Strona 1 z 21

P@weł - na przekór...

: 10 paź 2012, 08:12
autor: P@weł
..a miało być: "Powkurzać sejsmologów" ;).."Misie też biegają"..albo: "Biegam Bo Nie Lubię", ale po kolei:

Urodzony: 1968 (jak nasz zacny Redaktor Naczelny)
Wzrost: 180cm
Waga: 107kg
Budowa: krępy (kiedyś sporo potu, dziś ćwiczę dla optycznej uciechy), póki co, bez bardzo wyraźnego brzuszka, ale co nieco po bokach
Ukończył: Turystyka i Rekreacja, AWF w Poznaniu
Trenował: 2 lata klubowej piłki możnej, od 29 lat bez przerwy gram amatorsko w koszykówkę, obecnie raz w tygodniu
Praca: siedząca - biuro+auto..jak na złość..
Inne aktywności: paralotniarstwo
Pozasportowo: amatorskie krótkofalarstwo, CB-radio, fora społecznościowe
Kobiety: ok..to może nie tu ;)

W telegraficznym skrócie, żeby nie przynudzać..
Zacząłem w listopadzie ubiegłego roku, na zimę, żeby było trudniej. Zawsze lubiłem biegać zespołowo, grając, biegać dla biegania - nie, bo uważałem, że się zanudzę. Zacząłem biegać, bo lubię robić na przekór, a 107kg było dodatkowym argumentem. Plan 6-tygodniowy robiłem do lata ;). Obecnie jogginguję w tempie 6:30-7:30, przez godzinę, 3 razy w tygodniu, z reguły 7-9km, max dystans biegu ciągłego - 10km (marszobiegiem 14km). Biegam po parkach i lasach, oszczędzając stawy i buty, ale muszę dojeżdżać przynajmniej 20 min w każdą stronę.

Mój cel?
Polubić bieganie. Nie - już polubiłem. Uwielbiam aktywność i pracę nad sobą, cieszę się sprawnością. Mam do zrzucenia co nieco też, może dam radę 10kg. Cel dalszy - może dla "fun-u" pobiegnę w zawodach 10-kę ;), jak się wkręcę. Póki co - uciekam do lasu, parku, by w samotności się zmęczyć, posłuchać muzyki i pobyć sam na sam z przyrodą..

Dieta?
Nie jadam tłusto, nie obżeram się, nie lubię ziemniaków, masła używam symbolicznie, mięso - drób, "przerośnięcia" w wędlinach okrawam od dzieciństwa, lubię sery, musli, jogurty itp. Słabość - słodycze..Ale pod kontrolą. Alkohol - wino, niestety nie wytrawne..

Sprzęt?
NB 860MR zajechane po 200km na chodnikach, obecnie Saucony Echelon II, ale NB po wymianie wkładki na żelową służą jako zmiennik. Gadżeciarz ze mnie ;) - FR60 HR/FP + Xperia Neo V z endomondo i muzyką (Jabra Sport) :) używane jednocześnie. Jestem też "uzależniony" od Decathlonu ;)

Gdzie biegam?
W Poznaniu najchętniej: Jez. Rusałka-Strzeszynek, Jez. Malta ale w stronę ul. Browarnej i dalej, Lasek Marceliński, Łęgi Dębińskie. Poza Poznaniem? Gdzie mnie los rzuci :)

Dlaczego dopiero teraz blog?
Zgodnie z przeświadczeniem: kto by tam chciał czytać i komentować moje skromne truchtanie, skoro nie mam w opisach "dycha", "połówka", maraton z czasami?..Nawet nie mam ich, póki co, w celach..Dlatego dopiero dziś :)

..Ale, że uwielbiam słuchać i się uczyć, czerpać wiedzę z cudzych doświadczeń, będę słuchał Was uważnie :)

Re: P@weł - na przekór i dla radochy :)

: 10 paź 2012, 21:43
autor: P@weł
Skoro zacząłem pisać, wypadało jeszcze dziś pobiec..

