17.08.20 – 23.08.20
Poskładać głowę do kupy, sprężyć się i przez te kilka tygodni pokazać że jednak coś mogę…
Nie jest ze mną źle i wiem, że można jeszcze coś z tego biegania ulepić w tym sezonie…
Jeszcze się zbiorę…
SOBOTA 22.08.20
X Bieg Koziołków – Kędzierzyn Koźle 10km
Relację zaczynam pisać o 20:40 w niedzielę. Wracam do niej po meczu finału LM.
Do tego czasu nie sprawdziłem jeszcze generalnej klasyfikacji, tak naprawdę (poza SMSem) nie wiem który byłem. Nie wiem kto mnie wyprzedził (oprócz Sebastiana), o ile itd…
Może uzupełnię braki w trakcie pisania…
Edit – sprawdziłem…
Do Koźla przyjechaliśmy koło 15:40. Start o 18:15, ale lepiej być wcześniej bo do objechania było 300km. Pogoda na początku mi się bardzo podobała – około 32-33 stopnie. Pozwalała ona na bieg defensywny (czyli tak jak chciałem) – tempo które sobie zakładałem (3’28”) byłoby na tyle komfortowe że przy tej temperaturze nie przełożyłoby się ono na cięższy oddech – jedynie co to mogłoby mi wyciąć nogi, ale to bez względu na pogodę… Przy upale liczyłem też na wypaczone wyniki, a wypaczone wyniki to jedyna szansa w moim wypadku na spoko miejsce biorąc pod uwagę to, że 10km ma się do mojego treningu no ni w ząb…
Trochę jestem już znużony… Chciałbym fajnie pobiec to co mam pobiec niebawem i właściwie mógłbym już kończyć sezon…
Organizacja spoko. Trasa płaska i szybka...
Fajnie że coś się odbyło na ulicy w dobie plandemii. Medal też ok. (bardzo pomysłowy)., choć wolę kolekcjonować numery startowe, ale tak ogólnie to nie czułem tej atmosfery zawodów. Ot tak sobie przyjechałem, bez wiary jakieś, bez chęci… Marudziłem coś, że spoko byłoby
chociaż złamać te 35’, ale szczerze – przyjechałem by odwalić pańszczyznę i przy odrobinie szczęścia (okej – sporej odrobinie) ogolić Sebę…
Koło 17:45 (zacząłem rozgrzewkę) pogoda się zjebała… Specjalnie pobiegłem część trasy (długa prosta – wrzucę grafikę) i wybadałem, że będzie wiał wmordewind i to zdrowy… Rozgrzewka przebiegła spoko. Odmuliłem nogi. Truchtanko wyszło spoko, ćwiczenia w ruchu też. Dwie przebieżki niekoniecznie… Były takie no… Słabe…
Koło 18:15 ruszyliśmy… Zabawny to był start. Stoimy dla picu w namordnikach (jako organizator aż jednego biegu to rozumiem i nic do tego nie mam) i bez żadnego odliczania po prostu padła komenda
START ot tak z dupy…
Bieg:
Bym cyk cyk… Parę skrętów i około 700-800 metra trafiamy na długą prostą z wiatrem w ryj.
