matko dołóż, jak Panna Anna pisze. wczoraj było 38 w cieniu nie biegałem, nie widziałem sensu.
piątek też był niebiegowy i jakoś tak dwa dni przerwy wydawało się dziurą w treningach, większą od naszej budżetowej.
ech głupi człowiek jak but, dwa dni raptem nie pobiega a już sumienie gryzie.
wracając wczorajszy dzień był tak upalny, że jedyny wysiłek jak znosiłem, to podniesienie ręki z otwieraczem do butelki, ale nawet i to nie pomagało.
za to w nocy trochę pochłodniało, nawet zaczęło lekko kropić z rana trening wyjazdowy, do brata do zielonej góry coby pobiegać z organizatorami po trasie maratonu winnic. tam pada, nie leje, kropi, siąpi, ale nie jest 38 tylko 24 w plusie

w planie 30 km które to okazują się być 33. fajna trasa, maraton będzie przebiegał przez winnice, gdzie mają być punkty odżywczo-alkoholowe

większość asfaltu, ale też i po lesie i do tego momentami trochę górek. niemniej my biegniemy sobie baaardzo spokojnie, tak zresztą mam zamiar przebiec maraton, tempo w okolicach 5:50 tętno około 130. no i w sumie by było już, tylko że na dwa kilometry do końca postanowiłem dolecieć do pierwszej grupy, która w międzyczasie oddaliła się dość sporo od nas, doleciałem a potem jeszcze razem skończyliśmy kolejny kilometr.
czyli średnio 1,7 km wyszło po 3:54 km, (tak mi suunto pokazywało ) tym bardziej mnie to cieszy, że od 29go kilometra jakoś tak obudziłem się w końcu i czułem, że jakby trzeba było dychę po te 5:50 doklepać nie byłoby najmniejszego problemu.
to wszystko na jednej kawie, no ale start 7 rano a do zielonej i dalej na trasę maratonu trzeba było dojechać.
Tak mi się wydawało, że nic nie biegam w tym tygodniu a tu przez 5 dni uzbierało się 91km.
a zaraz wyjazd na tydzień nad morze. zobaczymy, czy tam coś pobiegam
