Aśka: back for my back ;)

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

CEL: kontuzja precz i powrót do regularnych treningów

ok, nadszedł czas na cel nr 3, w związku z moimi mniej lub bardziej radosnymi dolegliwościami.
triathlon w Suszu poszedł się #@$, niestety, ale co nas nie zabije, to wzmocni, więc nie łamię się, tylko pocieszam, że do debiutu więcej czasu i zrobię go z lepszym wynikiem ;)

słowem: chwilowo jestem wykluczona z biegania i roweru, mogę tylko pływać i się rehabilitować, więc właściwy trening musi iść w odstawkę. leczę się pilnie, nie odpuszczam basenu, skoro nie mam szlabanu, buduję technikę pływania spokojnie, a jak dostanę po kolei zielone światło na rower i bieg, to sobie wrócę do treningu całościowego.

a co mi jest? to całe pasmo piszczelowo-biodrowe ponapinane, obie rzepki przyparte tak, że Beata w Ortorehu mi powiedziała, że aż takich to dawno nie widziała... do tego dochodzi - tu mogę koloryzować, bo pamiętam nieco, nie do końca konkretnie: miednica hmmm zrotowana do tyłu? coś takiego to było, i mam to z prawej strony, więc bolą mnie plecy z prawej, a noga - lewa, bo bardziej obciążam i tam właśnie w efekcie ból wyłazi.

wszystko do naprawienia ćwiczeniami i masażami (przepraszam: nie masażem, tylko rozrywaniem posklejanej tkanki - brzmi tak wstrętnie, jak boli, jak mnie Beata masuje... taka drobniutka, taka miła, a jak mi się do nogi dobierze, to uhhhh! wgryzam się w łóżko niemal...), więc po prostu kilka tygodni mnie czeka nakierowanych właśnie na te wszystkie moje cuda wianki, a potem zmieniam znowu nazwę bloga na bardziej aktywną ;))


i idę poczytać forum, bo straszliwie zaniedbałam - miałam małego doła i zerową ochotę na czytanie czegokolwiek związanego z bieganiem. jak widzę biegacza w parku, to mnie zieleń na twarzy oblewa z zazdrości (choć i radość bierze, że coraz więcej takich truchtaczy się zza krzaków wyłania). no i mój domowy truchtacz się nieźle wkręcił. ja mam przymusową przerwę, a Jacek napiera i napiera - co 2 dzień chodzi biegać, na zawody SAM SIĘ ZAPISAŁ i mnie właśnie o tym poinformował... ;) role się chwilowo zamieniły, będę mu trzymać plecak z ciuchami na zawodach i kibicować zza płotu ;))
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Obrazek

kolejna wizyta w Ortorehu (bardzo dobrze, że tam trafiłam, swoją drogą ;)), i melduję, że jest lepiej.
miałam kolejny rozrywający posklejane tkanki masażyk, znowu miałam ochotę wziąć jakiś wałek w zęby i zagryźć momentami, żeby się Beatce nie odwinąć "przypadkiem" :D, ale dałam radę jakoś i w dodatku ponoć jest mała poprawa. juhuuu! dzisiaj mi masowała nie tylko bok uda, ale też okolice piszczeli - uuh i ała! wszędzie ponapinane, dziadostwo :/
poza tym było mobilizowanie miednicy - fajne uczucie, jakby lżej mi nieco. nie boli mnie tam ciągle, niemniej dość często, a po takich zabiegach nie boli wcale :)
potem trochę ćwiczeń (kurka, muszę sobie gdzieś spisać wszystkie, bo mi chyba nieco z głowy wylatują...), okład z lodu - nie wiem, jak oni to robią, ale lód w Ortorehu jest dużo zimniejszy, niż z mojej lodówki :D

no i dzisiaj basen ma być :D
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

juhu, pierwszy raz od dawna (ok, w czwartek też pływałam, ale wpisu na blogu nie zrobiłam ;)):

Obrazek BASEN

45 minut - spóźniłam się; byliśmy ustawieni na basenie SGGW i wiem, że to brzmi idiotycznie, ale nie mogłam dziada znaleźć... na usprawiedliwienie dodam, że podjechałam od drugiej strony i wjeżdżałam w jakieś małe durne uliczki po kolei, bo i duszy żywej nie było, żeby o drogę zapytać, ale w końcu jakaś się znalazła i pokierowała, wobec czego... znowu skręciłam nie tam, gdzie trzeba... i co to ja mam niby? orientację w terenie całkiem niezłą? chyba czas zweryfikować swój auto-pogląd ;)

