Aśka: back for my back ;)

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Echhhh, cholera jasna!

Ledwo stwierdziłam, że powoli się wygrzebujemy, w Ortorehu mi powiedzieli, że zdecydowanie za długo się babrzemy z kręgosłupem i mam odstawić wszystkie treningi, żebyśmy zobaczyli, czy to one utrudniają powrót do zdrowia (którego w krzyżowej okolicy nigdy nie było, kurdeeeeeeeeee), czy może taka jestem totalnie nie ten teges, że ogólnie prze%$%&&^ane i pieron wie, co dalej.

Tak czy siak, na tydzień mam zakaz biegu, basenu i roweru, a w dalszej perspektywie basen w dłuższą odstawkę idzie, będę walczyć o bieganie w miarę normalne i potem na dołożenie roweru - powoli, rzecz jasna, ale kurde za rok chcę do tego Suszu pojechaaaaaaaaaać! No.

Walka w dużej mierze zależy ode mnie, bo muszę wzmocnić te cholerne mięśnie głębokie, co robiłam w miarę pilnie, ale teraz zdwajam siły i zapisuję się na jogę, w końcu wszystkie te core stability z jogi wzięte.

Na blog w najbliższym tygodniu nie mam co wpadać - chyba, że Was będą jarać opisy asan i joginów ;)

Dietę grzecznie trzymam, pierwsze nieśmiałe efekty są, ale nie zapeszam - dam znać, jak oficjalne pomiary potwierdzą ;)

Wsjo. O kciuki proszę, żebym przynajmniej do marszobiegów mogła szybko się wziąć.
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

hej ho ;)

króciutko, bo nie mam za bardzo o czym, ale żeby z o-biegu :sss: nie wypadać aż tak, no i ze strasb miałyśmy się wzajem spowiadać, więc: joga dziś była.

miała być już wczoraj, ale robota mnie wezwała późnym popołudnio-wieczorem i wróciłam do domu ok. 1 w nocy z tzw. rozmów i narad, więc padłam do wyra nieprzytomna.

za to dziś wreszcie poszłam - kurka, fajnie! kurka, jak ja z kasetą mogłam, durna, ćwiczyć?! chwilowo tylko zajęcia wstępne, jutro/pojutrze mam nadzieję iść już na "normalną" sesję.


poza tym - waga nieco w dół. jeje! :D dietetyk się sprawdził bardziej, niż moje samodzielne próby, mam tylko nadzieję, że zakaz uprawiania sportów wszelakich nie spowolni efektu - za co kciuki uprzejmie proszę. chwilowo 2 kg w 2 tyg., hell yeah!


coś jeszcze chciałam napisać, ale mi ze łba totalnie... aaaa, wiem! badania krwi - bardziej sama dla siebie, ale mogę Was poinformować, jakby się kto gdzie po cichu martwił, że moje vege połamie mi kości albo spowoduje anemię: wsjo w normach. też się trochę obawiałam, bo w sumie niedoborów każdy się może nabawić, a o vege legendy krążą (ok, wiem, że to bzdury, ale bzdura powtórzona sto razy zyskuje na sile rażenia, niestety), ale mogę śmiało ogłosić, że się nie krzywdzę za pomocą jedzenia ;)

wsjo.

jakby ktoś jeszcze znał godnego polecenia pilatesa w Wawie, to wdzięczna będę, bo - jak z jogą - na bele fitness zajęcia z tej materii się nie wybiorę, za dokładne technicznie mi się to wydaje, żeby lecieć z tym gdziekolwiek i sobie krzywdy nie zrobić. gdyby mi sąsiadka kazała się wyginać, jak mi dzisiaj na jodze kazali, to bym się w czoło puknęła, myśląc w duchu, że mnie kobita połamać chce. z pilatesem chyba trochę podobnie, więc wolę kogoś, komu zaufam spokojnie.

:)
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

heloł ;))

u mnie w sumie bez zmian, ale piszę, jakby kto tęsknił nieco ;)

boli mnie bardzo tyłek, kolano, piszczel, łydka :/ nie wiedzieli już, co mi jest, bo mało co na te bóle pomagało, miałam dzisiaj lekarza i stwierdził, że wszystko wskazuje na kolejne zapalenie kaletki, tym razem "tyłkowej", większej itd. poza tym, przykurcze, pokurcze, i generalnie chodzi o to, że jak mnie prostują powoli w okolicy krzyżowej, to cała reszta aparatu ruchu musi się dostosować do nowej, dobrej pozycji, i tu zaboli, tam zaboli, tu się poprzykurcza w ramach protestu itd. - na chłopski rozum tak zrozumiałam.

