01.10.2020
Rozbieganie + kilka luźnych przebieżek.
Całość: 6,06 km; czas: 33:51; śr.tempo: 5:35; śr.tętno: 136
03.10.2020
IV Bieg Grand Prix Ustki
Dużo nie brakowało a na bieg bym nie pojechał. W związku z covid Ustka od soboty znalazła się w tzw żółtej strefie. W czwartek dostaję od firmy pomiaru czasu dziwnego sms, w piątek na facebooku OSiR Ustka pojawia się informacja, że są zmuszeni ograniczyć bieg do 100 osób. Dopiero teraz składam sobie to w całość razem z wysłanym dzień wcześniej sms-em. Zapisywałem się dosyć późno, bodaj 120 więc zakładam, że nie załapię się do grona tych stu osób. Rewelacja! Prawdopodobnie ostatni bieg w sezonie, do tego dzień przed, wszystko przyszykowane a tu taka akcja...
Jestem zły. Nie tyle na organizatorów co bardziej na siebie bo do tego biegu przymierzałem się zaraz po poprzednim ale jakoś zwlekałem z zapisaniem się. W końcu stwierdzam, że skoro i tak się naszykowałem to przynajmniej pojadę trochę później (gdyby jednak się okazało, że jednak będę biegł tyle, żebym zdążył odebrać pakiet) i najwyżej pokibicuję innym. Wrzuciłem więc ciuchy do plecaka, nie bardzo licząc, że będą mi w ogóle potrzebne. Nawet standardowego banana ze sobą nie wziąłem a i izotonik bardziej wziąłem na zasadzie - najwyżej przywiozę z powrotem. Na miejsce dotarłem jakieś 50 minut przed biegiem. Akurat na mecie meldowali się pierwsi uczestnicy marszu nordic walking. Bez większego entuzjazmu poszedłem sprawdzić listę startową. Zdziwiłem się kiedy odnalazłem na niej swoje nazwisko, ale na liście było 150 osób.
Poszedłem więc do punktu odbioru pakietów. Pani wyszukała mój numer i jak gdyby nic wydała mi pakiet startowy. Zamiast się cieszyć to mocne zdziwienie. Hmm... czyli jednak biegnę...

Ok znaczy trzeba się szybko przebierać i chociaż jakąś małą rozgrzewkę zrobić. Przebierając się zagaduję jakiś starszych gości o trasę. "Taka sama jak w zeszłym roku" i "tam za zakrętem to będzie wiało bo co roku tam wieje" dużo mi mówi

Rozgrzewam się trochę, w końcu ustawiamy się na starcie. Dosyć tłoczno jak na żółtą strefę ale nieważne. Stoję gdzieś w szóstym, może siódmym rzędzie. Znowu trzeba będzie się przepychać. Jedyny plus, że jest dosyć szeroko a za linią startu będzie jeszcze szerzej bo dojdzie jeszcze ścieżka rowerowa. W myślach kombinuję jak w miarę sprawnie przepchać się do przodu, zwłaszcza, że przede mną stoją dwie kobitki, które raczej nie wyglądają na takie, które będą się spieszyć. Wreszcie odliczanie i start. Udaje mi się wykorzystać moment i jeszcze przed linią startu przeciskam się przed owe babeczki. Kawałek dalej nie kombinuję tylko wbiegam od razu na ścieżkę rowerową gdzie jest dosyć pusto i przeciskam się do przodu. Nie jest źle. Sporo osób przede mną ale przynajmniej nie ma jakiegoś wielkiego tłoku. Zbiegamy lekko w dół i skręcamy w prawo na dziurawą drogę. Zerkam pierwszy raz na zegarek - 4:03. Cholera, za szybko. Zaczynam lekko zwalniać. Nagle wybiegamy na bardziej otwarty teren i dostaję wiatrem w gębę. No to starszy pan się nie mylił. Szkoda tylko, że nie powiedział, że to "tam" będzie raptem już po jakiś 500-600 metrach! Podczepiam się pod jakiś gości biegnących przede mną. Pierwszy km w 4:15 więc jest dobrze. Nie jest dobrze niedługo potem bo tempo spada do ok 4:40 więc przyspieszam i biegnę kawałek sam. Największy wiatr już minął, skręcamy w lewo w leśną drogę. Biegnąc staram się uważać na wystające co kawałek korzenie. Staram się podczepiać co trochę pod kogoś ale nie mogę złapać nikogo kto biegł by podobnym tempem więc powoli przesuwam się do przodu. Pod koniec 4 km małe deja vu z poprzednich zawodów. Praktycznie w tym samym miejscu co wtedy doganiam gościa biegnącego w koszulce Wings for life. Tyle, że wtedy to był 9 km teraz raptem dopiero 