a co było na basenie? było pływanie w łapkach, pierwszy raz, dziwne uczucie. na początku fajnie - faktycznie szybciej, łatwiej tymi rękami machać. efekt: brałam oddech co 3 machnięcia, i co 4 nawet - i było git. do czasu... do czasu, gdy dostałam od Szanownego Pana Trenera ;) hasło, że ma być na maxa. nie wiem, co się stało, ale coś mi ten max dzisiaj totalnie nie szedł. raz, że mi się zaczęły ręce plątać w tych łapkach, dwa: oddechu brak... miało być 6x po 50 metrów, czyli dwa baseny, i za każdym razem pierwszy basen - miałam wrażenie, że rach ciach, śmigam, płynę tak, że rekord świata ino mig, oddech na 4, łapek nie czuję, i uwagi totalnie nie zwracam na ustrojstwo, a powrót... powrót wymuszony, prawie potopiony za każdym razem (w sensie, że oddechu totalnie nie starczało i ledwo co 2x dawałam radę), łapki przeszkadzały, jakby mi kto kamienie przytroczył... :/ nie kumam, ale może taki dzień?

czasy sobie dla potomności zanotuję: raz 58, potem 54, potem 59, 59, 60, 57.5 - pi razy drzwi jakoś tak.

tak czy siak, nieco się poruszałam, więc jest git, jest ajri i się cieszę się i mam nadzieję, że jutro będzie raźniej szło ;) bo jutro znowu basen, i w czwartek tyż --> wreszcie nieco ruchu, bo już wrastam w kanapę. od totalnego zgnuśnienia ratują mnie dwa psy, które wymagają sikania i kupania, park pod nosem, słoneczko cudne, więc bieremy piłki dwie i psiaki gonią, aż miło. wprawdzie mojego ruchu to wiele nie ma - ot, schylić się co 20 sekund, zamach wziąć, czekać, aż piłki wrócą, znowu się schylić, znowu zamach, znowu chwilka przerwy... ale lepsze to, niż kanapa ;)

tylko jeszcze bym chciała przynajmniej na rower móc wsiąść... przynajmniej tak, żeby móc sobie nim pojechać w tempie biegu mniejszego psiaczka, albo żeby do pracy czy na rehab. móc też rowerem, bo aż mnie coś trafia, jak słońce takie piękne, wiaterek fajny wieje, a ja w aucie muszę :/ niemniej, szlaban to szlaban, i potwierdza mi Beata ten szlaban za każdym razem - bo za każdym razem się podpytuję, czy a nuż mogę już... ;) twarda jest jednak, nie miętka, nie daje się moim niecnym podszeptom. echhhhhhhhhhhhhhhhh! ;)
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Środa, 20.04.2011

Free

Czwartek, 21.04.2011

Obrazek BASEN

Godzinka, trochę rozpływania, trochę koordynacyjnych (śmieszna sprawa: np. nogi do delfina, ręce do kraula albo na odwrót) - znów się topiłam nieco, ale dałam radę nie połknąć całego basenu, tylko pół ;)
Na koniec 5x 200m kraul (z małym urozmaiceniem na początku każdej dwusetki: ręce w pięści przez 25m albo nogi delfin + ręce kraul). Był moment, w którym myślałam, że nie no, jaja sobie Tomek robi i ja nie dam rady jednak... ;) Ale zagryzłam zęby i popłynęłam dalej zgodnie z zasadą, że co nie zabije, to wzmocni. Tomek chyba zobaczył moją krzywą minę i powiedział mi mniej więcej to samo chwilę później ;) I już jakoś dużo łatwiej ostatnie 2x 200m szło - w głowie czyżby tyle? Pewnie sporo... o czym się dowiaduję za każdym razem w najmniej wygodnych momentach, które okazują się o tyle wygodne i pozytywne, że jak już jestem "po", to zadowolona się robię, że nie odpuściłam i pocisnęłam dalej.


Obrazek
dzisiaj się zawzięłam i jeździłam sobie na wałku... na butelce coś mi automasaż nie wychodzi, miękkiego wałka w domu niet, więc wzięłam taki zwykły kuchenny... bolało... oj, bolało :D ale jak wstałam, to fajne uczucie - mam wrażenie, że dało sporo.




Nie wiem, jak najbliższe dni pod kątem treningów ustawię. Jak dam radę, to skoczę na basen, ale pieron wie, czy faktycznie wykroję coś z czasu. Pierwsze nasze święta robione przez nas, nigdzie nie jedziemy - więc czasu niby więcej, bo zamiast w trasie 3/4 dnia i z miasta do miasta i do kolejnego (jak już jedziemy, to zaliczamy i moje rodzinne, i Jacka rodzinne, żeby nie było, że święta tylko u jednej rodziny... ;)), siąść można na tyłku; niemniej, pierwszy raz trzeba będzie coś konkretniej ugotować, bo skoro już święta, to nie na samych kanapkach by się chciało. część rodziny w dodatku nas odwiedzi, więc coś im dać trzeba, i to coś musi być na tyle dobre, żeby nie było krzywych min, że bez mięsa i bez sera nawet (wszak nie tylko goście będą jeść, ja też... :D). słowem: na rehabilitację czas znajdę bankowo, mam nadzieję wykroić basen chociaż raz, potem we wt z powrotem trening już normalny.
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Piątek, 22.04.2011

