Strona 1 z 1

Chudy Orlen i połówka w 1:38

: 24 cze 2013, 09:32
autor: zapa
Imię: Marcin
Nick: Zapa
Miasto: Warszawa
Rok urodzenia: 1982
Wzrost: 176
Waga: 80

O SOBIE:
Biegacz amator. Autor bloga http://www.biegamblog.pl Biegam od wiosny 2011.
Byłem typowym przedstawicielem ludzi “siedzących”. Praca przy komputerze albo godziny w samochodzie. Brak aktywności. Tak było. Teraz biegam 4-5 x tygodniowo i bardzo dobrze się z tym czuje :) Na swoim koncie mam trzy maratony. Kolejne wyzwania czekają. Od czterech lat nie palę. Jest to duży sukces, gdyż paliłem przez wiele lat po paczkę dziennie. Rzuciłem z dnia na dzień. Nadal walczę z wagą. Z 88 kg w najbardziej krytycznym momencie udało się zejść do 77 kg (po maratonie)

WYNIKI
5 km - 21:50
10 km - 46:00
21,097 km - 01:46:15
42.195 km - 04:04:38

CEL

1. Ukończyć Chudego Wawrzyńca w zdrowiu. Zmieścić się w limicie czasowym z dość sporym zapasem.
2. Złamać w końcu cztery godziny w maratonie - plan minimum to 3:45:00

Do Chudego Wawrzyńca zostało 47 dni. Tygodniowe raporty na blogu mają mi pomóc w sumiennej realizacji treningów. Teraz jest kluczowy okres przygotowawczy.

Re: Chudy Marcin

: 25 cze 2013, 08:54
autor: zapa
No to zaczynamy:)
Tydzień -7
Do startu pozostało siedem tygodni. Mój tydzień treningowy zazwyczaj wygląda następująco:
Zaczynam we wtorek od podbiegów. Potem czwartek różnie. Zazwyczaj w sobotę mamy interwały a w niedziele długie wybiegania. Do tego w dzień niebiegowy ćwiczenia sprawnościowe.
Tyle teoria a praktyka:

Wtorek - 18.06
Podbiegi na Górce Szczęśliwickiej. 8 powtórzeń. Na górę około 1 minuty podbiegu, kilka sekund odpoczynku i złapanie oddechu, a następnie szybkim tempem w dół. Z wielu relacji wiem, ze ważniejsze jest zbieganie od wybiegania, dlatego ostatnio dość intensywnie to ćwiczę.
Wyszło 7.17 km w czasie 47m:51s

Czwartek - 20.06
Spokojny bieg i na koniec półminutowe przebieżki.
9.22 km w 51m:37s

Sobota - 22.06
Na ten dzień planowałem interwały. Jednak pogoda i lejący się żar z nieba zaowocował w miarę spokojnym biegiem w tętnie nie przekraczającym 150.
8.94 km w 51m:32s

Niedziela - 23.06
To miało być pięknie. Miałem wstać przed 6 rano i pojechać do lasu Kabackiego na przynajmniej 2,5 godziny biegania w słońcu i cieple.
I wstałem i pojechałem. Ale pochmurne niebo i odgłos burzy zapowiadał, że nie będzie łatwo. Uzbrojony w plecak z pełnym bukłakiem ruszyłem do lasu.
Zaczęło kropić. I już nie przestało. Po godzinie biegu w deszczu i burzy wiedziałem, że nie ma szans na 2,5 godziny biegania. Niewątpliwie było to bardzo dobre doświadczenie przed sierpniowymi zawodami. Tam także może padać nawet przez cały dzień. Podczas biegu po lesie Kabackim wpadłem kilka razy w błoto skutecznie brudząc Cascadie. Po pewnym czasie buty, skarpety, wszystko było mokre. Lało, grzmiało. Błoto i woda wszędzie. Było super. Po 1g i 20 minutach zakończyłem ten trening. Sprzęt przetestowany :)
Co ważne - plecak zdał egzamin. Nie zamókł. Papier, który miałem w środku był suchy.
14.24 km w 1g:20m:48s

W dni niebiegowe - czyli poniedziałek,środa i piątek robiłem 40 minutową sesję ćwiczeń ogólnorozwojowych. Napiszę o nich później.

