JUTRO NIEDZIELA
dawno mnie tu nie było, więc będą niejako dwa wpisy.
pierwszy:
wersja skrócona dla niecierpliwych i witka.
to były długie, ciężkie trzy tygodnie.
dziękuje za uwagę.
drugi:
wersja trochę dłuższa, przygodowa.
trzy tygodnie wstecz, zakończyłem wpis na solidnym półmaratonie treningowo w 1:41.
czas oczywiście nic nie urywa kompletnie, bym powiedział, że solidny jest tak kasa branickiego
ale na tamtą/tą chwilę tak właśnie jest i cieżko dyskutować z faktami.
tak w ogóle to mam wrażenie, iż mimo to tylko niecałe nawet trzy tygodnie, to ja cofam się jakby do poprzedniego sezonu, ale czy to dobrze że tak czuję to nie wiem, mam nadzieję jednak, że tak.
niemniej ostatni raz pozwalam sobie na takie zaległości, bo samo kopanie po garminie, celem przypomnienie sobie co tam biegałem, doprowadza mnie do rozstroju nerwowego i zasługuję na miano złotego kilofa.
strasznie nie lubię wracać do przerobionych i zapomnianych już treningów, ale trzeba jakoś to zebrać i podsumować przed jutrzejszym startem na 10km we wrexham wszystko.
kierownictwo dało odpocząć po tym "longu" i dopiero we wtorek zaczął się solidnego wpergolu ciąg dalszy.
delikatnie na początek spokojnie 10x150m siły biegowej a jakże pod górkę.
zmieniłem jednak na ta chwilę miejscówkę z góreczki nazwijmy ją wspinaczkową przeszedłem na górkę szybkościową tak to nazwijmy na potrzeby opisu.
jest bardziej płaska, ale przede wszystkim równomierna, tamta miała mocne progi zwalniające i na pewno nie pozwalała na takie dynamiczne bieganie podbiegów.
same zresztą tempa przelotowe mówią wszystko bo na podobnej intensywności robiłem średnio po 3:46/km gdzie wspinaczkową to już 3:59 było co zapergalać naprawdę.
trochę nad tym myślałem, skonsultowałem z kierem i myślę, że bardziej mi potrzebna dynamika niż wspinaczka na ta chwilę więc o ile bedą wpadały kolejne podbiegi to na pewno na tej nowej, szybszej.
niemniej nie szarpałem się jakoś specjalnie na tej góreczce, miało być na 85-90 było w okolicach 90%, wracałem już w środę do pracy a do tego popołudnie zapowiadało się w wuj ciężko bo w planie było:
20x300m/1min easy po około 64-66 sek i tu już skończyły się żarty.
szybko przeliczyłem tempa, i wyszło mi, że to karwa szybko jest i to mocno szybko jak dla mnie a do tego nie bardzo mam gdzie biegać, wiało mocno pogoda deszczowo wujowa postanowiłem wrócić do "tunelu" tam nie było równo za bardzo, ale w miarę płasko a do tego trochę osłonięte od wiatru.
o dziwo weszło równo i spokojnie, co wcale nie znaczy, że lekko bo lekko nie było, ale zacząłem spokojnie z respektem po 66 sekund aby skończyć chyba na 62-63/300
sam byłem zdziwiony, że tak dobrze to poszło, s szczególnie że warunki był nieszczególny.
ale nie że to koniec tygodnia dzień przerwy, sobota patataj z setkami i w niedzielę kolejne w łeb.
i to kolejne mocne.
progresywnie narastająco zmniejszające 4/3/2/1 km na przerwie pierwsze 5min kolejne już tylko po 4.
szefu powiedział, że dał mi litościwe dłuższe przerwy, żebym miał szansę ale że tempa mają być trzymane i w ogóle maksymalnie skupienie.
tak w ogóle to mija kolejny miesiąc współpracy i nic się nastawienie nie zmieniło, wciąż jest bardzo duże zainteresowanie co robię, kontakt praktycznie codzienny mocne treningi omawiane są dodatkowo telefonicznie i myślę, żeśmy się dość dobrze już z adamam zakumplowali.
naprawdę każdemu życzę takie podejścia do zawodnika jakie ma adam.
wracając zaś do progresywnego, usłyszałem też na omówieniu, że tempa są chyba niedoszacowane, ale wzięte jest pod uwagę mocno narastające zmęczenie i nakładające się akcenty.