Obrazek

No, jest efekt moich wczorajszych wałkowań nogi na wałku kuchennym: Beata mówi, że trochę rozluźniłam dziada, juhuuuuuu! :D
Ok, w kategoriach ogólnie przyjętych dalej jestem spięta itd., ale jak na mój ostatni miesiąc, to total luz w tej nodze :) Dumna z siebie jestem, bo nie powiem, żeby jeżdżenie na wałku należało do przyjemnych i lajtowych, więc dobrze, że dało na tyle, że już coś tam widać, że nad nogą pracuję :D Jeje! :D

Dzisiaj znów była wizyta w Ortorehu, klasycznie już masaż i mobilizowanie - tym razem bardziej miednicy plus pośladki się dopraszały mocno, bo mam tam ponapinane - chyba (jak dobrze rozumiem, co do mnie Beata mówi) przez to, że z miednicą mam problem, to napięcie i ból przenosi się niżej, żeby mnie jakkolwiek w pionie utrzymać, a że tyłek do tego nieprzeznaczony, to zaczyna boleć i ponapinane się to wszystko robi. Mniej więcej... ;) W związku z tym, dzisiaj mi to rozluźniała - ło rety, ałaaaaaaaaaaaaaaa! Ale zasada ta sama, co z wałkiem: warto zagryźć zęby, bo jak wstaję, to uh! No, jest różnica. Jest duża różnica.

Wczoraj jeszcze nie dopisałam, że na wałku jeździłam nie tylko udem i biodrem, ale też piszczelami (z boku), bo jak mi kilka dni temu Beata tam masować zaczęła, to się okazało, że nie tylko udo i biodro i rzepki, ale piszczele a owszem, jak najbardziej w te same nuty uderzają i też boliiiiii! No więc na wałek poszły, chociaż jako, że tu goła kość niemal, to oj i ała i więcej pisać nie muszę, a na dziś się tylko pochwalę, że widać, że pilnie wczoraj działałam, bo mi siniory powyłaziły.

Tak, można to wszystko podsumować tak, że sadomasochizm uprawiają ze mną w Ortorehu, który mi wielką radochę w efekcie sprawia, tak wielką, że w domu się "dokatowywuję" na wszelki wypadek, co mi jeszcze więszą radochę przynosi (ok, ulgę raczej ;))

I wsjo, idę po pikności do koszyczka na jaki rynek ;)
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Sobota, niedziela

Free, za dużo na głowie, mimo, że święta



Pn, 25 kwietnia 2011, .


Obrazek

W domu: wzmacnianie brzucha, wzmacnianie tyłka, masowanie, jeżdżenie na wałku, rozciąganie.
Ostatnio doszło mi nowe ćwiczenie: mam ułożyć jedną nogę na łóżku/stole - coś jak tutaj ćwiczenie 6 wersja druga http://ortoreh.pl/images/stories/dokume ... enta/b.pdf, tylko ja nie na materacu, a na stole. pierwszy szok: jak rozciągam "prawy tyłek", to kolano mogę oprzeć na blacie, jak lewy... oj... no, "nieco" mi brakuje...
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Wt, 26 kwietnia 2011

Obrazek

Dzisiaj w Ortorehu, Beata ustawiała mi miednicę i usiłowała ruszyć nią nieco, bo zastana, że hej, niestety.
Potem ćwiczenia - kolejne doszły:
1. rozciąganie czworogłowego konkretniejsze - najpierw w leżeniu na plecach na jakim łóżku
2. coś jak tu nr 5 http://ortoreh.pl/images/stories/dokume ... enta/b.pdf tylko dla ułatwienia mam się trzymać ściany
3. na kolano (ma być też na udo, ale chwilowo mnie w kolanie ciągnie konkretnie... i, rzecz jasna, nie dotknę ziemi, chociaż Beata mi pokazała na sobie, że w sumie rzecz prosta dla normalnego człowieka, a nie takiego przykurcza, jak ja :D nie ma tego na rysunku, niestety, guglowanie też wielkiego efektu nie przynosi, a że dobrze opisać chyba nie umiem chwilowo, muszę się nauczyć, jak to robić, to zostaniecie bez opisu ;)

