Nike Free na początek - jak nie zrobić sobie krzywdy?
: 29 maja 2010, 18:32
W sumie to pytanie o sprzęt, ale że dotyczy biegowych początków, wrzucam tutaj.
A sprawa wygląda tak: mniej więcej rok temu moje pierwsze poważne podejście do biegania, najpierw z planem 6-tyg (choć zrealizowanym mocno przed czasem), potem ze swobodnym i regularnym człapaniem po 30m - 1h, skończyło się nieznośnym bólem w kolanach. Uznałem, że pewnie zacząłem za ostro, jak to początkujący mają w zwyczaju, odczekałem kilka dni, spróbowałem znowu, ostrożniej. Kolejny raz po kilku tygodniach, w końcu 2-3 miesiącach przerwy... ostatnie podejście zrobiłem już w tym roku, wczesną wiosną, po całej zimie odpoczynku. Skutek zawsze ten sam: każda próba powrotu do biegów kończyła się opuchlizną i niemożnością zejścia po schodach. Kupione za ciężkie pieniądze buty biegowe wylądowały w piwnicy.
Niedawno natrafiłem na kilka modnych ostatnio artykułów, tych z serii "biegaj boso, buty szkodzą". Zagłębiłem się w temat, starając się zachować odpowiednią dozę sceptycyzmu wobec nieortodoksyjnych poglądów, ale ostatecznie zdecydowałem - zaryzykuję, póki co i tak biegać w zasadzie nie mogę, więc gorzej nie będzie...
Kupiłem Nike Free, jako w miarę łatwo dostępną wersję butów do biegania pseudo-boso. Wróciłem do biegania - bardzo ostrożnie, i koncentrując się na wyczytanej w sieci technice biegu "nie z pięty". Przez pierwsze treningi czułem się, jakbym uczył się chodzić od nowa, tak nienaturalny to był ruch. Bardzo skutecznie przypominały mi o tym kolana - powrót do uderzania pietą w asfalt kończył się ostrzegawczym pulsowaniem po raptem kilkuset metrach.
No i biegam tak już od kilku tygodni, prawie codziennie. Mogę znów bez problemu biec przez godzinę, rozglądam się za planem treningowym na 10 km. Kolana po treningu prewencyjnie schładzam, ale póki co, żadnych protestów z ich strony nie ma (za to bolą łydki, ale coraz mniej). Na podstawie tylko własnych doświadczeń to wywnioskowałem, żeby amortyzowane buty ostatecznie wyrzucić w p***, a po zdarciu najków kupić sobie FiveFingers czy coś takiego; z mojego punktu widzenia różnica jest ewidentna.
No, ale zapytuję bardziej doświadczonych od siebie, co o tym sądzicie? Czy oszczędzając w ten sposób wrażliwe kolana nie zepsuję sobie łydek, achillesów, czy cholera wie, czego jeszcze? Czy to właściwe buty na takie bieganie, czy rozejrzeć się za czymś innym? Zakładać czasem tradycyjne buty, czy całkiem z nich zrezygnowac? Na coś szczególnie uważać? Coś istotnego włączyć do treningu, a czegoś unikać? A może w ogóle opamiętać się, zanim zaszkodzę sobie bardziej..?
Z góry dzięki za opinie!
A sprawa wygląda tak: mniej więcej rok temu moje pierwsze poważne podejście do biegania, najpierw z planem 6-tyg (choć zrealizowanym mocno przed czasem), potem ze swobodnym i regularnym człapaniem po 30m - 1h, skończyło się nieznośnym bólem w kolanach. Uznałem, że pewnie zacząłem za ostro, jak to początkujący mają w zwyczaju, odczekałem kilka dni, spróbowałem znowu, ostrożniej. Kolejny raz po kilku tygodniach, w końcu 2-3 miesiącach przerwy... ostatnie podejście zrobiłem już w tym roku, wczesną wiosną, po całej zimie odpoczynku. Skutek zawsze ten sam: każda próba powrotu do biegów kończyła się opuchlizną i niemożnością zejścia po schodach. Kupione za ciężkie pieniądze buty biegowe wylądowały w piwnicy.
Niedawno natrafiłem na kilka modnych ostatnio artykułów, tych z serii "biegaj boso, buty szkodzą". Zagłębiłem się w temat, starając się zachować odpowiednią dozę sceptycyzmu wobec nieortodoksyjnych poglądów, ale ostatecznie zdecydowałem - zaryzykuję, póki co i tak biegać w zasadzie nie mogę, więc gorzej nie będzie...
Kupiłem Nike Free, jako w miarę łatwo dostępną wersję butów do biegania pseudo-boso. Wróciłem do biegania - bardzo ostrożnie, i koncentrując się na wyczytanej w sieci technice biegu "nie z pięty". Przez pierwsze treningi czułem się, jakbym uczył się chodzić od nowa, tak nienaturalny to był ruch. Bardzo skutecznie przypominały mi o tym kolana - powrót do uderzania pietą w asfalt kończył się ostrzegawczym pulsowaniem po raptem kilkuset metrach.
No i biegam tak już od kilku tygodni, prawie codziennie. Mogę znów bez problemu biec przez godzinę, rozglądam się za planem treningowym na 10 km. Kolana po treningu prewencyjnie schładzam, ale póki co, żadnych protestów z ich strony nie ma (za to bolą łydki, ale coraz mniej). Na podstawie tylko własnych doświadczeń to wywnioskowałem, żeby amortyzowane buty ostatecznie wyrzucić w p***, a po zdarciu najków kupić sobie FiveFingers czy coś takiego; z mojego punktu widzenia różnica jest ewidentna.
No, ale zapytuję bardziej doświadczonych od siebie, co o tym sądzicie? Czy oszczędzając w ten sposób wrażliwe kolana nie zepsuję sobie łydek, achillesów, czy cholera wie, czego jeszcze? Czy to właściwe buty na takie bieganie, czy rozejrzeć się za czymś innym? Zakładać czasem tradycyjne buty, czy całkiem z nich zrezygnowac? Na coś szczególnie uważać? Coś istotnego włączyć do treningu, a czegoś unikać? A może w ogóle opamiętać się, zanim zaszkodzę sobie bardziej..?
Z góry dzięki za opinie!