Troche zimno... Poniedziałek, wiadomo po weekendzie człowiek rozleniwiony... Szybki spacer do obranego wcześniej miejsca treningu, żeby tylko zawału nie dostać bo w wieku 27 lat to byłby wstyd. Próbuję sobie przypomnieć ostatnią aktywność fizyczną (poza seksem bo jego też w to wliczam - ciekawe co na to moja żona???), Boże, przecież coś takiego było jakieś 8 lat temu, przed maturą. Odbijają się lata lezakowania, unikania jak ognia WF i innych takich. A papierosy to już czuję jak uszami wychodzą... Ech, mam nadzieję że dzięki biegom (to co robie teraz trudno tak jeszcze nazwać) rzucę i to draństwo. Dochodzę do tego asfaltowego placyku i szok
na całym palcyku porozbijane butelki - widać ktoś bardzo nie chce żebym zaczął
Robię sobie troche miejsca, wszak szkoda stóp... Dobra, tyle miejsca wystarczy. Przypominam sobie rozpiskę z Wyborczej na Istopień. 6 razy 1min biegu z 4 minutowymi przerwami w marszu. ok, próbujemy. Po pierwszych krokach wiem, ze ta mieszanina nibyasfaltu pod nogami nie jest zbyt wygodnym miejscem treningu. no i to szkło, fuj. Koduję w pamięci aby poszukać innego miejsca. Maszeruję - 2minutu, 3, 4. Czas na ten bieg. Ja piernicze, co to będzie??? Nic, zgodnie z radami zaczynam w tempie, które według mnie powinienem przez minutę wytrzymać. Taki szybki trucht. Po 30sek zerkam na stoper, chcę już maszerować, ale nie zapieram się i kończę rundke obranym tempem. Mój upór przypłacam cholernie ogromniastą kolką. O ja pierniczę, jak tu z tym bólem maszerowac??? Nic, próbuje jakoś... Kolka mija po 3,5minuty... Ledwo mineła a tutaj kolejna minuta truchtu... Znowu kolka... Ale ta mija po już po trzech minutach... Nie wiem, może tempo zmniejszyłem, nie miałem siły aby to przeanalizować. I tak już za każdym kolejnym razem. Przy szóstej próbie po biegu nie odczuwam już kolki. Cuda czy co???
Powrót do domu. Nie moge uwierzyć,że po takim wysiłku - uwierzcie to dla mnie graniczy ze zdobyciem Mt Everestu- można być szcześliwym. JA JESTEM!!! A nicc nie brałem
Kilka łyków wody, prysznic i do pracy.
Dzisiaj boli mnie wszystko - uda, podudzia, kolana, kostki, plecy a nawet pośladki. Jutro mój kolejny trening. Zwiekszenie biegu do dwóch minut z ograniczeniem marszu do 3min. Ciekawe jak będzie. I szczerze, nie moge sie doczekać. Nawet ten ból mnie nie zniecheca. Obym tylko wytrwał... Mam nowe marzenie - chciałbym kiedyś zaliczyć chociaż maleńki półmaraton. We will see. I jeszce raz, obym wytrwał... Piękna rzecz to bieganie, serio.