Początek wszystkiego
: 10 paź 2018, 10:14
Jak wiele osób z mojego otoczenia (słusznie?) zauważyło, ja zawsze muszę zrobić wszystko na odwrót. Nie chcąc podważać tej tezy oraz działając na przekór tytułowi wpisu, zacznę zatem od końca, choć (mam nadzieję) to nie koniec mojej biegowej historii, co najwyżej koniec początku, no i przede wszystkim moment, w którym obecnie się znajduję. Miejsce, by do którego dotrzeć, musiałam pokonać długą drogę. Zaczynając jednak od począ… tfu! tfu! od końca – jeśli minął rok, a ja dalej w tym trwam, to ewidentnie coś w tym całym bieganiu musi być .
Takie jest póki co podsumowanie tej historii. I w zasadzie mogłabym to tak zdawkowo zostawić, ale jednak nie . Co zatem było na początku? Pewna niedziela pod koniec lipca ubiegłego roku. Obudziłam się wówczas w deszczowy poranek i postanowiłam pobiegać. Tak po prostu. Wstałam z łóżka, wygrzebałam z szuflady sportowy stanik, koszulkę-bokserkę i szorty, a na nogi po raz pierwszy od prawie trzech lat włożyłam buty do biegania. Przebiegłam wtedy trzy kilometry i myślałam, że umrę . Bo trzy kilometry na początek to dużo dla osoby prowadzącej tryb życia będący zaprzeczeniem słowa "aktywny". Dla osoby, która - nie licząc sporadycznych sprintów za uciekającym autobusem, zawsze zresztą zakończonych zadyszką - ostatni raz biegała ładnych kilka lat wcześniej. Czyli nazywając rzeczy po imieniu - dla osoby, która zaczyna zupełnie od zera .
W zamyśle miał to być jednorazowy zryw. Na zasadzie pt. „Właściwie dlaczego miałabym tego nie zrobić?”, na której w tamtym momencie mojego życia opartych było wcale nie tak mało wyborów. Nie znajdując zatem żadnych argumentów 'przeciw' podczas poszukiwania odpowiedzi na pytanie, dlaczego miałabym nie iść pobiegać, wyszłam z mieszkania i zerwałam się do biegu. Następnego dnia po pracy zrobiłam to ponownie. Bez określonego powodu. I kolejnego dnia również. Bo tak. I następnego… Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam, ale to był dopiero początek. I to nie tylko mojej biegowej przygody. To był początek wszystkiego.
Na przestrzeni minionego roku trzy razy zmieniłam pracę, z czego jeden (ostatni) raz był nie tylko zmianą miejsca na zasadzie transferu w ramach tej samej branży, lecz zmiana pracy łączyła się ze zmianą zawodu. Dwa razy się przeprowadziłam – raz do innego miasta, a raz… na wieś. Nigdy wcześniej nie mieszkałam na wsi. Nauczyłam się jeździć samochodem. I poznałam człowieka, który dziś jest moim mężem . Mam wrażenie, że w ciągu tego roku zrobiłam więcej niż przez pozostałych dwadzieścia kilka lat mojego życia. Jedno pozostawało jednak niezmienne – bieganie. Bo przez cały ten czas biegałam. Raz więcej, raz mniej. Po różnych trasach. O różnych porach roku. Z większym lub mniejszym zapałem. Ale biegałam.
Minęłabym się z prawdą, mówiąc, że od biegania wszystko się zaczęło. Choć może trochę tak, bo poniekąd to właśnie dzięki bieganiu poznałam mojego męża, jak również zmieniłam swoje nastawienie do życia. Na pewno w jakiś sposób ukształtowało to mój charakter. Trafniejszym jednak jest określenie, że początek mojej biegowej przygody przypadł na okres mojego życia, w którym zmuszona byłam zaczynać wszystko od nowa. A nie mając nic do stracenia, diametralnie zmieniłam wtedy swoje podejście do wielu spraw. Tak, że czas, w którym zaczynałam biegać, przypadł na okres wielu poważnych zmian w moim życiu. To był początek wszystkiego, choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam. Początek zupełnie nowego życia. I choć wiele kwestii zdążyło się w tym czasie (czasem nawet kilkukrotnie) zmienić, ja cały czas biegałam. I tak sobie biegam do dziś .