boli mnie tak, że jak siadam czy wstaję, to się łapię wszystkiego dookoła :( stać mogę chwilkę chwilunię i napiernicza. przynajmniej Jacenty naczynia zmywa i nie muszę wystawać nad tym, żarło jak robię coś bardziej skomplikowanego, to robi za mnie (na szczęście ogólnie dietetyczka dała smaczne, acz mało skomplikowane dania, więc rzadko korzystać muszę z dodatkowego wsparcia ;)), jak idę z psami na spacer, to znajduję uroczą ławeczkę... słowem: czuję się, jakbym sto lat miała, a nie ledwie 28 :(

ok, ponarzekałam, teraz czas na radosne: kurna, jeśli ten ból jest oznaką, że idzie ku lepszemu i że do nowej zdrowszej pozycji muszę się przystosować i świadomie i podświadomie wszystkiego trochę od nowa mózg i ciało nauczyć, to niech boli i strzyka! ;) kręgosłup boli duuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuużo mniej i duuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuużo rzadziej, chodzę coraz bardziej wyprostowana i uczę się napinać brzuch podczas chodzenia, stania, siedzenia i leżenia - żeby mi ta miednica nie leciała do przodu ciągle, i jest lepiej, naprawdę zauważalnie lepiej.

tak więc na pohybel przykurczom i zapalonym kaletkom, niech tam pomarudzą sobie, pogłaszczę, porozciągam, lodem poobkładam i może się im polepszy nieco ;))
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

echhh, ja się przyjdę tylko poskarżyć, że dzisiaj mnie skręca. mam dwa dni załamania, w sumie to mnie siły mózgowe opadają. jak długo jeszcze, do cholery?

okazało się, że to, co boli, to zapalenie kaletki - innej, niż wtedy, większej, no i promieniuje mi to chyba na pośladek i do nogi. masakra. siadanie, wstawanie, stanie, chodzenie = wielkie ała. :lalala: :echech: :ech: :smutek: :ojnie: :niewiem:

wódki bym się napiła na rozweselenie, ale tu z kolei pani dietetyk pogroziłaby palcem :(

kurdeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee! dobrze, że jutro spotkanie piwkowe z grupą triathlonową, może mnie na duchu podniosą, a może ich zastrzelę, jak powiedzą, gdzie kto startuje niedługo ;) :sss:
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

juuuuuuuuuuuuuuuuhuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!
waga w dół!
63,5! w czasie studiów tyle ważyłam ostatnio! :D :D :D

pilnie się dietuję pod okiem pani specjalistki i chociaż czasami (phi! ciągle! ;) głodna chodzę nieco, chociaż czasem nieco oszukuję, żeby mniej głodu czuć, to szczęśliwa żem pod niebiosa! bałam się, że po ograniczeniu treningów do zera nie dość, że już nigdy nie schudnę, to przytyję, a tu proszę! trochę dyscypliny i poszło! tzn. jeszcze nie finiszuję, cel to 58, marzenie to 55 ;) ale już mam optymistycznych myśli masę, zamiast dołowania się, że tylko obrastam i wszerz się powiększam ;)

są też inne pozytywne aspekty jedzenia pod okiem dietetyka - kawę piję jeno smakowo, i już nie dzień w dzień. ok, niemal codziennie, ale po to, żeby sobie życie uprzyjemnić, koło południa, a nie to, że rano bam, bo inaczej oczu człek nie otworzy ;) ten efekt już jakiś czas temu się pojawił, ale w niego nie wierzyłam :D
no i - mój problem od jakiegoś czasu - paznokcie! wow! miałam ładne zawsze, tylko się łamały, łamać się przestały.
piszę to po to, żebyście wiedzieli, że nie głodzę się jak durna, tylko że wprawdzie nie za dużo jem, ale z głową ;)

i żem szczęśliwaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! :D


a jeśli chodzi o ćwiczenia moje i aktywność moją - naparzam na trampolinie. dostałam pozwolenie na skoki i podskoki na niej, więc korzystam, bo od braku ruchu niedługo zacznę wyć do księżyca :/ ale trampolina może przyniesie efekt w postaci wyżej podnoszonych kolan i przy bieganiu się może opłaci... :D


tak więc, moi drodzy, najważniejsza info, jaka przebija między wierszami tego wątku, to że mój dół minął, i słonko znowu świeci i znowu się nie poddaję, nie martwię, nie zazdroszczę Wam wszystkim, tylko pilnie pracuję, żeby do Was jak najszybciej wrócić już tematycznie, a nie tylko o żarciu, rozciąganiu i podskokach ;)


i dzięki wielkie, że mimo, że mnie nie ma, to coś tam czasem u mnie skrobniecie - fajnie się robi i miło bardzo ;)

od razu mówię, że nie skrobię u Was z braku czasu - roboty dużo, a jak wchodzę tu, to wsiąkam na 3 godziny, więc żeby nie wsiąkać, chwilowo unikam. nadrobię jakoś, powolutku, ok? ;)
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Dziędobry :D


Mój szlaban powoli mija. Ale nie do końca. Tzn., że mogę powoli wracać, najpierw jednak maszerując sobie żwawo. Jak przez tydzień maszerowania będzie ok, to mogę powoli włączać trucht, truchtomarsz raczej, potem mogę dołożyć troszkę roweru - wincyj rekreacyjnie i po prostu jakby od zera totalnie ze wszystkim mam działać. Basenu chwilowo niet, żeby nie było, że co za dużo, to niezdrowo.