Dostałam mały (słuszny) ochrzan za to, że w święta się zaniedbałam, więc muszę no się zebrać i regularnie ćwiczyć w domu, bo tak to efekt będzie za sto lat chyba. Tak więc jutro ma być tu wpis, że pilnie poćwiczyłam i jak coś, to mnie kopnijcie, bardzo mocno proszę, ok? i wpis ma być generalnie codziennie, więc jak ktoś ma ochotę mnie opieprzyć, jeśli takiegoż nie będzie, to proszę śmiało i poważnie.

no, lecę z psami. jeszcze dodam, że dostałam zielone światło na jogę, więc jutro sobie mam nadzieję czas na 30 min. znaleźć (dziś basen) i wprowadzić to-to, bo zawsze to jakiś ruch, a może i ulga się szybciej pojawi - oby.

ok, słoneczko czeka :)



EDIT
Obrazek BASEN

Godzina na SGGW z chłopakami. Muszę no sprawdzić, ile się jedzie metrem. W końcu chyba fajnie byłoby usiąść nieco na tyłku po treningu, bom zmęczona zwykle - raz tylko nieco, innym razem przeokrutnie, jak np. dziś, i mi się autem wracać nie chciało. Czasowo metrem wyjdzie chyba trochę dłużej albo bardzo podobnie, a że robi się coraz cieplej, to mały spacerek po treningu do metra byłby całkiem najs.

Co dziś było? Najpierw kraul na rozgrzewkę, na przemian z grzbietem.
Potem? Co było potem? Nie pamiętam.
Na bank główny dzisiejszy trening to było to: 8x 50 m, z odpoczynkiem chyba ze 2-3 minuty. Te 50 metrów mieliśmy płynąć tak, żeby każda kolejna pięćdziesiątka dawała niższą punktację, a punkty zbieraliśmy za czas w sekundach zsumowany z liczbą "kroków", czyli machnięć rękami (liczyliśmy cykl, czyli 1x = machnięcie prawą i lewą). Na start wyszło mi ponad 100, chyba 103, potem 93, potem 89, potem 2x nie wiem - na bank jedno było w górę (płynęłam za blisko za Maćkiem, musiałam przystopować, bo zwolnił), potem chyba 94, potem 88 i na koniec 85 (61 sek., 24 machnięcia).
Na początku było 14 machnięć, zeszłam po kolei do 13 najpierw na połówce (25m), potem całe 50 m = 2x13, potem do 12 na 25 m, raz nawet do 11, ale czas mi się chyba wydłużył. Wniosek: lepszy dłuższy krok, spokojniejszy, "kadencję" (nie wiem, czy tak samo się to nazywa, jak przy rowerze machanie nogami ;)) będę zwiększać później, najpierw muszę się nauczyć kończyć przy udzie, bo jak na razie to mi chyba pozwalało dziś przyspieszać.
Końcówka - 12 już jako stała, czas nieco zszedł, jak ciągnęłam mocniej, ale dbając o długi krok.

Na koniec 50 m grzbiet, potem - 50 m czucie wody (na plecach, nogi przodem, ręce za głową).

Wsjo.

Zmachałam się. :)
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Śr, 27 kwietnia 2011


Obrazek

Czasu było mało, więc dałam radę wykroić po prostu 15-20 minut na kilka najważniejszych ćwiczeń, tj. wzmacnianie brzucha, trochę wzmacniania tyłka, rolowanie na wałku, rozciąganie.
Ostatnio zmieniony 28 kwie 2011, 23:18 przez Aśka, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Czw, 28 kwietnia 2011


Od rana bolał mnie dość mocno dół pleców, tym razem lewa strona. Boli też trochę noga lewa :/


Obrazek
Ortoreh dzisiaj, najpierw Maciek ponastawiał mi miednicę. Okazało się, że nie tylko prawa strona jest nie taka, jak trzeba, z lewą też kiszka. Na bank z jednej strony mam zrotowane w przód, z drugiej w tył, ale nie pamiętam, z której jest co… :)
Bolało dziś bardzo, o dziwo lewa strona, od samego rana. Najgorzej było, jak siadałam na jakimś krześle etc. W związku z tym Maciek się zajął dzisiaj głównie miednicą, kością krzyżową nieco itd. Mobilizował, aż chrupnęło mi w udzie - gdzieś to napięcie musiało się kumulować i chrupnęło mi właśnie tam. Może to z tym jest związany mój ból uda? Bo chrupnęło tam, gdzie boli…

Po nastawianiu i mobilizowaniu - 45 minut ćwiczeń.