w rozpisce było tak:
TEMPO NA ASFALCIE:
4km + Spr + rytmy 5x100/100
4+3+2+1 // przerwa 800 - 5m / 600 -4m / 600 -4m
4km po 4:20-4:15/km // 3km po 4:10-05 // 2km po 4:00-3:55 // 1km, jak minie 500m to się nie krępuj
2km trucht
=19km
poleciałem z samego rana do parku żeby chociaż trochę uciec od wiatru i nie powiem, lekko se ułatwiłem, pierwsze z każdego koła zaczynałem z takiego 400 metrowego zbiegu, nie mocnego, ale wyraźnie w dół.
mogłem zaczynać po w miarę płaskim ale tam wiało w pysk na dzień dobry, więc nie chciałem się na od początku dobijać, bałem się trochę tego treningu i postanowiłem delikatnie sobie początek może nie ułatwić, ale tak jakoś gładko wejść w bieganie.
po tym zbiegu już było normalnie po pętli i nie było kombinowania.
no i się tak nakręciłem, że weszło żwawiej od zakładanych temp, ale progresywnie w dół równo.
4:14/4:01/3:51/3:36
najbardziej jestem zadowolony z drogiej dwójki drugiego kilometra, bo tempo szło już na zmęczeniu, już nie było z górki a więcej pod wiatr a ja bez problemu żadnego to trzymałem.
ostatni kilometr zapłaciłem trochę za szybsze tempa początkowe, ale tym się nie przejmowałem, bo był na maksa, więc te parę sekund wolniej nie przeszkadzał.
niestety, przeszkadzało trochę 4 wypite piwka po bieganiu i w poniedziałek kompletnie nie mogłem się zebrać na zaplanowane 18 km.
już w robocie łaziłem zarąbany, do tego zaczęło lać i wiać, normalnie sztorm, więc pokazałem na chomika, a tam zonk, organizm po 2 km odmówił współpracy przy tempie 5:0 zrobiłem 2 kolejne znów przerwa minutę i kolejne dwa to samo.
trup, ugotowany i bez chęci do czegokolwiek.
pisze do adama, ze pergole to i robię wolne, dzwoni za pół minuty otentegował mnie jak bura sukę i powiedział, że nie chce słuchać żadnych wymówek, że mam robić chociażby po 2 km na 5 minutowej przerwie, ale mam ten trening przerobić.
ożeszszty w mordę myślę, ale skoro tak grzecznie prosił a ja tez nie męskim wackiem robiony to myślę, dobra pies ci mordę lizał, co ja nie dam rady? potrzymaj szwagier piwo i od razu 9 za kolejnym razem walnąłem.
po tym kilometr schłodzenia po 5:30 a powiem wam, że te 9 to była droga przez mękę, mąkę i jajecznicę.
zimny trup byłem tętno pod koniec chyba pod 159 czyli powoli w sub LT wchodziłem i ogólnie rozjebany, jak ten samochód z debilem za kierownicą ostatnio.
najgorsze jednak miało nadejść patrzę na podsumowanie bieżni po kilometrze schłodzenia u oczym nie wierze, tam 16.9km a nie 18 bo pierwszy ze szydem chwile był ale odpuściłem i już nawet nie wspominem tego tutaj za dużo, bo wyjdzie relacje z 18km jak u @keiw z 240km
ale czułem się w moim mniemaniu podobnie.
więc zostało jeszcze dokręcić te jepane 2 kilometry i to już była udręka.
ale dokręciłem, żeby je wuj spalił, dokręciłem.
wypruty byłem i bez życia, jak pedofil w domu starców ale zrobiłem.
wtorek standardowo odpoczynkowy, ale środa już znów średnio w łeb 8km WT2 miało być koło 4:22 weszło w 4:18 bo już nerwy na to wszystko miałem i na swoją niemoc i na niechęć i narastające zmęczenie i w ogóle na wszystko.
ale nie było tak, że cisnąłem na siłę, po prostu szło dobrze, biegłem to z czuciem i nawet dość zadowolony byłem z tego.
żeby nie było za lekko, to w czwartek adam zmodyfikował plan i w czwartek jeszcze poleciałem 10x100/1min było powiedziane i to jeszcze z zaznaczeniem, ze najlepiej 40 sekund by było,
-bo co ty chcesz tyle robić na tych przerwach.
cwaniaczek.
weszło równo po 18 sekund/100 bo miało być mocno a dla mnie to już na 95-%, do tego nogi ciężkie ja zarąbany ale weszło.
po treningu taki dialog:
-hej 100x100/1 min po 18sek
-a po kiego wuja tak mocno zrobiłeś?
-no jak po kiego, przecież kazałeś się nie piergolić.
