antyblogbiegowy

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
katekate
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 7135
Rejestracja: 01 paź 2013, 18:11
Życiówka na 10k: 45.18
Życiówka w maratonie: 3.42.11

Nieprzeczytany post

dziś ruskich nie było w sklepie, więc musiałam kupić z kapustą i grzybami, co oznaczało tylko jedno, trening się przesunie w czasie, żołądek już nie ten, co 20 lat temu
pogoda ładna, to i wieczorem będzie ładnie, bankowo
od pażdziernika planuję biegać, kiedy jeszcze jest jasno, no, ale zawsze coś, siły wyższe w sklepie z garmażerką zadecydowały znowu za mnie
dobra, to usiądę, obejrzę jeden odcinek i podłubię słonecznik, empetrójkę trzeba naładować
mogłabym w końcu zmienić muzykę od 2017go, ale dziś nie mam nastroju, trudno, ta plejlista w końcu całkiem dobrze mi się kojarzy, maraton wtedy biegłam w deszczu, nocą i spóżniony rekord zrobiłam, o pół roku
rekordy nigdy nie idą u mnie w czasie rzeczywistym, wtedy, kiedy chcę, przychodzą same, kiedy zrobię całą pracę, łącznie z odpoczynkiem
z szesnastej robi się nagle dziewiętnasta dwadzieścia
dobra, koszulka, bluza, leginsy, kamizelka, skary, dwie chustki, buty i zegarek
gdzie jest @#$%^ mój zegarek?!
w torebce, łazience,w pierdolniku na stoliku(ale się zrymowało, nono) też nie ma
jest w pracy, na biurku, jasny gwint
nie po to kupowałam zegarek, żeby teraz nikt nie widział, że nie pobiegłam
na szczęście są nowoczesne telefony, przecież mam apki do biegania
kurrrrrrwa 20% baterii
miałam dziś robić rekord trasy, łamać 10km, a jak baterii mi nie starczy, to co, mam wracać? do domu?
trudno, najwyżej zawrócę, bracia Hansonowie mówią, że jak ci nie wyjdzie trening zasadniczy z przyczyn niezależnych(hehe) to wyjdź chociaż na 5km, na 3km, ale wyjdź
dobra, ogaciłam się jak pompa na zimę, podłączyłam kabel do słuchawek i zamiast 100%owo naładowanej empetrójki wzięłam telefon
ludzie! jak można biegać z telefonem!
duże to i ciężkie, ale ok, przynajmniej spotify zapoda dziś świeżą muzykę
wybiegam więc za zakręt, jak sarenka lekko bieżę i nagle zaczyna lać
ale to tak, że nic nie widać, policjanci w radiowozie też byli zaskoczeni, jak im się zatrzymałam 20cm od maski ze spojrzeniem takim, co to we filmach skandynawskich zabija głównego bohatera w mękach strasznych, w torturach, z zimną krwią
leje jeszcze do cepeenu, tam, gdzie za chwilę decyzje ważne trzeba podejmować, czy biec prosto na rekord, czy skręcić robiąc kółko wprost do cieplutkiego mieszkania z niezbędnym treningowo minimum
na szczęście przestaje lać i nawet zapominam o baterii, ulice puste, więc walę prosto nad morze, na kładkę, gdzie najprzyjemniejszy wiatr powoduje uśmiech na twarzy, panie burmistrzu, świetna inwestycja! na przestrzeni tych pięknych plastikowych sześciuset metrów chłoszcze mnie wicher twarz, wywiewając teraźniejszość
ooooo kiedyś to było! dycha? nie bądź śmieszna! nie opłaca się wychodzić, ja po 8km dopiero się rozgrzewam!
jeszcze będzie dobrze, dziś dziesięć z okładem
na maraton jeszcze za mało, jeszcze trzydzieści
co to jest trzydzieści!
pieprzone trójki
najlepiej trzy
żeby z przodu były
komentarze
nic nie muszę, mogę wszystko
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
katekate
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 7135
Rejestracja: 01 paź 2013, 18:11
Życiówka na 10k: 45.18
Życiówka w maratonie: 3.42.11

