Re: kkkrzysiek - komentarze
: 10 mar 2018, 06:19
"Coś" to niestety najlepsze określenie. Ostatnie tygodnie to niestety głównie frustracja. Zaczęło się niewinnie, zapowiadała się krótka przerwa, po dwóch tygodniach lekki powrót, dwa tygodnie spokojnego wchodzenia na obroty i znowu przerwa. W tej chwili znowu wracam, ale nie wiem, co z tego będzie, fizjoterapeuta mnie masuje i rozluźnia, w domu i pracy (jak mogę i nie zapomnę) twardą piłką masuję głównie rozcięgno podeszwowe, obecne bieganie z treningiem ma niewiele wspólnego.
Jak pisałem, zaczęło się niewinnie, ot, dłuższy czas siedziałem na podkurczonej nodze i zaczęły dokuczać mi ścięgna prostowników palców, poszedłem na trening, lekki dyskomfort, ale biegnę dalej, po ok, 6 km zaczęło mocno boleć, ale dokręciłem do połowy mojej standardowej trasy (ok. 6,7 km) i powrót. Ciemno, zimno, noga boli, a do domu wrócić trzeba i nijak nie da się skrócić, zostało 6,7 km kulania się (pisałem, że było zimno, więc marsz nie wchodził w grę). Pomyślałem, ok, 3 dni przerwy, najwyżej tydzień, nie ma tragedii. Czułem poprawę z dnia na dzień, ale tydzień minął, a ja wciąż czułem ból przy jakiejkolwiek próbie truchtu. Odpuściłem treningi na kolejny tydzień. Spoko, dwa tygodnie jeszcze mnie nie zrujnują. Później próba - 2 km truchciku, pod koniec coś odczuwałem, ale całkiem spoko. Kilka dni później zrobiłem 4 km. Znowu lepiej niż poprzednio, więc wszystko idzie w dobrym kierunku. Później kolejny dłuższy trening, w dwa tygodnie zrobiłem może 45 km, ale problem pozostał. Co prawda nie narastał, ale i nie malał. Kolejna przerwa na tydzień i próba biegu. I dupa, zrobiło się gorzej, nie tak źle jak na początku, ale zamiast iść do przodu zrobiłem krok w tył. W końcu padł pomysł - fizjoterapeuta. To było ok. 10 lutego, udało mi się zapisać na 22 lutego i do tego czasu zero biegania. Pierwsza wizyta, trochę bolało, ale po wszystkim poczułem się jak młody bóg. W sobotę zrobiłem sobie "trening" i jak głupi poszedłem na 11 km i noga znowu się odezwała. Na szczęście na kolejny czwartek miałem umówioną kolejną wizytę, do tego czasu ból zniknął, ale z bieganiem się wstrzymałem. Druga wizyta i tutaj było skupienie się na rozcięgnie i stopie. Bolało, momentami chciało mi się krzyczeć z bólu, zapierało dech, ale pomogło. W sobotę powtórka, ale już bez szaleństw, ~5,5 km i zero problemów. W niedzielę powtórka, też spoko. W tym tygodniu jeszcze było bieganie we wtorek i czwartek. Wczoraj kolejna wizyta u fizjo, jest lepiej, ale wygląda na to, że przez najbliższe kilka miesięcy będę dość regularnie się masował. Plan wiosennych startów legł w gruzach, może w maju pobiegnę połówkę treningowo, na razie celuję, że nowym startem docelowym będą Siemiatycze w czerwcu, ale to może się wszystko zmienić. O przyzwoitej formie myślę już w kontekście jesieni.
Co do fizjo - podoba mi się jego podejście, najpierw wysłuchał, co mnie sprowadza, później zrobił mi "przegląd", na pierwszej wizycie zajął się nie tylko wskazanym miejscem, ale całym ciałem. Druga wizyta, po tym jak mi odbiło, powiedziałem, że po bieganiu ból wrócił, to więcej uwagi poświęcił wskazanej nodze, ale nie zaniedbał reszty. Pokazuje mi też ćwiczenia, które mogę robić w domu (staram się), one też pomagają. Wczoraj w drzwiach jego gabinetu minąłem się z Katarzyną Rutkowską, mistrzynią Polski na 10 000 m, więc chyba trafiłem w całkiem dobre ręce.
