mihumor- Pół wieku poezji

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Półmaraton Królewski - 1.19.59 czyli zjeść ciasteczko i mieć ciasteczko

Przymiarka

Przed startem wiedziałem, ze jak na 20tym kilometrze będę równo w 1.16.00 to do mety muszę pobiec tempem 3.40 by minimalnie złamać 1.20. Plan był taki by na tym 20tym być ze 3-5 sek poniżej 1.16

Prognoza

Nad ranem obudził mnie mocny deszcz i już wiedziałem, ze prognoza coś się nie sprawdza. Cały ranek lało równo co w połączeniu z zimnem i wiatrem dawało warunki identyczne jak podczas wiosennego biegu w Myślenicach, gdzie złamałem 37 na dychę. To nie jest moja ulubiona pogoda ale skoro tam się udało to być może tu też się da; starałem się podtrzymywać na duchu ale optymizmu miałem w sobie niewiele. Pod Tauron Areną wiaterek powiewał sobie zdrowo a deszcz przeszedł w gęstą mżawkę. Rozgrzewka wspólnie z żoną i na przebieżkach w parku czuje, ze biegnie mi się niesłychanie lekko, że jestem bardzo luźny i wydajny, taki ekonomiczny i efektywny. Spotykam kilku znajomych w tym Sosika już przed strefami. Jestem dziwnie spokojny, wręcz apatyczny i składam to na karb pogody, cóż, przy takim ciśnieniu zawsze popadam w nastroje anemiczne. Wchodzę w pierwszą strefę startową i widzę wiele znajomych twarzy z różnych biegów jak i z treningów. Tu już nie ma lipy, sami wyjadacze i to od razu widać po strzale startera. Ruszamy bardzo płynnie i spokojnie a tempo od początku mam trafione w punkt. Biegnie mi się bardzo dobrze i bardzo lekko ale tempo na Garminie mam nieco za wolne, na tabliczkach kilometrowych zaś sporo za szybkie ale obstawiam, ze są źle poustawiane. Nie gonię jednak i biegne na takiej powiedzmy końcówce komfortu jeśli tak to mogę nazwać. Na wskaźniku obrotów mam końcówkę pola "Intensywność bez większych problemów". Na 4 tym kilometrze pierwszy most na Wiśle i dostajemy nagle i niespodziewanie dosyć silnym wiatrem.Wieje niby z boku ale i tak bardzo przeszkadza. Wtedy przychodzi zwątpienie, które mnie będzie trzymało przez cały ten bieg. Przecież jak tak wieje z boku to co będzie się działo na bulwarach na powrocie gdy przyjdzie lecieć kilka kilometrów pod wiatr. Przykleiło mi się wtedy mocno do buta, ze to się udać nie może. Na piątce wyrównały się oznaczenia kilometrów a czas 19.02 choć dobry to nieco za wolny podbił wrażenie niedostępności zdobywanej góry. Dalej biegło mi się tak samo, luźno i łatwo....i wciąż deczko za wolno, za spokojnie, wciąż byłem jakiś ospały i za spokojny. Na siódmym kilometrze gdy opuściliśmy bulwary wiślane zaczęła konstytuować się większa grupka biegaczy i to mnie jakoś pobudziło. Postanowiłem sprawdzić, czy to są ludzie, z którymi powalczę przynajmniej o życiówkę. Wyszedłem na czoło grupki i pociągnąłem mocnej dwa kilometry do Błoń (znowu cholernie mocno wiało na moście). To już było równo po 3.45 bo musiałem sprawdzić z jakiego materiału są zrobieni moi towarzysze i dać sygnał do ataku, zaznaczyć, ze o coś walczymy, oddzielić ziarno..... Na Błoniach spokojnie zszedłem na koniec grupy by sprawdzić ilu nas i kogo znam. No i tu niespodzianka bo było to 12 dobrze wyglądających osób w tym trzech, z którymi już biegałem w grupach i bywali mocniejsi ode mnie. To wyglądało naprawdę obiecująco zważywszy na czekające nas schody na drugiej połówce. Na dyszce jednak znowu zawód bo jesteśmy w 38.04 a wydawało mi się, ze ta piątka poszła jednak znacznie szybciej. Tu znowu wlało się zwątpienie w moje serce ale teraz na spokojnie wydaje mi się, że ten pomiar na 10tym był chyba nieprecyzyjnie usytuowany. Nawrotka na Błoniach i chwila prawdy. Wiatr jest wyraźnie odczuwalny i szarpiący. Nasza grupka zbija się mocno i zmniejsza objetość niczym kolarski peleton na wąskim odcinku. Do rynku wieje mocno a ja się skupiam na tym by kogoś nie zahaczyć i by ci za mną biegli równie uważnie jak ja. Tempo spada i sekundy zaczynają nieznośnie uciekać przez palce choć biegnie mi się nadal dobrze. Kilometr do Rynku jest najwolniejszy - 3.55. To już chyba po ptakach myślę bo na bulwarach będzie tylko gorzej. Z Rynku jednak na Bulwary dwa kilometry delikatnie w dół i tam nadrabiamy całe straty, grupa mocno przyspiesza i na grodzkiej nieco pęka a ja muszę się mocno sprężyc by to zespawać. Dwa kilometry po 3.40 równo i mam życiówkę na 15km - 56.59. Kurde, jest międzyczas dający nadzieję na złamanie 1.20. Gdyby jeszcze udało się piątkę do dwudziestego zamknąć w 19 minut. Na to jednak nie wygląda. Za 125tym rzeka skręca na wschód i zaczyna się mocna rzeźba pod wiatr. Niby idzie dobrze ale to jest cały czas za wolno, ja biegnę dalej spokojnie i mam rezerwę ale wiem, że wyjście przed grupę i próba biegnięcia o te 3 sek szybciej to plan samobójczy. Widzę jednak po tempie, ze z tego spokojnie złamię życiówkę co w tych mokrych i wietrznych warunkach będzie sukcesem, co więcej osiągniętym niskim,planowym kosztem. Tymczasem nasz peleton rośnie bo doganiamy kolejnych biegaczy i jakoś ten trud napierania pod wiatr rozkłada się ekonomiczniej. Przed osiemnastym zaczyna się selekcja, słabsi zaczynają odpadać po zbiegnięciu z bulwarów grupa rozpada się zupełnie. Pięć osób pociągnęło mocnym, długim finiszem a ja i jeszcze dwóch biegaczy utrzymaliśmy tempo przelotowe. Reszta została z tyłu. Mogłem pójść z tymi mocniejszymi ale mi nieco odeszli a znów na dwupasmówce zrobiło się pod wiatr i nie chciałem rozpaczliwie tego spawać i nie było we mnie zupełnie wiary w złamanie 1,20 wiec nie widziałem specjalnego sensu prucia flaków. Plan miałem prosty, zaatakować mocno po podbiegu na wiadukt i klepnąć solidnie życiówkę , na zbiegu mocno ruszyć na ostatnie 1,2kma. Tak poczyniłem i już za wiaduktem na 20 tym miałem 1.20.04. To było za słabo ale dzięki oszczędnemu, spokojnemu biegowi sił miałem mnóstwo wiec depnąłem w tryb sprawdzam - co z tych już nieco zmęczonych członków wycisnę. Mimo, ze znowu było pod upierdliwy wiatr to na budziku pokazało się tempo 3.33 a to dawało szansę byc koło 1.20. Spokojnie trzymałem ten rytm, skręt i wiatr z boku, moja grupa rozsypana na szerokiej ulicy Lema jak koraliki i każdy mocno napiera. Ja nie czuje w tym biegu żadnego zmęczenia, nie odliczam jak to mam w zwyczaju ile jeszcze minut czy kilometrów tej męki, i tak też jest na końcówce bo biegnie mi się dalej świetnie, ba mam nawet lekką rezerwę. Zakręt i już do hali, jest bliziutko i zaczynam witać się z gąską.
https://photos.google.com/share/AF1QipN ... h4RzV1czRn
Ostatnie 400m to już koniec kalkulacji, idę pełnym piecem, to już tempo naprawdę mocne i bez opierd... się. Wyprzedzam znajomego zawodnika z Krakowa i przy tabliczce 20km mam 1.20.40 - to się musi udać, to jest na styk ale przecież te niespełna 100m zrobię w 19 sekund bez problemu.Tu już rzucam na szalę włókna szybkokurczliwe, siłę i wszystko co mam we łbie, stapiam się z celem i ścigając się do kreski mijam jeszcze jednego walczaka, za linią kasuje zegar i padam na glebę. Patrzę a na budziku mam 1.20.03. Klnę siarczyście i brzydka, to przecież nie możliwe, przecież nie biegłem ostatnich 100m w 23 sekundy, to nie mogło być tempo 3.50. Byłem nieco przybity bo choc jeszcze na 19 tym kilometrze taki czas wydawał się świetny to 4 minuty później wszystko uległo totalnemu przewartościowaniu. Wstaje i idę nieco przybity ale też w sumie trochę spełniony. Nagle ktoś mnie woła, patrzę a przy barierkach za metą jest KrzychuM i woła do mnie, ze mi się udało. Co mi się udało? Złamałeś 1.20 - gratki. Nie rozumiem na początku, no przecież nie złamałem, tyle nie mogłem się na Garminie pomylić z łapaniem czasu. Ale on mi pokazuje wynik na tablicy świetlnej gdzie wyświetlają się czasu netto kolejnych wbiegających zawodników a tam jak wół przy moim nazwisku jest 1.19.59 ! Nogi się pode mną uginają, łzy wzruszenia cisną się do oczu, chce mi się płakać, krzyczeć, skakać i przede wszystkim pić. Plan maksimum zrobiony w trudnych warunkach i bardzo ekonomicznym kosztem - idealnie po prostu. Stoimy tam, czekamy na Sosika ale gdzieś nam przemyka, później z niepokojem czekamy na moją zonę. Nie dobiega w okolicach swojej życiówki i zaczynam się niepokoić. Brutto już się wyświetla grubo ponad 1.35 gdy na tablicy pojawia sie jej wynik 1.33.32 czyli planowana delikatna życiówka. Zuch dziewczyna, wyławiam ja z tłumu - jest bardzo zmęczona.