Nieprzeczytany post

dryń 5.40, odklejam jedną powiekę, odpalam windy, ok, wicher mnie dziś nie zabije
wsypać kotkom, wstawić kawę, toaleta, lajkry, koszulka z merino, nieeee dziś nie, dziś wystarczy bawełna, wczoraj się zgrzałam jak na wyścigach
włożyć baterię do latarki, zrobić kanapki, wziąć mleko do kawy, jakie skarpety? czapkę dziś założę pod kask, chustka mi gniecie loki
6.16 zbiegam do piwnicy, 6.18 mocuję latarkę, odpalam tylne światełko, szukam sygnału gps i hyc! wskakuję szybciutko, żeby mi nie uciekło zbyt dużo cennych sekund
ciekawe, na którym kilometrze dziś go spotkam, ooooo jest, za działkami, mam parę sekund, żeby docisnąć i jeszcze przed przejściem dla pieszych z uśmiechem go ograć, zostawić z tyłu
z czego się idiotko cieszysz? on jest starszy od ciebie, nie ma wypasionego roweru, kulturalnie zawsze zjeżdża ci z drogi, jak tylko usłyszy stukającą stopkę o pedał (miałam to @#$%^ odkręcić miesiąc temu)
wyzwaniem jest ten drugi, wysoki, umięśniony, z plecakiem, w chustce na głowie
on nie lubi się ścigać, on lubi być pierwszy, on będzie jechał środkiem ścieżki, spokojnie, ale mocno
rower wypielęgnowany, światełka, błotniczek, i zawsze te same perfumy
podjechać bezszeletnie, niezauważalnie, posiedzieć na ogonku, poczekać, aż ścieżka się rozszerza i wtedy dryń! zadzwonić! że słuchaj, fajny masz ten tyłek, ale to ja dziś wygram, ja będę pierwsza!
cyk! odjechać teraz na 25 metrów i wypuścić z płuc powietrze, które pali żywym ogniem w gardło, pozwolić sercu opaść na środek klatki piersiowej, no już nie tłucz, nie wal, przed nami ostatnia prosta!
jak na zawodach, że słuchaj Bożenka, bardzo cię lubię, ale jeszcze bardziej lubię klepnąć cię po ramieniu i powiedzieć, dawaj dawaj! oddalając się jak sarenka w kierunku mety
mogłabym udawać, że nie lubię wygrywać, mogłabym udawać, że mnie nie interesują wyniki moich rywalek, mogłabym udawać, że się nie cieszę, jak lecą w krzaki za potrzebą i tracą miejsce przede mną, mogłabym udawać, że z pewnym zażenowaniem, nie lubię stawać na podium, mogłabym udawać, że nie lubię pysznić się swoją formą, mogłabym udawać, że mi nie zależy, że nie jest przykro, że to nie ja, nie ja dziś wygrałam
przed innymi mogę udawać, ale nie przed sobą
rywalizacja to moje drugie imię!
i chociaż dziś nie mam siły ścigać się na zawodach w pcimiu dolnym, to na drodze rowerowej dziś nikt z moich 2 rywali nie ma ze mną szans
nogi jak galareta
wkraczam na hol, dzierżę dzielnie kask pod pachą, czuję się jakbym z tarczą, z igrzysk olimpijskich wracając, wyszła z pokładu samolotu i wita mnie tłum wiwatujących kibiców
zostawiam mojego rumaka na patio
przebieram się w niebieski mundurek zwykłego robotnika
rozpościeram nonszalancko papierowe prześcieradło dla pani Leokadii
która kładąc się na kozetkę pyta:
- pani Kasiu, a pani to tak codziennie tym rowerem do pracy? ile to kilometrów?
- 9! pani Lodziu
- ooooo to ja pani bardzo współczuję! to jest w taki wiatr i deszcz bardzo nierozsądne!


***

a dla wielbicieli cyferek miało być 8km we wtorek
ale brat przyjechał
komentarze
nic nie muszę, mogę wszystko
Awatar użytkownika
katekate
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 7135
Rejestracja: 01 paź 2013, 18:11
Życiówka na 10k: 45.18
Życiówka w maratonie: 3.42.11