No i - jak w temacie: Galloway moim mistrzem, i chyba już forever tak zostanie, bo bezpieczniejsza to metoda dla moich pleców, ogólnie rzecz ujmując.

Dwa marsze 30-40 min. już za mną, zobaczymy za kilka dni, czy mogę sobie truchcik upragniony włączyć - oby! ;) W dobrym momencie dostałam zgodę, bo już mi przestawało brakować biegania. Tak długa przerwa długa jest straszliwie i bakcyl mi się zaczął ulatniać powoli... Zatem całe szczęście, że - zanim zniknął - światełko gdzieś tam na krańcu tego cholernego tunelu rozbłysło ;)


A jak się mają moje plecy wszystkie, pupa, nogi itd.? Ano, lepiej. Wszystkie te moje bóle, co to mi stać nawet nie pozwalały (pisałam ja tu o tym, że ledwo z psami na spacer wychodziłam, i sadzałam tyłek na trawie, a psy się same bawiły, bo ja rady ustać nie dawałam? masakra, miałam ochotę wyć do księżyca chwilami...), minęły na szczęście. Zostały bóle w kręgosłupie, tam na dole. I mam z nimi walczyć, pilnie ćwiczyć zadane ćwiczenia, rozciągać się itd., no i czeka mnie kolejny rok, jak nie dwa, prostowania się w odcinku lędźwiowym - i też pieron wie, czy uda się mnie naprostować do cna.
Pocieszające jest, że już jest mała różnica i nieco wyższa jestem ;) Jakieś 2 mm :D

A dzięki obowiązkowemu rozciąganiu (miałam nie ćwiczyć, nie biegać, rowerem niet nawet po bułki do sklepu, ale rozciąganie was a must) się - masło maślane, ale co tam - rozciągnęłam, że huhu! Do rosyjskich gimnastyczek mi daleko jak stąd do Moskwy nadal, ale moja własna, prywatna różnica spora już. I jakoś tak lepiej się czuję sama ze sobą ;) Ale to też dzięki temu, że się wzięłam i za jedzenie - skoro nie ćwiczyłam, to się bałam, że te moje kg zamiast stać, pofruną w górę radośnie. A one sobie spokojnie, acz konsekwentnie w dół zjeżdżają :D Ostatnio wprawdzie wolniej, ale że w robocie miałam masakrę i red bulle chlałam, a nie piłam (praca od 15-16 do 6-7 rano kilka dni pod rząd, dzień przerwy, praca od 5-6 rano do północy), to przyczyna wiadoma. Ale najgorszy okres minął, więc red bulle znowu z życia wywalam.

Tyle u mnie. Aj hołp, że ten mój marszotrucht sobie tu niedługo będę mogła wpisywać - bo to fajne było, jak człek wstawał rano i zanim dzień nastał, to już po przebieżce był, ech... Nic, co było - nie wróci, ale Galloway brzmi ok i tego się będę trzymać ;) W końcu plecy najważniejsze, a że jest metoda, która wciąż nazywając się biegiem, pozwala mi je jednak oszczędzać, to tym łacniej! ;) Więc jak ktoś ma jakieś lektury w temacie, to uprzejmie poproszę. Artykuły dobre, książki itd.

Wsjo.
:)
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Dzisiaj był rowerek :)

Książka Gallowaya zamówiona, jak przyjdzie, wracam do "biegania", jak początkujący totalnie - zacznę sobie od jakiegoś spokojnego, marszobiegowego planu na 5 km, przeplatanego z rowerem. Hell yeah! :D

Pamiętacie, jak sobie buty nowe kupowałam, paskudztwa jedne? Ze 20 km w nich zdążyłam od marca zrobić... Jak to się ma do Waszych statystyk? :bum: Ale maszeruję już w nich, bo chucham i dmucham teraz na cały mój tzw. szkielet i mięśnie i wszystko, więc i do maszerowania proper obuw ma być, skoro już na półce się kurzy ;)


Poza tym w Ortorehu dostałam zalecenie, żeby próbować samej walczyć z bólem (teraz jestem u Maćka - wymienili się mną nieco ;)) i do nich rzadziej chodzić. Wytrzymałam tydzień z okładem - nie bezbólowo, ale na tyle ok, że dawałam radę. Ale wczoraj... ło matko! No i dzisiaj poszłam, myśląc, że znowu się cofam w rozwoju, wystarczyło pomaszerować 3x na krzyż, i że znowu będzie abstynencja ruchowa nakazana, ale niet - mam sobie dalej marsze uprawiać, a ostrożniej z rozciąganiem, bo być może cisnę za mocno i coś tam organizmowi nie pasuje w związku z tym. To raz, dwa: kolejny mięsień napięty i znowu nieco inaczej boli... Dostałam nowe ćwiczenie - niemalże jak ręką odjął. Niedługo będę znała cała anatomię - mięśnie, kości i ścięgna, i wszelkie zalecenia na konkretny ból: czy to w lewej części prawego półdupka, czy w udzie z tyłu, z boku, w kolanie z przodu, tyłu, piszczel, łydka... Wszystko po kolei, cholera, ale plus jest taki, że jak mnie dopada coś nagle, to już sobie sama trochę ból usuwam a to naciśnięciem odpowiedniego punktu, a to rozciągnięciem w konkretnej pozycji itd. Więc jest plus tych wszystkich przebojów ;) Spisać sobie muszę, żeby w przyszłej przyszłości nie zapomnieć.