Bieg Lidki

Jak pisałem na blogu żona ma przez ostatnie 3 tygodnie zmagała się z kontuzją łydki. Było trochę odpuszczonych treningów, zejście z objętości, bieganie w kratkę. Nie udało się podkręcić formy pod połówkę i moim zdaniem fizycznie i psychicznie nie było po co się szarpać na mega wynik. Ustaliliśmy, że powalczy o minimalną życiówkę a w sprzyjających okolicznościach o złamanie 1.33. Zapewne by te 1.33 złamała ale przeszkodził jej w tym banalny błąd. Ustawiła się w złej strefie startowej i niestety przez pierwsze 3 km musiała mocno się przebijać i kluczyć w tłumie.Niby pierwsze 5km zamknęła planowo ale niestety sporym kosztem. Dalej biegło jej się dobrze, tyle że dodatkowe koszty błędu ustawienia zapłaciła na bulwarach bo musiała sam napierać pod wiatr (zdecydowanie najwolniejsza piątka 15-20). Ludzi biegło sporo ale niestety wszyscy wolniej bo ci z jej tempem byli już daleko z przodu. Dojechała jednak równym tempem do mety a ten błąd tłumaczy nasz nerwowe i długie oczekiwanie bo wyszło jej wielka różnica netto/brutto. Szkoda, ze taki banalny błąd okazał się dosyć kosztowny. Większy problem to jednak bardzo boląca po biegu ( i w trakcie takoż) łydka. Teraz trzeba pomyśleć jak dowieść dyspozycje do maratonu i doleczyć łydkę do stanu dającego możliwość ukończenia biegu. To będzie bardzo trudne i być może jedno wyklucza drugie.

