Drugi tydzien z rzedu jesli chodzi o przebieg calkiem dobry.
W poprzednim wyszlo 61, a w aktualnym 58.
Ten ostatni udalo sie uratowac rzutem na tasme, bo nie biegalem w srode,
ale udalo sie pobiegac z zaskoczenia w czwartek i potem zwyczajowo w piatek.
W sobote pojechalem z synem na jego trening i tez poplywalem.
Ciasno bylo, bo z 5 torow, 3 zajete byly przez klub, 1 dla pluskaczy i 1 dla plywajacych "sportowo".
Na poczatku byl tlok, ale przynajmniej ludzie ogarniali temat plywania po petelce, potem zrobilo sie nawet "pustawo", tylko 5 osob na torze.
Dobrze, ze glona czesc programu udalo sie zrobic wlasnie w takie konfiguracji, bo na koniec niestety bylo juz bardzo mizernie
Jak zwykle znajda sie tacy, ktorzy mysla, ze jezeli daja rade plynac 10minut bez przerwy, to plywaja sportowo. Tempo niewazne.
Ciekawe, ze zawsze, podkreslam, zawsze sa to osoby po 60-tce (tak na oko).
Szczegolnie pod koniec trafila sie taka dwojka, co i przy tak duzym oblozeniu zaczelo prowokowac niebezpieczne sytuacji, typu "czolowka".
Szkoda, ze jak zwykle obsluga basenu ma to w nosie.
A rozmowa twarza w twarz z danym osobnikiem nigdy tez do nieczego nie prowadzi, przerabialem to ja, przerabiali to inni
Mialem ochote jeszcze kilkaset metrow przeplynac, ale po 3200 postanowilem wyjsc z wody, bo to nie mialo sensu.
W sumie bylem bardziej uchytany niz mi sie w wodzie wydawalo.
Odczulem to nastepnego dnia, gdy pobieglem swoj dlugi bieg. Niby tylko 22km, ale nie bylo lekko.
Wydaje mi sie, ze to plywanie mnie troche wysuszylo, bo czulem po prostu brak energii.
Ogolnie jednak nie jestem zadowolony z efektow mojego biegania zimowego.
W grudniu bylo jeszcze dobrze, potem choroba na przelomie roku i od tego czasu mam wrazenie, ze sie staczam.
Ale nie spisuje sie jeszcze na straty, do konca lutego mam czas sie podciagnac.
Potem to juz tylko z gorki do startu (11-go marca).
Nic to, dzisiaj trening klubowy, to sobie znowu poplywam.