10.10.2012r. środa

Na przekór...Dziś u nas padało, a właściwie, gdy się "zalogowałem" (czyt.: przebrałem i uzbroiłem w gadżety) lało..To będzie świadomy debiut w deszczu. Ale zanim pobiegnę, w 20 minut przejeżdżam ze trzy km (!!!). Horror..Miasto sparaliżowane targami..Czas umyka, więc improwizuję, zmieniam trasę dojazdu i zachodzę jezioro z innej strony. Kiedy ruszam już tylko siąpi.

Jez. Rusałka, dwa kółka wokół.
Start: 17:51
Czas: 52:18
Dystans: 7,46/7,84 (Garmin/endo).
Tempo śr.: 7:01/km
Max tempo: 6:31/km

Pierwsze kółko truchta mi się swobodnie, tempo około 6:45. Zaparowuje mi Garmin (!), więc biegnę "na czuja". Co ciekawe, mam wrażenie, jakbym zaczął wypracowywać sobie swoje tempo. Od początku je łapię i biegnę jak na autopilocie. Drugie kółko w okolicy 7:00, czyli ostatnio standard, ale pod koniec stopniowo zwalniam. Od ok. 6km mam mały kryzys, chyba psycha siada, bo zrobiło się ciemno i nawiguję się z pamięci, by o nic się nie potknąć. Teren jest leśno-parkowo-nadjeziorny i na tych odcinkach leśnych czają się niespodzianki (nie wziąłem czołówki), a kostki mam ruchome..Pod koniec truchtam już na rezerwie, czuję lekką słabość w nogach, tętno sięga 182, a więc "arytmetycznego" HRmax.. - najlepszy dowód, by nie wierzyć wzorom ;)..Zamykam drugie kółko, ale nim się rozciągnę, trochę się uspokajam w ruchu. Kilka podstawowych ćwiczeń i do domu. Jest już całkiem ciemno. Wredna ta jesień.

W domu po kąpieli zaległy obiad: żołądki w sosie na jogurcie + troszkę ziemniaków (nie było odwrotu ;) ) + kubeczek barszczu. W sumie dziś rano duża bułka z dźemem, ok. 13tej lunch ;) : kilka małych kiełbasek bez pieczywa. Rano i na lunch kubek kawy z mlekiem (bez cukru). Teraz wieczorem kusi...

Re: P@weł - na przekór i dla radochy :)

: 11 paź 2012, 10:15
autor: P@weł
11.10.2012r. czwartek

Śniadanko: 4 małe skibeczki razowego chleba, jajko, pomidor + kawa z mlekiem

Dziś dzień pauzy biegowej, bo wieczorem mam koszykówkę :). Przez prawie 30 lat mi się nie znudziła, od zawsze Ci sami koledzy, większość znających się na rzeczy. 2h boiskowych interwałów ;) W zeszłym tygodniu zapoczątkowałem kolejny sezon gry, na razie na nowoczesnym, dużym obiekcie uniwersyteckim, z dużym, wymiarowym boiskiem. Przy okazji pierwszy raz poczułem delikatną satysfakcję ze skutków biegania: spora część "umierała" pod koniec meczu, ja nie :). Wybieganie dało mi przewagę ;) Trochę czuję dziś uda i kolana po wczorajszym, ale nic nie poradzę.

Wciąż mam dylemat, jak ułożyć sobie rozsądnie aktywność tygodniową, by mieć jednodniowe pauzy biegowe: jeden z dni weekendowych, np. niedziela, potem wtorek, czwartek-koszykówka i..no właśnie - albo piątek, dzień po koszu, albo sobota, co oznacza dwa dni biegowe pod rząd...I tak źle, i tak nie najlepiej..

13:30 obiad, czyli powtórka z rozrywki z dnia wczorajszego ;)..Pora na drugą kawę i do roboty.