Chudy Marcin

: 15 sie 2013, 08:53
autor: zapa
Relacji z treningów nie było za wiele ale za to będzie relacja z zawodów.

O przygotowaniach do Maratonu Warszawskiego obiecuje pisać wiecej, bo potrzebuje tego sam.

Od czego zacząć? Przecież to najważniejszy start w tym sezonie. Całe pół roku przygotowań.
Zacznijmy od najważniejszego: jakby nie patrzeć jestem ultramaratończykiem. Tak, przebiegłem 52 km po górach Beskidu Żywieckiego i czuje się z tym rewelacyjne.

Podziękowania

Zazwyczaj są na końcu, ale ja od nich zacznę. Przede wszystkim dziękuję mojej lepszej połowie za wyrozumiałość i znoszenie moich weekendowych wybiegań. Za to, że przystała na mój szaleńczy plan wyjazdu rodzinnego w góry. Za wsparcie i wiarę w to, że się uda. Dzięki skarbie
Wielkie podziękowania dla Tomasza Krawczyka, Kuby Wolskiego, Adama Folanda, Magdy Ostrowskiej-Dołęgowskiej, Krzysztofa Dołęgowskiego – czyli organizatorów Chudego Wawrzyńca z napieraj.pl Bardzo dobra robota. Stworzyliście świetne zawody,które mają swój klimat. Fakt pogody jaka była rok temu i teraz dodaje mistycyzmu tej imprezie. Mam nadzieje, że za rok także będzie mgła Do organizacji praktycznie nie mam zastrzeżeń. Świetne oznaczenie trasy (miałem koszmary senne, że gdzieś tam się zgubiłem na trasie – nie było opcji, żeby źle pobiec). Dzięki dla wolontariuszy Pokojowego Patrolu, który zabezpieczali trasę biegu. To on stali przez kilkanaście godzin w miejscu i czekali na nas, biegaczy.

50 czy 80 – magia cyfr

Ostatecznie pobiegłem trasę 50+. Taki plan miałem od samego początku. Cały czas zaznaczałem, że nie wiem jaki cud musiałby się wydarzyć, aby na 44 km wybrać dłuższą trasę. Cudu nie było i poleciałem w lewo, W takcie biegu miałem myśli, że może jednak 80. Jednak pojawiające się zmęczenie i bóle szybko sprowadziły mnie na ziemię. Pozostaje lekki niedosyt, że to jednak na zawodach wybrałem, krótszą trasę. Jednak jak na górski debiut nie jest źle. Trasa nie była łatwa, warunki pogodowe także.
Znam swój organizm i wiem, że nie byłem przygotowany na 80km. Wybór tej trasy wiązałby się z dyskwalifikacją ze względu na przekroczenie limitu czasu lub kontuzji. Muszę pamiętać o tym, że jesienią jest jeszcze jedno biegowe wyzwanie – pobiec maraton dużo poniżej 4 godzin, więc zdrowie trzeba szanować.

Beskid Żywiecki

Zawody zostały jak rok temu, zorganizowane na szlakach Beskidu Żywieckiego. Start w Rajczy a meta w Ujsołach, gdzie wynajęliśmy górską chatkę nad strumykiem. Nocleg w Ujsołach szukaliśmy na kilka miesięcy przed zawodami i powiem Wam, że nie było łatwo znaleźć wolny domek w tym terminie.

Dlaczego Chudy Wawrzyniec – od Hudów Wawrzyńcowych. Lokalnego święta ludowego. Obchody Hudów były tydzień wcześniej, więc nas niestety ominęły ogniska i tańce, Ale w przyszłym roku będziemy i na Hudach i na Chudym.

