29.09.2019
III Półmaraton Słupski
Mocno obawiałem się tych zawodów. Niby zrobiłem sporo solidnego treningu, niby szybsze tempa wchodziły o wiele lepiej ale...
To w sumie pierwszy raz gdzie biegłem półmaraton z treningu nie typowo pod ten dystans. Planów na sam bieg miałem kilka. Każdy zakładał zacząć w tempie około 4:07.
Jeśli bedzie dobrze to próbuję przyspieszyć do około 4:05. Jeśli będzie ciężej to staram się trzymać 4:07. Jeśli będzie o wiele ciężej (bo tego nie wykluczałem) to staram się trzymać w okolicach 4:10 (czyli zeszłorocznej życiówki) i próbuję coś z niej urwać.
No ale plany sobie a Adam sobie...
Na linię staru ruszyłem niecałą godzinę przed zawodami. To co od razu mnie uderzyło to dosyć mocne porywy wiatru. Od razu przeszła mi cała ochota do biegania. Myśl o walce o życiówkę stała się mocno mglista. Trochę potruchtałem, zrobiłem kilka przebieżek. Wizyta w toi toiu. Pogadałem chwilę z kolegą Grześkiem z którym wybieramy się do Torunia na maraton. Na starcie ustwaiłem się gdzieś kolo trzeciej linii. W końcu wystrzał startera i ruszamy. Początek z górki, niby powoli, żeby na kogoś nie wpaść. Kawałek dalej wybieg na długą prostą. Zerkam na zegarek - tempo coś koło 3:25. Wiem, że to początek więc zegarek pewnie przekłamuje a do tego biegniemy z wiatrem ale zwalniam lekko. Zerkam a tam bodaj 3:35. Więc znowu zwalniam choć wydaje mi się, że biegnę powoli to tempo po dłuższej chwili kręci się w okolicach 3:50. Pierwszy kilometr odpikuje w 3:56. Za szybko myślę ale trudno. Zaraz będzie podbieg więc się wyrówna. Na podbiegu spokojnie, pracuję mocno rękami. Potem z górki, niby niezbyt szybko ale drugi kilometr w 4:00. Kuźwa dalej mocno ale skoro dobrze żre to może trzeba z tego korzystać? Kolejny kilometr długa prosta - 4:04. Postanawiam, że dopóki dam radę walczę o 1:26. Na czwartym kilometrze dobiega do mnie Maciek. Kojarzę go z widzenia, zwykle na jakiś lokalnych zawodach jest przede mną. Przez chwilę myślę, żeby się zapytać na jaki czas biegnie ale wiem, że rok temu zakręcił się tu w okolicach 1:25 więc mimo szczerych chęci nie moja liga. Biegniemy więc kawałek razem. Kolejne 2 kilometry po 4:06 i po 5 km mam czas około 20:23 czyli niemal idealnie na 1:26. Kawałek dalej nawrotka, dosyć ślisko, więc zwalniamy trochę. Maciek zostaje kawałek z tyłu, ja biegnę swoje - 4:04, 4:04. Potem długa prosta pod wiatr. Przede mną z 20 metrów nikogo więc walczę sam. Jest ciężko ale nie jest źle - 4:08. Potem długi podbieg który wiem, że będzie kosztował nie mniej sił (4:11). Potem z górki, łapię trochę oddech ale zaraz pod wiatr gdzie znowu jest ciężko. Wiem, że zaraz będzie długa prosta którą ruszaliśmy od startu i będzie centralnie pod wiatr. Przede mną ktoś biegnie ale zbyt daleko bym mógł go dogonić przed prostą. Kiedy mijam znacznik 10 km zerkam na zegarek - 40:38 (moja życiówka na dychę to 40:20!), czyli mam 8 sekund zapasu ale wiem, że będzie ciężko to utrzymać. Kawałek dalej nawrotka, zaczynam drugie okrążenie. Chwilę później mijam Maćka biegnącego, jest jakieś 50, 60 metrów za mną. Biegnę z wiatrem, jest trochę lżej. Kolejny kilometr mimo podbiegu 4:07, następny tak samo. Czuję, że zaczyna się robić ciężko. Na 13 km słyszę za sobą, że ktoś mnie dogania. Oglądam się i widzę Maćka. Praktycznie spotykamy się w tym samym miejscu co na pierwszym okrążeniu. Biegniemy chwilę razem z jeszcze jakimś chłopakiem. W pewnym momencie mija nas jakiś gość na rowerze. 