Pierwsze wnioski

Ten bieg widziałbym jako swego rodzaju powtórkę z wiosennej Marzanny bo podobne warunki, podobny rozkład trudności na trasie. Lekcje odrobiłem i muszę przyznać, że tamten bieg sporo mnie nauczył. Być może to prawda, że porażki uczą podwójnie. Teraz miałem nic nie nadrabiać, spokojnie pobiec dychę by mieć siły na trudniejszy odcinek i ta taktyka się świetnie sprawdziła. Ona co prawda była trudna psychicznie bo biegłem cały czas ze sporym zwątpieniem, wciąż mi się wydawało, ze to za wolno, że czas ucieka i się tego na końcówce nie dogoni. Ale dogoniło się jakoś, może trochę fuksem ale jednak. No i utrzymałem swoja passę, to był dwunasty kolejny HM z życiówką, wszystkie jakie do tej pory biegałem na wynik kończyły się sukcesem i choćby nikłą życiówką. To też cieszy.
No i ciekawy wniosek na koniec. Biegamy z żoną bardzo podobny trening robiony na podobnych zasadach. Z doświadczenia kilku lat wynika, ze ja z treningu maratońskiego i z większego obciążenia biegam bardzo dobrze HM a żona moja nieco słabiej. Na dziś to tak wygląda, że ona dużo lepiej biega tempo około maratońskie i jej ten trening bardzo służy właśnie w kierunku maratonu, u mnie maratońskie nie wygląda źle na pewno ale z treningów i praktyki wyglądało na to, ze jestem w stanie z takiego treningu pobiec bardziej wartościowy wynik w HMie niż w całym. I to tak jest nie pierwszy już raz. Lidka ma odwrotnie, lepiej biega połówkę z treningu mniej obciążającego, z krótszych ciągłych i nieco mniejszej objętości. A ja czuje, ze z takiego lżejszego treningu połówkę biega się inaczej i nie da się jej pobiec tak perwersyjnie spokojnie jak pobiegłem wczoraj. Jak to powiedział Krzychu przed połówką, że on to widzi, iż łatwiej mi będzie złamać 1.20 niż 2.50 choć zapewne to 1.20 to bardziej wartościowy i trudniejszy próg. Coś w tym zapewne jest ale w prognozowaniu wyniku w maratonie kluczowe znaczenie mają jednak warunki bo to już nie decyduje o sekundach ale może decydować o minutach.

Dosyć długa relacja, mam nadzieję, ze dało się przeczytać i ktoś dobrnął do końca tych wynurzeń.
Ostatnio zmieniony 19 paź 2016, 12:36 przez mihumor, łącznie zmieniany 3 razy.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
KrzysiekJ
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1571
Rejestracja: 06 lis 2013, 16:29
Życiówka na 10k: 38:00 z treningu
Życiówka w maratonie: 2:57:26 atest
Lokalizacja: Gdańsk

Nieprzeczytany post

Znakomity wynik. Tak czułem, że dasz radę.

To co, teraz małe wakacje?
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

KrzysiekJ pisze:Znakomity wynik. Tak czułem, że dasz radę.

To co, teraz małe wakacje?
6.11 maraton :spoczko: Ten HM był trochę treningowo

Tu fotka z moją grupą z połówki:

http://www.dziennikpolski24.pl/region/g ... ,20516012/
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Kilka wniosków i postanowień czyli bredzenia po-półmaratońskie

Pierwsza część mojego chytrego planu na jesień pt "Dwie życiówki i może dwa kroki w chmury" została załatwiona. Poszło to trochę minimalistycznie i można rzec, ze po aptekarsku ale muszę napisać, że kupę szczęścia w tym miałem i to 1.19.59 zrobiłem na pewnym farcie ale też temu szczęściu mocno pomogłem zarówno fizycznie jak i swoim perwersyjnym wyrachowaniem. Było trudno, było na styk i się udało - szczęście tym razem sę uśmiechnęło. Ale często też się nie udawało i takie szarże nie zawsze kończyły się tak jak by się chciało. Te różne 2.53.09, 1.22.03. 1.25.03, 1.32.01 czy debiutanckie 1`.38.01 i kompletnie irracjonalnie załamujące 3.30.06 które mnie ukształtowało mentalnie; też mi się przytrafiały ale i bywało 36.55, 2.57.52 czy 2.58.57 i 39,55 biegane na oparach do końca. Normalne rzecz, walczy się do końca bo przeważnie coś tam jeszcze jest do ugrania.Z czasem mnie to jednak już tak nie determinuje, fajniej złamać niż mieć 3 sekundy ponad próg ale to tylko liczby i kilka sekund w tą czy w tamtą wiele nie zmienia, jakość wyniku taka sama w zasadzie.
Oczywiście bardzo się cieszę ze złamania 1.20 bo to spełnienie pewnego nierealnego wydawałoby się marzenia, to jak wejście do arystokracji biegania amatorskiego. No właśnie, tak to ostatnio przegadaliśmy na wybieganiu i tak ta (z przymrużeniem) oka klasyfikacja została ustalona:
- szlachta zaściankowa - drobna 3,00 - 2,50 w M i 1.24-1.20 HM.
- arystokracja - 2,50-2,40 M i 1,20- 1.15 HM
- magnateria 2,40-2,30 i 1.15 - 1,10
Szybciej to już stan książęcy, prawdziwa błękitna krew :hahaha:
Powstała też taka klasyfikacja dla Pań :spoczko:

Ten wynik w połówki zrobiony dosyć spokojnie, na kontroli i w trudnych warunkach jest ok ale muszę przyznać, że to dopiero drugi mój półmaraton w którym nie pobiegłem w średnim tempie bieganych treningów progowych (czyli tym razem w 3.45). Podobnie było wiosną gdy wietrzna Marzannę pobiegłem w 1.21.18 by trzy tygodnie później w dużo lepszych warunkach pobiec już 47 sek szybciej w tempie progowym (3.49). Mam wrażenie, że w dobrych warunkach i biegnąc bardziej po bandzie te tempo średnie 3.45 byłoby do ugrania i jest to sprawa do załatwienia. Czyżbym wieszał dramaturgiczną strzelbę, która wypali w trzecim akcie? Może?

