
Cieszę się że mam tutaj trochę miejsca. Może parę słów o mnie.
Dobry rocznik 1980, mało przechodzony. Prawie igła

Aktualnie ważę 58 kg i mierzę 160 cm.
Zaczęłam się ruszać w 32 wiośnie życia. Przez 31 lat wiodłam żywot chipsowej ameby i w związku z tym mam do nadrobienia wiele.
W skrócie...
Rok 2013 rozpoczęłam z BMI 28. Trochę dużo. Mogłabym napisać że to wina ciąży i ogólnie macierzyństwa, ale prawa jest taka, że jestem urodzonym ziemniakiem kanapowym. Po zrozumieniu tego postanowiłam wziąć się ze siebie. Zaczęłam szurać.
Moje pierwsze bieganie: 800 metrów w tempie 9 min/km, po tym wyczynie brak tchu i wrażenie że zaraz serce mi wyskoczy z piersi. Potem powoli, powoli zwiększałam dystans (tempo ok 8 min/km). Aż przeszurałam 400 km.
W międzyczasie waga spadła (ale też zastosowałam dietę 1600 kcal) i zrozumiałam że szczyt moich osiągnięć, czyli 7.30 min/km, jest tak naprawdę punktem wyjścia.
Wyszłam więc z tego punktu i od 6 tygodni realizuję plan na 10 km w oparciu o puls. W dzikim szaleństwie wystartowałam już w dwóch biegach miejskich na 4 km. To w ciągu ostatnich 30 dni. Za każdym razem robiąc tzw "życiówkę".
Najpierw 28 minut, a 23 sierpnia 24 minuty. Uważam że tempo ciut poniżej 6 min/km pozwali mi się tutaj pojawić. Bo już nie szuram. Ja już wolno biegam

Oto efekty:

A wykonanie planu wygląda następująco, od poniedziałku zaczynam 6 tydzień:

Zadanie dla mnie. Przekształcić się z żółwicy w rączą gazelę. Biegać swobodnie 5 min/km i utrzymać tempo przez 10 km! Ha! Może kiedyś się uda! Trzymajcie kciuki i (proszę) podzielcie się wiedzą.