nie rozumiem tego.
z jednej strony - owszem, zapewne 'aspekt psychologiczny', czyli podkreślanie na każdym kroku własnej omnipotencji - pewnie jakoś przekłada się na motywację, i czysto fizjologiczną zdolność do znoszenia coraz większych obciążeń treningowych.
z drugiej strony - wielokrotne, ewidentne rozmijanie się oceny własnych możliwośći i osiąganych wyników, nie pozostaje bez śladu na psychice - i motywacji.
do momentu, kiedy osiągasz założone cele, summa summarum, takie podejście daje chyba dobre efekty. tyle, że ten kij ma dwa końce.
w boksie, odpowiedni matchmaking może doprowadzić do bilansu 50-0-0. w bieganiu nie bardzo.
dlaczego zatem amerykanie z takim przekonaniem i brakiem refleksji obstają przy tym modelu?
nie wiem, nie rozumiem, nie ogarniam.
rozumiem tylko tyle, że w USA, gdzie presja na 'bycie najlepszym' jest tak wielka - część chłopaków po prostu MUSI tak mówić, żeby tv, sponsorzy i publiczność złapali haczyk.
na ile to jest szczere i głębokie - to już zupełnie inny temat, ale kraj pełen typów pokroju
'thee original Dave spam' - napawa mnie wszechogarniającym przerażeniem.
wolę wierzyć, że to poza wynikająca z modelu/zapotrzebowania społecznego.
whatever. wiecie, który była Hall podczas mistrzostw US na milę /ulica/? (gdzie planował, zdaje się złamać 4minuty)
ostatni.
z czasem 4.17.
tylko czy coś z tego wynika?
no właśnie.
tyle, że akurat Hall i tak 'ma swój świat'. pozostaje pytanie, czy ma to wpływ na fakt, że jest najlepszym amerykańskim maratończykiem?
nie wiem. im bardziej się nad tym zastanawiam, tym bardziej wydaje mi się, że w wyświechtanej frazie '
maraton wymaga pokory', jest więcej prawdy, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
przynajmniej w odniesieniu do obywateli US.
zdaje się, że właśnie spaliłem dobry temat na felieton
zdrówko