kontuzja psychiki
: 17 maja 2010, 20:12
dwa razy to samo....
w zeszłym roku straszna kontuzja kolana. bolało jak diabli. szczególnie w nocy kiedy chciałem przewrócić się z boku na bok i z tej okazji rozprostowywałem nogę to bolało tak, że aż świeczki stawały w oczach. jak pływałem klasykiem to też bolało, przy dowolnym i grzbietowym było też nieciekawie. rower odpadał, bieganie też nie za bardzo. poszedłem do lekarza. lekarz zrobił usg i stwierdził, że nic mi nie jest. żebym się nie przejmował bo nic się nie dzieje. no to wróciłem do sportu, za 2 dni pojechałem na zawody i 7 km przebiegłem w 26 minut z groszami (wiem, że cieńko ale ja się cieszyłem bo wówczas byłem bardzo początkującym biegaczem).
i tak sobie czas płynął. w między czasie zmieniłem pracę i miejsce zamieszkania i z różnych przyczyn postanowiłem poważniej zająć się bieganiem. z tej okazji całą zimę biegałem w śniegu, w parku, po ciemku, między psimi gównami, a od marca pociłem się na stadionie i zawodach traktowanych treningowo. teraz jest wiosna, zaczęło dobrze mi iść, 3 razy startowałem w zawodach i 3 razy byłem na pudle (w kategorii wiekowej rzecz jasna bo na generalkę (nawet w najbardziej wiejskim biegu) to jestem za słaby (i już zawsze tak będzie). ale do czego zmierzam - w zeszłym tygodniu walnął mi Achilles. bolało, noga sztywna i wogóle syf totalny. cały weekend siedziałem w chacie i czytałem wszelkie dostępne strony www poświęcone tematyce medycyny sportowej. wniosek był jeden - idę do gipsu. umówiłem się na wizytę do ortopedy. wizyta była po południu. rano poszedłem do pracy, firmę mam jakiś 500 m od domu. kuśtykałem całą drogę. w pracy siedziałem w biurze i nawet nie chciało mi się wyjść zobaczyć co się dzieje na produkcji. siedziałem tylko w fotelu i sprawdzałem czy mi ścięgno puchnie i czy mi chrupie (wg internetowej literatury powinno chrupać, ale niestety nie chtupało). lekarz mnie zbadał, zrobił usg od pięty aż po łydkę. i powiedział, że nic mi nie jest. że ewentualnie coś sobie przeciążyłem, że nie ma się czym przejmować i żebym w weekend śmigał na zawody. jak wyszedłem z gabinetu to już na luzie, zero bólu. jak przyjechałem do domu to zaraz sobie zrobiłem rozciąganie (bez rozgrzewki) prawie do szpagatu, różne wygibasy. i nic mi nie strzeliło, nic nie boli. co jest k....a grane???? do psychiatry mam iść, czy co? co to jest hipochondria, czy może jakaś nerwica natręctw, albo paranoja? ma ktoś z Was może podobne doświadczenia, czy jestem może odosobnionym przypadkiem wymagającym specjalistycznej opieki psychiatrycznej?
w zeszłym roku straszna kontuzja kolana. bolało jak diabli. szczególnie w nocy kiedy chciałem przewrócić się z boku na bok i z tej okazji rozprostowywałem nogę to bolało tak, że aż świeczki stawały w oczach. jak pływałem klasykiem to też bolało, przy dowolnym i grzbietowym było też nieciekawie. rower odpadał, bieganie też nie za bardzo. poszedłem do lekarza. lekarz zrobił usg i stwierdził, że nic mi nie jest. żebym się nie przejmował bo nic się nie dzieje. no to wróciłem do sportu, za 2 dni pojechałem na zawody i 7 km przebiegłem w 26 minut z groszami (wiem, że cieńko ale ja się cieszyłem bo wówczas byłem bardzo początkującym biegaczem).
i tak sobie czas płynął. w między czasie zmieniłem pracę i miejsce zamieszkania i z różnych przyczyn postanowiłem poważniej zająć się bieganiem. z tej okazji całą zimę biegałem w śniegu, w parku, po ciemku, między psimi gównami, a od marca pociłem się na stadionie i zawodach traktowanych treningowo. teraz jest wiosna, zaczęło dobrze mi iść, 3 razy startowałem w zawodach i 3 razy byłem na pudle (w kategorii wiekowej rzecz jasna bo na generalkę (nawet w najbardziej wiejskim biegu) to jestem za słaby (i już zawsze tak będzie). ale do czego zmierzam - w zeszłym tygodniu walnął mi Achilles. bolało, noga sztywna i wogóle syf totalny. cały weekend siedziałem w chacie i czytałem wszelkie dostępne strony www poświęcone tematyce medycyny sportowej. wniosek był jeden - idę do gipsu. umówiłem się na wizytę do ortopedy. wizyta była po południu. rano poszedłem do pracy, firmę mam jakiś 500 m od domu. kuśtykałem całą drogę. w pracy siedziałem w biurze i nawet nie chciało mi się wyjść zobaczyć co się dzieje na produkcji. siedziałem tylko w fotelu i sprawdzałem czy mi ścięgno puchnie i czy mi chrupie (wg internetowej literatury powinno chrupać, ale niestety nie chtupało). lekarz mnie zbadał, zrobił usg od pięty aż po łydkę. i powiedział, że nic mi nie jest. że ewentualnie coś sobie przeciążyłem, że nie ma się czym przejmować i żebym w weekend śmigał na zawody. jak wyszedłem z gabinetu to już na luzie, zero bólu. jak przyjechałem do domu to zaraz sobie zrobiłem rozciąganie (bez rozgrzewki) prawie do szpagatu, różne wygibasy. i nic mi nie strzeliło, nic nie boli. co jest k....a grane???? do psychiatry mam iść, czy co? co to jest hipochondria, czy może jakaś nerwica natręctw, albo paranoja? ma ktoś z Was może podobne doświadczenia, czy jestem może odosobnionym przypadkiem wymagającym specjalistycznej opieki psychiatrycznej?