Minimalizm bez minimalizmu - bieganie w butach niebiegowych
: 14 gru 2013, 17:15
Do założenia tego tematu zabieram się od jakiegoś już czasu. [Teraz moja historia z butami niebiegowymi, jako wprowadzenie do dyskusji: do przeczytania zachęcam, aczkolwiek oczywiście i bez przekopania się przez tę ścianę tekstu śmiało można podyskutować, chyba].
Ale czemu? Proste - w pewnym momencie wszystkie buty biegowe zaczęły mi się rozpadać. Jedne w gwarancji, drugie do wywalenie, trzecie czekające na wysłanie do serwisu. Zostałem z Kanadią 5 Adidasa, czyli butem, którego nie chciałem zużywać na nieszczególnie wymagający teren, jakim jest trawiasta część krakowskich Błoń. Był problem. Na szczęście udało się odkopać jakieś kilkuletnie, zapomniane trochę halóweczki Kipsta. Trochę toporne, nie tak lekkie. Ale przede wszystkim - nieamortyzowane. Podeszwa nie wiadomo z czego dokładnie, ale na pewno nie z pianki. Przyjemnie elastyczna. Stuprocentowo twarda.
Wiadomo, nie powinno się tak nagle przechodzić w buty "bez niczego". Musiałem sprawę dokładnie przemyśleć. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że ja znowu nie jestem taki całkiem typowy, jak o układ ruchu chodzi. Kolana zaleczone, mięśnie ponadprzeciętne, korpus jest, po domu zawsze boso, siłowo też boso. No i - ostatecznie - dostosowanie się do Pum Faas 300 nie było żadnym wyzwaniem, tylko na pierwszych treningach czułem stopy, i to nieznacznie. Ryzyk fizyk!
Halóweczki Kipsta stały się moimi jedynymi butami - chodzeniowymi, biegowymi itd. Na początku było ciężko. Po 10 km wybieganiach stopy czułem naprawdę znacznie. Od pewnego momentu biegu dochodził do tego pewien ból stawu skokowego, spowodowany także niewielkim (o ile w ogóle istniejącym) dropem halóweczek. Kolejne wybiegania, kolejne kilometry, wszystko w Kipstach. Żadnego odpoczynku. To była konieczność, jakbym miał wybór, to część treningów bym robił jednak w Faasach. Nie miałem.
Jakoś leciało. Raz na jakiś czas aplikowałem sobie sprawdzony patent lania do wiadra zimnej wody i siedzenia ze stopami w tym wiadrze. Przydatne. W pewnym momencie, w zasadzie całkiem szybko, bieganie w Kipstach przestało być jakimkolwiek problemem i skończył się też jakikolwiek dyskomfort. Stopa EWIDENTNIE się wzmocniła, staw skokowy również sprawiał wrażenie zahartowanego. Niestety całkiem niedawno, na treningu średniodystansowym, dorobiłem się shin splint. Jestem pewien, że akurat te by nie powstały, gdyby nie przejście na buty nieamortyzowane, ale to nie jest takie ważne, wspomniane nie są niczym poważnym i już (wymuszona czterodniowa przerwa) przeszły prawie całkiem.
Tak czy inaczej - nagłe przejście na buty niebiegowe zostało zaliczone. Wygląda na to, że z sukcesem. Mój układ ruchu jest teraz gotowy na znacznie więcej. Także przy chodzeniu widzę znaczącą zmianę - na samym początku na piętę lądowałem stosunkowo twardo, teraz - w tych samych butach - jest to zupełnie co innego.