Re: P@weł - na przekór i dla radochy :)

: 11 paź 2012, 23:32
autor: P@weł
..No i pomimo solidnej rozgrzewki, jak zwykle zresztą, w połowie treningu coś zakłuło centralnie pod rzepką w prawym kolanie. Przypomniało o sobie być może "kolano skoczka", czyli zapalenie więzadła podrzepkowego, które juz miałem i które lubi wracać..Mecz dokończyłem w ortezie i już nie przeciążałem kolana dalej. Po powrocie zimne okłady, póki co już tak nie boli, a lęk był, czy mi aby nie posypie planu biegowego ;)

Miałem nic nie jeść, ale jednak skubnąłem kilka małych kiełbasek z lodówki (może trzeba na wieczór kłódkę zakładać) :(...Dwie godziny przed salą gorzej pogrzeszyłem, bo mi brat podsunął lidlowe andruciki w czekoladzie..Kilka zjadłem...:(

Re: P@weł - na przekór i dla radochy :)

: 12 paź 2012, 07:40
autor: P@weł
12.10.2012r. piątek

Dziś będzie regeneracja, zobaczymy, jak kolanko, może jutro potruchtam. W niedzielę rano mogę mieć kłopot, bo przed domem pobiegnie mi Maraton Poznański ;) i nie będę miał, jak się wydostać, chyba, że do nich dołączę ;) ;)

Śniadanko - 3 kromeczki ciemnego pieczywa z dżemem, kawa z mlekiem.

Re: P@weł - na przekór i dla radochy :)

: 13 paź 2012, 22:24
autor: P@weł
13.10.2012r. sobota

Na śniadanie chleb razowy z jajkiem i kawa z mlekiem.

Nareszcie piękny dzień, już się człowiek stęsknił za błękitnym niebem, cumulusami i ciepłymi promieniami słońca na twarzy :)..Żal zmarnować taką okazję i się nie poruszać. Kolano już nie daje złych sygnałów, można więc ruszać w plener. Namawiam córkę, by mi towarzyszyła na rowerze, za marchewkę robi kamera, z pomocą której miałaby zrobić mikro-reportaż z trasy ;)..Wrzucam do Vivaro jej rower i jedziemy nad jezioro.

Plan na dziś
- potruchtać dychę. Tempo: 6:30-7:00, a więc ostatnio mój standard ;)..Przed wyjściem zmieniam długie spodnie na krótkie, choć, jak niewierny Tomasz, długie wrzucam z wiatrówką do plecaka :)..na wszelki wypadek. Okazują się niepotrzebne - pogoda jest cudna, wiaterek słabnie, robi się w lesie idealnie, temp. w słońcu pewnie 15-20stp. Wybieram znane mi już kąty. Z parkingu leśnego nad J. Rusałka lasem w kierunku Strzeszynka, ale nie dobiegam, tylko zapętlam i wracam. Zastanawiam się, czy nie pociągnąć wokół jeziora, żeby poprawić sobie rekord długości trasy, ale zostaje na postanowieniu: "sie zobaczy pod koniec"...Truchtam, a moja córka raz przede mną, innym razem za mną, co chwilę gdzieś się czai z kamerą ;)..To był dobry pomysł, by ją wyciągnąć na świeże powietrze..Październikowy las w słońcu jest urokliwy. Tempo pozwala mi porozglądać się wokół. Tętno nieśpiesznie rośnie, zmęczenie daje znać o sobie w turze powrotnej. Ten odcinek to trzy etapy, do ul. Biskupińskiej, do ul. Lutyckiej i do J. Rusałka. Na ostatnim dumam, w którym miejscu "złapie mnie" dycha - czy pobiec bliższym parkingowi brzegiem, czy przeciwnym. Wybieram drugi brzeg i truchtam nim jeszcze ok. 1700 metrów, kończę mniej więcej vis a vis plaży. Potem bardzo delikatny trucht i marsz do mostku, ćwiczenia i dalej spacer na plażę. Tam mały postój, bo nie mogę się oderwać w taki dzień od tego miejsca. Jest naprawdę pięknie, tak skrajnie inaczej, niż w szarą, deszczową, senną i mglistą zwykłą polską jesień..No ale czas wracać - rower na pakę i w drogę

Podsumowanie:
Trasa: J. Rusałka w stronę Strzeszynka i z powrotem.
Start: 14:26
Czas: 01:10:16 (Garmin)
Dystans: 10,10/10,14km (Garmin/endo).
Tempo śr.: 6:57/km (G)
Max tempo: 6:18/km (G)
Śr. HR: 165bpm
Max HR: 181bpm
Śr. kad.: 83spm
Max kad.:86spm

