9 września 2010
5,12 km
8:14 min/km
Komentarz:
Za ciepło się ubrałam na dzisiejsze bieganie. Wezmę to pod uwagę następnym razem.
Bieg całkiem ok, bez większej traumy wydolnościowej. Wydawało mi się, że biegnę szybciej, jednak po końcowym odczycie tempa i prędkości okazało się, że jednak się mylę.
Muszę też mniej gadać jak biegnę, bo to potwornie męczy.
Dalej proszę lepiej nie czytać, szkoda czasu i nerwów, bo to przemyślenia i obserwacje frustratki, taki uskarżający się bełkot. Niemniej jednak napisanie tego jest dla mnie kwestią potrzeby i już.
W ramach pokuty za zeszły tydzień, w obecnym się sprężam i mimo awersji do biegania, dalej ciągnę ten wózek nieszczęść. Gorszy okres chyba mam. Dlatego postanowiłam wpisać to, co widzę na plus, ale też przyznam się do porażek.
Na plus:
- biegam regularnie (średnio 3 razy w tygodniu),
- umiem przebiec i przebiegam praktycznie za każdym razem (!) nie mniej niż 5 km bez zatrzymań i palpitacji (ale wciąż się męczę),
- jestem w połowie czwartego tygodnia tych szuro-wygibasów (nie wierzyłam, że tyle wytrwam),
- sylwetka nieznacznie, ale to nieznacznie się poprawiła (zwłaszcza pupa),
- biegam, choć nie lubię (co czyni mnie zawziętą heterą, a tego mi właśnie trzeba było - zawziętości. Nie heterowatości, bo do tej pory byłam tylko heterą

)
Na minus:
- wciąż biegam bardzo powoli i nie widzę póki co perspektyw na poprawę,
- dalej nie lubię biegać. Po prostu nie czuję tego i już.
- często nie chce mi się wychodzić na trening. Po nim jest już lepiej, ale zebrać się w sobie... okropność.
- wieeeelki zawód co do chudnięcia (temat szerszy, rozwinę zaraz):
- wzrost wagi!
- zwiększenie obwodów ud i łydek!
- brak mniej lub bardziej spektakularnych, ale widocznych gołym okiem postępów (szybkość, wytrzymałość, spadek wagi czy obwodów), co zdecydowanie wpływa negatywnie na moje nastawienie. Do tego chyba włącza mi się jesienna chandra i razem to wszystko może dać mieszankę wybuchową...
Co do odchudzania...
Tak, stosuję dietę (zero słodyczy, małe porcje co 3 godziny, zazwyczaj małe kolacje białkowe na 3h przed snem, dużo wody, prawie całkowite ograniczenie cukru, używam zdrowych, nieprzetworzonych produktów o niskim indeksie glikemicznym (choć ostatnio zdarzało mi się jeść makaron 2-3 razy w tygodniu), wybieram pełnoziarniste makarony i "dobre" tłuszcze z oliwy, orzechów, nasion, awokado, jeśli jem węgle to generalnie te złożone, sporo by dalej pisać). Oczywiście są i wpadki, ale to ludzkie i nie jakieś nagminne.
Mam kilka poważniejszych problemów zdrowotnych, które sprawy odchudzania (a nawet utrzymania wagi) nie ułatwiają. Ale z drugiej strony też nie ograniczają możliwości uprawiania sportów w granicach rozsądku. Jestem pod opieką lekarzy.
Ruszam się 3-4, a czasem 5 razy w tygodniu, z czego 3 razy biegam wolniutko i jak na mnie całkiem sporo.
Nie ważę się codziennie, nie wpadam w panikę i w skrajności, nie stosuję głodówek, nie mam napadów kompulsywnego jedzenia. Nie mam obsesji na punkcie idealnej wagi, chcę się tylko pozbyć nadwagi i dobrze się ze sobą czuć.
Nie jestem w ciąży.
Ja wszystko rozumiem. Różne czynniki nakładają się na siebie. Trzeba być cierpliwym, systematycznym i konsekwentnym. Rezultatów nie widać z dnia na dzień. Mięśnie są cięższe od tłuszczu. Może należy zmodyfikować trening lub/i ćwiczenia. Może, może, może...
Ale czasami po prostu wiedzieć i rozumieć to nie wszystko. Czasami najzwyczajniej w swiecie nadchodzi taki dzień, że w obliczu niepowodzeń albo braku pozytywnych rezultatów tupię sobie nogą z naburmuszoną miną i jedyne co potrafię powiedzieć to to, że świat jest niesprawiedliwy i ja kategorycznie żądam poprawy, bo ja CHCĘ i już.
Napisałam co musiałam. I liczę na to, że wylanie smutków pomoże. Ale nie pozostaję bierna, jeszcze się nie poddałam, o nie!
- dociągnę to moje bieganie do pełnego miesiąca, choćby nie wiem co,
- dziś zaczęłam stosować sprawdzoną już (skuteczną, zdrową i kontrolowaną przez lekarza w poprzedniej fazie odchudzania) dietę South Beach. Ona działa, nie jest drastyczna, uciążliwa ani szarlatańska, opiera się na głównych założeniach dobrego i zdrowego żywienia, przynosi mi rewelacyjne samopoczucie i poprawia wyniki badań. Gdyby głupota ludzka znała jakieś granice, nie zeszłabym na manowce i nie musiałabym teraz jojczyć, żem wielka jak wojskowy wóz opancerzony. Do tego wyładowany C4.
Tylko spokój nas uratuje
