od zera do...?
: 21 mar 2018, 22:55
19 lutego 2017, w wieku 47 lat rzuciłem fajki. Dużo nie paliłem, ale z niewielkimi przerwami właściwie od 17 roku życia. I tamtej zimy już zaczęło mnie to lekko męczyć. Lekkie wsparcie aplikacją w telefonie, dobry kac na start, tydzień, dwa, miesiąc, trzy... jakoś poszło. Nawet nie specjalnie mnie ciągnie.
Kończy się wiosna 2017, oddycha się lżej, ale mimo już prawie pół roku bez dymu każde 100 m biegu przypłacone zadyszką i strugami potu. Pojawiają się myśli o rozpoczęciu ćwiczeń dla poprawy kondycji i ogólnej sprawności. Po głowie chodzi mi kalenistyka - bez konieczności odwiedzania lokalnego klubu fitness i obcowania z zadomowionymi tam typami. Chęci niby są, ale ciągle brakuje tego pierwszego kroku.
Lato mija deszczowo i sprawa ćwiczeń pozostaje ciągle w sferze planów. Jesień i dalej nic. Zaczynam dostrzegać, gdzie leży problem. Głowa. Motywacja. Przysłowiowe wyjście za "strefy komfortu", złamanie rutyny dnia codziennego. Zaczynam obawiać się, że nigdy nie zacznę, ciągle jest "jutro". Pojawiają się jednak wyrzuty sumienia i zaczynają mi dokuczać. Czuję potrzebę przełamania i szukam jakiegoś mocnego bodźca. W końcu wpadam na pomysł, żaby zacząć biegać. Dlaczego? Dlatego, że nawet w czasach szkolnych i studenckich, będąc całkiem aktywny sportowo (koszykówka, teakwondo, trochę siłowni, piłka nożna siatkówka etc) sama myśl o przebiegnięciu więcej niż 200 m powodowała u mnie ból brzucha i chęć ucieczki z zajęć. Więc jak już się przełamywać to od razu do czegoś, czego najbardziej nie cierpię. Chytry plan, nieprawdaż?
No ok, plan jest, ale dalej to tylko plan. 26 listopada jednak jestem z córką w Decathlonie - kupujemy jej sprzęt do jazdy konnej - zaczęła już jeździć w zastępie - musi mieć jakieś gacie i kask. No to korzystając z okazji idę na dział biegowy, przymierzam najtańsze Kalenji Ekiden One i kupuję. Teraz wiem, że skończyły się wymówki i od jutra zaczynam.
27 listopada z rana, zakładam nowe buty, 10 letnie spodnie dresowe brandowane Chelsea Londyn Champions League, które młody kupił kiedyś w komplecie za 20 GBP na wyprzedaży w UK i jakoś do tej pory nie znalazły zastosowania, jakaś koszulka, bluza, wiatróweczka i naprzód. Na uszy słuchawki i Endomondo. Zaczyna my szurać butami.
Jak jasna cholera bałem się reakcji swojego organizmu. Byłem przekonany, że skończy się totalny zejściem. Zwłaszcza, że pomimo wolnego truchtu po ok. 300 m zadyszka już mi zagłuszała myśli. Oddech jednak jakoś się uspokoił i poszurałem dalej. Nie chcąc przesadzić starałem się kontrolować co się ze mną dzieje i nie przesadzić, żeby następnego dnia móc chodzić. Skończyło się więc na 3,39 km w czasie 29:13. Prędkość 7 km/h. Moja matka podsumowała to stwierdzeniem, że ona szybciej chodzi , a ja byłem zadowolony, że mam za sobą pierwszy krok.
C.D.N
Pozdrawiam,
p00lie
P.S. To mój pierwszy wpis tutaj, chociaż od jakiegoś czasu przeglądam forum i portal. Piszę to oczywiście głównie dla siebie, żeby za kilka lat pamiętać jak to było. Jak ktoś będzie miał dość siły, żeby przebrnąć przez tę pisaninę to fajnie.
Kończy się wiosna 2017, oddycha się lżej, ale mimo już prawie pół roku bez dymu każde 100 m biegu przypłacone zadyszką i strugami potu. Pojawiają się myśli o rozpoczęciu ćwiczeń dla poprawy kondycji i ogólnej sprawności. Po głowie chodzi mi kalenistyka - bez konieczności odwiedzania lokalnego klubu fitness i obcowania z zadomowionymi tam typami. Chęci niby są, ale ciągle brakuje tego pierwszego kroku.
Lato mija deszczowo i sprawa ćwiczeń pozostaje ciągle w sferze planów. Jesień i dalej nic. Zaczynam dostrzegać, gdzie leży problem. Głowa. Motywacja. Przysłowiowe wyjście za "strefy komfortu", złamanie rutyny dnia codziennego. Zaczynam obawiać się, że nigdy nie zacznę, ciągle jest "jutro". Pojawiają się jednak wyrzuty sumienia i zaczynają mi dokuczać. Czuję potrzebę przełamania i szukam jakiegoś mocnego bodźca. W końcu wpadam na pomysł, żaby zacząć biegać. Dlaczego? Dlatego, że nawet w czasach szkolnych i studenckich, będąc całkiem aktywny sportowo (koszykówka, teakwondo, trochę siłowni, piłka nożna siatkówka etc) sama myśl o przebiegnięciu więcej niż 200 m powodowała u mnie ból brzucha i chęć ucieczki z zajęć. Więc jak już się przełamywać to od razu do czegoś, czego najbardziej nie cierpię. Chytry plan, nieprawdaż?
No ok, plan jest, ale dalej to tylko plan. 26 listopada jednak jestem z córką w Decathlonie - kupujemy jej sprzęt do jazdy konnej - zaczęła już jeździć w zastępie - musi mieć jakieś gacie i kask. No to korzystając z okazji idę na dział biegowy, przymierzam najtańsze Kalenji Ekiden One i kupuję. Teraz wiem, że skończyły się wymówki i od jutra zaczynam.
27 listopada z rana, zakładam nowe buty, 10 letnie spodnie dresowe brandowane Chelsea Londyn Champions League, które młody kupił kiedyś w komplecie za 20 GBP na wyprzedaży w UK i jakoś do tej pory nie znalazły zastosowania, jakaś koszulka, bluza, wiatróweczka i naprzód. Na uszy słuchawki i Endomondo. Zaczyna my szurać butami.
Jak jasna cholera bałem się reakcji swojego organizmu. Byłem przekonany, że skończy się totalny zejściem. Zwłaszcza, że pomimo wolnego truchtu po ok. 300 m zadyszka już mi zagłuszała myśli. Oddech jednak jakoś się uspokoił i poszurałem dalej. Nie chcąc przesadzić starałem się kontrolować co się ze mną dzieje i nie przesadzić, żeby następnego dnia móc chodzić. Skończyło się więc na 3,39 km w czasie 29:13. Prędkość 7 km/h. Moja matka podsumowała to stwierdzeniem, że ona szybciej chodzi , a ja byłem zadowolony, że mam za sobą pierwszy krok.
C.D.N
Pozdrawiam,
p00lie
P.S. To mój pierwszy wpis tutaj, chociaż od jakiegoś czasu przeglądam forum i portal. Piszę to oczywiście głównie dla siebie, żeby za kilka lat pamiętać jak to było. Jak ktoś będzie miał dość siły, żeby przebrnąć przez tę pisaninę to fajnie.