Wrażenia: warunki idealne, samopoczucie też bardzo dobre, miałem nadzieję, że może uda mi się końcówkę podciągnąć, ale jednak zmęczenie, objawiające się tętnem ok. 180, sprowadziło mnie na ziemię. Trzymałem na ostatnich 2-3km tempo 6:50-7:10, by nie biec wolniej, niż zamierzałem i zamknąć dychę...Po powrocie obejrzałem filmiki, prawda mnie zdruzgotała. Przypominam trochę lokomotywę na węgiel, truchtam, jakbym się rozgrzewał przez 10km ;) i jakbym zaraz miał pobiec szybciej, a tymczasem biegnę w zakresie swoich możliwości, no może z rezerwą 10-15%, żeby nie wpaść w skrajny dyskomfort. Póki co udział w jakikolwiek zawodach jest dla mnie bez sensu, czas i styl wymagają wielkiej pracy. Dobrze, że mam inne motywacje ;)...
Ciekawostka - przed prysznicem się zważyłem, wcześniej wypiłem ok. 1l wody: 104,1..Takie wskazania lubię. Oczywiście zobaczymy dopiero rano ;).

Popołudniowy obiad: 3-4kawałki piersi z kurczaka na szybko na patelni, garstka pyrków, buraczki.

Wieczorem mała misja do Decathlonu ;). Bluza i koszulki dla córki kupione :)

Re: P@weł - na przekór i dla radochy :)

: 14 paź 2012, 17:46
autor: P@weł
14.10.2012r. niedziela - przed moimi oknami 13. Poznański Maraton :)

Śniadanie: 3 kromki razowca z serem, kawa z mlekiem.

Trzeba było się streszczać, bo o 9:20 przed moim domem biegli już Kenijczycy..Niestety, byli tak szybcy, że ledwo co zdążyłem ich "ustrzelić" aparatem zanim doszedłem do jezdni :(..Potem było fajnie - pierwszy raz jako kibic maratonu, który sam też truchta :) Atmosfera świetna, najzabawniejsze, że kilka razy z tłumu padało: cześć, Paweł!, a ja nie wiem, od kogo ;)..Kolegę z czwartkowej koszykówki zarejestrowałem, gdy był przy mnie, a kolegę, na którego czekałem z aparatem - już za moimi plecami. Po godzinie wsiadłem na rower i przeciąłem miasto, by porobić kolejne zdjęcia. Nie udało mi się tylko na mecie, bo żeby się tam dostać, trzeba było wjechać z przeciwległego krańca targów. Zatoczyłem koło, ale zanim znalazłem się z obiektywem wycelowanym w metę, endo oznajmiło mi, że mój kolega już ukończył bieg..Ale przynajmniej zaczerpnąłem atmosfery biegowego święta i pogadałem z uczetnikami.

Wrażenia...
Dla mnie najbardziej niesamowite było patrzeć, jak do mety dobiegają Ci na 5:00:00 i później, Ci, którzy kuleją, walczą ze słabościami i przeciwnościami..Był facet, który wyściskał dziewczynę z obsługi, inny płakał..I ja miałem łzy w oczach, bo wszystkie te małe zwycięstwa wielkich duchem ludzi były dla mnie poruszające..Patrzyłem na panów niemal z rocznika mojej mamy, na ludzi po operacjach, na biegacza na protezach..Niesamowita lekcja pokory wobec życia i zastrzyk optymizmu, że można pomimo tego, że wszystko jest na przekór......