Zacząłem sobie spokojnie, bez szarżowania… Nie pamiętam kiedy zaczęło padać – deszcz to tam kij, ale wiaterek był nieprzyjemny… Tak 5’ biegliśmy sobie pod wiatr czyli łącznie już na starcie praktycznie 2km na których trzeba było uważać… Po pierwszym kilometrze to ja już widziałem że mi się nie chce dzisiaj rzeźbić, tym bardziej pod wiatr także biegłem, bo biegłem…
Całe 5km właściwie bez historii. Żadnej. Koło 3km krzyknąłem do Sebastiana
”Nie świruj”, ale z jego relacji czytałem że było już trochę późno, a ponadto nie zrozumiał nawet mojego bełkotu. Tempo było tak wolne, że nie chciało mi się nawet chować w grupkę, bo chyba biegliśmy razem… Ogólnie to już w dupie miałem cały ten bieg, po 3km powiedziałem do znajomego że „
pie…dole to bieganie” i jak zapytał się mnie kiedy przyspieszam to odpowiedziałem mu „
że za 8km…”. Tak sobie kombinowałem, że podkręcę końcówkę, a resztę sobie będę biec…
Pierwsza pętla – pierwsze 5km – 18:06 – odcinki kolejno (wg GPS): 3.35.5 – 3.35.6 – 3.40.4 – 3.38.0 – 3.38.7… Generalnie nudy i 5km w 18:06 to komediodramat…
Na drugiej pętli przede mnie wyszedł zawodnik, który potem walczył z Sebastianem na końcówce… Ja się go trzymałem, ale nie szarżowałem. Pilnowałem pleców… To nie jest moment na ekhmm „atak” jakkolwiek to zabrzmi… Na plecy się nie oglądałem…
Szósty kilometr w 3.40.3 – pod koniec tego kilometra znowu ścianka w ryj i długa prosta… Zaczynamy zabawę…
Biegnę sobie za gościem. Plany w głowie że sobie przyduszę za 8km… Może później, bo jednak 2km to sporo, dlatego raczej wszystko z głową, patrzę tak sobie w oddali, znajoma koszulka – Seba…
Biegnę, biegnę trzymam się gościa w zielonej koszulce… Seba mięknie… Mięknie… Mięknie…
W głowie się zaświeciła lampeczka, by jednak skończyć ten żałosny wypad do Kędzierzyna, obudzić się i zacząć gonić… Gonimy/Gonię… I tu raczej ja (choć dokładnie nie pamiętam) przejąłem inicjatywę…
7km w całości pod wiatr i 3.34.1 – jakkolwiek to wygląda, a wygląda na papierku słabo – tak w praktyce biorąc pod uwagę warunki, to było dość solidne tempo… Pokusiłbym się o stwierdzenie, że odpowiednik takiego 3’20”-3’22”… Seba puchnie albo zwalnia i czeka… Mniejsza o to. Miałem klapy na oczach, gonię, ale podkreślam – z głową…
Podkręcam tak dobre 7-8’ (ale nie na zabicie) tempo tak by złapać Sebę… Pełnej lancy nie mogę robić, bo co z końcówką…
8km w 3.34.7… Biegniemy razem z Sebastianem i zawodnikiem w zielonej koszuleczce…
Zaczęła się fajna zabawa, która przez jakiś czas sprawiała mi frajdę…
Wyszedłem przed czoło grupki. Potem wyszedł gość w zielonej… Ja zostałem za Sebą i gostkiem w zielonym i się zaczęło cudowanie… Nie wiem ile tak razy się chłopaki ze mną bawili… Może 2, może rzeczywiście było trzy razy, ale śmiesznie się biegło… Zielony robi krótki, ale całkiem niezły zryw z Sebą i odskakują mi na parę metrów, czekam chwilkę i kleje plecy… Seba chce mnie udupić i podjudza gościa żeby mnie zgubić… Nawet go słownie zachęca – trafił się kolega z forum…
Kolejny zryw i tak odskakują… Znowu łączę… No trzech debili – Lubię to… Wincyj !!! Chwilę normalnego biegu i chyba trzeci zryw… Chyba też go kasuję, a potem jeeeebuuuuttt albo nawet w trakcie zrywu….
