Początek biegania - ból piszczele i goleń
: 22 lip 2014, 21:56
Gwoli wstępu zaznaczyć pragnę, że zaznajomiłem się z treścią kilku opinii i artykułów, jakie można znaleźć w google po wpisaniu interesującego mnie zagadnienia. Skorzystałem również z tutejszej wyszukiwarki, jednak, ku wielkiemu zaskoczeniu, nie znalazłem odpowiedzi, która usatysfakcjonowałaby mnie w stopniu bodaj wystarczającym.
Liczę sobie dwie dekady. Z bieganiem, mówiąc ogólniej, ze sportem mam wspólnego mniej niż niewiele, toteż, czując podświadomie narastające: brak kondycji i masę ciała (ku setce, postępująca nadwaga), postanowiłem zacząć biegać. Dziś minął drugi dzień.
Moja aktywność ruchowa jest niemalże ujemna i bywało, że gdy miałem do przejścia odcinek ~połowy kilometra (podkreślam - przejścia) pojawiał się już ból w okolicy piszczela. Na początek planuję uprawiać coś w rodzaju marszobiegu - traktuję to jako preludium do właściwego biegania; nabrać trochę ogłady, znaczy przyzwyczaić organizm do wysiłku większego niż siedzenie na krześle i spanie.
Rzeczony ból pojawia się chwilę po rozpoczęciu tego całego marszobiegu. Biegnę kilkadziesiąt metrów, idę kolejne tyle i o ile pod względem kondycyjnym mógłbym zdziałać jakieś cztery razy więcej, ból w piszczelu skutecznie hamuje moje zapędy. Ja wiem, że ten dystans dla wielu tutejszych wprawionych biegaczy to dosłownie dwa susy, ale mnie nie jest do śmiechu. Zwłaszcza kiedy po przebyciu kilkuset metrów, jestem zmuszony zawrócić do domu, a gdy do domu dochodzę, ból jest naprawdę uporczywy i sprawia, że ledwie odrywam stopy od gruntu.
Wraz z bólem, na prawej nodze, gdzieś w centrum "piszczela" pojawia się "kulka" wielkości kciukowego paznokcia. Jest twarda, ale da się ją z sukcesem nadusić nie używając przy tym zbytniej krzepy.
Przychodzę do domu, siadam, mija kwadrans i po bólu i "kulce" nie ma śladu.
Miejsce bólu:

Kwestia obuwia - nie są to buty, które zyskałyby poklask biegowych purystów, ale są wygodne, nie obcierają i mają dość solidną podeszwę. Zaznaczę jeszcze, że mam platfusy (leczone tylko przez rok korekcyjnych zajęć w podstawówce).
Uprzedzam też, że nie robię żadnych ćwiczeń, rozgrzewek itp. Samo dojście na polną drogę, tj. moją bieżnię, jest mi rozgrzewką. Tak przynajmniej sądzę.
Jak widzicie, jest to problem raczej typowy, a sam ból typowy jeszcze bardziej. Czytałem jak ludzie zaprawieni w boju doznają czegoś podobnego, ktoś tam po miesiącu, ktoś po kilku. Jak sobie z tym radzić - opinie podzielone. Jedni radzą kilkudniowy odpoczynek, inni jakieś ćwiczenia, rozciąganie, jeszcze inni wyprawę do lekarza albo sugerują, żeby po prostu to przeboleć, rozbiegać.
Nie brakuje mi motywacji do biegania. W moim odczuciu są to bóle spowodowane kilkuletnią ruchową stagnacją. Ciało się broni - bólem mówi: "co ty robisz, wracaj do domu, siedź grubasie dalej", ale tym razem nie zamierzam tego słuchać.
Zastanawia mnie tylko, czy takie "rozbieganie" tego bólu to rozsądne wyjście. Czy w dłuższej perspektywie pomoże mi, czy poniesie za sobą przykre dla zdrowia konsekwencje.
Byłbym rad gdyby komuś chciało się to przeczytać i odpowiedzieć coś sensownego.
.
Liczę sobie dwie dekady. Z bieganiem, mówiąc ogólniej, ze sportem mam wspólnego mniej niż niewiele, toteż, czując podświadomie narastające: brak kondycji i masę ciała (ku setce, postępująca nadwaga), postanowiłem zacząć biegać. Dziś minął drugi dzień.
Moja aktywność ruchowa jest niemalże ujemna i bywało, że gdy miałem do przejścia odcinek ~połowy kilometra (podkreślam - przejścia) pojawiał się już ból w okolicy piszczela. Na początek planuję uprawiać coś w rodzaju marszobiegu - traktuję to jako preludium do właściwego biegania; nabrać trochę ogłady, znaczy przyzwyczaić organizm do wysiłku większego niż siedzenie na krześle i spanie.
Rzeczony ból pojawia się chwilę po rozpoczęciu tego całego marszobiegu. Biegnę kilkadziesiąt metrów, idę kolejne tyle i o ile pod względem kondycyjnym mógłbym zdziałać jakieś cztery razy więcej, ból w piszczelu skutecznie hamuje moje zapędy. Ja wiem, że ten dystans dla wielu tutejszych wprawionych biegaczy to dosłownie dwa susy, ale mnie nie jest do śmiechu. Zwłaszcza kiedy po przebyciu kilkuset metrów, jestem zmuszony zawrócić do domu, a gdy do domu dochodzę, ból jest naprawdę uporczywy i sprawia, że ledwie odrywam stopy od gruntu.
Wraz z bólem, na prawej nodze, gdzieś w centrum "piszczela" pojawia się "kulka" wielkości kciukowego paznokcia. Jest twarda, ale da się ją z sukcesem nadusić nie używając przy tym zbytniej krzepy.
Przychodzę do domu, siadam, mija kwadrans i po bólu i "kulce" nie ma śladu.
Miejsce bólu:

Kwestia obuwia - nie są to buty, które zyskałyby poklask biegowych purystów, ale są wygodne, nie obcierają i mają dość solidną podeszwę. Zaznaczę jeszcze, że mam platfusy (leczone tylko przez rok korekcyjnych zajęć w podstawówce).
Uprzedzam też, że nie robię żadnych ćwiczeń, rozgrzewek itp. Samo dojście na polną drogę, tj. moją bieżnię, jest mi rozgrzewką. Tak przynajmniej sądzę.
Jak widzicie, jest to problem raczej typowy, a sam ból typowy jeszcze bardziej. Czytałem jak ludzie zaprawieni w boju doznają czegoś podobnego, ktoś tam po miesiącu, ktoś po kilku. Jak sobie z tym radzić - opinie podzielone. Jedni radzą kilkudniowy odpoczynek, inni jakieś ćwiczenia, rozciąganie, jeszcze inni wyprawę do lekarza albo sugerują, żeby po prostu to przeboleć, rozbiegać.
Nie brakuje mi motywacji do biegania. W moim odczuciu są to bóle spowodowane kilkuletnią ruchową stagnacją. Ciało się broni - bólem mówi: "co ty robisz, wracaj do domu, siedź grubasie dalej", ale tym razem nie zamierzam tego słuchać.
Zastanawia mnie tylko, czy takie "rozbieganie" tego bólu to rozsądne wyjście. Czy w dłuższej perspektywie pomoże mi, czy poniesie za sobą przykre dla zdrowia konsekwencje.
Byłbym rad gdyby komuś chciało się to przeczytać i odpowiedzieć coś sensownego.
.