Nieprzeczytany post

wczoraj rano było ładnie, nie padało, temperatura w sam raz, jak na zimę
miałam wyjść i pobiec, ale usiadłam z kawą i w związku z tym, że czasu było sporo, bo dzieci spały, koty najedzone, weszłam na portale społecznościowe i zaczęłam czytać
akurat są święta, bożegonarodzenia
akurat jest wysyp życzonek, uścisków, porad, uwięzionych karpi, szału zakupowego, wstążek, gonitwy, światełek i że jeszcze maku nie skręciłam na makowca, a okna brudne
to taki magiczny czas, gdzie każdy najlepiej wie, jak spędzać święta
każdy wie, że on akurat najlepiej przeżywa czas adwentu i święta
że on akurat zauważył całą tą duchowość, i to akurat nie pod brudną warstwą na okiennych szybach
że on nie poddał się promocjom w handlowych centrach
bo tak jest najlepiej, tak jest najbardziej słusznie, tak trzeba robić!
albo infuencerzy (@#$%^, co to za słowo)
oni się buntują publicznie, grzmią przez 5 calowe szybki, że wszystko robisz źle
muszą akurat dziś, kiedy w pośpiechu pakujesz prezent dziecku wymarzony, powiedzieć ci, że @#$%^, nie prezenty-tylko twój czas się liczy z dzieckiem spędzony, czas, który poświęcasz mu od narodzin 24h na dobę, bez zmienników, bez pomocy, w chorobie, złości, bólu i radości, że to źle, że kupisz jego wymarzone słuchawki, że czekasz na jego reakcję, nieeeeee-masz z nim siedzieć, głaskać go po 15 letniej główce i namawiać na kolejną partyjkę monopolu
a on by chciał się zatopić w czysty dźwięk jego ulubionej muzyki, żeby ci po trzech godzinach powiedzieć-mamo-ja nie miałem pojęcia, że są tam takie sample!!!!
gotowe recepty na szczęście
gotowe poradniki na sukcesy
że tylko dzięki temu będziesz zadowolony z biegania, z życia w ogóle
że tylko zawody, tylko takie buty, że nigdy żadnych zawodów, że biegaj dla siebie, nie dla sąsiada z klatki obok, że kup dla supinujących, że w ogóle na to nie patrz, że tylko zegarek , że żadnego zegarka nie musisz!
że się nie poddawaj, że walcz, wstań, że odpuść, że nie musisz biegać, że nie każdy musi biegać
że trenuj tylko z trenerem, że nie trenuj wcale, że ciesz się, że w ogóle możesz wyjść, inni nie mogą
że życiówki ważne! nieeeeeee, zdrowie najważniejsze!
że wszystko, co robisz, ma sens, że nie ma sensu, że w święta nie biegaj, że biegaj, jak zwykle
cały facebook, cały instragram wie, jak masz żyć, co masz zrobić
tysiące zadowolonych profili, z sukcesami, ładnymi ubrankami, potem na twarzy
rozciągają się, robią fikołki, wklejają ciągi jedynych słusznych liczb, decydujących o sukcesach
żeby cię motywować, wspierać, zbierać serduszka, dostać współpracę z witaminami, które zaprowadzą cię na sam szczyt!
SPERSONALIZOWANY szczyt!!!

często wracam do najfajniejszego okresu moich przygód sportowych
czas, zanim się sparowałam z internetem, zanim zobaczyłam, ile funkcji, ile możliwości jeszcze nie odkrytych
jak te wszystkie sample w piosenkach
że cholera, to nie wróci
że to już wszystko było
że ludzie wymyślili i zrobili już wszystko za mnie
że nie da się zapomnieć, cofnąć
i na nowo odkryć
komentarze
nic nie muszę, mogę wszystko
Awatar użytkownika
katekate
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 7135
Rejestracja: 01 paź 2013, 18:11
Życiówka na 10k: 45.18
Życiówka w maratonie: 3.42.11