Kur… aaaaaa – kolka/może nie kolka… Kuje jak diabli z obu stron… No za ch, ciężko podkręcać tempo… Chłopaki uciekli daleko… Zakończyłem
9. kilometr w niby 3.32.1 – Przede mną ostatni kilometr gdzie byłaby najfajniejsza zabawa – Oddech pod kontrolą, nogi też nawet nieźle – bieg czuły, ale im bliżej mety tym moje szanse by rosły, a tu lipa… Koniec zawodów… Do widzenia…
10km zrobiłem w 3.50.0… Ostatnie metry zawodów właściwie truchtałem i dopingowałem tych co mnie golą po drodze…
Na ostatnim kilometrze wyprzedziło mnie trzech gości. Biegłem wolno i rozglądałem się tylko czy aby mój znajomy mnie nie wyprzedzi – a biegł całkiem solidnie końcówkę… Gdyby był blisko to bym się pewnie zesrał, ale bym się pewnie zebrał choć tak mi wykosiło bebechy, że szok…
Na jednym kilometrze straciłem prawie 30sekund…
Truchtam na metę z wynikiem w okolicach
36:30…
Co mnie śmieszy odnośnie zawodów – to moje podejście do nich… Tak sobie przyjechałem i sobie pobiegłem…
”Zero spiny, zero złości… ekhm po całości…”
Bieg nawet kontrolowany – fajnie bo jednak gdzieś ta baza została – by nie było że jestem też super jakiś „heppi” - wynik żałosny, ale z perspektywy treningu to i tak spoko przetarcie i na te 36:30 czy tam blisko tego też musiałem zapracować dlatego nie będę pisać że brakło mi jakiś ambicji czy czegoś tam, bo tak nie jest…
Jestem amatorem – jakieś tam predyspozycje mam do fajnego amatorskiego szurania i patrzę na te moje szuranie w dłuższej perspektywie, ale biegam przede wszystkim dla siebie…
Teraz to najzwyczajniej w świecie moja głowa nie nadaję się już w tym sezonie na bieganie piątek, dziesiątek i innych cudów… Nie ma głodu, nie ma parcia na wyniki na dłuższych dystansach (trochę mnie te wcześniejsze 5000m wyjaśniło gdzie przeddzień i w dniu zawodów z nogami też mimo wszystko było nie do końca ok), no nie chce mi się po prostu i nie jestem też w takim treningu by walczyć na ulicy o poprawę swoich wyników… Przyjeżdżam do takiego Kędzierzyna (fajne miasto tak poza tym) i ja p… trzeba biec – a tu jeszcze wieje w ryj… Z tego biegu to napracowałem się właściwie od 6 do 9km… Tyle…
No i na plus że tak sobie biegłem że nawet w głowie nie miałem DNFa – pozytywy…
Nie będę też pisać na zasadzie
gdyby nie wiało i gdybym zaczął mocniej…… Walić to…
Nie ten trening, nie ta pogoda, nie te treningi… Ten bieg to żaden wyznacznik – żaden…
Po biegu posiedziałem sobie z Sebastianem dobre 10-15’ (Sebastian zdjęcie wrzucił). Pomarudziliśmy, pogadaliśmy… Na roztruchanie nie szedłem, bo mi się nie chciało, jak wstałem to trochę poczułem achillesy, a też nie chciało mi się ich macać…
Na minus to, to że kolki trzymały mnie jeszcze w drodze powrotnej (czułem dość dość). Na drugi dzień może delikatnie, teraz jest ok…
Z wyników pozostałych ludzi… Nie będę pisać, kto z jakiego poziomu (wg wyników na enduhubie mnie ogolił), ale po wynikach na pętlach to patrząc na top20 to nie ma żadnej osoby, któryby obie pętle pobiegła równo – druga u każdego wolniejsza… Często (w większości) znacznie wolniejsza…
A i żeby nie było… Zgodnie z umową -
Jestem ogórkiem……
P.S
Na zdjęciu zrzut śladu trasy - na żółto odcinek pod wiatr...
NIEDZIELA 23.08.20
12km w 4’30”
Trochę pozmieniane…
Dwa mecze – jeden linia i drugi środek – Razem jakieś 11km, bo i boiska małe i Stojanow (ważne że decyzje ok…)
Potem skrócone rozbieganko – 8,24km ~ 4’28” [36:50]…
Bez historii…