Ale, ale! To nie wszystko. Dosłownie przed momentem zostałem zmuszony do zrezygnowania z halóweczek na rzecz kolejnych butów. Wyprawa do Decathlona, z myślą o Ekidenach 50. "Kurczę, ale one białe...". Patrzę na 75. "Cięższe...". Są jeszcze Kaptereny. "Piękne nie są". Oczywiście, wybrzydzać nie zwykłem, buty mają być buty, a nie dzieło sztuki. I pewnie wybrałbym ostatecznie jeden ze wspomnianych, gdyby nie to, że natknąłem się niechcący na dział "Do chodzenia". A tam:
http://www.decathlon.pl/many-siateczka- ... 31660.html
Zobaczyłem te buty, zobaczyłem ich podeszwę. Zobaczyłem też cenę (w sklepie realnym ie 30, a aż 40 złotych!). Wziąłem. Ryzik fizyk vol. 2!
No i mam. O ile - co w trakcie pisania tego posta przeczytałem - Kipsty mają rzekomo jakąś ilość pianki EVA (raczej pomijalnie małą, przy tym skrajnie twardej, no ale mają), o tyle buty Many nie mają już niczego. Bezwzględnie. Cała podeszwa to parę milimetrów czegoś, co wygląda na gumę, wygina się w dowolnych ilościach wzdłuż buta, a do tego bardzo dobrze wszerz. Ani grama pianki tam nie uświadczymy, chwilami naprawdę ma się wrażenie, że idzie się boso. Na chwilę obecną to chodzenie wygląda u mnie tak, jak na początku chodzenie w Kipstach - stąpam trochę twardo. Podejrzewam, że z czasem ulegnie to korekcji. Także cholewka Many jest całkowicie nam oddana, niewzmacniana, nieutwardzana. Zapiętek wygina się, jak tylko chcemy, po bokach próżno szukać twardych pasków. Oczywiście jest kilka "trzymadeł" samej cholewki, koniecznych przecież, aby but trzymał się kupy. Trzymadła te jednak nie sprawiają wrażenia wpływających w jakimkolwiek stopniu na stopę. Profil buta jest bardzo niski (rozumiem przez to: nie sięga on wysoko).
Przed chwilą (trzeba Wam wiedzieć, że ten post jest pisany na przestrzeni paru godzin) wróciłem z 4-kilometrowego, lekkiego choć trochę szybszego biegania. Wrażenia są proste i tożsame z przypuszczeniami. Jesteśmy zdani na stopę i praktycznie tylko na stopę. But daje bardzo, bardzo niewielką ochronę przed terenem, ale poza tym nie proponuje żadnej dodatkowej pomocy. Żadnej. Układ ruchu był u mnie ewidentnie obciążony biegiem. Niestety znów poczułem shin splints, ale tego mogłem się spodziewać, stałoby się to zapewne także w większości innych butów. W każdym razie - buty Many to nie są przelewki. Gdyby nie to przestawienie na bardzo niskie poziomy amortyzacji, może nawet i 4 km byłyby dla mojego organizmu nierozsądne. Many są bardzo wymagające, ewidentnie potrzeba choć trochę przygotowania, żeby w nich biegać. To są buty-niebuty, buty-widmo. Naprawdę. Nie tylko w kwestii amortyzacji. Również podłoże można bardzo poczuć. Kiedy biegłem po ziemi, odczuwałem na stopie co większe nierówności terenu.
Minusem na pewno jest bieżnik, którego prawie nie ma. Buty się "many ślizgają". Oczywiście na równym asfalcie czy betonie problemu nie powinno być najmniejszego, jednak trawa, którą wybieram, gdy tylko jest taka okazja, może już pozwalać na nadprogramowe przemieszczanie się buta. No cóż. Bywa. Prawdopodobnie poza porą zimową, kiedy teren będzie nieoszroniony, przyczepność będzie większa.
[Historii koniec].
Co tu dużo mówić - wygląda na to, że warto szukać butów biegowych poza butami biegowymi. Minimale za 30 złotych? Czemu nie!
A co Wy o tym sądzicie? Próbowaliście? Szukaliście? Jakieś refleksje? Bardzo ciekawi mnie zdanie forumowych minimalistów - czy wg Was takie rozwiązanie jest trafne? A może jednak są przesłanki każące sądzić, że warto dopłacić te kilka stówek do Minimusów?
