Pod koniec listopada skończyłem wreszcie plan 10-tygodniowy (z powodu różnych przerw zajął mi 16 tygodni, ale mniejsza z tym) i postanowiłem rozpocząć przygotowania do Półmaratonu Warszawskiego.
Timing był idealny - plan zamieszczony na stronie bieganie.pl był rozpisany na 18 tygodni, ja zaś miałem do dyspozycji 20, więc była rezerwa na małe przeziębienie, delegację, konsekwencje wieczoru kawalerskiego etc. W półmaratonie liczyłem na złamanie bariery 2 godzin, jako że po zakończeniu planu 10-tyg przebiegałem moje liczące 7 km kółko w 38 do 40 minut. Zacząłem realizować plan, a dla zwiększenia motywacji zarejestrowałem się, zapłaciłem wpisowe i dostałem numer.
NIESTETY!!! 7 grudnia podczas treningu skręciłem nogę w kostce - pozrywałem przy tym więzała, naruszyłem torebkę stawową, no po prostu dramat. Na pierwsze dwa tygodnie zapakowali mi nogę w gips, teraz od Świąt kuśtykam o kulach, o bieganiu mowy nie ma i to chyba jeszcze przez parę długich tygodni (ortopeda przebąkiwał coś o 10 tygodniach zanim będę w stanie truchtać - na razie bez kul wciąż nie jestem w stanie chodzić). To zaś oznacza, że w najbardziej optymistycznym wariancie wydarzeń zamiast 18 tygodni przygotowań będę miał do dyspozycji 6 może 8.
CO ROBIĆ? Spróbować wystartować mimo wszystko, licząc się z tym, że z powodu zbyt krótkich przygotowań polegnę? Zrezygnować? A propos, czy sądzicie, że opłatę startową da się - nie, nie wycofać - przenieść na poczet wrześniowego Maratonu Warszawskiego, który był moim drugim tegorocznym celem? Na razie kręcę jak szalony na rowerku stacjonarnym (4-5 godzin tygodniowo), ale z każdym dniem łapię większego doła, bo nawet porozciągać się porządnie nie jestem w stanie

POMOCY!!!!!