A jak to wszystko rzutuje w sprawie maratonu?
Wynik potwierdza aspiracje i realność celu typu 2xHM+10-11 min i o to będę starał się powalczyć biorąc oczywiście pod uwagę "poprawkę na wiatr". Strat po połówce nie ma, ścięgno achilesa boli mniej niż to bywało w poprzednich latach i wydaje się, że nie jestem jakoś specjalnie wyeksploatowany. Nie wiem czy organizm odbierze tą połówkę jako szczyt formy jak to bywało wcześniej, czy pozbiera się do pełnej mocy i dużej świeżości. Jeśli tak to będzie jak dotychczas to będzie mi się biegło nieco słabiej, może nie udać się zrobić NSa ale może wejdzie równo chociaż. O samą czystą wytrzymałość się nie obawiam bo to powinienem mieć z triatlonu, jedyna szczupłość to mała ilość treningu specyficznego czyli samego biegania. Nie ma co się czarować, na ten poziom biegam mało i to może nie wystarczyć. Te 8 tygodni treningu maratońskiego, dwa długie wybiegania, niespecjalnie wyżyłowane objętości to skromna broń na tą szarże. To zmusza do pokory. Dobry prognostyk jest taki, ze na 19tym półmaratonu czułem, że tempem niżej 3.50 to spokojnie bym 25km pociągnął i to samo czułem dwa lata temu przed Walencja tylko wtedy było 5 sek wolnie na Królewskim. Ale wtedy maraton pobiegłem 6 min wolniej niż teraz się marzy - gruba zwierzyna na celowniku.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Tydzień siódmy - poszurane zostało

Ostatnia sześciodniówka biegowa w tym cyklu i pewnie kolejną zrobię nieprędko. Swoim zwyczajem po połówce biegam tylko wolno i bardzo wolno napawając się obserwacją ustępowania zmęczenia po-startowego. jak mam z połówki wyjść wzmocniony to muszę cierpliwie poczekać na odbudowę na poziomie przynajmniej sprzed startu a najchętniej na deczko wyższym. To drugie to pobożna lista życzeń ale może tym razem się spełni :spoczko:
Biegałem 6 dni, wyszło 94km przebiegu w tym jeden akcencik, który zrobiłem dziś przed południem. Po 5 dniach wolniuteńkiego szurania gdy tempa wchodziły słabe a ja nie specjalnie się starałem z tym walczyć dziś rano przyszło dostukać trochę kilometrów. W planie było 24km wolno ale noga nagle i niespodziewanie zaczęła fajnie podawać i to wolne na początku to samo się biegło tempem poniżej 4.30. Fajnie, pomyślałem i stwierdziłem, że spróbuję tak to pobiec w całości oczywiście jak będzie szło. No i szło lekko a jakieś pierwsze objawy zmęczenia poczułem dopiero po 20tym kmie. Jak widać na odczycie z Garmina to wraz ze wzrostem zmęczenie siada mi kadencja i ten wykres kadencji to u mnie jest równia pochyła. Ale myślę, ze mam prawo czuć takie zmęczenie i zrobienie lekko takiego nieco szybszego mini longa to fajna jaskółka regeneracji po HMie.
Pogoda w tym tygodniu była mocno pod psem i przyszło sporo biegać w deszczu i w niespecjalnie przyjemnych warunkach. Niestety w połączeniu ze spadkiem odporności charakterystycznym dla momentów bycia w formie poskutkowało to lekkim przeziębieniem. Na razie nic takiego, lekki dyskomfort nosowo gardłowy i mam nadzieję, ze na tym się skończy. Podobnie jest u Lidki tylko przeziębienie nieco większe.
Do maratonu zostało jeszcze coś koło 100km, dwa akcenty i tyle czyli blisko coraz bliżej.

Lago Maggiore Marathon

Jeśli kogoś interesuje to tu można sobie coś zobaczyć na temat tej imprezy:
https://www.lagomaggioremarathon.it/en/

Bieg rozegra się wzdłuż brzegów jeziora Maggiore pomiędzy dwiema największymi miejscowościami kurortowymi czyli Verbania i Stresa (miejsce akcji "Pożegnania z bronią"). Jezioro jest ok 60km na północ od Mediolanu i choć to już są Alpy to trasa jest płaska i na profilu wygląda na szybką. Zobaczymy. Impreza to także 10km, połówka i nieco dziwne 33km. Sam maraton nie jest duży ale jak się pozbiera te biegi do kupy to zapewne kilka tysięcy biegaczy się znajdzie. To trochę jak rok temu w Ravennie gdzie w maratonie biegło 1,5 tys biegaczy ale na starcie włącznie z 10km i HM było razem 6 tys uczestników.
Trasa, widoczki i klimaty wydają się super ale jest pewien drobny zgrzyt. Pierwszy raz będziemy biegać maraton i nie będziemy sklasyfikowani Open ani w kategorii. Aby napisać dlaczego muszę dorzucić na wstępie kilka słów o włoskim systemie organizacji biegania. Każdy biegacz we Włoszech musi mieć coś w rodzaju karty biegacza, to się zowie u nich Runcard. Takie karty wydają tylko certyfikowane kluby biegowe i karta od razu wiąże się z przynależnością klubową. Za karta idą oczywiście opłaty, badania i inne ceregiele ale posiadacze karty mogą startować w biegach bez problemu. Inni, nie posiadający takiej karty mogę też startować ale muszą każdorazowo przedstawić aktualne badania lekarskie. Dlatego by startować w biegu w Italii jako obcokrajowiec trzeba mieć aktualne badania (druk do pobrania na stronie biegu) lub kartę Runcard (można sobie wyrobić) albo inną międzynarodową kartę czy licencję zawodnika ale oficjalna i uznawaną. W regulaminie imprezy niestety jest tak, że osoby startujące bez karty Runcard czy innej (np. karta klubowa PZLA) biegają jako tzw "nierywalizujący" i nie będą podawani w klasyfikacjach a jedynie na liście (klasyfikacji) nierywalizujących. To się tyczy wiec wszystkich amatorów nie Włochów oraz tych makaroniarzy, którzy karty Runcard nie mają. Pisałem do orgów dwa razy zapytania ale mi odsyłają wycinki z regulaminu oraz info, że kartę Runcard mogę sobie wyrobić na miejscu i być tym sposobem w klasyfikacji. To nieco dziwne ale trzeba uszanować zwyczaje lokalne, karty raczej wyrabiać nie będę i pobiegnę po prostu swoje jak zwykle dla siebie - nic nowego. Szkoda bo chyba pierwszy raz miałbym szansę na pudło w kategorii. Trudno, pozostaje liczyć na zwycięstwo moralne. Z Lidką podobnie bo zapewne powalczyłaby o wygranie kategorii ale tu sytuacja na dziś jest bardziej skomplikowana bo nie ma pewności czy ona w ogóle pobiegnie ten maraton. Ba, więcej jest niepewności i jeśli nawet pobiegnie to z odpustowego treningu z mocno przemodelowanym celem :smutek:
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
Tomaszrunning
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1121
Rejestracja: 11 lip 2013, 18:33
Życiówka na 10k: 42:48
Życiówka w maratonie: 3:36:08