Serdecznie zapraszam do dyskusji! Wydaje mi się, że temat jest dość ciekawy, może przynieść intrygujące wnioski, a także - kto wie - olbrzymie oszczędności pieniężne.
Pozdrowienia!
Ale czemu? Proste - w pewnym momencie wszystkie buty biegowe zaczęły mi się rozpadać. Jedne w gwarancji, drugie do wywalenie, trzecie czekające na wysłanie do serwisu. Zostałem z Kanadią 5 Adidasa, czyli butem, którego nie chciałem zużywać na nieszczególnie wymagający teren, jakim jest trawiasta część krakowskich Błoń. Był problem. Na szczęście udało się odkopać jakieś kilkuletnie, zapomniane trochę halóweczki Kipsta. Trochę toporne, nie tak lekkie. Ale przede wszystkim - nieamortyzowane. Podeszwa nie wiadomo z czego dokładnie, ale na pewno nie z pianki. Przyjemnie elastyczna. Stuprocentowo twarda.
Wiadomo, nie powinno się tak nagle przechodzić w buty "bez niczego". Musiałem sprawę dokładnie przemyśleć. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że ja znowu nie jestem taki całkiem typowy, jak o układ ruchu chodzi. Kolana zaleczone, mięśnie ponadprzeciętne, korpus jest, po domu zawsze boso, siłowo też boso. No i - ostatecznie - dostosowanie się do Pum Faas 300 nie było żadnym wyzwaniem, tylko na pierwszych treningach czułem stopy, i to nieznacznie. Ryzyk fizyk!
Halóweczki Kipsta stały się moimi jedynymi butami - chodzeniowymi, biegowymi itd. Na początku było ciężko. Po 10 km wybieganiach stopy czułem naprawdę znacznie. Od pewnego momentu biegu dochodził do tego pewien ból stawu skokowego, spowodowany także niewielkim (o ile w ogóle istniejącym) dropem halóweczek. Kolejne wybiegania, kolejne kilometry, wszystko w Kipstach. Żadnego odpoczynku. To była konieczność, jakbym miał wybór, to część treningów bym robił jednak w Faasach. Nie miałem.
Jakoś leciało. Raz na jakiś czas aplikowałem sobie sprawdzony patent lania do wiadra zimnej wody i siedzenia ze stopami w tym wiadrze. Przydatne. W pewnym momencie, w zasadzie całkiem szybko, bieganie w Kipstach przestało być jakimkolwiek problemem i skończył się też jakikolwiek dyskomfort. Stopa EWIDENTNIE się wzmocniła, staw skokowy również sprawiał wrażenie zahartowanego. Niestety całkiem niedawno, na treningu średniodystansowym, dorobiłem się shin splint. Jestem pewien, że akurat te by nie powstały, gdyby nie przejście na buty nieamortyzowane, ale to nie jest takie ważne, wspomniane nie są niczym poważnym i już (wymuszona czterodniowa przerwa) przeszły prawie całkiem.
Tak czy inaczej - nagłe przejście na buty niebiegowe zostało zaliczone. Wygląda na to, że z sukcesem. Mój układ ruchu jest teraz gotowy na znacznie więcej. Także przy chodzeniu widzę znaczącą zmianę - na samym początku na piętę lądowałem stosunkowo twardo, teraz - w tych samych butach - jest to zupełnie co innego.
Ale, ale! To nie wszystko. Dosłownie przed momentem zostałem zmuszony do zrezygnowania z halóweczek na rzecz kolejnych butów. Wyprawa do Decathlona, z myślą o Ekidenach 50. "Kurczę, ale one białe...". Patrzę na 75. "Cięższe...". Są jeszcze Kaptereny. "Piękne nie są". Oczywiście, wybrzydzać nie zwykłem, buty mają być buty, a nie dzieło sztuki. I pewnie wybrałbym ostatecznie jeden ze wspomnianych, gdyby nie to, że natknąłem się niechcący na dział "Do chodzenia". A tam:
http://www.decathlon.pl/many-siateczka- ... 31660.html
Zobaczyłem te buty, zobaczyłem ich podeszwę. Zobaczyłem też cenę (w sklepie realnym ie 30, a aż 40 złotych!). Wziąłem. Ryzik fizyk vol. 2!