Nieprzeczytany post

obudziłam się dziś, drugiego stycznia w latach dwudziestych o godzinie 8.40 i przez dobre 12 minut nie mogłam sobie przypomnieć, dlaczego obudziłam się i jest jasno, dlaczego mogłam spać tyle godzin i dlaczego moje dzieci mogą spać do czternastej
stojąc w kuchni w piżamie, składałam kawiarkę i ostatnie dni do kupy, kreśliłam sobie w głowie plan dnia
obiad był z wczoraj, lodówka jeszcze pełna, pranie zrobione, na podłodze jeszcze czysto
no żadnej, ale to żadnej wymówki na to, żeby wyjść z domu i po prostu pobiegać, jak ci ludzie z seriali, że tak fajnie zaczynają dzień, po prostu nakładają dres, buty, słuchawki i wychodzą z domu, lecą w takim wiecie, świeżym, styczniowym,kopnym śniegu przez miasto, potem do lasu, zatrzymują się nad jeziorem, stają na chwilę, wyciągają w górę ręce, uśmiechają się, a potem przypadkiem spojrzą w krzaki i z nich wyskakuje wilk, czy bandyta i oni uciekają do tych swoich ciepłych domów i przy sutym śniadaniu, takim z żółtym serem, chrupiącymi bułeczkami i szynką opowiadają partnerowi swoją przygodę
wczoraj, pierwszego stycznia wszyscy, ale to wszyscy, cały świat poszedł pobiegać
że dla zdrowia zaczną, że do wakacji zrzucą, że trenują pilnie i zawsze, ale to zawsze pierwszego stycznia biegowo zaczynają rok
a ja, z natury przekorna, mówię sobie-nie, nigdzie nie idę, ja nie będę taka jak reszta
nawet nie podsumuję roku biegowego, rowerowego, muzycznego, filmowego, książkowego i prywatnego, bo domyślam się, że już wszyscy tym rzygają
no dobra, tylko ja i serio, nie chciałabym o tym czytać na moim blogu, tzn antyblogu
bo te wszystkie cyfry, liczby, statystyki są mi w życiu totalnie niepotrzebne
nie żyję ze sportu, ani nie jestem jakimś znanym copywriterem, czy krytykiem, którego jarają oceny, recenzje i te wszystkie konkurencje, którym muszą sprostać
powiedzmy sobie szczerze
ja jestem zwykłym looserem (spolszczając)
owszem, mam wiele talentów, które z pasją rozwijam
i jest to na przykład * koncertowe przepierdalanie czasu na słuchaniu muzyki i gapieniu się w sufit
*fantastyczne spacery tylko na jednej trasie z odsłuchiwaniem wszystkich podcastów świata, od których wcale nie będę mądrzejsza, no może nałapię tylko świeżego powietrza
*jeżdżenie bez celu rowerem, albo pędzenie nim jak debil , żeby zdążyć na zachód słońca, co udało mi się może 6 razy w roku
*oglądanie seriali, nie po 2 odcinki dziennie, tylko od razu cały sezon jednego dnia
*hejtowanie samej siebie za siebie za lenistwo, za za dużą ilość słodyczy w diecie
*wmawianie sobie, że od jutra, za tydzień, w nowym roku, od nowego miesiąca kupię, zrobię, pójdę, zaliczę, poćwiczę
*unikanie jak ognia wychodzenia ze strefy komfortu(co sprawia mi z roku na rok coraz mniej trudności a coraz bardziej frustruje)-wystawianie ciała na zimne powietrze w leginsach, gubienie oddechu na przebieżkach, przezywanie jak debil mokrych skarpetek gdy pada deszcz, czy ciągłe pranie sportowych ciuchów

i pijąc to wspaniałe espresso o 9 rano podziękowałam całemu światu za to, że nic nie muszę i że jak mi się nie chce, to nie pójdę pobiegać, tylko pogadam z przyjacielem 3 godziny przez telefon, wyjadając tygodniowe zapasy czekolady, będę mu opowiadać, o czym marzę i do czego wrócę, a co zrobię nowego w tym roku, co może zmienić moje życie, ale znając swoją skłonność do prokrastynacji, to raczej nic nie zmieni
i o trzynastej z powodu zajebistych wyrzutów sumienia, założę moje przeciwwiatrowe spodnie i wyjdę na 3 godziny na spacer, a potem w przypływie tony endorfin, jakie dają mi ładne zachody słońca i możliwość oddychania ostrym, morskim powietrzem, kupię dla całej naszej trójki po 2 ciastka w cukierni, wmawiając sobie w duchu, że tym razem to bankowo od poniedziałku

a dziś?
dziś życzę wam i sobie dobrego roku
niech mnie i wam się wiedzie!

Obrazek
komentarze
nic nie muszę, mogę wszystko
Awatar użytkownika
katekate
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 7135
Rejestracja: 01 paź 2013, 18:11
Życiówka na 10k: 45.18
Życiówka w maratonie: 3.42.11

Nieprzeczytany post

Ma 18 lat, właśnie napisała maturę i po skończeniu liceum pakuje się w plecak i wyjeżdża.
Zabiera najpotrzebniejsze rzeczy oraz to, czego nikt nigdy nie zauważył- lęki, nerwicę i depresję widoczne tylko dla niej, mieści wszystko w kieszonce, w głowie. Znika na 10 lat. Urywa kontakt z rodziną, przyjaciółmi. Po wpisaniu w google jej nazwiska odnajduję strzępki informacji, zdjęcia, dowody na to, że żyje. I mimo tego, ile lat minęło bez kontaktu, ciągle się zastanawiam-dlaczego? czy może zrobiłam coś złego, czy ktoś zrobił, a czego nie zrobiłam ja, a może nie zrobił nikt.

