zasmarkaniec
tak i oto wujek robert się zepsuł. niby nie mocno, niby delikatnie, ale biegać nawet za chiny ludowe się nie dało. po delikatnym roztrenowaniu, wróciłem do delikatnego biegania i było dobrze. każdy to zna, było. w zeszły poniedziałek biegałem 20x100m/200 metrów na stadionie, jakoś bez specjalnego żyłowania, powiedziałbym, iż nawet delikatnie, po około 21/22 sek na 100m. generalnie dla mnie to szybko, bo ja bardzo rzadko biegałem takie treningi i zawsze brakowało mi takiej zwykłej szybkości. speed demon to na pewnie nie ja- ja po drugiej stronie skali, kiedyś byłem typem endurance monster. pamiętam jak przygotowywałem się do pierwszego GWINTa to potrafiłem tydzień w tydzień biegać treningi np- sobota 6x1450m podbieg solidny całość kolo 21 km a niedziela 45km w terenie po 5:10 na tętnie 133. i tak 4- 5 tygodni pod rząd, i nic, nie strzykało, nigdzie nie bolało, nie płakało. albo taki trening 60km w terenie po 5:24 a po nim jeszcze na 20km roweru poszedłem. inna sprawa, że tak zacząłem dokładać i kombinować, ze tylko spierdoliłem wszystko na sam koniec i zamiast być w pierwszej 5tce np. byłem 26. faktem kolejnym jest, że spadłem z dziesięć miejsc po tym jak koło setnego kilometra dołożyłem sobie kolejne 4 no i po balu panno lalu. skończyłem ostatecznie 26sty w każdym razie to było dawno, dawno, temu - teraz jestem raczej tylko monster. niemniej seteczki weszły lepiej niż panu gienkowi w barze pod zgniłym ogórem, można by rzec bez popitki, ino chleba wystarczyło powąchać. wtorek było dobrze, środa podbiegi. i zaczęło na rozgrzewce przed podbiegami kłuć w dupsku. czasy teraz takie, że nawet nie byłem specjalnie zaskoczony, włączysz pan interneta i co drugi chwali się teraz, że go kłują w tyłek, ale jednak trochę zaskoczony byłem tym faktem niemiło, bo nic nie wskazywało na zażycie jakichś rozkoszy- a tu proszę dupsko boli. jako, żem twardy jest, jeszcze bardziej niż głupi, postanowiłem kontynuować i pielęgnować dalej ten ogród rozkoszy ziemskich pana boscha. 10x200 metrów podbiegu weszło, ale od szóstego dosłownie ze łzami w oczach. ale jak już zdążyłem się pochwalić, odporność na ból mam większą niż na rozum, więc skończyłem pochlipawszy trochę z cicha, nawet się dużo przy tym nie posmarkałem. i tu w zasadzie koniec piosenki bo okazało się w czwartek, że co głupiemu po rozumie skoro jego nie ma. za to został ból dupy taki, iż w rzeczony już czwartek, mimo osmarkania się a jakże po raz kolejny, już nie dałem rady zrobić więcej niż jakieś 300 może 302,5 metra. za to ból też se postanowił pobiegać i umiejscowił się gdzieś w prawym boku. znaczy, skończyły się żarty zaczęły się narty. błyskawicznie zasięgnąłem konsultacji specjalisty i już za chwilę czytałem milion porad co to mnie może napierdalać i dlaczego. drogą dedukcji i indukcji wyszło, że to tak zwany pas boczny i pomaga na niego rolowanie. solidne. i tu chuj, okazało się, iż solidnie to wyrolował wszystkich jeden pan z panią co to firmę mieli gdzie tam inny panowie ciągnęli im. takie to czasy, że nawet pociągnąć to nie potrafi już nikt porządnie, bo potem wyszło, że owszem ciągnęli, ale tylko samolot, i to nawet nie oni tylko jakieś podróby ubrane na żółto. wszędzie przebierańcy. także nawet na tym polu, są zdecydowanie lepsi ode mnie. znów pochlipawszy z cicha, porolowałem się na tym pomarańczowym co mam, ale też to jakaś pierdolona masakra, bo ten ból to w takim miejscu, że ja zanim wlezę na tego jebanego rolera, to wszystkiego mi się odechciewa. jak jakiś pierdolony hudini muszę się gimnastykować. jeszcze kijem się po tym traktuje, bo jak wiadomo powszechnie kij najlepszy lekarz, na wszystko. ale powoli jakby mniej bolało, inaczej i jak przebiegłem na próbę ze 100m dzisiaj to już się tak nie osmarkałem jak ostatnio. jutro próba delikatna będzie powolnego powrotu do rzeczywistości. ahoj przygodo.
_________________ TV Strava blog koment
|