Jak pisałem, zaczęło się niewinnie, ot, dłuższy czas siedziałem na podkurczonej nodze i zaczęły dokuczać mi ścięgna prostowników palców, poszedłem na trening, lekki dyskomfort, ale biegnę dalej, po ok, 6 km zaczęło mocno boleć, ale dokręciłem do połowy mojej standardowej trasy (ok. 6,7 km) i powrót. Ciemno, zimno, noga boli, a do domu wrócić trzeba i nijak nie da się skrócić, zostało 6,7 km kulania się (pisałem, że było zimno, więc marsz nie wchodził w grę). Pomyślałem, ok, 3 dni przerwy, najwyżej tydzień, nie ma tragedii. Czułem poprawę z dnia na dzień, ale tydzień minął, a ja wciąż czułem ból przy jakiejkolwiek próbie truchtu. Odpuściłem treningi na kolejny tydzień. Spoko, dwa tygodnie jeszcze mnie nie zrujnują. Później próba - 2 km truchciku, pod koniec coś odczuwałem, ale całkiem spoko. Kilka dni później zrobiłem 4 km. Znowu lepiej niż poprzednio, więc wszystko idzie w dobrym kierunku. Później kolejny dłuższy trening, w dwa tygodnie zrobiłem może 45 km, ale problem pozostał. Co prawda nie narastał, ale i nie malał. Kolejna przerwa na tydzień i próba biegu. I dupa, zrobiło się gorzej, nie tak źle jak na początku, ale zamiast iść do przodu zrobiłem krok w tył. W końcu padł pomysł - fizjoterapeuta. To było ok. 10 lutego, udało mi się zapisać na 22 lutego i do tego czasu zero biegania. Pierwsza wizyta, trochę bolało, ale po wszystkim poczułem się jak młody bóg. W sobotę zrobiłem sobie "trening" i jak głupi poszedłem na 11 km i noga znowu się odezwała. Na szczęście na kolejny czwartek miałem umówioną kolejną wizytę, do tego czasu ból zniknął, ale z bieganiem się wstrzymałem. Druga wizyta i tutaj było skupienie się na rozcięgnie i stopie. Bolało, momentami chciało mi się krzyczeć z bólu, zapierało dech, ale pomogło. W sobotę powtórka, ale już bez szaleństw, ~5,5 km i zero problemów. W niedzielę powtórka, też spoko. W tym tygodniu jeszcze było bieganie we wtorek i czwartek. Wczoraj kolejna wizyta u fizjo, jest lepiej, ale wygląda na to, że przez najbliższe kilka miesięcy będę dość regularnie się masował. Plan wiosennych startów legł w gruzach, może w maju pobiegnę połówkę treningowo, na razie celuję, że nowym startem docelowym będą Siemiatycze w czerwcu, ale to może się wszystko zmienić. O przyzwoitej formie myślę już w kontekście jesieni.
Co do fizjo - podoba mi się jego podejście, najpierw wysłuchał, co mnie sprowadza, później zrobił mi "przegląd", na pierwszej wizycie zajął się nie tylko wskazanym miejscem, ale całym ciałem. Druga wizyta, po tym jak mi odbiło, powiedziałem, że po bieganiu ból wrócił, to więcej uwagi poświęcił wskazanej nodze, ale nie zaniedbał reszty. Pokazuje mi też ćwiczenia, które mogę robić w domu (staram się), one też pomagają. Wczoraj w drzwiach jego gabinetu minąłem się z Katarzyną Rutkowską, mistrzynią Polski na 10 000 m, więc chyba trafiłem w całkiem dobre ręce.