W 2011 roku wciąż żyję, mam się chujowo. Przed chwilą się ocknęłam otępiona, zmęczona, wyzuta z człowieczeństwa, na myśl o tym, że będzie zimno, że będą bolały płuca, kiedy wskoczę do zimnej rzeki i zachłysnę się zimną wodą, a za mną moje dzieci. Nie wyobrażam sobie umrzeć bez nich, nie zostawię ich w tym złym świecie. I zaczynam potwornie szlochać, że nie mam wyjścia, że muszę, że przepraszam, ale nie umiem inaczej, nie chcę tak żyć, nie chcę żyć w ogóle. Dziś nie pamiętam, jak dotarłam na drugi dzień do psychiatry, ale doskonale pamiętam, kto siedział wtedy obok mnie na korytarzu. Państwowa służba zdrowia i jej psychiatryczni pacjenci, zbiór różnych ludzi, w większości alkoholików, dwie osoby ze schizofrenią i moja sąsiadka, mówi, że nerwy ma już 4 lata. Łączy nas jedno-tępo patrzymy w podłogę z krzywych kafelków, jakby nam przestało na czymkolwiek zależeć. Recepta, jeden lek pozwalający zasnąć i drugi pomagający się obudzić, proszę przyjść za dwa tygodnie. Pomaga...plany skoku z mostu odkładam na później, może jeszcze trochę pożyję, może poczekam, aż dzieci skończą szkołę, lubię, kiedy się uśmiechają.
W 2013 roku jestem już na tyle silna, i tak pragnę wolności, że zakładam buty i idę biegać. Im więcej biegam i wdycham chłodne powietrze, tym mniej potrzebuję mianseryny. Z czasem udaje mi się ją odstawić, a bieganie sprawia mi bardzo dużo radości. Poznaję mnóstwo pozytywnych ludzi, umawiam się z nimi i biegamy, startujemy razem, wzajemnie się motywujemy. Dni, w których zamykam się w sobie jest coraz mniej, chociaż są nadal. Czasem zmieniają się w tygodnie, czasem na całą zimę. Zbiegi niefortunnych zdarzeń i depresja wraca. Przestaję biegać regularnie, przestaję wychodzić na wspólne treningi, unikam znajomych, zamykam się na świat, na innych, kurewsko ciężko jest mi zmusić się do najprostszych czynności, pracy, obowiązków domowych, zawalam dużo spraw, dużo śpię, dom zarasta kurzem, brakuje chęci na cokolwiek.
Z osoby bardzo towarzyskiej zamieniam się w socjofoba i nikt, podkreślam nikt z moich znajomych nie wykazuje woli i chęci by zapytać, co się ze mną @#$%^ dzieje. I nie, nie piszę tego, że mam jakieś pretensje. Jestem po prostu świadoma, że nikogo nie interesuje moje prywatne życie, a kolejna sprawa to to, że mało kto umie wyłapać, że mam problem. Mało kto potrafi zrozumieć takie zachowania bliższych, dalszych ludzi, to odcięcie się od świata, zerwanie kontaktu.

Ja 10 lat temu też nie potrafiłam.
Zrozumiałam to na początku stycznia, kiedy ta nastolatka z notatki wyżej, już jako dorosła kobieta, nagle postanawia wrócić, odezwać się, uciec od człowieka, który wykorzystał jej chorobę i trzymał z dala od świata, rodziny, znajomych.
Zrozumiałam, że mam teraz w podobnym wieku córkę, która też może mieć podobne problemy, też może mi z dnia na dzień zniknąć z domu. I niekoniecznie do niego wrócić.
Dlaczego piszę to akurat dziś?
Bo dziś jest Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją, bo czas w końcu nauczyć się, chcieć zrozumieć osoby, które się z tym wszystkim borykają. Bo czas zwrócić uwagę na zmianę zachowania, odcięcie się się od ludzi osób, które znamy, może nie zawsze, ale często oznacza to problem, oznacza to wewnętrzny smutek, którego nie można zabiegać, osłodzić czekoladą, zbagatelizować winiąc za stan rzeczy kiepską pogodę. Czas walczyć ze stereotypami, że to lenistwo, że w dupie się przewraca, że za mało wychodzisz z domu, że znajdź sobie zajęcie, że zacznij po prostu biegać.
Czasem warto po prostu zapytać o jakąkolwiek formę pomocy, którą najczęściej jest okazanie zrozumienia, wsparcia i obecność, tylko i aż tyle.