Ostatnio byłem w górach wiele lat temu. Teraz przypomniałem sobie ten klimat. Kocham góry. Uwielbiam te szlaki, wzniesienia, górskie chatki, potoki, spokój, zapach drewna i wszechobecne szczyty i las. Beskid to także lokalne piekarnie i sklepiki na wioskach. Jak ja dawno nie jadłem tak dobrego pieczywa. Mieszkając na co dzień w Warszawie może człowiek zapomnieć jak smakuje bułka czy chleb z górskiej, miejscowej piekarni. Trzymając się aspektów kulinarnych nie mogę pominąć Gospody u Wandzi i Jędrusia w Milówce. Od wizyty tam pizza już nigdy nie będzie taka sama. Za 12 zł dostaliśmy kawał wielkiej domowej pizzy z duża ilością sera i wielkimi kawałkami mięsa. W życiu nie jadłem tak dobrej pizzy, za tak małe pieniądze. Do tego zamówione góralskie placki ziemniaczane ze śmietaną i boczkiem. Uczta dla podniebienia w niedziele po zawodach. A co, zasłużyłem sobie
Biała noc

Wrócimy jednak na start. A właściwie to na noc poprzedzającą start w zawodach. Do Ujsoł przyjechaliśmy w piątek w południe. Wysoka temperatura i duchota nie zapowiadały dobrych warunków. Prognozy pogody mówiły o deszczu i burzach. I stało się. Od wieczora do 2 w nocy szalała burza i padał intensywny deszcz. Takiej burzy nie pamiętam. Kierowniczka ośrodka w którym mieszkaliśmy potwierdziła, że takiej burzy bardzo dawno nie było. Pioruny, błyski – koszmar. Planowałem obudzić się o 3.00, żeby zdarzyć się ubrać i dojść pod szkole w Ujsołach na autobus, który miał nas zawieść do Rajczy, gdzie był start zawodów. Nie spałem za wiele. Byłem przerażony. Co jeśli taka burza będzie podczas zawodów. Przecież mogą je odwołać. Na szczęście o 3.00 przestało padać i grzmieć… Ubrałem się, sprawdziłem sprzęt i wyruszyłem. Wychodząc zobaczyłem, że strumyk zamienił się w rwący potok. Oj dużo było tam wody. “Będzie ciekawie” – pomyślałem.

Autobus zawiózł nas pod amfiteatr w Rajczy.

Zawody

3,2,1 start. O 4:35 ruszyliśmy.


Początkowe 6 km to spokojny bieg po asfalcie w tempie ok 6 min/km. Spokojnie, żeby się nie spalić na samym starcie. Pierwsza górka to Rachowiec, gdzie był zlokalizowany punkt kontrolny. W miarę spokojnie udało się przebiec ten fragment trasy. Ostatecznie zdecydowałem się nie brać kijków ze sobą. Nadal nie wiem czy to błąd czy nie. Wiem już, że w dalszej części trasy byłby przydatne. Podbiegi pokonywałem szybkim (początkowo) marszem a zbiegi możliwe szybkim zbieganiem. Na podejściu na drugi szczyt czyli Kikulę pojawił się problem. Mianowicie na podejściu zacząłem odczuwać ból dolnego odcinka kręgosłupa. Ból chyba był spowodowany moja pozycja podczas wbiegania i napięciem mięśni. Był to znak ostrzegawczy i sygnał: “Marcin – za mało stabilizacji. Za mało ćwiczeń“. Na szczęście na dalszej trasie ból minął ale początkowo było to niepokojące i przestraszyłem się. Zbiegi pokonywałem szybko. Nawet udało mi się wyprzedzać zawodników. Podbiegi to niestety było powolne wchodzenie. Noga za nogą. Kijkarze mieli przewagę na podbiegach i mnie wyprzedzili. A na zabiegach ja ich wyprzedzałem.

Na trasie spotkałem Pawła maratoniarz.pl Kawałek biegliśmy razem, pogadaliśmy. Na jednym z podejść jednak leciał za szybko i mi uciekli. Paweł z kolega biegł 80+, jak się potem okazało z sukcesem.

