A to ja staram się biegać na tyle wcześnie, że ludzie których mijam jeszcze nie do końca się rozbudzili. Do tego biegam w czapce z daszkiem głęboko wsuniętej na oczy i raczej wybieram trasy mało uczęszczane przez pieszych o tak wczesnych porach, a głupich spojrzeń kierowców samochodów nie zauważam. Jak który zatrąbi to mu pomacham [TIRowcom się zdarza
], niech ma facet dobry humor przez chwilę. Resztę olewam, raczej patrzę pod nogi.
A jeżeli już zdarzy się, że kogoś wyprzedzam i słyszę komentarze [a najczęściej zdarza się to gdy wyprzedzam dwóch panów lekko "wczorajszych" - "o, ta to zdrowa będzie, powietrza świeżego się nałyka..."], to po prostu ignoruję. Najbardziej nie lubię, jak taki "wczorajszy" idzie z naprzeciwka, przyuważy mnie z daleka i zaczyna mnie przedrzeźniać i udawać, że też truchta. Dżizass...
Chociaż ostatnio zdarzyła mi się historia, której nie dało się zignorować. Pod jednym sklepem, który mijam w odległości kilku metrów, stał pan wcale nie "wczorajszy", tylko chyba po prostu samotny. "O, pani znowu trenuje?" wykrzyknął do mnie z daleka [dziwne, bo ja go nie kojarzyłam z innych wybiegań...]. Za pierwszym razem go olałam, ale tak mam ułożoną trasę, że ten sklep mijam 2 razy w różne strony, więc jak wracałam, to dziadzio znowu zagaił z daleka "a która to runda?" Byłam już bliżej końca, więc i humor lepszy, to mu odkrzyknęłam, że cały czas ta sama. Ale dziadzio na tym nie skończył - "a pani to biega żeby schudnąć, czy dla zdrowia?"
Przygód z psami jeszcze nie miałam - jak dobiegam do psa od tyłu, to szuram stopami albo chrząkam z daleka, żeby miał możliwość mnie zobaczyć i nie przestraszyć się, a przy okazji sama mam jeszcze szanse przejść do marszu, który jest mniej irytujący dla niektórych sfrustrowanych miejskim życiem psinek. Ale na wszelki wypadek biegam z gazem pieprzowym w garści - trochę się dłoń poci, ale poczucie bezpieczeństwa jest bezcenne.