***

czekam na słońce
nie chcę brać antydepresantów
każda zima jest dla mnie ciężkim okresem
a z wiekiem coraz cięższym
biegam bardzo mało
na szczęście umiem to nazwać
przeczekać, dać sobie nadzieję
że jutro
jutro będzie lepszy dzień
komentarze
nic nie muszę, mogę wszystko
Awatar użytkownika
katekate
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 7135
Rejestracja: 01 paź 2013, 18:11
Życiówka na 10k: 45.18
Życiówka w maratonie: 3.42.11

Nieprzeczytany post

Ile ja w przez te 2 lata i pół roku napisałam felietonów o moim życiu, o moim bieganiu, moich planach, jakich pięknych słów użyłam, ile wkleiłam zdjęć krajobrazów, które minęłam, prawdziwy materiał na książkę! Aż szkoda, że nie na klawiaturze, albo chociaż na papierze! Och, jak ja przy okazji myślałam, czy ktokolwiek mnie tu jeszcze pamięta? Czy cokolwiek tu znaczę, albo te cyfry, które przebiegam? Znaczą tutaj coś jeszcze?
A dla mnie?
Idiotko! Inaczej byś nie spędziła co najmniej 25 minut na odszukiwaniu swojego bloga i komentarzy. Na szczęście się wszystko znalazło, było na swoim miejscu, na końcu, razem z rekordami.
Bo zaczęłam go czytać i komentarze też i tak kurewsko miło mi się zrobiło, bo pamiętam tą atmosferę tutaj sprzed 2, 4, 7 lat....
Kupa lat, kupa zmian, zdążyłam się wyprowadzić i wyjść za mąż, zmienić zawód, zestarzeć i dokopać się z powrotem do moich potrzeb. Czego więc potrzebowałam najbardziej?
Od ponad dwóch lat staram się wrócić do aktywności, zachować regularność, schudnąć, być szybsza, zwinniejsza i silniejsza. Żeby po prostu mi się chciało, potem wpadło w nawyk, może uzależnienie, żeby trzymać rygor jedzenia, picia, hartowania ciała. Cholernie to lubiłam, mimo balansowania czasem na krawędzi między zdrowym nawykiem a chorą kompulsją. Zaburzony mózg ludzki potrzebuje rytmu, żeby funkcjonować, trzymać w ryzach, w jakiejś książce tak pisali. Mnie pomaga. Co drugi dzień 5-6km biegiem, zakupy rowerem, spacerem do siostry, wycieczki do lasu, krok za krokiem, 5 tysięcy, 10, najlepiej 15.
Miejska dżungla, ja pierdolę, no ale uczę się, znam już moją dzielnicę, parki, zwyczaje ludzi. Zaczęło mi znów wychodzić.
Sukces. 5km tempem poniżej 6.0.
Jestem dumna, prawie jak wtedy, kiedy wręczają puchar na podium.
Mam plany, chcę pisać, chcę biegać, cieszyć się, że po prostu mogę.


komentarze
nic nie muszę, mogę wszystko
Awatar użytkownika
katekate
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 7135
Rejestracja: 01 paź 2013, 18:11
Życiówka na 10k: 45.18
Życiówka w maratonie: 3.42.11