Po nocnej burzy w górach było sporo błota i wody. Całe szczęście póki co nie padało. Gdzieś w oddali było słychać grzmoty. Już po pierwszych kilometrach biegu w lesie, buty miałem całe mokre. Zaleta Cascadii to fakt, ze szybko schną i odprowadzają wodę, Także dało się biec. W plecaku miałem 1,5 litra wody i butelkę 0,5 izotonikiem. Co jakiś czas chwytałem rurkę i piłem wodę. W biegu wciągałem żel, potem zjadałem batona i leciałem dalej. Tak minąłem Kikule i wbiegałem na wysoką Wielka Raczę. W pewnym momencie, gdy chciałem napić się z rurki, zabulgotało w plecaku i okazało się, że nic nie leci. Wypiłem wszystko. Piłem dużo na trasie. Nie mam wody, a do punktu odżywiania na Przełęczy Przegibek jeszcze daleka droga. Byłem trochę w kropce. Na szczęście miałem jeszcze z 0,3 izotonika. Zacząłem oszczędzać płyn.


Chwile później wdrapałem się na Wielką Raczę. Było tam schronisko PTTK. To był też półmetek mojej wyprawy. Jak się okazało w schronisku można było zakupić wodę, jedzenie i inne smakołyki. Na szczęście miałem ze sobą pieniądze i kupiłem sobie wodę niegazowana oraz gorąca herbatę. Dość długa kolejka w sklepiku i czas picia herbaty kosztował mnie około 20 minut. To była realna strata czasu. W przyszłym roku nie mogę tak zrobić. Nie miałem jednak wyjścia. Musiałem mieć wodę na dalsza drogę, gdyż do punktu żywieniowego było jeszcze prawie dwie godziny biegu. I tutaj moim zdaniem chyba jest jeden minus całej imprezy. Skoro jest taki charakterystyczny punkt jak schronisko, to tutaj także powinien być punkt odżywiania lub chociaż miejsce gdzie można uzupełnić wodę. Pomijam fakt, ze straciłem 9 zł na butelkę wody i herbatę, bo nie o to chodzi. Kluczem tutaj jest stracony czas. Z drugiej strony ten krótki odpoczynek pomógł mi napierać dalej.


Z Wielkiej Raczy dość szybko zbiegałem w dół, wyprzedzając zawodników z kijkami. Czułem się w miarę dobrze. Nogi bolały, ale nie było tragicznie. Zbieg z Raczy to otwarta przestrzeń. Normalnie byłby widać piękny krajobraz. Tego dnia wszędzie było mgliście. Ale miało to swój ogromny urok. Było bardzo klimatyczne. Chatki wyłaniające się zza mgły,
inni biegacze do których dobiegałem. Mistyczne klimaty.

Dobiegłem do punktu żywieniowego. Tutaj starałem się nie tracić czasu. Szybko uzupełniłem wodę, izotonik, zjadłem drożdżówkę i dwa batoniki. Stół na schronisku na Przełęczy Przegibek był obficie zastawiony smakołykami. Ciasto, czekolada i inne pyszności.

Dystans i czas kontrolowałem zegarkiem Sunnto Ambit2, który jest rewelacyjny. Ma absolutnie wszystko a nawet więcej. Jednak za mało byłem z nim zaznajomiony i popełniłem błąd. Widząc, że poziom baterii spadł (jak się potem okazało i tak było jeszcze 50%) chciałem przełączyć w trakcie biegu tryb sportowy z biegania (odczyt gps co 1 sek) na tryb górski (odczyt co 60 sek i oszczędność baterii). Taka zmiana jest możliwa, jednak tak nawciskałem, że wyłączyłem obecny trening i nie mogłem go kontynuować Za dużo opcji Od tego momentu wiedziałem, że do mety jest jakieś 13-14 km i miałem to w pamięci. Zegarkiem uruchomiłem nowy trening.

Napierałem dalej. Ale było ciężko, coraz bardziej. Podbiegi to już mozolne wleczenie się krok za krokiem. Nie byłem w stanie zwiększyć tempa. Wyprzedzili mnie kijkarze.