Obrazek

BASEN

Dzisiaj raczej pluskanie się, bo przyszli ludzie pokazać nam pianki do pływania i więcej było gadania i mierzenia, niż pływania, niemniej w międzyczasie zdążyłam najpierw coś tam popływać na rozgrzewkę, potem w płetwach 800m: 4x cztery pięćdziesiątki:
1. Pierwsza: kraul długi krok, technicznie jak najlepiej
2. Druga: kraul na pięściach
3. Trzecia: kraul na "grabiach", czyli rozczapierzone palce
4. Czwarta: coraz szybciej, technicznie normalny kraul - ciągle zapominałam przyspieszać pod koniec :D
I to powtórzyć 4x trzeba było. Generalnie guut, starałam się dociągać rękę jak najbardziej do biodra, bo nie bardzo mi to wychodzi, chociaż się staram pamiętać ;)

Potem mierzenie pianki i tyla z treningu.
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Pt, 29 kwietnia 2011

Obrazek

Dzisiaj znowu w Ortorehu, znowu praca nad miednicą i generalnie plecami - dzisiaj mi Beata, nastawiała i ustawiała, plus: rozmasowywała (rozrywaniem bym to raczej nazwała, rzecz jasna ;)) plecy. Dżiiizasss! Bolało w niektórych miejscach tak samo, jak jeszcze niedawno kolano czy udo - masakra! Potem ulga i nie mogę się doczekać następnego razu, ale w trakcie zabiegu - łolaboga!

Dostałam zadanie domowe dla mojego chłopaka - ma mi ponaciskać odpowiednio kość krzyżową, żeby mi porozluźniać nieco, bo samej ciężko, niemniej to dopiero, jak odwiedzi Ortoreh ze mną i dostanie konkretne instrukcje.

Dzisiaj ćwiczyłam konkretnie, bo ponad godzinę - jako, że plecy bolały, musiałam powtórzyć ćwiczenia na brzuch i, o dziwo, było lepiej. Zawsze, jak poćwiczę brzuch, plecy bolą 3x mniej. Tylko jeszcze trzeba o tym pamiętać i regularnie ćwiczyć… :D
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

uzupełniam z kilku dni


Sb, 30 kwietnia 2011

Obrazek
Pełna godzinka w domu.

Rano bolały plecy, a przede mną perspektywa całodziennego zwiedzania Wawy (wreszcie nieco słońca, więc można się rozejrzeć trochę ;)) wolnym spacerkiem --> uch i ała na samą myśl (przy mojej wadzie ból się nasila nie jak biegnę, tylko jak stoję albo idę spacerkiem… brzmi idiotycznie, ale cóż ;)). Wolałam więc uważniej i mocniej poćwiczyć brzuch (ten na plecy ma największy wpływ i jak trochę boli - wystarczy nieco "powciskać pępek w kręgosłup" i mija albo przynajmniej lżejszy się robi. Tak więc godzinka pełna, bez oszukiwania się i mimo małego zniecierpliwienia współzwiedzaczy :D

Potem marsze i siedzenia i marsze i siedzenia, efekt: pod koniec dnia już się zginałam. Na szczęście, trafiliśmy w miejsce, w którym mogłam się oprzeć o ścianę na dłuższą chwilę i powciskać ten pępek. Jak ręką odjął ;D




Nd, 1 maja 2011

Boli… Bolą… kolana, konkretnie. Nie wiem, czy to rozciąganie sprawia, że zaczynają boleć - na zasadzie, że do tej pory były unieruchomione i ponapinane i się "przyzwyczaiły", a jak je chcę rozruszać po latach przykurczu - to się buntują? Mam nadzieję, że to właśnie to, a nie coś innego. Dziś bolą cały dzień :/
Nie przypuszczam, żeby to od wczorajszych spacerów całodziennych, bo choć wiele godzin i niemal non stop, to bez przesady… Zresztą, wczoraj "zmęczeniowo" czułam trochę stopy i tyle. Muszę zapamiętać i w środę w Ortorehu zameldować, niemniej jestem dobrej myśli, że to właśnie efekt ruszenia ich z uśpienia i skurczenia nadmiernego, i mały protest mi tu urządzają. Miejsce się zgadza, zresztą: tam, gdzie największy przykurcz (tył kolana po zewnętrznej stronie), tam boli.

Poćwiczyłam troszkę brzuch - 10 minut przed wstaniem z łóżka. (niedługo się dowiem, że to błąd...;) )

Obrazek
Zmęczenie jakieś takie grypowe chyba, idę spać bez rehabilitacji.



Pn, 2 maja 2011

Obrazek
Free, znowu coś jak grypsko powoli dało znać, więc znowu poszłam spać.




Wt, 3 maja 2011

Dzisiaj lepiej, bez grypy, bez zmęczenia, można ćwiczyć, więc:

Obrazek
Full wypas.