15, 16, 17 - mówi. Chyba się przesłyszałem - myślę. Trochę nie chce mi się wierzyć, żebym był aż tak wysoko. Maciek przyspiesza, zostawia nas kilkanaście metrów z tyłu. Biegnę chwilę za chłopakiem, potem też przyspieszam zostawiając go za sobą. Kolejny kilometr w 4:06 więc cały czas nieźle. Mijam punkt nawadniania, łapię kubek wody. Widzę banany leżące na stole, mam chęć wziąć kawałek ale musiałbym ominąć podających wodę i podbiec do stołu. Tak trudno podawać je razem z wodą? Mam na końcu języka żeby krzyknąć - "na ch.. te banany jak leżą tak, że nikt ich nawet nie bierze?" ale szkoda mi sił więc biegnę dalej. Mijam znacznik 15 km ale nawet nie zauważam jaki mam międzyczas. Wiem, że o 1:26 będzie mega ciężko ale średnie tempo cały czas ok 4:05. Zaraz znowu nawrotka, niby tylko jeszcze 6 km ale zaczyna robić się coraz ciężej. Zaczynam czuć znowu prawe udo, wiem, że może nie być za ciekawie. Tempo spada do ok 4:10. Dowieźć 1:27 a i tak będzie dobrze. Kilometr pika w 4:12. Przez chwilę czuję ból w prawej łydce. No to k... będzie jazda... Zwalniam lekko, wiem, że nie utrzymam takiego tempa. Zwłaszcza, że zaraz będzie znowu długa prosta pod wiatr. Tempo spada do 4:14-4:16. A przed mną jeszcze znowu podbieg. Zaczynam się zastanawiać czy te 1:27 dowiozę bo kolejny kilometr wpada znowu w ok 4:15. Mam dość, czuję udo coraz mocniej. Zaczynam się zastanawiać czy nie odpuścić i nie zejść z trasy. Niby jeszcze nie jest źle ale... Kilka miesięcy orki na treningach, 19 km za mną, niezła życiówka na wyciągnięcie reki... @#$%^ nie odpuszczę! Cisnę pod górkę, choć jest mega ciężko. Zresztą chyba nie tylko mi, bo mimo,że biegnę wolniej cały czas widzę Maćka jakieś 20-30 metrów przede mną. Minąć tylko ten podbieg a będzie lżej... będzie chwilę z górki. A potem pod wiatr, potem jeszcze bardziej pod wiatr i podbieg na końcu... no to faktycznie będzie lżej klnę w myślach. W końcu jest podbieg za mną choć średnie tempo kilometra coś koło 4:30. Teraz z górki, próbuję łapać oddech i resztkę sił. Zegarek pika w 4:14 więc i tak nieźle. Próbuję zebrać się w sobie, przyspieszyć. Zbliżam się do Maćka ale jest za daleko, żebym mógł go dogonić. Już nie myślę o tym, żeby walczyć z nim o miejsce ale o to, żeby móc schować się przed tym cholernym wiatrem. Zegarek pokazuje średnie tempo km w okolicy 3:58-4:00 więc i tak dobrze patrząc na to, że lecę na oparach. Ostatni kilometr robię ostatecznie w 4:03. Na punkcie z wodą dziewczyna woła do mnie czy chcę coś do picia, kręcę tylko głową i biegnę dalej. Na cholerę mi picie kilkadziesiąt metrów przed metą? Jeszcze tylko podbieg, próbuję przyspieszyć. Zegar na mecie pokazuje 1:26:3... więc wiem, że się udało. Padam tuż za metą na kolana, dopiero po chwili stopuję zegarek. Pokazuje 1:26:40... wpatruję się w niego jakby nie wierząc mimo, że chwilę wcześniej mijałem zegar na mecie. Jakaś kobieta zakłada mi medal na szyję. "Już dobrze, już koniec"- mówi. Dopiero po dłuższej chwili wstaję i odchodzę na bok.
Także nie było tak fajnie, kolorowo i pod kontrolą jak niektórzy sugerowali
Żeby nie było - jestem bardzo zadowolony z czasu jaki uzyskałem, zwłaszcza w takich warunkach. Przed zawodami brałbym w ciemno nawet się nie zastanawiając. Nie jestem jednak zadowolony z tego jak te zawody rozegrałem. Myślę, że to też po części wina tego, że nie robiłem typowego treningu pod połówkę, na podstawie którego udawało mi się (dosyć celnie) określić swoje tempo docelowe. Z drugiej strony lepiej, że taki bieg trafił mi się teraz niż gdyby to miało być za miesiąc na maratonie.
A pisząc na w komentarzach u Jacka, że jego nieudany start dał mi też mocno do myślenia miałem na myśli to, że tak naprawdę też nie biegałem w treningu do maratonu szybszych biegów ciągłych. I jak widać miałem rację.
Ale skoro zdecydowałem się na taki plan to zwyczajnie wypada go dociągnąć do końca
PS. Zająłem 13-te miejsce open i 4 w kategorii M-40 a że zwycięzca był też z mojej kategorii to załapałem się na pudło. W nagrodę dostałem kartę podarunkową na zawrotną kwotę... 30 PLN. Cały czas robię listę rzeczy do kupienia
https://www.relive.cc/view/vE6JddeE4gv
Całość: 21,1 km; czas: 1:26:37; śr.tempo: 4:06