Kłopot, bo za dobrze
: 30 mar 2011, 09:03
Dzień dobry ponownie. W przeszłości trochę biegałem i zaglądałem na forum, ale było to na tyle dawno, że zapomniałem danych konta i musiałem założyć nowe.
Moje dawne bieganie nigdy nie wykraczało poza podstawowy poziom - bieganie dla biegania - i nie realizowałem jakiś choc odrobinę bardziej skomplikowanych planów treningowych. Cele były proste - ciągły bieg półgodzinny, a potem godzinny.
Skoro piszę, można się domyśleć, że znów chcę zacząć po kilkuletniej. Tym razem bez kłopotów przerzuciłem się na bieg poranny. Pierwsze wyjście potraktowałem jako zorientowanie się w moich aktualnych możliwościach. W przeszłości z pokorą musiałem przyjąć, że plany moga być duże, a w rzeczywiścości zadyszka pojawia się po kilkuset metrach. Pokora tym razem była tym większa, że w między czasie pojawiła się spora nadwaga (183 cm/ 100kg). Ale biegania nie traktuję li tylko jako sposobu na pozbycie się jej, choć nie miałym nic przeciwko temu i zdaje sobię sprawę, że im bliżej wagi idalanej, tym lepiej będzie mi się biegać.
Kłopot polega na tym, że mój organizm pozytywnie mnie mnie zaskoczył. Generalnie spodziewałem się konieczności mozolnego powrotu do kikudziesięciominutowego biegu ciągłego.
Tymczasem bez problemu pobiegłem pół godziny, a po 3 minutowym marszu następne pół godziny. Tempo było oczywiście rekreacyjne, aczkolwiek dla urozmaicenia delikatnie okresowo podkręcałem nieco tempo. Nie zmęczyłem się zbytnio w czasie biegu, nie odczuwam też jakiś dolegliwości, typu zakwasy, po.
Co z tym dalej robić? Zakładam, że bieg pół godzinny nie jest dla mnie problemem. Bez wiekszego problemu pobiegnę chyba i godzinę. Nie startuję zatem od zupełnego zera, mam jakiś minimalny potencjał. Zatem robienie planu na pół godziny nie ma sensu. Może spokojnie robić plan na godzinę, albo na 10 km? A może ze względu na nadwagę robić na razie godzinne, spokojnie wybiegania? Czego się trzymać? Ustabilizować się na tej godzinie i na tyle zwiekszyć tępo, żeby dała mi nieco w kość, intensyfikować czy nadal biegać spokojnie i czekać na spadek wagi?
Moje dawne bieganie nigdy nie wykraczało poza podstawowy poziom - bieganie dla biegania - i nie realizowałem jakiś choc odrobinę bardziej skomplikowanych planów treningowych. Cele były proste - ciągły bieg półgodzinny, a potem godzinny.
Skoro piszę, można się domyśleć, że znów chcę zacząć po kilkuletniej. Tym razem bez kłopotów przerzuciłem się na bieg poranny. Pierwsze wyjście potraktowałem jako zorientowanie się w moich aktualnych możliwościach. W przeszłości z pokorą musiałem przyjąć, że plany moga być duże, a w rzeczywiścości zadyszka pojawia się po kilkuset metrach. Pokora tym razem była tym większa, że w między czasie pojawiła się spora nadwaga (183 cm/ 100kg). Ale biegania nie traktuję li tylko jako sposobu na pozbycie się jej, choć nie miałym nic przeciwko temu i zdaje sobię sprawę, że im bliżej wagi idalanej, tym lepiej będzie mi się biegać.
Kłopot polega na tym, że mój organizm pozytywnie mnie mnie zaskoczył. Generalnie spodziewałem się konieczności mozolnego powrotu do kikudziesięciominutowego biegu ciągłego.
Tymczasem bez problemu pobiegłem pół godziny, a po 3 minutowym marszu następne pół godziny. Tempo było oczywiście rekreacyjne, aczkolwiek dla urozmaicenia delikatnie okresowo podkręcałem nieco tempo. Nie zmęczyłem się zbytnio w czasie biegu, nie odczuwam też jakiś dolegliwości, typu zakwasy, po.
Co z tym dalej robić? Zakładam, że bieg pół godzinny nie jest dla mnie problemem. Bez wiekszego problemu pobiegnę chyba i godzinę. Nie startuję zatem od zupełnego zera, mam jakiś minimalny potencjał. Zatem robienie planu na pół godziny nie ma sensu. Może spokojnie robić plan na godzinę, albo na 10 km? A może ze względu na nadwagę robić na razie godzinne, spokojnie wybiegania? Czego się trzymać? Ustabilizować się na tej godzinie i na tyle zwiekszyć tępo, żeby dała mi nieco w kość, intensyfikować czy nadal biegać spokojnie i czekać na spadek wagi?