Przed zawodami obawiałem się o swój żołądek. Wciągałem kolejne żele isostara, jadłem batony z Decathlonu oraz czekoladę z orzechami. Nic, wszystko było ok. Jestem dumny ze swojego żołądka Tak wielu miało rożne przygody, że się tego obawiałem. Udało się bez sensacji. Ciekawostka to nawadnianie. Podczas zawodów wypiłem 3 litry wody i litr izotonika. Wszystko chyba wypociłem, bo na trasie tylko raz pod koniec dosłownie na chwilę zatrzymałem się za potrzebą.

Dobiegłem do rozwidlenia tras. W lewo 50+ w prawo 80+. Mogłem pobiec i tu i tu. Może przez ułamek sekundy się zawahałem. Zgodne z planem poleciałem w lewo. Ze zdwojoną siła, ponieważ wiedziałem, że to już tylko dycha została. Patrząc na tempa, to powinny być jakieś niecałe dwie godziny. Grzałem dalej. W dół zbiegałem ile sił, ile się da i jak szybko się da. Po kamieniach zwalniałem, aby jednak nie zaliczyć upadku, ale po pewnym podłożu leciałem ile sił. To był wspaniały moment. Wielkie zmęczenie, ale i wielka siła. Ogromny plus dla butów. Wgryzały się w podłoże i byłem w stanie utrzymać równowagę. Nawet na błocie nie ślizgałem się za bardzo. Maksymalnie mokre, całe w błocie dawały radę…

Gdzieś miedzy Wielką Rycerzową a Muńcułem
Prawda, że jest pięknie?

Przede mną ostatnie wzniesienie. Piep@#$ Muńcuł. Prawda, że było tam pięknie? Już miałem dość wspinania. Nogi już nie dawały rady. Dlatego piep@#$%. Wiedziałem jednak, że za nim będzie spory zbieg i już będę w drodze na metę w Ujsołach. Na podejściu wyprzedziło mnie kilka osób. Po zdobyciu góry, zaczęło się ostre zbieganie w dół. To był ten moment kiedy poczułem kolejny wiatr w skrzydłach. Zacząłem szybko lecieć w dół. Nogi bolały, kolana prosiły o postój a ja leciałem w dół wyprzedzając kolejnych zawodników. “Lewa, prawa” – wolałem, aby zrobić trochę miesiąca na wąskiej ścieżce. Z mną było kilku takich co lecieli jeszcze szybciej, to ich puszczałem.

Lecę w dół. Widzę już domki w Ujsołach. Biegnę po wąskiej ścieżce, po której płynie woda. Błotniście, mokro i ślisko. No i stało się. Na kamieniu zanurzonym w wodzie źle postawiłem już zmęczoną nogę, zabrakło sił i zaliczyłem glebę uderzając kolanem w kamień. Pojawiła się krew i ból. Całe szczęście bardzo szybko się pozbierałem i z grymasem bólu poleciałem dalej. Adrenalina zadziałała.

Meta

Na mecie pojawiałem się z czasem 08:36:02. Tak ukończyłem swoje pierwsze zawody górskie. Zostałem ultramaratończykiem. Tego uczucia, które mnie ogarnęło na mecie nie da się opisać słowami. To trzeba przeżyć. Spełnienie, radość, satysfakcja – to za słabe słowa.

Na mecie oprócz medalu i kaszy z mięsem czekało ma mnie pyszne piwo. Wielki plus dla organizatorów za to. Taka mała rzecz a tak ucieszyła. Do wyboru, albo bezalkoholowe, albo smakowe lub klasyczny Lech z puszki. Wybrałem to ostatnie, przelałem do kubka i wypiłem. Takie piwo smakuje inaczej. Sam czułem się inaczej. Szczęśliwy, spełniony. Zrealizowałem cel. Mega zadowolenie.