Nieprzeczytany post

Bèdè w Verbani na maratonie
Jak zobaczysz koszulkè z napisem TOMASZ na plecach to wolaj!
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

W Verbanii będziemy w piątek wieczorem. Może się spotkamy jakoś. TOMASZ to masz na koszulce biegowej? W czasie maratonu planuje za wiele pleców nie oglądać :spoczko: :hahaha: Ja będę miał oczojebliwe, pomarańczowe spodenki startowe, a może i koszulkę pomarańczową też. Taki zestaw mechaniczna pomarańcza.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
Tomaszrunning
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1121
Rejestracja: 11 lip 2013, 18:33
Życiówka na 10k: 42:48
Życiówka w maratonie: 3:36:08

Nieprzeczytany post

bèdè na miejcu w sobotè rano
bèdè ubrany jak mòj awatar (no moze spodenki czarne), ja bèdè oglàdal wiele plecòw ( i mam nadziejè fajne pupy lasek), bo jestem po Lucca Marathon 5 dni temu i chyba zrobilem bzdurè zapisujàc siè na ten w Verbani...

jak bèdè widzial halloweenowego biegacza to zawolam ciè. Jaki masz numer startowy?
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Tydzień ósmy - luzowanko delikatne

Już tylko 5 dni biegowych i mniejsza objętość zrealizowana, 79km to i tak więcej niż przy poprzednich luzowaniach ale weszło zupełnie na lekko i bez napinania się na kilometry. Trochę to rozegrałem inaczej, zachowując ciągłość treningową do czwartku i od tego momentu już mocne zejście z treningu.

Akcent 1- poniedziałek - 4x2,5km TM - 8 sek

Takie średnio-mocne bieganie, już bez napinania się na tempo progowe ale szybciej niż maratońskie. Weszło średnio po 3,53 i odczuwalnie to było takie szybsze bieganie ale bez żadnego ciśnienia, na początku męczącej intensywności. Takie tempo jest w planach Hansonów do maratonu, ja to biegam tylko w tygodniach odpustowych gdy już schodzę z treningu i uważam ten bodziec za nieco za słaby. To może być dobry akcent przy większych objętościach i bieganiu planu na większym zmęczeniu. Biegało się to dobrze pomimo tego, ze w nogach jeszcze czułem sobotniego przyspieszonego longa albo może wspomnienia z półmaratonu.

Akcent 2 - czwartek - 16km TM - tempo 4,00

We wtorek i w środę bieganie wolne i nie za wiele (po 12km) a w czwartek ostatnie TM w cyklu. Nie traktowałem tego treningu jako próby generalnej i od razu zdjąłem sobie ciśnienie z głowy by się niepotrzebnie nie stresować. Brałem bowiem pod uwagę możliwość, że po półmaratonie może jeszcze nie być całkiem dobrze i ten trening może nie wejść świetnie. Pamiętałem treningi pomiędzy połówkami wiosennymi i wtedy biegało mi się kiepsko a mimo tego druga połówka poszła bardzo dobrze mimo obaw. Od razu więc wlałem sobie do głowy, że ten tren jest bez znaczenia, na zaliczenie i jak wejdzie trudniej, wolniej czy gorzej to nic to nie zmienia. Dlatego pobiegłem go zupełnie bez emocji i celebracji, można rzec tak technicznie. Pierwsze 5km po 4.01 szło całkiem nieźle ale później się zdecydowanie rozgrzałem i rozruszałem i zaczęło iść lepiej. Tempo 4,00 i delikatnie szybciej wchodziło jakby samo i trening spokojnie zamknąłem średnio w 4,00 min/km i było to można rzec lekko, łatwo i przyjemnie. To chyba mój najlepszy TM ever. Taki trening udany miesza nieco w głowie i gdzieś diabełek podpowiada by tak pobiec w Italii. Ja jednak wiem, że jeden tren nie czyni wiosny, ze to pozytywny sygnał ale jeszcze nie rzecz by się przesadnie napinać i zmieniać plany czy popadać w przesadny optymizm. Nadal uważam, że złamanie granicy 2.50 będzie niezwykle trudne i to jest mój plan taktyczny na wynik maksymalny. Jeśli będzie jakiś bonus to zostawię go sobie na ostatnie 10-15km. Podchodzę do tematu z pokorą i zdaje sobie sprawę z własnych słabości czy pułapek, które na mnie czyhają. Plan więc jest niezmieniony, zaliczać wszystkie piątki po 20,05-20,10 i spokojnie czekać na rozwój sytuacji, wystrzegać się problemów i biec tak, by pojawiły się możliwie najpóźniej lub wcale. A wtedy jest szansa na jakieś runershaje. Niestety większa szansa jest na rozmaite problemu skurczowo-kolkowe nie wspominając i odpukując w niemalowane w tematach żołądkowych, mięśniowych czy okołościanowych czego też wykluczyć się nie da. Maraton to jednak kupa zabawy i niezmierzony ocean niespodzianek.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Tydzień dziewiąty - startowy