Także niedługo... Bardzo niedługo... Będzie truchcik ;)
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

no, tydzień minął, bodajże 3 marszobiegi za mną ;)


Obrazek

powolutku i baaardzo ostrożnie - nogi by chciały więcej, ale plecy mnie skutecznie hamują. pierwszy mój marszobieg był następujący - uwaga, uwaga, szczeny Wam teraz opadną:
1 min. bieg, 5 min. marsz, powtórzyłam 6x. wróciłam do domu... ała! dżizasss... no, ale co zrobić. nie chcę teraz rezygnować, Maciek z Ortorehu mi powiedział, że póki nie boli albo póki sama sobie umiem z bólem poradzić, będzie ok i mam powoli wracać. gallowayem forever pewnie, to Wam już mówiłam, ale jak się nie ma co się lubi, to trzeba coś wykombinować.
postanowiłam nie lecieć zatem do Maćka z płaczem, tylko odczekać dwa dni, rozmasować, rozciągnąć, odpocząć - i wyjść znowu, tym razem na 4 powtórzenia. hell yeah! zadziałało! wróciłam do domu, zanim plecy rozbolały, troszkę się odezwały wprawdzie później, ale odpoczęłam i było ok.

znowu dwudniowy odpoczynek, dzisiaj znowu marszobieg, już w rytmie 1 min. bieg/4 min. marsz/4x, w domu ćwiczenia na plecy, brzuch, rozciąganie - i jest ok, żaden ból nie narasta, nie zmienia lokalizacji (bo boli to ciągle tak trochę, ale nie tak, że wiem, że się coś nowego niedobrego dzieje).

także światełko coraz jaśniejsze w tym cholernym tunelu, co to w niego wpadłam ile? pół roku temu niemal dokładnie...

jeszcze przez tydzień na bank biegam wg rytmu 1'B/4'M x4, potem pomyślę, czy najpierw zmniejszyć marsz, czy dołożyć 1 powtórzenie. Galloway'a muszę no poczytać, bo książkę już mam w domu, tylko czasu mało, bo urwanie głowy w robocie.

Obrazek

To mi idzie znakomicie. Miałam mały zastój, bo z powodu pracy świat mi na głowie stanął i musiałam się w pionie utrzymać, więc zaczęłam red bulle i kawę wręcz żłopać... Ale już jestem po tym, już w minionych 2 tygodniach samego tłuszczu (bo się ważę u pani dietetyczki i wiem, czy mi spada woda, czy tłuszcz :P) spadło 1,2 kg. Juhu! W międzyczasie zyskałam wprawdzie wodę, ale ponieważ po niedospaniu i redbullach byłam mocno odwodniona, to jest to dobra rzecz i generalnie wreszcie jestem w normie: BMI w normie, % tłuszczu w normie... ;) Chcę dobić do 58 kg, więc jakieś 4,5 kg jeszcze przede mną, ale 5 za mną - widać różnicę ;)

Jakby kogoś interesowało, co i jak jem, bo by chciał sobie się zainspirować, jeśli też ma z wagą problem, to dajta cynk, wrzucę kilka przykładowych dni.

Obrazek
Tu jeszcze jedna nowość: kupiłam sobie the stick, bo przeczytałam u pitera, że dobre to-to, a i w Ortorehu kilka dobrych słów na temat tego ustrojstwa usłyszałam. Dzisiaj przyszedł - wymasowałam całe ciało. jaaaaaaaaaaaa! fajne to! Wyczułam, rzecz jasna, zgrubienie na łydce - z łydką miałam straszny problem przez jakieś półtora miecha, ale ciężko to sobie non stop masować, a z ciałem mam tyle bóli od kręgosłupa w dół, że ciężko w czasie wizyty zająć się czymś jednym konkretnym, więc dobrze, że ten kijek mam, bo wygląda mi to na małe remedium: mogę sobie masować sama, mogę mocno (wzięłam najtwardszy model, żeby się nie certolić - tyle mam rzeczy do naprawy, że lepiej działać konkretnie ;)), no i mogę codziennie ;) Mała rzecz, a cieszy bardzo bardzo ;)

Wsjo.
Na razie nie będę pisać regularnie raczej, bo o marszotruchtach wystarczy Wam chyba raz na 1-2 tyg., no nie? ;) Ale już nie śledzę Waszych blogów fioletowa z zazdrości - zeszłam do zieleni ;)