Do tego dołożyłam 10 min. ćwiczeń na brzuch. Co było błędem…

Insza info: bieg konstytucji - nie ja, rzecz jasna, mój Jacek :D Jak go odnalazłam w tłumie na mecie, to aż mi się miło zrobiło, bo minę miał, jak ja po "biegnij warszawo". wprawdzie ma jeden start za sobą, ale tutaj insza oprawa, niż na Kabatach, ludzi 10x więcej, więc i atmosfera bardziej "serio" ;) --> adrenalinka podskoczyła. Czas miał 24:52 netto, i zaraz po biegu, rozemocjonowany wszystkim, poprosił już o konkretny plan na dyszkę (bo tak po prostu biegał sobie 3x w tygodniu pół godzinki), na co ja, rzecz jasna, rozpromieniłam się wielce, oczami wyobraźni widząc nas razem za rok czy dwa na mecie 1/2 IM, jak w tym tempie mi Jacenty pójdzie ;) :P cicho sza, nic mu tu niech nikt nie mówi, bo przeca głośno mu tego nie powiem, a plan już dostał w tabeleczce elegancko, ten sam, co i ja przed "biegnij warszawo" przerabiałam ;)





Śr, 4 maja 2011

Jejaaaaaaaaaaaaaa, moje plecy! Boli jak pieron. Na domiar złego, okazało się wreszcie, co się czaiło od kilku dni: złapała mnie grypa żołądkowa - słabo mi, jak cholera, temperatura, masakra generalnie. Kręgosłup nachrzania (lędźwie, konkretnie), co zdarza się zawsze przy grypie, ale że byłam dziś w Ortorehu, to się dowiedziałam, że mogłam też sobie zaszkodzić tradycyjnymi brzuszkami - nawet, jeśli robiłam tylko spięcia, a nie do pełnego siadu :/ Grrrr! Kiedy ja będę mogła do ćwiczeń wrócić? :((((((((((((((((((((((((((((((((((((

Obrazek

Dzisiaj Ortoreh, najpierw nastawianie i układanie bolącego "krzyża", jak chyba ogólnie zacznę nazywać cały "dolny tył", który mnie regularnie nachrzania. Trochę przeszło, bardzo przeszło, ufff!
Później ćwiczenia, ale Beata mi w trakcie do domu kazała iść, bo ponoć fioletowe usta miałam od grypska aż. Przerwałam więc i przeszłam do cieplejszego pomieszczenia, bo czekałam dziś na brata, którego wysłałam do Ortorehu z jego odwiecznymi problemami (nazbierało się… jeszcze więcej, niż u mnie, bo więcej sportów uprawiał i duuuuuuużo intensywniej, a że wady postawy podobne, to mimo wagi koguciej - też ma problemy "radosne"). Potem do domciu i do łóżka.



Jutro, niestety, muszę jechać do Łdz do roboty. Pozwolili mi nie przyjeżdżać, ale że kilka spraw, że tak powiem, do ruszenia konkretnego, to wolę jutro ruszyć tyłek, pogadać tu i tam, i wrócić do domu i na 3 dni paść do łóżka, a nie - zostać tu i 4 dni wisieć na telefonie i na mailu. Tak więc o kciuki proszę, żebym nie padła, tudzież żebym padła dopiero po powrocie do domu ;) Na szczęście, po spotkaniach pojadę odsapnąć do staruszków i dopiero na pociąg - chyba, że się będę czuć na tyle dobrze, że wrócę z rozpędu. Pożyjemy, zobaczymy.


Acha, a kolana, które opisywałam w nd - Beata mówi, że mam się nie martwić, normalny objaw. Uff! ;)
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Czw, Pt

Bez ćwiczeń niemal, o ile nie zero - nie pamiętam, ale postaram się odtworzyć.

W czw byłam w Łdz służbowo, wyjechałam skoro świt, wróciłam w okolicach 23. Ponieważ miałam grypę żołądkową, powstrzymywaną na okazję wyjazdu lekami typu stoperan, dałam jakoś radę, plus red bull... Nie krzyczeć, musiałam. Efekt: wróciłam do domu, padłam do łóżka i rozłożyłam się na total.

W łóżku leżałam w sumie jeszcze dziś pół dnia, ale po kolei.

W czw zatem ćwiczeń nie było - szans najmniejszych, padłam total.

W pt leżałam, nosa nie wychylałam z łóżka, na ćwiczenia znów bez sił, odwołałam wizytę w ortorehu.


Sb, Nd

Lepiej nieco.

Musiałam wyjść z psami na sikundę, bo Jacka nie było, a potrzebowały. W kolanie kłujący ból. Niewielki, ale zauważalny.

W związku z tym, wieczorem kilka głównych ćwiczeń: wzmacnianie brzucha plus najważniejsze rozciąganie. Dalej w łóżku, dalej spanie 3/4 dnia, więc zrobiłam podstawy, żeby mnie nie napierniczało.

Dziś kolano nie boli, uff!

Plecy bolały straszliwie (lędźwie), ale się zebrałam w sobie, już nie czuję tego osłabienia pierońskiego, które mnie kilka dni trzymało, więc postanowiłam mocniej poćwiczyć, żeby cokolwiek nadrobić.