4-5. Mijam go na piaszczystej drodze i biegnę do przodu. Jakieś 20 metrów przede mną biegnie następny biegacz. Skręcamy w lewo, na deptak wzdłuż plaży i niedługo potem znowu w lewo. Cały czas mam do niego podobny dystans. Nagle gość zatrzymuje się, łapie za nogę i schodzi na pobocze. No to super myślę. Przede mną dopiero jakieś 70 metrów dalej widzę dwóch biegaczy w odstępie kilkunastu metrów od siebie. Za kilkaset metrów, max kilometr znowu będzie wiało. Głowa zaczyna podsuwać czarne scenariusze: wiatr da mi popalić, i tak ich nie dogonię, sam nie utrzymam takiego tempa... Oglądam się jeszcze za siebie ale Wings już spory kawałek za mną i raczej nie wygląda jakby miał przyspieszyć. Ok, biegnę dalej sam. Nic innego nie pozostało. Kawałek przed linią mety (biegliśmy 2 pętle) zegarek odpikuje piąty kilometr. Czyli w sumie wyjdzie trochę więcej niż dyszka. Dobiegam do miejsca gdzie znowu zaczyna wiać. Spoglądam na zegarek - 4:08. Jedyna myśl zwolnić i stracić jak najmniej sił i potem próbować coś ugrać. Więc zwalniam. Tak mi się przynajmniej wydaje kiedy biegnę pod wiatr bo kilometr kończę w 4:09 więc i tak szybciej niż się spodziewałem. Dystans do dwóch gości biegnących przede mną jakby lekko się zmniejszył ale i tak nie liczę na zbyt wiele. Dopiero teraz widzę, że ten który biegnie z przodu to mój znajomy Paweł. W końcu zbiegam z największego wiatru na dziurawy asfalt. Jeszcze wieje ale o wiele mniej. A do gościa biegnącego przede mną znowu mam trochę bliżej. Zresztą do Pawła też bo dalej biegną w podobnym odstępie co wcześniej. Spoglądam kontrolnie za siebie. Dobrych kilkadziesiąt metrów ani żywej duszy. Wbiegamy znowu na leśną drogę. Jestem coraz bliżej mimo iż staram się biec równo i nie szarpać. Jestem coraz bardziej pewien, że jeśli utrzymam tempo to spokojnie gościa dogonię. Skręcamy w lewo, dalej przez las. Jestem już tylko kilka kroków za nim. Biegnie lewą stroną więc ja zbiegam na prawą. Zaczynam przyspieszać, żeby go wyprzedzić a on w tym momencie zbiega przede mnie, żeby ominąć piach po lewej stronie. Ok, nie dało się z prawej to wracam na lewą. I znowu ta sama akcja. Już mam go wyprzedzić a koleś wbiega centralnie przede mnie! Ok skoro tyle goniłem to poczekam jeszcze trochę. I faktycznie po kilkudziesięciu metrach wreszcie przyspieszam i zostawiam go z tyłu. Łapię drugi oddech, mam kilkanaście metrów do Pawła. Przyspieszam trochę, doganiam go. Ogląda się do tyłu. "Siema" wołam do niego. "Siema. Dajesz, dajesz!"- odpowiada. Więc daję. Akurat za chwilę wbiegniemy na ścieżkę rowerową, więc dobry moment, żeby przyspieszyć i zrobić sobie trochę przewagi. Zwłaszcza, że za kilkaset metrów znowu piaszczysta droga w stronę plaży. Ścinam więc zakręt, mijam Pawła i wbiegam na ścieżkę gdzie jeszcze przyspieszam. Przewaga powoli ale rośnie. Wiem, że jest dobrze. Przebiegam przez piaszczystą drogę, na deptak co trochę oglądając się za siebie. Zakręt w lewo, ostatni punkt z wodą. Nie chcę już wody, zostało kilkaset metrów do mety. Ostatni zakręt w prawo. widzę już metę. Przyspieszam jeszcze trochę choć wiem, że niewiele to już zmieni. Wbiegam na metę, zatrzymuję zegarek i siadam na ziemi. Niedługo po mnie przybiega na metę Paweł. Gratulujemy sobie nawzajem i dziękujemy za walkę. Dopiero po kilku minutach wstaję i idę odebrać medal. Po dłuższym czasie przychodzi sms, który mnie mocno zaskakuje. Byłem dziewiąty. Liczyłem na podobny wynik jak poprzednio czyli pierwsza 20 może 15 a tu miłe zaskoczenie. Trochę szkoda, że nie przyznawano nagród za kategorie wiekowe bo byłem trzeci w M40 a że na podium był koleś z mojej kategorii to byłbym drugi. Ale nie ma co narzekać i tak wyszło lepiej niż się spodziewałem.
Całość: 10,22 km; czas: 43:19; śr.tempo: 4:14 min/km; śr.tętno: 177, max:184