No i jak dobrze pójdzie, to jesienią późną bym sobie jakąś 5-tkę Gallowayem machnęła. Ale to zobaczymy, bo nie ma sensu, dopóki więcej maszeruję, niż biegnę, proporcje trzeba wyrównać na 1:1, a nie wiem, czy to nie będzie za szybko dla kręgosłupa, więc izi - jak coś, to wiosną ;)
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Chyba muszę "I'm back" wywalić z tytułu, bo inaczej plecy mi spokoju nie dadzą.
Było nieźle, zrobiłam tygodniową przerwę totalną - i od truchtów, i od ćwiczeń (no, pilatesa zapodałam ze dwa razy), i jest masakra. Ledwo chodzę, ledwo siedzę, ledwo stoję, ledwo leżę. Jutro pędem po ratunek do Ortorehu i głęboka nauczka czyżby forever, że absolutnie mam ćwiczeń na sekundę nie odstawiać?
Znowu mam doła, bo 30-stki nie mam, a chodzę gorzej, niż okoliczne babcie od wczoraj :(

Jest mała nadzieja, bo o ile wczoraj napier....ała mnie cała lewa noga, od kostki, przez łydkę z boku i z tyłu, udo z boku i z tyłu, tyłek, po plecy (plecy mam jakby zablokowane - nie mogę się pochylić w przód, bo od razu napiernicza), o tyle dziś, po wczorajszej serii zabiegów (1,5 godz. delikatnej jogi, rozciąganie na ile to możliwe, bo ciężko mi nogę wyprostować, plecy na ziemi prosto położyć itd.) jest lepiej: boli tylko łydka, ale mniej, boli ciągle tyłek, ale mniej, udo odeszło, no i zostały plecy wciąż takie mocne, że bluzgi puszczam i zęby zaciskam przy zmianie pozycji ;(
Niemniej: jest lepiej.

Dżizasss, kiedy ja zacznę jakieś optymistyczne wpisy? :(
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Dzień dobry Państwu, brakuje mi Państwa trochę, i treningów jakichkolwiek, cholera :/
Ale jeszcze trochę pobrakuje :(

Moja rwa się okazała przepukliną krążka międzykręgowego z sekwestrem, czyli że dysk się wysunął, wypłynął czy jak to tam nazwać, i mi uciska na nerwy. Stąd te moje bóle idące aż do kostki. Masakra, powiem Wam.
Byłam już chyba u 8 lekarzy, każdy mówi co innego, ale ten, który największe zaufanie wzbudza (autorytetem swoim, wiedzą i osobowością), mówi, że musi mi ten kawałek wystający wziąć i uchlastać, czyli mnie zoperować. Boję się bardzo - i operacji, i tego, co ewentualnie po niej. Ale chyba będzie trzeba, bo się okazuje, że to, co mam od października (tak, od poprzedniego wpisu mało co przeszło :/), to już drugi mój epizod. To, co Wam wcześniej opisywałam, wg mojej obecnej rehabilitantki (zmieniłam na poleconą mi przez jednego lekarz babeczkę, która bardziej na kręgosłupie się zna) powinno być, niestety, rozpoznane jako pierwszy rzut problemów z dyskiem. Pomogła wtedy trochę rehabilitacja i ćwiczenia na brzuch, które stabilizowały mi tę moją newralgiczną okolicę (tj. lędźwie), i wtedy ból przeszedł. Wystarczyła jednak chwila nieuwagi, chwila bez ćwiczeń - tydzień bodajże, i wszystko mi puściło i jeszcze głębiej poszło.
Sęk w tym, że tym razem rehabilitacją mogę owszem, zlikwidować ból, ale już nie usunę tego, co się narobiło, czyli tego całego sekwestru. I znowu w każdej chwili może mnie dopaść i położyć na kanapę na kolejne długie tygodnie. Co to za życie? Syf, nie życie :( Pan doktor mówi, że operacja, którą chce zrobić, jest dość mało inwazyjna, a efekt będzie taki, że będę mogła, wręcz musiała wrócić do ćwiczeń, a i do treningów powoli, o normalnym życiu nie wspominając.

