Ból łydki od wielu miesięcy.
: 07 mar 2008, 00:25
Witam, jako, że to mój pierwszy post.
Mam 19 lat, od roku męczy mnie łydka. Łaziłem po lekarzach, specjalistach, lekarzach sportowych i niewiele mi to dało.
Do 14 roku życia byłem dość aktywny, potem przez kolejne trzy lata prawie w ogóle się nie ruszałem (ach te komputery ), w wieku 17 lat zacząłem trochę biegać na bieżni w domu. Bez przeciążeń, spokojnie, na początku latałem 3 razy w tygodniu po 30 minut w tempie 6 km/h (wiem, to nawet nie jogging, a chód ), kondycja bardzo fajnie mi rosła i efekty były świetne, czułem się coraz lepiej, biegałem cały czas 3-4 razy w tygodniu, doszedłem do 9, potem 10 km/h przez bite 30 minut i po ok. 4 miesiącach zrezygnowałem.
Minął rok, wskoczyłem na bieżnię, "pochodziłem" w tempie 6 km/h (3 km w 30 minut) przez jakiś czas i nagle poczułem, że mam w lewej łydce coś jakby zakwasy. Odpuściłem na kilka dni, ale one ciągle wracały. Doszło do tego, że idąc powolutku do szkoły łapał mnie taki ból w łydce, że musiałem stanąć i czekać (po zatrzymaniu zaraz ustępował). Nie był to chyba skurcz, nie jestem sportowcem, nie wiem po czym poznać skurcz, ja to czułem i czuję tak samo jak mocne zakwasy po treningu. Polazłem do lekarza, badania krwi w normie itd. itp. Mówię facetowi, że nie piję (bo nigdy nie piłem), nie palę (nie paliłem i nie zamierzam), więc od razu wykluczył chromanie przestankowe (chociaż objawy mi się trochę zgadzały).
Potem próbowałem nieco się rozciągnąć, rozciągałem łydkę i zasuwałem wolniej - 5 km/h (to już spokojny spacerek dla mnie). Niewiele pomagało, więc zaprzestałem jakiejkolwiek aktywności na dobre pół roku.
Teraz już normalnie chodzę (jednak nie szybko), ale przy tempie 6 km/h po ok. 5-6 minutach dostaję znów tego piekielnego zakwasu w łydce. Da się przy tym biec czasem nawet kilka minut aż dochodzę do granicy bólu i muszę odpuścić. Po zatrzymaniu się wystarczą dosłownie sekundy i łyda już tak nie boli, mogę iść kolejne 3-4-5 minut i wszystko od nowa.
Gdy nie trenuję od pewnego czasu to mogę przejść więcej bez bólu. W przypadku, gdy trenowałem np. wczoraj - ból łapie mnie szybciej.
Co to do cholery jest? Lekarze i goście z innego forum mówią stale to samo - rozciągać, samo przejdzie. Rociągam, zaraz minie rok, trochę mi się poprawiło, ale raczej "samo z siebie".
Pomocy, tak bardzo chciałbym móc biegać!
PS. Używam w miarę przyzwoitych butów do biegania i nie mam nadwagi, innych problemów zdrowotnych - brak.
PS2. Na początku przygody stopa po wysiłku mi cierpła i była wyraźnie jaśniejsza od drugiej - jakby nienależycie ukrwiona. Mowa o stopie pod łydką, która mnie obecnie boli. Ponadto pamiętam, że wcześniej bywało, że bolała mnie nie tylko łydka, ale i przednia część nogi (piszczel). Ciśnienie mam w normie, już mi się tak nie dzieje, więc chyba nie krążenie.
Mam 19 lat, od roku męczy mnie łydka. Łaziłem po lekarzach, specjalistach, lekarzach sportowych i niewiele mi to dało.
Do 14 roku życia byłem dość aktywny, potem przez kolejne trzy lata prawie w ogóle się nie ruszałem (ach te komputery ), w wieku 17 lat zacząłem trochę biegać na bieżni w domu. Bez przeciążeń, spokojnie, na początku latałem 3 razy w tygodniu po 30 minut w tempie 6 km/h (wiem, to nawet nie jogging, a chód ), kondycja bardzo fajnie mi rosła i efekty były świetne, czułem się coraz lepiej, biegałem cały czas 3-4 razy w tygodniu, doszedłem do 9, potem 10 km/h przez bite 30 minut i po ok. 4 miesiącach zrezygnowałem.
Minął rok, wskoczyłem na bieżnię, "pochodziłem" w tempie 6 km/h (3 km w 30 minut) przez jakiś czas i nagle poczułem, że mam w lewej łydce coś jakby zakwasy. Odpuściłem na kilka dni, ale one ciągle wracały. Doszło do tego, że idąc powolutku do szkoły łapał mnie taki ból w łydce, że musiałem stanąć i czekać (po zatrzymaniu zaraz ustępował). Nie był to chyba skurcz, nie jestem sportowcem, nie wiem po czym poznać skurcz, ja to czułem i czuję tak samo jak mocne zakwasy po treningu. Polazłem do lekarza, badania krwi w normie itd. itp. Mówię facetowi, że nie piję (bo nigdy nie piłem), nie palę (nie paliłem i nie zamierzam), więc od razu wykluczył chromanie przestankowe (chociaż objawy mi się trochę zgadzały).
Potem próbowałem nieco się rozciągnąć, rozciągałem łydkę i zasuwałem wolniej - 5 km/h (to już spokojny spacerek dla mnie). Niewiele pomagało, więc zaprzestałem jakiejkolwiek aktywności na dobre pół roku.
Teraz już normalnie chodzę (jednak nie szybko), ale przy tempie 6 km/h po ok. 5-6 minutach dostaję znów tego piekielnego zakwasu w łydce. Da się przy tym biec czasem nawet kilka minut aż dochodzę do granicy bólu i muszę odpuścić. Po zatrzymaniu się wystarczą dosłownie sekundy i łyda już tak nie boli, mogę iść kolejne 3-4-5 minut i wszystko od nowa.
Gdy nie trenuję od pewnego czasu to mogę przejść więcej bez bólu. W przypadku, gdy trenowałem np. wczoraj - ból łapie mnie szybciej.
Co to do cholery jest? Lekarze i goście z innego forum mówią stale to samo - rozciągać, samo przejdzie. Rociągam, zaraz minie rok, trochę mi się poprawiło, ale raczej "samo z siebie".
Pomocy, tak bardzo chciałbym móc biegać!
PS. Używam w miarę przyzwoitych butów do biegania i nie mam nadwagi, innych problemów zdrowotnych - brak.
PS2. Na początku przygody stopa po wysiłku mi cierpła i była wyraźnie jaśniejsza od drugiej - jakby nienależycie ukrwiona. Mowa o stopie pod łydką, która mnie obecnie boli. Ponadto pamiętam, że wcześniej bywało, że bolała mnie nie tylko łydka, ale i przednia część nogi (piszczel). Ciśnienie mam w normie, już mi się tak nie dzieje, więc chyba nie krążenie.