-aha, no tak.
czyli dobrze, ale za mocno.
tak bywa że pies, łańcuch i buda pływa.
piętek dzień oddechu a sobota test na 3km jakby było mało jeszcze.
nogi zarąbane już elegancko, trzeba pamiętać że ja w fabryce robię średnio 15-18 tys kroków dziennie, więc z jednej strony pomaga to trochę na regeneracje, z drugiej jest to dodatkowy trening jakby a jak się pochodzi 8 godzin, to uwierzcie mi nie bardzo się chce wychodzić na mocny trening.
jedno trzymało mnie przy życiu, ze długo nie będzie bolało i że niedziela jest wolna.
taki luksus to tylko kiedyś w pewexie był.
świniobicie.
pojechała nad morze, żeby mieć wiatr w plecy, nie wiem, czy pomagał, raczej wątpię ale na pewno nie przeszkadzał a o to chodziło.
plan był zacząć p 3:45 a potem przyspieszać, ale poleciało może nie jak porąbany, ale jednak za mocno pierwszego w 3:38 potem na drugim siadło wszystko i ledwo w 3:44 zamknęłam, ale jakoś na trzecim się zebrałem i wycisnąłem z siebie 4:42 więc 3:42 też średnia z tego wyszła.
sadysta tylko się zapytał,
-nie dało rady mocniej ostatniego?
bo przecież wiadomo, że pewnie siedziałem na ławce i widoczki nad morzem oglądałem, ale generalnie był zadowolony.
ja nie wiem, odczucia miałem ambiwalentne, żułem zarżnięte już nogi, nie miałem sił wkręcić się na obroty, ledwo dociągnąłem pod koniec do tętna 174 czyi ciut za próg wyszedłem, z drugiej jak na takie 3 tygodnie nie było co narzekać.
niedziela wolne a jak znów w poniedziałek 15 easy, znów odczuciowo katastrofa na samą myśl, że mam wyjść i zrobić odruchu wymiotnego dostawałem, ale zrobiłem.
na spokojnie po 5:22 patataj patataj luźniutko i powoli nawet nie wiadomo kiedy weszło i zeszło.
i to już koniec tej opowieści, w środę zrobiłem jeszcze 6km po 4:24 wiało w cholerę delikatnego WT2 na podtrzymanie czwartek sobota ledwo ledwo po pare km i tak jesteśmy przed jutrzejszym startem na 10km.
jutro mam zacząć pierwsze 3km w nie szybciej niż 11:58 a potem przyspieszać delikatnie i ostanie 1.5km ma być dojechane na maksa, ale zobaczymy co ja mogę.
to były, naprawdę bardzo mocne, te cztery tygodnie dla mnie,
ale też są dwa ale.
ale jutrzejsze 10km jest tylko startem po drodze do 23 sierpnia i docelowej piątki.
ale też mimo taki roboty nie byłem tak dobrze wytaperingowany przez ostatnie parę miesięcy.
każdy start leciałem na mniejszym lub większym zmęczeniu a tutaj pierwszy raz zielone są na plusie.
wrzucam wykres z WKO5 gdzie są obciążenia treningowe z ostatnich 60 dni i wyraźnie widać, jak w łeb było ale też widać, że zielone słupki z ostatnich dwóch dni są wyraźnie do góry.
i tak powinny być, może nawet trochę bardziej.
trochę się boję konfrontacji jutrzejszej, boję się rozczarowania, bo liczę na sub 40 i zpiergalałem na to ciężko, ale też nie był to specyficzny trening pod 5km więc w razie nieszczególnej formy, wiem a przynajmniej staram się sam siebie przekonać, że to zaprocentuje.
wiem tez jednak, że sam plan był świetnie ułożony,
adam zrobił kawał dobre motywacyjnej roboty, zmusił mnie wręcz pare razy do wyjścia i za to mu dziękuję bo widzę, że cos się zaczyna dziać pozytywnego, że mimo obaw ( śmieszne to wszystko swoja drogą, jakbym o miejsce na igrzyskach walczył a nie biedackie sub 40 ) więc, że mimo obaw, robota naprawdę idzie dobrze ale chciałby się potwierdzenia tego.
dużą niewiadomą dla mnie jest trasa, to walia a tam raczej nie ma płasko, do tego zapowiadają i widzę za oknem deszcze ulewne i to ma spaść w dwa dni miesięczna suma opadów, plus a jakże wiatr.
ale może rano chociaż od wiatru się wślizgnę.
no ale na warunki to już nie poradzę.
dodatkowa wklejam kalendarz z ostatnich 4 tygodni, żeby widać, że było srogo w sumie 5 dni easy na 28 w tym jeszcze 4 z nich to po 15-18km
1.
2.