Co by Wam tu jeszcze z okazji długiej nieobecności? Ano, dalej chudnę, chociaż trochę wolniej - ciężko chudnąć, jak się na kanapie leży (nie wolno mi siedzieć za bardzo, a każde dwie godzinki w fotelu czuję potem w plecach i nodze), spacer wygląda tak, że biorę psy praktycznie przed blok, 3 minutki i z powrotem w domku. Czasem staram się wyjść do parku, żeby chociaż słońca trochę złapać, ale mam jeszcze ostrożnie to robić i krótko, żeby bólem nie owocowało.
Niemniej, mimo tych ograniczeń, 60 kg - uff! Kto mnie widzi, ten mnie nie poznaje :D Jeszcze kilka chcę w dół - tak do 55 by było optymalnie, a jak bym 54 zobaczyła, to też bym nie pogardziła ;)) Ale powoli, powoli, bo jem wprawdzie nie za wiele (dalej ta dieta od dietetyczki, o której pisałam poprzednio jakoś), ale i tak bez choćby półgodzinnego spaceru ciężko uruchomić piec ;) Niemniej, mogę jeździć na rowerze trochę, bo mnie praktycznie nie boli, no i dzisiaj dostałam zielone światło na basen!!! Aaaaaa! Jaram się :D Wprawdzie zakaz żabki, żebym sobie kręgami nie uchlastała tego, co spomiędzy nich wystaje - bardzo ostrożny i jak najbardziej poprawny kraul, plus, a raczej przede wszystkim na plecach. Jak ja dawno na basenie nie byłam! Muszę się rozejrzeć, gdzie tu i co i za ile, i skoczyć sobie, żeby mi trochę ciało popracowało, bo masakryczny flak się robię.

Co do flaka, to mi się jeszcze w dodatku lewa strona ciała osłabiła. Ból idzie do lewej nogi, więc podświadomie i świadomie przestałam obciążać tę stronę - efekt jest niepokojący. Proste ćwiczenia, równoważne itd., i różnica spora... Ale pracujemy nad tym, więc niepokój trochę odgoniłam.
W ogóle fajne ćwiczenia mi kobitka daje. Ja ćwiczyłam kiedyś brzuch? Phi! Ja myślałam, że go ćwiczę ;)) Tak mi go uruchamia, że łopanie! Jedna rzecz, że od paru miesięcy przecież niemal nic nie robię, ale zadałam ćwiczenia domownikom i rodzinie - kiepsko było ;) No i efekt tych ćwiczeń jest, że konkretnie odciążają mi kręgosłup. To takie core stability, tylko konkretniejsze pozycje nieco, niemniej polecam każdemu core stability mocno uprawiać. W naszych siedzących czasach, same treningi biegowe pleców nie uchronią, trzeba je wzmocnić i im brzuchem pomóc - a tu brzuszki też za wiele nie pomogą. Także guglajcie, tu na stronie też były dwa zestawy - i do roboty! ;))

Idę sobie poczytać, co tam u Was, ale nie wracam jeszcze na stałe, bo będę Wam tylko biadolić, że boli i ała i ojej ale Wam to dobrze, że pobiegać możecie ;))
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Apdejt: juz po operacji, zakonczona sukcesem, mam nadzieje i na to tez wyglada :-) Bylo ponoc cienko, jak mnie rozkroili, ale sie uporali z syfem i mam nadzieje, ze teraz juz tylko do przodu :-)

Obecnie wciaz leze, troche sobie poleze, ale chodze od 1 dnia po operacji, chodze coraz wiecej i coraz smielej, boli coraz mniej, humor coraz lepszy :-)

Dzieki za slowa otuchy wszelkie.

I dalej sie rehabilituje. Ciekawe, kiedy pierwszy trucht bedzie, ech... :-)
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Drodzy Państwo, czego się można nabawić, jak się na kanapie miesiącami leży? Kontuzji... Wiem, że to brzmi idiotycznie, jeszcze gorzej się z tym żyje, bo kontuzjowana szyja i ledwo łbem, za przeproszeniem, ruszam.
A kontuzja, bo używam teraz mięśni, których generalnie w życiu się za wiela nie używa, i coś tam przeciążyłam, gdzieś głową szarpnęłam w złym momencie - i kicha. Boli mnie już dobre 3 tygodnie, ale dzisiaj pani rehabilitantka mocniej się dziadostwu przyjrzała i mówi, że taki właśnie klops, niestety. Więc, dla odmiany, mam się oszczędzać ;) Co niby łatwe obecnie, ale o tyle trudne, że właśnie na tę głowę muszę uważać, grrr!

Fajnie, co? ;)


A z bardziej tematowej beczki: ponoć u mnie sporo lepiej. Ja tych zmian aż tak nie widzę: ciągle mało siadam, ciągle tylko leżę, chodzę i ewentualnie ćwiczę (tzn. nie ewentualnie, tylko codziennie, ale ilościowo nie są to 3 godz., tylko 45 minut, więc za wiele dnia mi nie zlatuje na czynnościach innych, niż leżenie). No i jak tak leżę, to mam wrażenie, że constans, więc dobrze się stało, że mnie reh odwiedza, bo mówi, że zmiana duża. Dużo śmielej chodzę, ruszam się, kręcę nawet nieco, i generalnie raz, że odważniej, dwa, że zakresy ruchu większe, niż w ubiegłym tygodniu. Więc pozytywnie.