Nieprzeczytany post

Po miesiącu biegania w upale po 22giej, kiedy wydawało mi się, że "chłodzi" w pobliskich krzaczkach, dziś sobie przypomniałam, że mam w moim osiedlu siłownię, z klimatyzacją, za darmo. Za darmo! Czaicie to?
No więc wczoraj czekałam 16godzin od rana, aż wieczorem się schłodzi, żeby wyjść i się w końcu doczekałam, ale mojej siostry z winem schłodzonym w ręku z okazji 32 urodzin.
Nawet nie macie pojęcia, jak ciężkie jest życie, kiedy po latach samotności, musisz staczać ciężkie boje z mężem i siostrą, o to, aby utrzymać ekhm formę, cokolwiek to znaczy. W moim samotnym życiu miałam wszystko ułożone jak od linijki, pracę, jedzenie, trening, spacer, długie jazdy rowerem, zawody, wszystko obliczone i odliczone tak, aby nie strwonić żadnej minuty. I nagle wszystko w cholerę się skomplikowało. Najpierw wyjazdy do narzeczonego(omg jak to brzmi!!!), powiązane z jego pracą, mniej więcej co 2 tyg byliśmy w innym zakątku Europy/Polski, gdzie, uwierzcie mi, zawsze zabierałam buty biegowe (bardziej jako wyrzut sumienia, niż narzędzie treningowe), potem przeprowadzka i odnajdywanie się w nowej rzeczywistości, gdzie 3/4 czasu zajmowało mi zastanawianie się, czy możliwe jest życie poza pomorzem. I tak oto po wielu bojach w głowie, przegranych bitwach, nadszedł czas, aby raz na zawsze wygrać tą wojnę z nicnierobieniem. Nie no, trochę robiłam jednak, kajaki, treking górski, rower nad Wisłą, wiecie, takie tam mieszczańskie spędzanie czasu. Mniej więcej raz na 2tyg wychodziłam też pobiegać, ale ni !@#$% nie pasowało mi to, że jak to, po 3 kilometrach nie dobiegam na plażę!!??!
Totalnie mnie to rozwalało przez ponad rok, nauka biegania między światłami (u nas tego nie było) szukanie skrótów i obejść tej nieszczęsnej sygnalizacji, poszukiwanie parków, lasów, cienia, żeby chociaż w małym procencie było jak w Darłowie. Dacie wiarę, że na mazowszu nie wieje? Bo jeśli wam warszawiacy, się wydaje, że dziś wietrzny dzień, to tak, tylko się wam wydaje.
No więc po ponad roku przyzwyczajania się do nowej rzeczywistości, mogę w końcu się przyznać, że poddanie się tutejszym warunkom życiowym, było bardzo rozsądnym rozwiązaniem. Cóż, ja ze 40 lat nauczona jestem walki, o przetrwanie, jedzenie, życie, więc trochę mi czasu zajęło, że już nie muszę. Że mam wszystko. Że mam te 19stopni na siłowni i jeszcze po 5km truchtu mam siłę, żeby powiosłować nawet 2km w przyjemnych warunkach, z muzyką w uszach.
Fajnie, co nie?
komentarze
nic nie muszę, mogę wszystko
Awatar użytkownika
katekate
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 7135
Rejestracja: 01 paź 2013, 18:11
Życiówka na 10k: 45.18
Życiówka w maratonie: 3.42.11

Nieprzeczytany post

Siedzę na tyłku już dobrych parę dni, zostało jeszcze 3 i zaczynam zabawę od początku. To znaczy chciałabym zacząć, ale kto wie, jak to będzie. Czy coś innego nie przyczepi się do mnie, nieszczęścia chodzą parami, a nawet stadami.
Zawsze, ale to zawsze jebnie coś, jak już wychodzi mi regularny ruch (specjalnie unikam słowa trening, bo wciąż moje ciało reaguje blokadą, jakimś spięciem na sam dźwięk tego słowa na literkę t, kiedyś o tym napiszę)
No więc, z racji tego, że jestem wielką fanką szczepień wszelakich, jakiś tydzień temu postanowiłam się znów zaszczepić. Nigdy jakoś przesadnie nie reaguję na szczepionki czy to na grypę, czy wzw, czy covid, ale tym razem los zagrał ze mną w berka. W nocy obudziło mnie ogromne pragnienie, usiadłam na łóżku i z 10minut zastanawiałam się, czy to znowu kac po sylwesterze, czy weselu jakimś, ale nie mogłam sobie przypomnieć, jaki dziś dzień, kim jestem i skąd się wzięły w moim domu 3 koty, które korzystając z tej okazji postanowiły pożebrać o żarcie. Wstałam, napiłam się wody, rzuciłam chrupki kotom i zasnęłam. Rano niestety nie mogłam zwlec się z łóżka, bo trawiła mnie już wysoka gorączka. Fajnie, akurat w planach był ranny jogging, a potem kajaki na Wkrze. Ok, myślę, wezmę paracetamol i przejdzie za godzinę, mam czas, poczekam. Niestety dogorywałam jeszcze 2 doby, i kiedy już wychodziłam na prostą i ułożyłam sobie galoty i koszulkę wieczorem na taborecie, żeby zrobić fajne rzeczy na siłowni raniutko, to trach i podczas mycia zębów wieczorem, coś mi się boleśnie wzięło i zablokowało w pleckach. Niestety po końskich dawkach nlpzetów, ból postanowił umościć się w splocie gwiaździstym na kolejne 3 dni. Moje wszystkie techniki rozluźnienia nie zdały egzaminu i umówiłam się do osteopaty w trybie pilnym. Po oględzinach i badaniu okazało się, że na szczęście kalectwo mi nie grozi i nawet jedna sesja wzięła i mnie rozluźniła. Pan Michałek przy okazji naprawił mi bark, co w zeszłym roku doznał urazu, kiedy spadłam nieszczęśliwie z roweru, no po prostu złoty chłopak! Tak więc, jestem pełna wiary w to, że za 3 dni będę mogła założyć trampki i troszkę potruchtać. Byłoby wspaniale, bo przyszła już jesień, wieczory są chłodne i mogłabym w końcu pomyśleć, aby w końcu wydłużyć dystans do jakichś 8km :D
komentarze
nic nie muszę, mogę wszystko
Awatar użytkownika
katekate
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 7135
Rejestracja: 01 paź 2013, 18:11
Życiówka na 10k: 45.18
Życiówka w maratonie: 3.42.11

