tylko" po 6:26...cóż, po połówce miałem średnią 5:37, więc ponad minuta "zapasu", potem od 26km tempo zaczęło spadać, ale wciąż na 30km byłem prawie "zgodnie z planem"...ale dalej niestety, moc spadła, przy czym ja nawet nie zakładałem tego, że się nie zatrzymam, więc pojawiły się "planowe" przejścia do marszu w okolicach punktów z wodą (jest ten plus, że chwilę odpoczniesz, a przynajmniej normalnie się napijesz w marszu)...efekt: zamiast zaplanowanych "tylko" 6:26 wyszło 7:01 i czas 4:17:49...ale życiówka poprawiona o dokladnie 3,5 minuty, więc nie jest źle :)
Co do tego śniadania to raczej na pewno za poźno...ja zjadłem dzień wczesniej makaron z sosem bolońskim koło 16tej i wieczorem koło 20tej połowę bułki, drugą polowę zjadłem zaraz po pobudce (5:00), do tego 2 kawy na obudzenie i "rozruszanie kiszek" i z zolądkiem żadnych problemów.
4 żele to IMHO idealna liczba, tez biorę 4 zaczynając od 12km i dalej co 8km plus szot magnezowy na 30km.
Woda: we Wroclawiu woda jest tak naprawdę co 2,5km, więc faktycznie nie ma potrzeby brać wlasnej, ja jednak biorę pas z 2 bidonami po 250ml (czyli dodatkowe 0,5kg) i do 25km korzystam tylko z własnej wody mijając spokojnie tłum na "pit stopach" (potem i tak robi sie luźniej, choć u Ciebie z wyzszym tempem pewnie luźniej jest też na wcześniejszych kilometrach). Jeśli nie biegnie się na zasadzie "byle nie przejść do marszu", to warto zaplanować przerwy tak, jak napisałem powyżej: na pit stopach przechodzisz na chwilę do marszu, chwytasz kubek, idziesz te kilkadziesiąt metrów spokojnie pijąc i ruszasz dalej...niby nic, a czwórki naprawdę wtedy odpoczywają, nawet taka chwila "oddechu" pozwala na to, żeby nie zaczęły Cię łapać skurcze, bo jak już zaczną to musisz po prostu się zatrzymać i porozciągać aż puszczą...zdecydowanie bardziej "opłaca się" ta chwila marszu.
Co jeszcze...slońce: przed samym startem faktycznie grzało dosyć mocno, ale potem niebo zaciągnęło się cienkimi chmurami, dzięki którym nie było "palnika", a temperatura powietrza (kolo 22-23 stopni) nie była na tyle wysoka, by wpływac znacząco na wynik...na tego typu słońce wystarczy czapeczka, którą mozna zmoczyć i to wystarcza na "chłodzenie", a przynajmniej na pogodę taką, jak wczorajsza (w 2016 przy 31stopniach trzeba bylo moczyc czapkę co 2,5km i dodatkowo polewać się i zaliczać kurtyny wodne ;-))
Nic, gratuluję debiutu i powodzenia za rok!
--
Axe
Endomondo: https://www.endomondo.com/profile/16400095
- rolin'
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1824
- Rejestracja: 25 cze 2013, 19:20
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: małopolskie
krabul gratulacje debiutu Witaj w klubie solidnych positive splitów
axe gratulacje życiówki
axe gratulacje życiówki
BLOG - KOMENTARZE
5 km - 19:09 (01.09.18)
10 km - 38:28 (11.03.18)
HM - 1:25:11 (18.03.18)
M - 3:13:15 (09.09.18)
5 km - 19:09 (01.09.18)
10 km - 38:28 (11.03.18)
HM - 1:25:11 (18.03.18)
M - 3:13:15 (09.09.18)
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 2636
- Rejestracja: 02 lut 2012, 00:11
- Życiówka na 10k: 00:38:28
- Życiówka w maratonie: 02:56:00
- Lokalizacja: Brzeg Dolny/Wrocław
Gratuluję axe życiówki.
Widzę, że sporo osób biega z założenia positive splitem. Wg mnie to nie jest dobry sposób na optymalny/najlepszy wynik.
Widzę, że sporo osób biega z założenia positive splitem. Wg mnie to nie jest dobry sposób na optymalny/najlepszy wynik.
-
- Wyga
- Posty: 86
- Rejestracja: 14 paź 2015, 20:11
- Życiówka na 10k: 32:55
- Życiówka w maratonie: 2:39:25
Też wtedy debiutowałem :P "Nabiegałem" wynik 3:07:22, ale ostatnie 9 km to była masakra :Dmichal-b pisze:Widzę że sporo osób wspomina ten masakryczny maraton z 2016, to ja się też dołączę - to był mój debiut Nie wiem jak dałem radę dobiec do mety (4:24). Na mijanym termometrze przy którymś z mostów było 51 stopni, widziałem potem zdjęcia z wartością 55... W tym roku pojechałem do Wiednia, licząc że w kwietniu będzie chłodniej, no i było, o jakieś może 5 stopni, 30 zamiast 35 Następnym razem zapiszę się chyba na maraton na Islandii!
PS. Właśnie się szykuję do drugiego maratonu... Frankfurt