No :)
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

hej Wam ;)

widzę, że równy miesiąc minął od mojej wizyty ostatniej. Pisać mi się nie chciało, bo ręce mi poopadały dokumentnie. Najpierw ta szyja z poprzedniego wpisu - trzymało się cholerstwo aż do ubiegłego tygodnia. Masakra - nie dość, że leżę i leżę, to jeszcze głowę podnosiłam rękami w tym leżeniu, bo dźwignąć samej nie mogłam. Ale już lepiej, już prawie o tym nie pamiętam. Nie ma to jak dobry rehabilitant :) Pomogła mi kobieta, że hej. Umieszcza mnie na takich linkach (Terapia Master się to zwie) i różne ruchy każe wykonywać. Praca mniej więcej jak przy core stability, tylko tak x10 chyba. Zarąbista rzecz, chciałabym w domu sobie sprawić. Myślałam, że to tylko na mój brzuch i plecy dobrze podziała, ale pracowałam też szyją z okazji mojej kontuzji - i podziałało jak balsam niemalże...
Szkoda, że mieszkam w wynajmowanym mieszkaniu i nie bardzo mogę coś takiego na suficie zamontować, nie wspominając już o kosztach ustrojstwa czy ewentualnej wytrzymałości sufitu... :D

No, a jak szyja zaczęła ustępować, to doszedł strasznie upierdliwy ból w dole pleców i z boku. Dżizasss, co ja robiłam w poprzednim życiu, że te ostatnie miesiące takie popaprane? Ok, to wszystko jak domino, jedno za drugim leci, niestety. Jak się leży, to wiadomo, że miejsca, które się przy okazji ugniata, w końcu się odezwą. No i się odezwał syf straszny - znowu poranki w stylu: pobudka i godzina leżenia z delikatnym bujaniem się na boki, żeby ciałem ruszyć, żeby się do pionu można było śmielej postawić...
Kombinowałyśmy z rehab. na kilka sposobów, bo ból miałam niby w jednym miejscu, ale trochę sobie spacerował i nie mogła utrafić z przyczyną. Już mnie (i siebie też nieco ;)) postraszyła kolejnym problemem z nerwem, ale miałam się nie załamywać, działać dalej. Więc ja ostro ćwiczenia, ona ostro terapia manualna, Jacenty mój dołożył codzienny masaż maścią rozgrzewającą i... WRESZCIE NIE BOLI! Chyba się poryczę z wrażenia :D Od dwóch dni jest najlepiej od czasu operacji. Ba, najlepiej od października, kiedy to cały ten syf z impetem się zaczął. Musiałam pogrubić :D
Dzisiaj wprawdzie znów troszkę czuję, ale wniosek: wreszcie wiadomo (tzn. reh. wie, ja nie wiem, co ostatnio pouciskała, że tak zadziałało w końcu :D), co mi jest/było, wreszcie wiemy, jak to zlikwidować, i wreszcie naprawdę myślę, że będzie do przodu.

Bo moje inne bóle poznikały niemal. Owszem, oszczędzam się na maksa. Na super maksa. Praktycznie nie siedzę przy kompie. Były takie dwa tygodnie, że musiałam, bo i artykuł musiałam napisać, i wniosek o szmal dla naszej fundacji rozpisać, więc mnie nieco kręgosłupowo przygniotło, ale jak papierzyska zamknięte, a urlop dalej w toku, to odstawiłam kompa. Chodzę wcześnie spać, wstaję skoro świt i idziemy z psiurami na spacer po pustym parku. Fajnie tak - ptaszki śpiewają, ludzi brak, słońce pięknie świeci... :)))

Co tam jeszcze? Ćwiczę pilnie. Cholernie pilnie. Codziennie rehabilitacyjne ćwiczenia. Myślałam, że już znam repertuar, ale mi reh. dokłada w miarę, jak sprawność i zakres ruchu rosną, żebym się nie leniła, tylko coraz mocniej pracowała. Podoba mi się takie podejście, bo mimo, że do treningów mi daleko, to niektóre rzeczy robię, których szanowni Państwo nie zrobią z pewnością - a na pewno nie za pierwszym razem ;)) Także taka mała satysfakcja, że mimo wciąż stanu pt. "rekonwalescencja" + tryb mocno oszczędny, jednak się jakoś tam rozwijam i usprawniam.
Poza tym dołożyłam sobie ćwiczenia z tzw. kasetki. Przez lata kupowałam SHAPE, mam trochę płyt, włączam więc co drugi dzień i jadę z kobitkami. Nie ruszam się tak intensywnie jak one, nie robię ruchów zakazanych - bardziej to ćwiczę, tuptając ostrożnie z nogi na nogę, bez pochylania się, i wyglądam jak dziecko z zespołem chorobowym, generalnie, ale już efekty małe są. Troszkę większy zakres ruchu, i już plecy przy tym ostrożnym tuptaniu się nie odzywają (a za pierwszym razem musiałam mocno zbastować).

Basenik średnio raz w tygodniu mi się udaje - auto nam flaka złapało i nie było jak, poza tym ciągle usiłuję towarzystwo wyciągnąć, a towarzystwo mało skore. Na przemian biorę Jacentego i brata, ale muszę się znowu zacząć solo zbierać, bo powinnam 2-3x w tygodniu chodzić...