Nieprzeczytany post

Wchodzi nieśmiało do pokoju, dłonie kurczowo zaciskają końcówki bluzy. Przygląda mi się, wydaje się złakniony rozmowy. Jest na oddziale trzy tygodnie, lekarka prowadząca przekazuje mi uwagę, że rokowania nie są dobre. Wszyscy tutaj mają podobny wzrok, jakiś smutek, przymglone oczy, wyczuwa się w tym jakąś nieobecność, może połączoną z tęsknotą.
Próbuję złapać kontakt, standardowo wymieniamy się zwrotami grzecznościowymi, ale nie czuję w tym przymusu. Wiem, że ja nie musiałabym nic mówić, jemu wystarczy, że jestem, że poświęcam mu swój czas.
Zaczyna jednak śmiało opowiadać o tym, dlaczego tu trafił, czym się zajmował przed kryzysem. Świetnie sytuowany, rodzina, żona, perspektywy rozwoju, tak jak trzeba żyć. Przecież dawał radę, mimo przejściowych kłopotów, mimo pochodzenia z zaburzonego środowiska. Mistrz masek. Na każdą okoliczność.
Pewnego dnia nie dał rady wstać z łóżka, nie pojawił się w pracy, kilka tygodni później też nie. Teraz dostaje tu leki, uczy się wstawać rano, golić, jeść, nie rozmawia z innymi pacjentami, jest wycofany.
Opowiadam mu, dlaczego tu jestem, opowiadam o moim kryzysie, o tym, że mimo myśli samobójczych, postanowiłam dać sobie radę, wyszłam z tego. Gratuluje mi, chociaż niedowierza.
Pytam w końcu, czy jest coś, co po wyjściu ze szpitala mogłoby sprawić mu przyjemność.
Odpowiada. Założyć buty i móc znów biec.
Wow. Zaczynam drążyć, pytać o treningi, zawody, on poprawia się w fotelu, prostuje plecy, wyraźnie się ożywia.
Juz nie jest moim pacjentem, teraz jest kolegą od biegania, znacie ten rodzaj znajomości? Łączy nas jedno-bieganie jako sposób na problemy. Jednak mi nie pomogło sześć razy w tygodniu, jemu nawet siedem. No może na początku, potem można by było zabiegać się na śmierć, ulga nie przychodziła.
Opowiadam, że po trzech latach pracy nad sobą, wciąż możliwe jest wyjście na jogging, bez sprawdzania zegarka, tempa, bez bólu w klatce i ognia w gardle.
Zaczynamy żartować, uśmiecha się, widać, że sprawia mu to przyjemność. I wtedy kończy się czas, pani doktor obserwuje nas, jak wychodzimy roześmiani z gabinetu.
Ona nie wie, nie ma pojęcia, jak to jest przebiec maraton w 3.14
Ja natomiast nie wiem, czy on z tego wyjdzie, ale jestem przekonana, że ta rozmowa zostanie z nim na zawsze.
komentarze
nic nie muszę, mogę wszystko
ODPOWIEDZ