Sprzęt
- buty Brooks Cascadia 8. Jak napisałem wcześniej, spisały się bardzo dobrze. Bardzo dobre trzymanie na trasie poza jednym upadkiem na śliskim kamieniu. Żadnych bąbli, otarć i innych przykrości. To też na pewno zasługa smarowania stóp Sudocremem, no i oczywiście skarpet Compressport

- plecak spisał się na “5″. Nie mam żadnych zastrzeżeń. Największe rozczarowanie to pasek Compressport, na którym możemy zamocować numer startowy oraz włożyć żele. Tak jak na płaskim terenie jest wszystko ok, tak podczas zbiegów pasek się poluźniał przez co cały czas się zsuwał. Musiałem go na nowo ściągać a on i tak podczas szybkich zbiegów zsuwał się. Podczas treningów nie biegałem w sumie górek z tym paskiem, także ten element powiedzmy nie został przez mnie dopracowany na 100%
- zegarek Sunnto Ambit2 to jest petarda jeśli chodzi o zegarki biegowe. Pocisk, który moim zdaniem zdeklasował Garmina. Ma wszystko i jeszcze więcej. Na trasie spisał się bardzo dobrze. Jedynie moje niedouczenie w opcjach i za mała znajomość zegarka spowodowała, że z zawodów mam trzy zapisy zamiast jednego Na dniach przeczytacie bardziej obszerną recenzję tej maszynki do odliczania kilometrów.

Ścieżka

Tutaj możecie podejrzeć moje zmagania na trasie. Zapis pochodzi z zegarka Sunnto Ambit2. Wielkie dzięki dla Sunnto Polska za udostępnienie tego rewelacyjnego zegarka na czas zawodów.

http://www.movescount.com/moves/move16987539

http://www.movescount.com/moves/move16987581

http://www.movescount.com/moves/move16987586

Podsumowanie

Z pewnością wrócę za rok. Po to, aby zmierzyć się z trasą 80+. I nie na zasadzie ukończenia gdzieś w okolicach 14-15 godzin. Mam zamiar powalczyć na trasie. Z Chudego wyniosłem ogromne doświadczenie. Wiem jakie błędy popełniłem nad czym należy popracować. Mam rok. Przez ten rok zamierzam ostro popracować i w III edycji Chudego pościągać się już na poważnie. Tak, aby w tym górskim biegu było więcej biegania a mniej marszu.

Wiecej i zdjecia na http://www.biegamblog.pl

Teraz czas na Maraton Warszawski
ImageUploadedByTapatalk1376549434.344647.jpg

Chudy Warszawski

: 17 sie 2013, 18:51
autor: zapa
Chudy to już historia, przynajmniej w tym roku.
Teraz kolejna impreza czyli maraton.

Ten tydzien to spokojne bieganie i regeneracja po Chudym.

Wtorek - 13.08
Pierwsze bieganie po zawodach. Bardzo cieżko. Mięśnie jeszcze bolały.
Dziwny to był bieg. Dziwnie się czułem.
Wyszło 5.00 km w czasie 30:25

Czwartek - 15.08
Kolejne spokojne bieganie. Juz lepiej jak we wtorek.
Na koniec trzy przebieżki.
9.36km w 54m:38s

Sobota - 17.08
W weekend są zawsze długie wybiegania, więc nie mogło zabraknąć tego akcentu. Skromnie bo niecałe 15km ale zawsze coś. Spokojny bieg. Na koniec przebieżki.
13.98 km w 1:g22m:12s

Wyjątkowo dzis kończę tydzień.
Jutro już zaczynam pracować nad szybkością na zbliżający się maraton. W planie interwaly na stadionie.

Re: Chudy Orlen

: 25 lut 2014, 11:31
autor: zapa
Wracam po długiej przerwie :)
Plany na ten rok podobne. W sierpniu Chudy Wawrzyniec i wyrównanie rachunków (dobry konkretny czas) a na wiosnę zbliżający się dużymi krokami Orlen Maraton w Warszawie i jak najbliżej 3:40.

Zaczynam raportem z zeszłego tygodnia:

Wtorek - 18.02
Podbiegi - 10 x 1 minuta
Wyszło 9 km

Czwartek - 20.02
Godzina biegu zmiennego: 4x5min w tempie na połówkę.
Wyszło 11 km

Sobota - 22.02
21 km spokojnego wybiegania i przebieżki na koniec
Niedziela - 23.02
20 km spokojnego plus ostatni kilometr w tempie pół maratońskim.

