Strasznie długi post mi wyszedł, no cóż, może ktoś przeczyta.
Starałem się po kolei.
Niestety w dzisiejszych czasach nie można sobie pozwolić na komfort czekania z materiałem. Jeśli nie my to ktoś inny opublikuje ciekawą informację, moim priorytetem jest dbania o to aby portal przekazywał ciekawe treści a nie zastanawianie się kogo co może urazić.
Co do koksowania - Krzysiek - sam Shvetsov o tym mówi, pamiętamy choćby cała grupkę dziewczyn zdyskwalifikowanych chyba w 2008 roku.
Co więcej - ta rozmowa z Leonidem Shvetsovem nic nie zmienia w kwestii naszego, czytelników odbioru tej sytuacji. Leonid Shvetsov przedstawia swój punkt widzenia, Hellebyuck przedstawił swój. Słowa przeciwko słowom, chciałem tylko zwrócić uwagę, że w artykule z RunnersWorld ten dziennikarz nie tylko z Helleybuckiem rozmawiał, przeczytajcie jeszcze raz - choć ja, powiem to otwarcie (mogę sobie na to pozwolić, bo nie jestem zawodnikiem) od zakazania dopingu EPO się dystansuję, co nie zmienia faktu że oczywiście wobec wszystkich powinny być stosowane te same zasady.
Co do tego, czyją zasługą jest wynik Henia. Zawsze, ale to zawsze jest to zasługa zawodnika. Trener oczywiście treningiem coś pomaga, ale często motywacja jest bardzo ważna.
W ostatnich miesiącach pracy z Grzegorzem, Henryk wg mnie już nie wierzył, że coś uda im się razem zrobić, więc to już była trochą praca na jałowym biegu.
Zmiana trenera to zawsze jakaś zmiana myślenia, motywacji, pewnie i bodźców choć też nie doszukiwałbym się w tych nowych bodźcach jakichś cudów (najlepszy rosyjski zawodnik Leonida Shvetsova ma życiówkę 2:09:35, więc myśląc o równaniu do najlepszych to na kolana nie powala).
Sytuacja jest trochę podobna do tej, kiedy w 2009 roku, chyba w maju, Dathan Ritzenhein odszedł od swojego wieloletniego trenera Brada Hudsona i zaczął trenować z Alberto Salazarem. Od razu był duży postęp, w sierpniu pobiegł 5tys m w 12:56, potem półmaraton w 1h00. Ale potem - cisza.
Więc duetowi Shvetsov-Szost musimy dać trochę czasu na wylegitymowanie się ich wspólnie wypracowanymi wynikami.
Z Grzegorzem Gajdusem tworzyli przez pewien czas naprawdę fajny zespół, w 2008 roku ta czwórka: Draczyński - Sowa - Szost - Gajdus - pozwalała wierzyć, że coś z tego będzie. I ja uważam, że Grzegorz wyprowadził ich jednak na maratończyków (analogia do wyprowadzenia na ludzi). Zrobili pracując z nim dobre wyniki. Niestety po Pekinie coś się zepsuło, nie było już tego ognia w tym teamie, który widziałem przed tym. Potem już się ze sobą męczyli, choć właściwie zwieńczeniem ich współpracy był rok 2010 i maraton w Wiedniu.
Ja mam do Grzegorza duży szacunek za stosunek jaki ma do ludzi.
Teraz napiszę do zawodników. Nigdy na wasz temat nie usłyszałem od Grzegorza nic złego - nie mówię tylko o wyżej wymienionej trójce ale w ogóle, o wszystkich (raz puściły mu nerwy w rozmowie z Markiem Troniną do Magazynu Bieganie, czego potem chyba żałował). Podczas kiedy z ust zawodników na temat Grzegorza słyszałem wiele złych rzeczy, pomówień, plotek, oczywiście zawsze zachowuję to dla siebie. Wydaje mi się, że on nie jest przez zawodników lubiany za czasem zbyt wprost artykułowane sądy.
Pamiętam kilka lat temu, kiedy był maraton w Dębnie, gdzie Henryk wywalczył minimum do Pekinu.
Przed maratonem była jakaś kłótnia o to, na jaki czas mają biec pacemakerzy, jak i kiedy mają być podawane napoje itd. Radek Dudycz był wtedy jednym z zawodników którzy najbardziej oponował przeciwko jakiemuś rozwiązaniu, ale w końcu jakoś z bólem poszedł na jakiś kompromis, nie pamiętam już o co chodziło.
Po biegu, znam to z opowieści mojego kolegi Wojtka Starzyńskiego, zresztą dobrego kolegi Radka (Henryk pobiegł jak pamiętacie 2:12 a Radek 2:16) Grzegorz podszedł do Radka i powiedział:
- No widzisz? Po co się kłóciłeś? Za słaby byłeś.