Już pobiegane zostało, teraz trzy dni absolutnego lenistwa, żadnych rozruchów czy przyruchów, żadnej specjalnej diety. Podchodzę do startu tradycyjnie i tego nie zmieniam. Zjem trochę więcej węglowodanów ale też bez przegięcia, porządnie się nawodnię i mam nadzieję coś tam się po drodze wyśpię bo na ostatnio to wygląda nie tak jak powinno :grr:
Jutro w południe samolot do Bergamo, później Mediolan po drodze i wieczorem mam nadzieję zameldujemy się w Verbanii nad jeziorem Maggiore. Pogoda we Włoszech jako i u nas, średnio się zapowiada a już turystycznie to strasznie marnie. Liczyłem na piękne widoczki i cudne okoliczności przyrody, alpejskie widoki i włoskie klimaty. Temperatury koło 10 stopni i sporo deszczu na prognozie optymizmem nie napawa przesadnie. Sama temperatura do maratonu świetna tylko nie wiem jak to zadziała w połączeniu z solidnym deszczem. Może nas jednak oszczędzi, przynajmniej na starcie. Ten deszcz mnie martwi niestety ale w tym roku w deszczu i zimnie zaliczyłem same dobre starty a było tego niemało. Wiec nie mam wielkich nadziei na "przyjemny" bieg bo deszcz i fatalna pogoda to w tym sezonie norma. Niemniej maratonu na mokro jeszcze nie biegałem, pomijam solidne polewanie się wodą w wysokich temperaturach bo to nie to samo.

W tym tygodniu w poniedziałek akcencik przedstartowy czyli 4x1,2km w progowej (3,45) na przerwach 2 minuty, weszło w miarę łatwo i nawet się nie starałem biegać tego szybciej by cokolwiek tu sobie udowadniać. Wtorek i środa to michałki po 10-12km i byłoby na tyle. Do tego maratonu przebiegłem w sierpniu 260km, we wrześniu 360 a w październiku 385km. Trochę mało jak na moje aspiracje wynikowe niemniej takie były możliwości i założenia. Chyba się nie zamęczyłem a różnych problemów ścięgnowo-mięśniowych jakby mniej niż rok i dwa lata temu wiec chyba nauka nie poszła w las. To chyba najłatwiejszy mój cykl przygotowawczy, nawet go nie poczułem, nie zmęczył mnie i wszystkie treningi załatwiałem z marszu i bez ceregieli. Po cholernie trudnym organizacyjnie treningu do triatlonu sam trening biegowy wydaje się być łatwą piłką i czymś zupełnie nieobciążającym mentalnie.
Moją aktualną dyspozycję zweryfikuje bieg i to zweryfikuje ją dokładnie. Do startu podchodzę jednak z bardzo spokojna głową, to mi daje wynik z połówki bo on już coś pokazał i wiem po prostu, że jestem teraz na wyższej półce, że biegam lepiej i dobrą pracę wykonałem. A co z tego wyniknie w wyniku liczbowym? Pewna nieprzewidywalność to urok i magia maratonu.
W deszczu w marcu udało się na wyrachowaniu i z szarżą, rzutem na taśmę złamać 37 min na dychę. Warunki i podobny przebieg taktyczno meteorologiczny miało złamanie 1.20 w październiku i jeśli teraz będę miał dzień to nastawiam się na podobne rozegranie kwestii 2.50. Jeśli dobiegnę na 40 km w czasie 2.41.20 to mam szansę to złamać, to się wtedy może udać pod warunkiem posiadania jeszcze czegoś w baku. By tak było muszę wszystkie dyszki zamknąć w 40.20. Może coś się uda z tego lekko pourywać po drodze ale nawet jeśli to mogą się przytrafić problemy, które zmuszą by te zarobki w czasie biegu rozsądnie oddać i przetrwać. Jedno wiem na pewno i mam sprawdzone, odcinek 40 meta już trzy razy biegałem nieco poniżej 8min 40 sek i to wydaje się absolutnie w zasięgu. Wiec 2.41.20 na 40tym jest kluczowe. Jak nie to i tak każda życiówka też ucieszy michę, może mniej ale jednak.

W kwestii żony mej i jej dyspozycji to trudno o przesadny optymizm. Od końca września trening wyglądał jak durszlak, kłopoty z łydką wymusiły sporo kompromisów i zaniechań. Fajnie, że z tego udało jej się chociaż życiówkę w połówce nabiegać. Dzieła zniszczenia dokonało przeziębienie, które ma od tygodnia. Jakaś tam nadzieją jeszcze się tli, że może kaszel choć do niedzieli jej przejdzie. W końcu września wyglądało na spokojne i pewne mierzenie się z wynikiem 3.15. Teraz to wielka niewiadoma a takie niewiadome w maratonie to nic fajnego. Nadzieja wiadomo, umiera ostatnia. No i ta łydka na dziś nie wygląda źle.

Jeśli ktoś chciałby śledzić wyniki live to może pojawia się na stronie firmy robiącej pomiary, rok temu Ravenna u nich była live
http://www.tds-live.com/ns/index.jsp
My startujemy "poza konkursem" więc nie wiem za bardzo jak i czy nas będą tam podawać ale może.
Ja mam numer 103, Lidka F1001.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
Tomaszrunning
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1121
Rejestracja: 11 lip 2013, 18:33
Życiówka na 10k: 42:48
Życiówka w maratonie: 3:36:08