W weekend podwójne długie wybieganie ponieważ nadrabiam zaległości ze styczniowej choroby przez którą straciłem kilka treningów.
Luty zamknę ze 170 km

Proszę - motywujcie mnie ! :)

Komentarze do bloga: http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=35255

Re: Chudy Orlen

: 03 mar 2014, 10:42
autor: zapa
Wtorek - 24.02
Godzinka wolnego biegu i w tym 20 minut dość szybkiego krosu - wyszło 10 km.
Dość ciężki trening, który czułem następnego dnia.

Czwartek - 26.02
Godzina biegu zmiennego: 30 min powoli + 15 min tempo 5:00 + 4x 3 min interwał.
Wyszło prawie 12 km

Sobota - 01.03
20 km spokojnego wybiegania i przebieżki na koniec
Niedziela - 02.03
20 km spokojnego w tym 2 km po 5:00 na koniec.

Za niecały miesiąc Półmaraton Warszawski i wizja pobiegnięcia poniżej 1:40 coraz bliższa :)

W tym tygodniu dość intensywnie będę ćwiczyć bieganie po schodach - Bieg na Szczyt Rondo 1 już bardzo blisko :)

Komentarze do bloga: http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=35255

Re: Chudy Orlen

: 10 mar 2014, 09:10
autor: zapa
Ten tydzień bardzo zakręcony. Nie zrealizowałem planu treningowego z dwóch powodów, po kolei:

Wtorek - 4.03
W połowie marca start w Biegu na szczyt Rondo 1 - 38 piętro, więc w ramach przygotowań zrobiłem sobie intensywny trening na schodach.
10x wbieganie na 10 piętro.
Było ostro i po treningu czułem, że się zmasakrowałem.
Przez kilka dni czułem wtorkowy trening w łydkach.

Piątek - 7.03
To czwartkowy trening. Miały być interwały 6x 3 minuty. Niestety po pierwszym interwale poczułem ból w nodze (pewnie jeszcze po wtorkowej masakrze schodami). Dlatego odpuściłem szybkie odcinki i zrobiłem sobie wolny bieg. Na koniec udało się dwa razy przyśpieszyć. Wyszło 5 km w średnim tempie 5:34 min/km

Niedziela - 09.03
W sobotę nie mogłem biegać ponieważ byłem w niezaplanowanej podróży. Miało być 20 km spokojnie.
W niedziele także było zaplanowane 20 km a dałem radę zrobić tylko 18 km. Za to ostanie 3 km po 4:57, 4:42 i 4:45.

Także dość słaby tydzień. Mam nadzieje, że ten będzie lepszy :)

Komentarze do bloga: http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=35255

Re: Chudy Orlen i połówka w 1:38

: 17 mar 2014, 11:40
autor: zapa
Wtorek - 11.03
Bieganie po schodach czyli 10x 10 piętro. Było lepiej jak tydzień temu, także widać było, że forma schodowa rośnie :)

Czwartek - 13.03
Godzina spokojnego biegania z sześcioma minutowy przebieżkami na koniec. Razem wyszło 10,50 km

Sobota - 15.03
IV Bieg na Szczyt Rondo 1
Zawody w bieganiu po schodach. Udało mi się wdrapać na szczyt w czasie 6 minut i 23 sekund.
Wygrał Piotr Łobodziński z czasem 03:27 :)
Mi udało się pobiec lepiej jak rok temu. Miałem w planie uzyskać czas 05:xx więc niedosyt pozostał.
Relacja z biegu tutaj: http://www.biegamblog.pl/2014/03/15/iv- ... a-relacja/

Niedziela - 16.03
W planie miałem 1,5 h rozbiegania po sobotnich zawodach. Dałem ciała ponieważ skróciłem trening do godziny i 10 minut co dało 11.95 km.
Przegrałem z deszczem, wiatrem i leniem.

Teraz tydzień ciężkich treningów i pracy nad szybkością Półmaraton Warszawski już za dwa tygodnie a wizja biegu tempem 4:40 coraz bardziej....realna...nierealna. Sam nie wiem. Muszę to sobie w głowie ułożyć.

Zapraszam do komentowania:
http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=28&t=35255