Wojtek przekazał mi to jako przejaw arogancji Grześka. Tymczasem ja wiem, że to była ze strony Grzegorza czysto techniczna uwaga, w stylu: "dopiero jak się nauczysz gam możesz zacząć grać pasaże", czyli znaj swoje miejsce w szeregu, ale wg mnie zero złośliwości. Może to jest brak empatii ale taki Grzegorz jest i myślę, że za ten brak empatii tak go niektórzy nie lubią. To za co ja go cenię (poza doświadczeniem sportowym) to właśnie stosunek do ludzi. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby przy mnie cały czas grał. Ludzie którzy przyjeżdżają do nas na obozy są właśnie tym jego stosunkiem bardzo ujęci.
No robra, ale nie o Grzegorzu miało być ale o Leonidzie Shvetsovie.
Jaki to człowiek zapytał się Bartorz.
Na początku chciałem podziękować Panu Czesławowi Zapale, za umożliwienie kontaktu.
W pierwszym odruchu widziałem, że był na nie. Ale potem sam oddzwonił i myślę, że pomimo, że znał historię publikacji o Helleybycku u nas na stronie to wiedział też, że jednak nie odwalamy popeliny, przekazujemy raczej dobre jakościowo treści.
Leonid Shvetsov nie był zaskoczony, że dzwonię i od razu zaakceptował perspektywę tego, że rozmowa z nim pokaże się u nas prawdopodobnie bez żadnej autoryzacji, bo przecież technicznie byłoby to nieco trudne. Wiem, że osoby którym ufa przeczytają wywiad i przekażą mu jego wydźwięk.
Najlepsza dla mnie była część rozmowy dotycząca treningu, bo słyszałem że wreszcie ktoś spoza angielskojęzycznego kraju wie coś więcej niż tylko to co dzieje się w jego własnym kraju, że czyta, że jest bardzo otwarty. Nie zapomnę tego Hiszpana, którego ściągnął do Polski Tadeusz Kępka i który myśląc, że odkrył coś na miarę Nobla, prezentował nam swój autorski "Test Dipper" zupełnie nie mając pojęcia, że dużo prostsze do zastosowania Tabele Danielsa mówią o tym samym, nie wiedział że jest ktoś taki jak Daniels. Więc pod tym względem - poczułem po prostu dużą ulgę, że nareszcie rozmawiając z kimś nie muszę zastanowić się najpierw jakiego języka (treningowego języka) muszę użyć, żebyśmy się zrozumieli, że rozmówca wszystko od razu łapie o czym mówię. Myślę zresztą, że ów rozmówca też był zadowolony, że rozmawia z dosyć dobrze merytorycznie przygotowanym "dziennikarzem".
Cały czas w tle słuchać było szalejące dzieci - ma ich czwórkę.
Oczywiście - jego wytłumaczenie historii z Hellybuckiem - po prostu przyjmuję, nie miałem zamiaru tego dalej drążyć.
Jedyne co miałem ochotę przez chwilę podrążyć, to kwestii tych "stref śmieciowych" z których w końcu Daniels się wycofał ale stwierdziłem, że to by było zbyt rozwlekłe, zresztą to właściwie nie ma znaczenia, trener musi mieć swoją wizję.
Ktoś tu napisał że nie dziwi się Henrykowi, że nie chciał ze mną rozmawiać. Jak napisałem, szkoda, że nie porozmawiał ale tragedii nie ma bo w efekcie mam wg mnie chyba ciekawszą dla czytelników rozmowę, jeszcze kiedyś porozmawiamy. Zawodnicy niestety rzadko mówią coś ciekawego a głupio jest ich jakoś przycisnąć do tego, żeby przestali rzucać tymi samymi banałami, opowiadając np dlaczego dany start wyszedł lub nie wyszedł. Więcej mówią ich trenerzy, także dlatego, że zawodnicy często nie rozumieją co robią, choć dorabiają do tego teorie.
I tu uwaga do Kulawego Psa - że to, że ktoś kogo spotykasz szybko biega to jeszcze nie oznacza że on wie co robi i że rozmowa z nim ma być lepsza niż forumowe "pitupitu", jak to kiedyś napisałeś.
Ja uważam coś zupełnie odwrotnego - "pitupitu" to jest często z zawodnikami, którzy w większości nie wiedzą co robią (ważne, że trener wie) ale ponieważ szybko biegają to dla wielu osób są wyrocznią.
Nie wiem dlaczego Leonid Shvetsov skończył karierę, ale nic dziwnego w tym nie widzę, wiek. W 2006 pobiegł ostatni dobry maraton (2:10:59) a potem były dwa lata kiedy wygrywał Comrades Marathon. Czterdziestka na karku, trójka (wtedy) dzieci, już jacyś zawodnicy do trenowania a pewnie zdrowie też już nie to. Utrzymanie topowej formy w wieku 40 lat mając wokół mnóstwo innych spraw to naprawdę bardzo trudna sprawa.