No i mam. O ile - co w trakcie pisania tego posta przeczytałem - Kipsty mają rzekomo jakąś ilość pianki EVA (raczej pomijalnie małą, przy tym skrajnie twardej, no ale mają), o tyle buty Many nie mają już niczego. Bezwzględnie. Cała podeszwa to parę milimetrów czegoś, co wygląda na gumę, wygina się w dowolnych ilościach wzdłuż buta, a do tego bardzo dobrze wszerz. Ani grama pianki tam nie uświadczymy, chwilami naprawdę ma się wrażenie, że idzie się boso. Na chwilę obecną to chodzenie wygląda u mnie tak, jak na początku chodzenie w Kipstach - stąpam trochę twardo. Podejrzewam, że z czasem ulegnie to korekcji. Także cholewka Many jest całkowicie nam oddana, niewzmacniana, nieutwardzana. Zapiętek wygina się, jak tylko chcemy, po bokach próżno szukać twardych pasków. Oczywiście jest kilka "trzymadeł" samej cholewki, koniecznych przecież, aby but trzymał się kupy. Trzymadła te jednak nie sprawiają wrażenia wpływających w jakimkolwiek stopniu na stopę. Profil buta jest bardzo niski (rozumiem przez to: nie sięga on wysoko).
Przed chwilą (trzeba Wam wiedzieć, że ten post jest pisany na przestrzeni paru godzin) wróciłem z 4-kilometrowego, lekkiego choć trochę szybszego biegania. Wrażenia są proste i tożsame z przypuszczeniami. Jesteśmy zdani na stopę i praktycznie tylko na stopę. But daje bardzo, bardzo niewielką ochronę przed terenem, ale poza tym nie proponuje żadnej dodatkowej pomocy. Żadnej. Układ ruchu był u mnie ewidentnie obciążony biegiem. Niestety znów poczułem shin splints, ale tego mogłem się spodziewać, stałoby się to zapewne także w większości innych butów. W każdym razie - buty Many to nie są przelewki. Gdyby nie to przestawienie na bardzo niskie poziomy amortyzacji, może nawet i 4 km byłyby dla mojego organizmu nierozsądne. Many są bardzo wymagające, ewidentnie potrzeba choć trochę przygotowania, żeby w nich biegać. To są buty-niebuty, buty-widmo. Naprawdę. Nie tylko w kwestii amortyzacji. Również podłoże można bardzo poczuć. Kiedy biegłem po ziemi, odczuwałem na stopie co większe nierówności terenu.
Minusem na pewno jest bieżnik, którego prawie nie ma. Buty się "many ślizgają". Oczywiście na równym asfalcie czy betonie problemu nie powinno być najmniejszego, jednak trawa, którą wybieram, gdy tylko jest taka okazja, może już pozwalać na nadprogramowe przemieszczanie się buta. No cóż. Bywa. Prawdopodobnie poza porą zimową, kiedy teren będzie nieoszroniony, przyczepność będzie większa.
[Historii koniec].
Co tu dużo mówić - wygląda na to, że warto szukać butów biegowych poza butami biegowymi. Minimale za 30 złotych? Czemu nie!
A co Wy o tym sądzicie? Próbowaliście? Szukaliście? Jakieś refleksje? Bardzo ciekawi mnie zdanie forumowych minimalistów - czy wg Was takie rozwiązanie jest trafne? A może jednak są przesłanki każące sądzić, że warto dopłacić te kilka stówek do Minimusów?
Serdecznie zapraszam do dyskusji! Wydaje mi się, że temat jest dość ciekawy, może przynieść intrygujące wnioski, a także - kto wie - olbrzymie oszczędności pieniężne.
Pozdrowienia!