Godzina jogi na plecy - uffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffff!
Potem chwila pilatesu na brzuch i plecy - kolejne uffffffffffffff! Już nie aż tak wielkie, ale też spore.

Przed chwilą dodałam jeszcze moją klasyczną rehabilitację i ajm hepi! ;)

Wracam do życia ;)
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

CHCIAŁAM POWIEDZIEĆ, ŻE: juhuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu! jeaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! jeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeejeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeejeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!!!

Tak, wreszcie koniec szlabanu :) :) :) :) :) :) :) :) :) :) :) :) :) :) :) :) :) :) :) :) :) :) :) :) :) :) :) :) :) :)

Ok, ok, tylko tycio-tycio i powolutku, pomalutku, ale dzisiaj mogę iść na ROWER - kręcić pedałami mam tak, żeby przedszkolak mnie przegonił z palcem w nosie :D

A jutro... JUTRO MOGĘ IŚĆ POBIEGAĆ!!! Znowu: tempo ślimaka i odległość zawrotna 3 km max, niemniej po dwóch miechach niemal to jak maraton i tour de france - i nie o wysiłek, a o radochę chodzi, rzecz jasna :D Jak mi Beata mówiła, to aż mi się gęba śmiała :D


Wcześniej mam poćwiczyć brzuch, żeby wszystko sprawniej w ryzach utrzymać, po fakcie mam się porozciągać dokładnie i uważnie, rzecz jasna najjaśniejsza :D



Obrazek

Dzisiaj w ortorehu chwilka ćwiczeń, potem rozdzieranie pleców, nastawianie miednicy (uffff! to zawsze przynosi ulgę już w trakcie wykonywania), potem rozdzieranie uda i kolana - o, pieron, dawno tego nie było, bo przez bóle pleców skupiliśmy się na nich. zapomniałam, jak to boli... ponownie mordercze myśli w kierunku Beaty ;)

Nakleiła mi plastry na kolana i na plecy. Do kolan już się przyzwyczaiłam, ale plecy... Nie wiedziałam, jak buty założyć :D Teraz siedzę przy kompie i pierwszy raz od stu lat jestem prosta jak struna - zawsze się staram, zawsze sobie sama przypominam, a tu bez myślenia, bez starań - lędźwie ułożone tak, jak natura przykazała, przez co łopatki proste od razu, a nie zaokrąglone, brzuch się napiął... Hell yeah, generalnie ;)


Nie wiem, skąd ten dobry humor... Pewnie z pozwolenia na bieganie i rowerek :D :D :D

JUHUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUU!!!!!!!!!!!!

;)



edit:
Obrazek

Trudno to fest treningiem nazwać, ale ROWER był ;) Powolutku - 9 km w godzinę, z psem, który tu się wykąpał w fontannie, tam się wykąpał w rzece, tu pobiegał, tam pobiegał, a ja kółeczka powoluuutkuuu, pomaluuutku :D

Jeździłam na rozwalonym rowerze Jacentego - oj, trza mu coś kupić, cholera, bo to-to się rozpadnie zaraz! Ja też muszę się za swoim rowerem rozejrzeć - skoro już mogę siadać na siodełku i testować, to czas najwyższy :D
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Wt, 10 maja 2011

Obrazek

BIE-GA-NIE! :) :) :)

3 km, jak przykazano.

PIerwszy kilometr razem z Jackiem, więc żwawe tempo, jak na mnie.
Na drugim kilometrze się rozdzieliliśmy, ja już nieco wolniej, nawet sobie pomaszerowałam chwilkę na wszelki wypadek ;)
Trzeci kilometr - próbowałam utrzymać tempo, ale ekhem... 2 miechy nie robienia niczego --> trza do kondycji wrócić, nie tylko do dystansów :D

Czas: 00:18:31
Dystans: 3,01 km
Avg Moving Pace: 06:07 min/km

1 km - 05:53
2 km - 06:12
3 km - 06:20

gdzieś tu w międzyczasie szłam, ale najwyraźniej wcisnęłam stop przezornie, bo tempo gwałtownie nie spadło ;)

potem jeszcze 2 km marszu, żeby zrobić większy dystans mniejszym (dla stawów itd. ;)) kosztem.

a później godzina rozciągania... ;)
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Śr, 11 maja 2011

Free. Źle się nieco czułam i odpuściłam.
Na rehabilitację nie zdążyłam - 1,5 godz. stania w korku --> zajęcia przepadły. Beata pozwoliła mi jednak przyjść na pół godzinki nieco później, więc przynajmniej krótki masażyk i ustawianie, mobilizowanie etc.



