Ja biegam lekko od ponad roku. Biegałem początkowo bez żadnego planu treningowego ale z kiepskimi wzrostami mocy i odległości natomiast z początkiem lata wskoczyłem w znaleziony plan 10 tygodniowy dla początkujących (oceniłem moc i zacząłem od 8 tygodnia - i wskoczyłem wtedy w plan 10 tygodniowy do biegu godzinnego. Od wakacji tego roku zastanawiałem się pomału nad jakimś startem dla samego sprawdzenia jak to jest i o co chodzi - jakieś 5-10km. Zobaczyłem ostatecznie ogłoszenie MOSiR Włodawa o biegu Sobiborskim (w tym roku miał 14,5km) i pomimo tego że w planie treningowym byłem na pierwszym dniu 3x20 z minutowymi przerwami (wychodziło ok11km) postanowiłem się zapisać (wyszedłem z założenia że za niedobiegnięcie do mety nie linczują). Do startu było 3 tygodnie więc przypływem szaleństwa dałem do kotła: następnego dnia 11km bez przerwy w lekko ponad godzinę, 2 dni potem 11km w lekko poniżej godziny. Następny trening sprawdzeniowy na 13,5km i ...przetrenowanie/przemęczenie jak zwał tak zwał. Kolana sztywne, mięśnie ud bolące. Kolejny bieg skończył się z bólem po 7 km więc tydzień odpoczynku i dopiero w tygodniu przed biegiem 6-7 km x2. Tyle tytułem wstępu.
Do biegu przystępowałem w nastroju...o kurcze nie wiem co się dzieje, ludzie poubierani jak zawodowcy, starzy kompani z tras i co ja tu robię.
Start i pobiegłem i dopiero się zaczęło...czy nie za szybko, czy nie za wolno...chyba za czybko bo za mną kilku zawodowców zostało ale nic z tego - biegnę i coś się wymyśli. Muzyka na uszach więc by nie mieć wahania tempa spowodowanego różnymi utworami postanowiłem się pod kogoś podpiąć - kogoś z muzą na uszach by perfidnie nie dyszeć człowiekowi nad uchem. Dopytałem się na jaki czas biegnie - biegł na dobiegnięcie więc mi pasowało. Po 3 km zauważyłem ze za szybko gnamy bo 5,10 min/km na liczniku - tak nie biegałem jeszcze ale nic, gnamy. Wizja 5 km i wody cieszyła niestety jedyna butelka na wodopoju się skończyła - byli szybsi. Lecimy dalej. Od 4km organizm przyzwyczaił się do wysiłku i zaczął pracować normalnie - biegło się lekko / względem tego co się zapowiadało wcześniej bo i szybkość dostosowaliśmy do możliwości (my wyprzedzaliśmy, nas wyprzedzano). Jeśli by to była powieść to było by tu teraz wiele stron opisów przyrody po plenery i pogoda dopisały niesamowicie i za rok na 100% jestem - ale nie o tym. od 7-8km wizja wody na wodopoju 10km była mocno napierająca na umysł - mocno się pocę więc uzupełnianie konieczne. 10 km i informacja...samochód z wodą jechał ale gdzieś w lesie utknął

(. Jest niewesoło, bardzo niewesoło. Kolega pod którego się podpiąłem poratował łykiem izotoniku - lekko pobudził do działania. Do mety dalej daleko a sił nie przybywa. 13km zaczynam się zastanawiać czy się nie przejść kawałek - hasło od kolegi "dajesz do mety" więc daję dalej ostatkiem sił licząc każdy metr mijam stojących kibiców, nie mam siły by pomachać tylko człapię do mety. Doczłapałem z czasem ok 1h19. Wiem że 15km to nie jest dla większości żaden wyczyn a moja relacja sięga niemalże opisem jakbym biegł maraton ale najważniejsze było osiągnięcie tego jednego celu. Udało się, medal trafił do szuflady a wspomnienia do głowy. Za rok będzie lepiej a poza tym jakiś półmaraton jako kolejny krok (i piekielna 15 u mnie na wiosce).
ps. na kolejne biegi biorę wodę a z kolegą w niedzielę zaliczamy już 3 wspólny start. Teraz jestem wyjadaczem z kompanem z trasy :D