Dostałam też pozwolenie na delikatną jogę. Od kwietnia mam mieć znowu Benefita, więc wtedy się rozejrzę za dobrą szkołą.

Do kina nawet chodzę! Ha! To jedyne moje wyjścia, jak na razie, poza reh. i basenem, ale wreszcie do ludzi! Wyobraźcie sobie, że od października jedynym Waszym towarzyszem kanapa... Dobrze, że kino mam w zasięgu spaceru albo krótkiej przejażdżki metrem, bo nie muszę uskuteczniać całej wycieczki, tylko właśnie spacerek i jestem ;)) Minusem kina jest to, że moje plecy różnie wytrzymują, niestety, bo wciąż siedzenie to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej. I tu niestety, to, czy mnie rozboli bardzo, czy tylko trochę, zależy moooocno od krzesła/fotela. I w jednym kinie mało boli, w drugim bardzo boli. Ale trudno. Troszkę pocierpię, bo głowa też ważna w tym wszystkim, a żeby głowa działała, to rozrywki trza i do ludzi trza, cholera! ;)

Ok, na koniec (się rozpisałam... :D) anegdotka. Od października chodzę w dresie. W zasadzie non stop. Wygodne to, bo wiadomo, że jak wszystko boli, to ciuch musi być mało wyczuwalny, lekki, jak najszybszy do założenia i zdjęcia - bo się schylać nie można, kucać, żeby buty sznurować czy wciągać brzucha, żeby spodnie zapiąć :sss: . Takie normalne rzeczy, które odkrywam jako nienormalne w moim stanie ;) Nawet butów jakiś czas nie wiązałam, tylko schowałam sznurówki do środka, żeby było łatwo i szybko. Sąsiedzi więc od paru miesięcy w takim właśnie stanie mnie widzą - bo się nie przejmuję niczym, i w dresie do parku, na reh., na basen... Ale w minionym tygodniu babcia moja przyjechała i szłyśmy do teatru. Jak teatr, to się trzeba było jak człowiek ubrać. Na klatce minęłam sąsiadkę, zawsze bardzo sympatyczną, do psów zagadującą itp., mówię więc "dzień dobry", a pani nic, i patrzy na mnie, jakby mnie pierwszy raz widziała. Dopiero po chwili widzę błysk zrozumienia - załapała, że ja to ja... Jak człowiek szary dres i luźną bluzę na płaszcz i porządne buty (nie, wcale nie szpilki i wieczorową kiecę...) zmienił, to aż sąsiedzi nie poznają... Dobrze, że do życia już coraz śmielej wracam, bo widzę, że wrosłam w dresik :D

No, finito. Się rozpisałam, bo jakoś tak raźno za oknem, w głowie raźno, nie boli dziś za wiele - wiosna! A za 3 dni ostatni raz 2 z przodu... A potem mi 3 dychy stukną, aaaaaaaaaaaa!
:oczko:
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Tak sie tylko pochwale, ze na rower dzis poszlam. :-) krociutko, siodelk max w dol,kierownica max w gore, Jacenty mi dal swoj rower, bo da sie go tak ustawic wlasnie, zebym pozycje miala wyprostowana jak najbardziej, no i mi zniesc musial, bo swojego jeszcze nie dzwigne, a Jacka rower chyba sto kilo wazy, wiec nie ma mowy, zebym bez pomocy jeszcze sobie dala rade :-)
Troche plecy sie odezwaly, ale fajnie, ze juz powoli moge probowac :-)

No i reh mi powiedziala, ze jak chce jezdzic na moim sportowym rowerku, to trzeba zbudowac miesnie wokol kregoslupa mocne, zajmie sie tym ze mna, jak mnie podreperujemy :-) chodzi o to, ze po moim "epizodzie" mam teraz szanse na nastepne, jesli sie w miesnie gorsetowe nie uzbroje, wiec sie musze uzbroic :-)
Awatar użytkownika
Aśka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 693
Rejestracja: 13 lis 2010, 20:52
Życiówka na 10k: 01:01:11
Życiówka w maratonie: brak
Lokalizacja: Toronto

Nieprzeczytany post

Heloł :-)

Nowosci dwie: bylam wczoraj na aquaaerobiku, spoko rzecz. Wprawdzie poza mna same starsze malo sprawne i nieco obszene panie. Tak sie wyroznialam, ze az mnie ratownik podrywac zaczal... Bo Panstwo nie wiedza chyba: waga juz 58-59, wygladam normalnie, mimo przyklejenia do kanapy :-)
Cwiczenia spoko, niektore az za mocne przy moich plecach, ale fajnie, bo cale cialo pracuje i na tyle to lekkie, ze dla mnie teraz akurat :-)

I druga rzecz: na joge poszlam. Dotad cos tam sobie z dvd cwiczylam. Z instruktorem duuuuzo lepiej :-) i plecy mniej bola, ufff.

A Wy tu maratony i inne, echhh.. Zielona sie robie :-)
ODPOWIEDZ