Czw, 12 maja 2011


TRENING

Basen, godzina, fajna godzina. Pływała z nami Olga - ja maaaaaan! Wyglądała, jakby tempem spacerowym uprawiała pluskanie w wodzie, a śmigała, dublując nas po 300 razy…
A co z pływania było? Hmmm, na start kraul kilka basenów, potem hmmm pływanie na boku, pływanie z ósemką między nogami, potem mała masakra: czepek na okularki i pływaliśmy, usiłując utrzymać kurs… Rzecz jasna, płynęliśmy zygzakiem, kilkoro z nas (ja też, żeby nie było… :D) przepłynęło nawet na drugi tor pod linką… Nie, nie mam pojęcia, jak żeśmy to zrobili - normalnie bym nie wpadła, że kraulem bez zahaczania o linę można przepłynąć z toru na tor, a tu się okazuje, że człowiek sam nie wie jak, ale jednak potrafi ;D

Na koniec wyścigi. Olga stanęła jako boja ;) gdzieś w 2/3 basenu i mieliśmy się ścigać, chłopaki we 3, ja z Grześkiem. Kurka, makabra! Jak robiliśmy nawrot, ciężko się było nie pokopać, ale i ciężko było to zrobić - w końcu to nie żadne zawody i obcy ludzie, tylko koledzy, noż pieron! Ale trzeba było - ok, delikatnie, ale inaczej, na full kulturkę się nie dało, więc oboje żeśmy nieco oberwali :D Potem ćwiczyliśmy to samo, ale z szybszym nawrotem - z przełożeniem ręki teoretycznie w 1 ruchu tak, żeby zmienić kierunek płynięcia o 180 stopni. W jednym ruchu? Ekhem… W trzech, czterech może dałam radę :D

Potem do naszej dwójki dołączył jeszcze jeden "zawodnik" - i tu już sajgon na maksa - we trójkę na połówce toru, z nawrotem koło "bojki" - aaaaaaaaaaaaaaaaa! :)

Fajnie, że nam takie rzeczy Tomek "nakazuje", bo mimo, że pewnie na wyścigu będzie dużo bardziej serio i na maksa i ktoś mnie konkretnie, a nie ostrożnie, skopie i utopi :D, to i tak trochę można poczuć, o co w tym będzie chodzić i jak to będzie, jak już będziemy startować ;)



Pt, 13 maja 2011

Ałaaaaaaaaaaaaa!
Dzisiaj byłam na rehabilitacji u Maćka, zajął się mną nieco konkretniej i o matko! Do tej pory mi nastawiali nieco tę miednicę i ustawiali we właściwej pozycji, dzisiaj Maciek wziął się za prostowanie kości krzyżowej, którą zamiast w pionie, mam nie tyle w poziomie, ile niemalże w poziomie ;) No i prostował… Jezu! Konkret, nie powiem… Ulga była potem cholerna, CHO-LER-NA! Przez godzinę, może dwie. A potem się zaczął mały sajgon i napier… mnie jak pieron. Tłumaczę to sobie tym, że 28 lat złej pozycji tej kości musiało sprawić, że masakrycznie mam tam poprzykurczane wszystko i ponapinane, więc jak ruszył, to najpierw ulga, a potem jednak ciało przypomniało sobie, że hola hola, protest. Przez ten protest leżę na wyrze i nie poszłam na bibę, na której Jacek dziś gra (grywa na bibach, jeśli jeszcze nie pisałam ;)). Znaczy: boli mnie pierońsko, bo idę zawsze chociaż na chwilę, czy się pali, czy się wali, a dziś dupa...

Porehabilitowałam się dziś grzecznie, owszem, ale ćwiczyć nie mam co i nie mam jak dzisiaj, odpuszczam. Mam nadzieję, że do jutra, jak się prześpię nieco, przejdą te plery i sobie albo pobiegam (3 - 3,5 km), albo basen i sauna - oj, o saunie marzę ;) Tylko się zebrać ciągle nie mogę, bo trafiam na spoconych facetów, co mnie nieco deprymuje - solo z takim w odległości pół metra :/


Poza tym szukam już nieco ostrzej roweru - wreszcie mogę się trochę przejechać i nie będą na mnie krzyczeć, że sobie katuję kaletkę ;) Więc poszłam do sklepu i… I dupa. Potrzebuję chyba przełajowego na moje potrzeby (trening na szosie i po dróżkach, starty tak samo, budżet chwilowo na 1 rower ogólny, a nie na dwa specjalistyczne ;)), a z takimi problem. Nic, poszperam, poszukam i w końcu coś kupię, bo się robi mocno potrzebny, skoro mam zielone światło na jeżdżenie - ostrożne bo ostrożne, ale przy braku roweru nie da się nawet ostrożnie pojechać ;)


Orajt, wracam na kanapę :)
ODPOWIEDZ