dziś wolne od biegania, to czas na podsumowanie. W sumie wszyscy już zdążyli napisać, jak było fajnie i miło spotkać się i pogadać, notabene zgodnie z prawda pisali

niemniej ja dołożę swoje trzy grosze w tym temacie, ale nie dzisiaj, wywołam film i wtedy mam nadzieję, że coś wyjdzie, zrobię małą fotorelację towarzyską
dziś wpis pod tytułem anatomia upadku, czyli dlaczego było tak źle skoro jest tak dobrze.
nie napiszę, że ten bieg to porażka, bo skłamałbym tak pisząc, natomiast został po nim bardzo duży niedosyt.
nie wiem czego zabrakło, ale nie poszło tak jak chciałem. nie potrafiłem wczoraj pobiec na 100% możliwości, przeleciałem ten bieg bez większych emocji, natomiast nie byłem w stanie zmusić się do szybszego obrotu nogą. myślę, że bez problemu te 1:30 wczoraj bym zrobił w połówce, ale wyniku na dyszkę nie dałem rady zrobić. wyniku chociaż trochę mnie satysfakcjonującego.
w sumie to nawet za bardzo zmęczony nie przyleciałem, czasem bywałem po treningach mocniej ujechany. niby jest parę okoliczności łagodzących, ale powiedzmy sobie szczerze, słabe to okoliczności niemniej : pomiar czasu, zawsze sobie lapuje sam na zawodach, pierwszy kilometr był idealny z zegarkiem, następne dwa przegapiłem, zegarek pokazywał średnie tempo 3:56 więc nie szarpałem, a na czwartym okazało się, że to oszukał mnie o kilkanaście metrów i biegłem wolniej niż myślałem. na piątym miałem dokładnie czas 19:59 i nie byłem wstanie za bardzo szarpnąć, niby tam próbowałem, ale nie szło. dobiegając do wbiegu na maltę , jakiś koleś mi powiedział, że to wciąż na czas poniżej 40 min, może... na ósmym miałem 32:20 z tym, że to już było bieganie w śniegu, a dwa ostanie wyszły po 4:10 w tej breji. czy to wina śniegu, czy osłabłem, czy też zniechęcenie, ze nie zrobię wyniku ? tego nie wiem, starałem się biec równo do końca, niemniej jak widać słabo to wyszło, nawet mi się finiszować nie chciało. widzę, że zdecydowanie te wyluzowanie przedstartowe źle na mnie podziałało.
biorąc jednak po uwagę, że dokładnie pół roku wstecz 15 września był powrót do biegania, a wtedy poleciałem 10km po 6:10 na tętnie niewiele mniejszym od wczorajszego, nie da się nie zauważyć postępu. co by nie mówić, od ostatniego startu 16 stycznia poleciałem 5 sekund na kilometr szybciej, do tego to zdecydowanie "najlżejsze" moje zawody, więc też widać jakiś tam progres. nie taki jak zakładałem, ale traktuję maniacką, jako wypadek przy pracy. od jutra czas do roboty porządnej, wszystkie starty, te po drodze, z treningu robię, nic nie kombinuję z wyluzowaniem, bo potem biegać nie potrafię.