Nieprzeczytany post

Mozna sledzic na streamingu caly maraton (wg organizatorów, ale z wlochami to trzeba zawsze uwazac jesli chodzi o obietnice)
tak, pogoda bardzo jesienna. Ja mieszkam nad morzem i tu jest 19°c a o swicie 10° wièc faktycznie, aby poczuc wloskie klimaty trzeba jechac od Toskanii na poludnie.
Ja czekam na deszczyk, bo biega mi siè lepiej. Najwazniejszy potem goràcy prysznic i gdzie siè przebrac i podobno pod tym wzgl organizacja jest ok.
Do zobaczenia na trasie!
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Pozdrawiam z Verbanii nad jeziorem Maggiore. Wczoraj przelot i przyjemne zwiedzanie Medolanu. Dzis juz na miejscu ale pogoda pod psem. Zgodnie z prognoza caly dzien padalo i na jutro zpowiada sie podobnie. Na szczescie ma tyko padac a nie lac jak bylo w zapowiedziach. Zapowiada sie wiec mokra robota i zbaczymy jak sie sprawdzi takie combo 10 stopni i deszcz. Oby tylko mokre buty nie daly w kosc. Dzis odebralismy pakiety, Lidce minelo przeziebinie, wzmocnilismy sie wloska kuchnia i miejscowymi slodkosciami i jutro trzeba biegac. Trasa nie jest jednak tak plaska jak na profilu na stonie, jednak bedzie troszke podbiegow i co za tym idzie zbiegow co juz sprawdzilismy spacerowo i z okien autobusu. To nieco utrudni sprawe ale na ile to trudn powiedziec, zobaczymy. Jestem optymistycznie nastawiony i bojowo tez. Hotel mamy tak umiejscowiony, ze startowac moge prosto z lozka a zatrzymac sie za meta juz pod prysznicem w pokoju. Lokalzacja luksuswa typu VIP. Ale skoro stac nas na taki kaprys by biegac maraton poza kokursem :spoczko: Coz, miejsca przyznamy soe sami.
Na stoisku jakiegos wloskiego maratonu mieli motto reklamowe takiej tresci: Kultura, Gastronomia, Tradycja. Nie wiem dlaczego ale jakos skojarzylo mi sie z naszym Bog, Honor, Ojczyzna. Moze to z powodow decia we wszelakie traby propagandy przed 11 listopada.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
Tomaszrunning
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1121
Rejestracja: 11 lip 2013, 18:33
Życiówka na 10k: 42:48
Życiówka w maratonie: 3:36:08

Nieprzeczytany post

gratuluje wyniku
piekne widoki i przyjemna trasa, szkoda ze padalo
wg mnie goràca herbatka przydalabysiè na pitstopach, ale moze dla szybkich jak ty jest to bez ròznicy - biegniecie bez zatrzymywania siè na jedzenie i picie. dla wolnych tak jak ja (3:47) robi ròznice picie zimnej wody lub herbaty...
brakowalo tez tych aluminiowych peleryn na zakonczenie
poza tym, fajnie zorganizowany maraton
szukalem ciebie wzrokiem patrzàc na numery, gdy czolòwka biegu zawracala, no ale bez powodzenia
bylo 4 polakòw, mnie zapisali jako Wlocha, bo mam Runcard zwiàzany z klubem sportowym (ale nie zrzeszonym z FIDAL)
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Lago Maggiore Maraton - 2.49.22

Po tym biegu nasunęła mi się taka myśl, że przebieg startu maratońskiego jest w pewnym sensie odzwierciedleniem przygotowań doń.

***
Mokra robota

O siódmej rano zaczęło padać, nawet chwilami solidnie a że kałuże po sobotnich opadach jeszcze miały się całkiem dobrze to sprawy podłożowe trudno było również uznać za sprzyjające. Nie biegałem maratonu w deszczu ale w tym sezonie miałem sporo startów w zimnie i mokrym warunku, w zasadzie wszystkie były bardzo udane. Nie lubię jednak takich warunków i mam zawsze większy niepokój przed startem w taka dołującą pogodę. Nasz hotel stał tuż przy linii startu więc na rozgrzewkę wyszliśmy o 8.45; 700 metrów truchtu i do strefy startowej. Niestety start się opóźnił o 5 minut i stojąc tak w płaszczu foliowym czułem, że zaczynam lekko marznąć. Koło mnie stał człek co miał napisane na numerze Wojciech więc rodak być musi. Wymieniliśmy kilka zdań, o pogodzie, planach (trójkę planował łamać i złamał się okazało :taktak: ), później powodzenia i do boju. Start poszedł bardzo sprawnie, stawka szybko się rozciągnęła i rozrzedziła, w zasadzie od razu mogłem skoncentrować się na sprawach kluczowych czyli: utrzymywaniu właściwego, równego tempa i intensywności oraz na zwracaniu uwagi by buty były tylko mokre a nie w wersji woda w butach. Pierwsza piątka z kilkoma podbiegami, na których planowo traciłem ale spokojnie to odrabiałem na łagodnych zbiegach. No i poszła ona w 20.05 ale to głównie była zasługa piątego kilometra, który cały był lekko w dół. Tak się jednak składało, że to był też 41wszy kilometr, który mieliśmy robić na powrocie ale w wersji lekki podbieg. To dało do myślenia, że plan by dobiec po 4.02 do 40 tego kilometra i potem szarpnąć i urwać, czy ten plan ma sens? Ponad kilometr lekkiego ale jednak podbiegu nie sprzyja zbytnio takim zamierzeniom. Zapadło mi to w pamięć i zacząłem się skupiać na tym by jednak coś tam lekko urwać z tego planu, by po drodze zbierać systematycznie tanie bonusy. Druga piątka nieco pofałdowana wchodzi nieźle ale nie biegnie mi się jej jakoś rewelacyjnie, nieco mnie ta delikatna pagórkowatość męczy ale dychę mam w 40.15. Przed 10tym wyprzedza mnie wielki Austriak- facet chyba o głowę wyższy ode mnie. Trzecia piątka płaska w miarę i odrabiam trochę do średniej 4.01; biegnie mi się lepiej i doganiam tyrolskiego drągala. Czwarta piątka jest najgorsza bo są tam trzy upierdliwe podbiegi w tym dwa bardzo długie. Na podbiegach oczywiście straty, które częściowo odrabiam na długich zbiegach. Gdzieś tam na tych pagórkach doganiamy Szwajcara, który biegnie jak kaczka i strasznie sapie a do tego szarpie tempem, to go wyprzedzamy to on nas ale po pewnym czasie kaczor biegnie z nami. Przed połówką rzut oka na piękne, ogromne jezioro i dwie wspaniałe wyspy, Wyspę Rybaków z piękną włoską wioską oraz Wyspę Boromeuszy z wspaniałym, pałacem i szykownymi ogrodami. W miejscowości Stresa ulokowana jest meta półmaratonu. Stresa to miasto kurortowe w stylu przełomu XIX i XX wieku z pięknymi, secesyjnymi budowlami hoteli i pensjonatów oraz imponującą śródziemnomorską promenadą. Meta połówki jest pod ogromnym Grand Hotelem - miejscem akcji powieści Hemingwaya "Pożegnanie z bronią". Połówkę zaliczam w 1.24.52 czyli delikatnie szybciej niż planowałem i mając uciułaną minimalną zaliczkę. Półmaratończycy skończyli a my biegniemy dalej przez Stresę, szwajcarski kaczor zostaje z tyłu a ja napieram razem z dużym Austiakiem. To idealnie płaski kawałek i biegnie mi się znakomicie, zaczyna do tego mocniej lać i czuje dziwny, niepokojący chłód. Na 23cim km nawrót i dalej biegnie się nieźle. Z przeciwka mijam Wojciecha com go poznał na starcie a na wysokości mety połówki mijam Lidkę, która pomimo tego, że wygląda dobrze kręci głowa na znak, że coś jest nie tak. Od 25go zaczyna się ten najgorszy kawałek z podbiegami, który prowadzi przez malownicze, małe miasteczka. Tym razem tracę na podbiegach więcej (kilometr nawet po 4.10) a na zbiegach nie odrabiam tych strat gubiąc powoli zgromadzoną pracowicie zaliczkę. Na 30 tym jestem w 2.00.50 czyli mam tylko 10 sekund szybciej niż planowałem, to bardzo mało niemniej lepiej mieć niż nie mieć. No i gdzieś mi się gubi Austriak, jak dziecko we mgle. Robi się bardziej płasko i wracam do prędkości przelotowej a na 32 gim postanawiam delikatnie przyspieszyć, zbadać jak mi wejdzie tempo poniżej 4.00. Wchodzi dobrze i myślę sobie, by tu tego dnia spróbować pobiec dyszkę w maratonie poniżej 40 minut - takie kolejne marzenie do spełnienia :spoczko: . Dalsze kilometry wchodzą bardzo fajnie, lekko poniżej 4.00 a ja czuję, że dam radę i że mam jeszcze rezerwę. Pomimo pofałdowanej końcówki do 40 kilometra odcinam pół minuty z planu i na 40 tym jestem w 2.40.40 czyli dokładnie 40 sek szybciej niż być miało. Już wiem, że to się nie może nie udać, to jest duży zapas a ja nadal czuję się dobrze. Nawet się myśl pojawiła by 2.49 połamać ale musiałbym tą końcówkę po 3.45 pociągnąć i mając na względzie dodatkowo podbieg myśl tę czym prędzej odegnałem. Długo biegłem za zawodniczką (3 cia kobieta w stawce) powoli ją doganiając i na 41szym ją wyprzedziłem choć biegła bardzo dobrze. Ja jednak biegłem dalej swoje, równo i luźno do samego końca. Ostatnie 500m to już zbieg i 200metrów prostej finiszowej, dociskam trochę ale ostatnie 50 metrów biegnę już z rękami w górze, widzę zegar, wiem, ze się udało i już przed metą się z tego cieszę. Rozmieniłem to jakoś dziwnie łatwo, bieg zaliczając bardzo spokojnie, równo i bez większej dramaturgi, bez cienia kryzysu. To był po prostu tak spokojny i może nawet spokojnie nudny bieg jak to moje przygotowanie do niego. Przecież ono też było spokojne, bez fajerwerków i taki zupełnie bez dramaturgi. Tak jakby to wszystko było takie cholernie łatwe i proste. To był mój najlepszy bieg maratoński, najlepszy i najłatwiejszy pod pewnym względem.

