Wyjście zza biurka
: 20 paź 2014, 21:46
Cześć
Moja przygoda z truchtaniem (jak przeczytałam, nazwa "bieganie" nie przysługuje przy tym tempie) zaczęła się blisko 4 miesiace temu. Motywy bardzo banalne: zrzucić nadmiar, trochę się poruszać, uciec na chwilę od ukochanej, acz niesłodkiego charakteru córeczki... uniknać konieczności kupowania nowej garderoby-niestety moja choroba wiaże się z okropna tendencja do tycia. I strasznymi dołami, z którymi też się chcę w ten sposób rozprawić
Do tego jestem uporczywym anemikiem (od wieku nastoletniego), zawsze miałam pojemność płuc sporo poniżej norm dla wieku, a tętno spoczynkowe-kosmiczne. No, warunków do tego sportu raczej nie mam 
Człapię od blisko 4 miesięcy, zaczęłam od planu 6 tygodniowego. O ile poczatek to był pikuś, tak od 4 tygodnia zaczęly się schody. Ale jakoś dobrnęłam do 30 minut, w lepsze dni dokładajac conieco na
koniec treningu. Niestety od ponad roku moja prace jest wybitnie siedzaca, z krótkimi przerwami w terenie, więc kondycja wyjściowa gorzej niż marna. Kiedyś (naście lat temu) próbowałam trochę biegać, ale szybko się poddałam. Na szczęście-teraz jedna koleżanka postanowiła powalczyć razem ze mna, staramy się wzajemnie motywować.
Pierwsza dyszka, po 2 miesiacach treningów, była dziełem przypadku-pomyliłam drogi w Lesie Kabackim, a że biegłam przed wyjazdem na delegację- musiałam możliwie szybko dotrzeć z powrotem do kwadratu
Potem huśtawka- zdech na 5 km, a dwa dni później dycha poniżej godziny, przy biegu 13 km. Wczoraj w końcu padło 15 km-w tempie żółwim, ale za to z ogromna przyjemnościa
Byłoby więcej, ale model "radzieckiego turysty" jest mi obcy, a tak trochę po 15km zostalam obdarzona ładunkiem domowych przetworów w gustownej reklamówce
Nie nastawiam się na jakieś wyniki - chcę wytrwać w tym co robię. I nie ukrywam, że po trosze dlatego tu piszę. Zeby mi było głupio przestać, gdy pogoda się zepsuje... Póki co, cieszę się ruchem i tym, że koleżanka która zaczynała razem ze mna, wytrwała. Choć wspólne treningi sa zawsze wolniejsze niż moje solo (ploty... ) jest to element przyjemności, jaka niesie za soba ta forma ruchu
Druga jest obcowanie z przyroda, a mieszkam w miejscu do tego stworzonym. Choć ta przyroda też czasem trening utrudnia: wczoraj się okazało, że testowana ścieżka raczyła zniknać, więc muszę skakać po zrytej przez świniaki okolicy, plus skoki przez rowy. Ze trawska wysokie, nie zauważywszy żubrzej kupy zaliczyłam ślizg na owej, zakończony lotem o imponujacej trajektorii i brutalnym przyziemieniem. Na szczęście nie w rzeczonej kupie. Przypomniało mi to umiejętność przeklinania, co wypłoszyło dzicza rodzinkę odpiczywajaca w chaszczach 3 m dalej -oddaliły się utyskujac na przedstawiony przeze mnie poziom chamstwa
Obserwacje natury to chyba największa moja przyjemność z treningów solo 
Liczę na kopniaki od czasu do czasu, bo mi się nigdy nie chce wyjść pobiegać. I tak mi się nie chce jeszcze przez pierwsze 15-20 minut biegu, potem już jest git. Potem to się wracać nie chce
Niestety, czasem ciężko wstać z łóżka, zrobić herbatę, nie mówiac o wyjściu z domu.
Pytanie nr 1-wydłużać dystans, czy przyspieszać?



Człapię od blisko 4 miesięcy, zaczęłam od planu 6 tygodniowego. O ile poczatek to był pikuś, tak od 4 tygodnia zaczęly się schody. Ale jakoś dobrnęłam do 30 minut, w lepsze dni dokładajac conieco na
koniec treningu. Niestety od ponad roku moja prace jest wybitnie siedzaca, z krótkimi przerwami w terenie, więc kondycja wyjściowa gorzej niż marna. Kiedyś (naście lat temu) próbowałam trochę biegać, ale szybko się poddałam. Na szczęście-teraz jedna koleżanka postanowiła powalczyć razem ze mna, staramy się wzajemnie motywować.
Pierwsza dyszka, po 2 miesiacach treningów, była dziełem przypadku-pomyliłam drogi w Lesie Kabackim, a że biegłam przed wyjazdem na delegację- musiałam możliwie szybko dotrzeć z powrotem do kwadratu



Nie nastawiam się na jakieś wyniki - chcę wytrwać w tym co robię. I nie ukrywam, że po trosze dlatego tu piszę. Zeby mi było głupio przestać, gdy pogoda się zepsuje... Póki co, cieszę się ruchem i tym, że koleżanka która zaczynała razem ze mna, wytrwała. Choć wspólne treningi sa zawsze wolniejsze niż moje solo (ploty... ) jest to element przyjemności, jaka niesie za soba ta forma ruchu

Druga jest obcowanie z przyroda, a mieszkam w miejscu do tego stworzonym. Choć ta przyroda też czasem trening utrudnia: wczoraj się okazało, że testowana ścieżka raczyła zniknać, więc muszę skakać po zrytej przez świniaki okolicy, plus skoki przez rowy. Ze trawska wysokie, nie zauważywszy żubrzej kupy zaliczyłam ślizg na owej, zakończony lotem o imponujacej trajektorii i brutalnym przyziemieniem. Na szczęście nie w rzeczonej kupie. Przypomniało mi to umiejętność przeklinania, co wypłoszyło dzicza rodzinkę odpiczywajaca w chaszczach 3 m dalej -oddaliły się utyskujac na przedstawiony przeze mnie poziom chamstwa


Liczę na kopniaki od czasu do czasu, bo mi się nigdy nie chce wyjść pobiegać. I tak mi się nie chce jeszcze przez pierwsze 15-20 minut biegu, potem już jest git. Potem to się wracać nie chce

Pytanie nr 1-wydłużać dystans, czy przyspieszać?