Takie jest póki co podsumowanie tej historii. I w zasadzie mogłabym to tak zdawkowo zostawić, ale jednak nie . Co zatem było na początku? Pewna niedziela pod koniec lipca ubiegłego roku. Obudziłam się wówczas w deszczowy poranek i postanowiłam pobiegać. Tak po prostu. Wstałam z łóżka, wygrzebałam z szuflady sportowy stanik, koszulkę-bokserkę i szorty, a na nogi po raz pierwszy od prawie trzech lat włożyłam buty do biegania. Przebiegłam wtedy trzy kilometry i myślałam, że umrę . Bo trzy kilometry na początek to dużo dla osoby prowadzącej tryb życia będący zaprzeczeniem słowa "aktywny". Dla osoby, która - nie licząc sporadycznych sprintów za uciekającym autobusem, zawsze zresztą zakończonych zadyszką - ostatni raz biegała ładnych kilka lat wcześniej. Czyli nazywając rzeczy po imieniu - dla osoby, która zaczyna zupełnie od zera .
W zamyśle miał to być jednorazowy zryw. Na zasadzie pt. „Właściwie dlaczego miałabym tego nie zrobić?”, na której w tamtym momencie mojego życia opartych było wcale nie tak mało wyborów. Nie znajdując zatem żadnych argumentów 'przeciw' podczas poszukiwania odpowiedzi na pytanie, dlaczego miałabym nie iść pobiegać, wyszłam z mieszkania i zerwałam się do biegu. Następnego dnia po pracy zrobiłam to ponownie. Bez określonego powodu. I kolejnego dnia również. Bo tak. I następnego… Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam, ale to był dopiero początek. I to nie tylko mojej biegowej przygody. To był początek wszystkiego.
Na przestrzeni minionego roku trzy razy zmieniłam pracę, z czego jeden (ostatni) raz był nie tylko zmianą miejsca na zasadzie transferu w ramach tej samej branży, lecz zmiana pracy łączyła się ze zmianą zawodu. Dwa razy się przeprowadziłam – raz do innego miasta, a raz… na wieś. Nigdy wcześniej nie mieszkałam na wsi. Nauczyłam się jeździć samochodem. I poznałam człowieka, który dziś jest moim mężem . Mam wrażenie, że w ciągu tego roku zrobiłam więcej niż przez pozostałych dwadzieścia kilka lat mojego życia. Jedno pozostawało jednak niezmienne – bieganie. Bo przez cały ten czas biegałam. Raz więcej, raz mniej. Po różnych trasach. O różnych porach roku. Z większym lub mniejszym zapałem. Ale biegałam.
Minęłabym się z prawdą, mówiąc, że od biegania wszystko się zaczęło. Choć może trochę tak, bo poniekąd to właśnie dzięki bieganiu poznałam mojego męża, jak również zmieniłam swoje nastawienie do życia. Na pewno w jakiś sposób ukształtowało to mój charakter. Trafniejszym jednak jest określenie, że początek mojej biegowej przygody przypadł na okres mojego życia, w którym zmuszona byłam zaczynać wszystko od nowa. A nie mając nic do stracenia, diametralnie zmieniłam wtedy swoje podejście do wielu spraw. Tak, że czas, w którym zaczynałam biegać, przypadł na okres wielu poważnych zmian w moim życiu. To był początek wszystkiego, choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam. Początek zupełnie nowego życia. I choć wiele kwestii zdążyło się w tym czasie (czasem nawet kilkukrotnie) zmienić, ja cały czas biegałam. I tak sobie biegam do dziś .