Bieg Lidki

Jak pisałem w postach to przygotowanie mojej żony do biegu nie było tak spokojne jak moje. Końcem września trafiła się kontuzja łydki i później trening to był jeden wielki kompromis i szukanie środka by coś biegać i to jednocześnie zaleczyć. W październiku poza startem w połówce zrobiła tylko jeden trening tempowy. Kilometraż też siłą rzeczy znacznie został zmniejszony. Gdy już się wydawało, że z nogą jest ok to złapała silne przeziębienie, kaszel, zatoki itp itd i jeszcze w środę wydawało się, ze w ogóle nie pobiegnie. W piątek się poprawiło i w niedziele pobiegła. Taktykę jej naszkicowałem taką by biegła na delikatną życiówkę tempem 4.40 bo o planowanym 3.15 nawet nie myślałem. Niestety ona nie jest zbyt dokładna w realizowaniu założonej taktyki i oczywiście pobiegła za szybko.Na połówce była równo w 1.38 czyli o 30-60 sek za szybko do planu. To za duża różnica. Do tego zaczęły się problemy z łydkami, które zaczęły boleć od 20 tego kilometra. Do 30 tego udało jej się utrzymać tempo, do 37 mego biegła już delikatnie wolniej ale dalej na solidną życiówkę. Od 37mego zaczęły się lekkie traty a łydki zaczynały domawiać współpracy - ale traciła jeszcze bardzo mało . Na 40 tym miała jeszcze lepszy międzyczas o 40 sekund niż rok wcześniej w Rawennie i była na 3.17. Ale tu już był ściana i sprawy zaczynały się totalnie sypać. Na 41wszym miała jeszcze 15 sekund zapasu do życiówki ale to już było nic bo na ostatnim odcinku straciła grubo ponad minutę i skończyła bieg w 3.19.30. To był pokaz okrucieństwa maratonu gdzie wszystko, cały włożony trud i wysiłek można stracić na samiuteńkiej końcóweczce. Jej bieg tez wydaje mi się mieć sporo podobieństw do przebiegu przygotowań.

Dodam jeszcze kilka zdjęć:

My na expo w koszulkach pakietowych:
DSCF1365-2.jpg
Miejsce startu i mety Maratonu Lago Maggiore (i nasz hotel :hej: )
DSCF1409-2.jpg
Ostatnia prosta już po walce:
DSCF1398-2.jpg
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
Tomaszrunning
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 1121
Rejestracja: 11 lip 2013, 18:33
Życiówka na 10k: 42:48
Życiówka w maratonie: 3:36:08

Nieprzeczytany post

Znakomite fotki znajdziesz na stronie Andocorri https://andocorri.blogspot.it/2016/11/6 ... e.html?m=1
Szukalem ciebie, ale nie znalazlem (z telefonu slabo widac)
ODPOWIEDZ