Czy myślałem o sobie? Czemu nie ma mnie tam z numerkiem na piersi? A i owszem...Muszę powiedzieć, że ściskało mnie w sercu, bo mi wczorajszy dzień dał wiele do myślenia, dzisiejszy dołożył kolejne przemyślenia...Wczoraj szczerze chciałem już dotruchtać do dychy, byłem zmęczony, a niektórzy roześmialiby się, bo jak ktoś napisał w czyimś blogu: "7:00 to nawet nie trucht, to szybszy marsz" (!!)...Dziś patrzyłem na tych, którzy pokonali ponad 4x tyle, co ja wczoraj i to w tempie ok. 5:00-6:00..Mój kolega, na którego polowałem z aparatem, na 30km wyglądał, jakby przebiegł dopiero 3km, a średnia wyszła mu 6:24...No ale on jest ze 30kg lżejszy ode mnie.....Nie umiem zmierzyć się z takim dystansem nawet w myślach :(...Ja swój mały maraton mam na każdym treningu..samotny i mało komfortowy wysiłek, bo nigdy nie pokonuję go ot tak sobie, zawsze to wyzwanie...Dystans jaki już przebiegłem od początku mojego truchtania na tle wcześniejszego bezruchu napawa mnie dumą, ale miałem cichą nadzieję, że jednak postępy będą większe..Po roku daję radę biec bez zatrzymywania się i zwalniania przez ponad godzinę, potrafię zrobić 10km..Ważę mniej więcej tyle, co ważyłem..I to wszystko...42.195m, czy 21.097,5m brzmi dla mnie tak abstrakcyjnie, jak setka poniżej 9 sekund...;) I nie ma to związku z wiarą, czy nie-wiarą w siebie..

Obiad: schabowe (bez panierki) + kilka małych ziemniaków, buraczki
Przed chwila do kawy dwie małe maślane bułki z odrobina dżemu...Grzeszyć - rzeczą ludzką...

Re: P@weł - na przekór i dla radochy :)

: 17 paź 2012, 10:16
autor: P@weł
Środa 17.10.2012r.

Rano wreszcie znów słońce...
Śniadanie: bułka (niestety) z serem bez masła, kawa z mlekiem

Dwa poprzednie dni miałem pracowite, w poniedziałek wróciłem do domu o 21ej, wczoraj zamiast pobiec chciałem obejrzeć na mieście, jak się okazało, "narodowy cyrk na wodzie", straciłem czas i nie tylko..
Mam nadzieję, że uda mi się dziś, "za jasnego" nawiedzić Rusałkę..

Re: P@weł - na przekór i dla radochy :)

: 17 paź 2012, 21:11
autor: P@weł
c.d.

Plan na dziś..oj zmieniał się
Udało się pobiec, choć wszystko było pod presja czasu..Po kolei. Udało mi się oderwać od biurka po 15ej, w aucie byłem ok. 15:30, co i tak było kiepskim czasem - żeby zdążyć na mecz o 17ej, musiałem zrezygnować z godziny na treningu i zmienić założenia. Pomógł mi jeszcze korek, który spowolnił mój dojazd nad Rusałkę..:( Na światłach i w chwilach mozolnego przesuwania się w tempie gorszym, niż mój bieg, "logowałem się" już aucie: bandana na głowę, telefon do pokrowca, podpięcie słuchawek, odpalenie endo, ustawienie "biegania" zamiast "jazdy rowerem", kilka łyków z bidonu. Przy okazji nowy plan: zobaczymy, a jakim tempie jestem w stanie pobiec 5km, bo naoglądałem się wyników Grand Prix Poznania z zeszłego roku i byłem ciekaw, czy mogę...Czy mogę zmienić swój "truchciany" czas, czyli 32'..może poniżej 30' ?? To by mi pozwoliło zmieścić się w czasie i wrócić do domu, nawet przy założeniu lekkiego korka do 17ej..:) Plan był gotów, trzeba było to tylko to zrobić..

Rozgrzewka była ekspresowa. Dokończyłem ja na pierwszym kilometrze :), biegnąc w tradycyjnym tempie. Na dobiegu do jeziora przyspieszylem, potem jeszcze troszkę. Rzut oka na zegarek: 5:22..woow, tak trzymać, dotychczas to 5kę z przodu miałem tylko na przebieżkach. Tętno szybko wskoczyło na 160, potem na 170, ale - ku zaskoczeniu - nie przytkało mnie i nie było to gwałtowne :) Aby móc takie tempo trzymać musiałem wydłużyć mocno krok, co było tez fajnym testem biegu na śródstopiu..Starałem się trzymać tempo i równo oddychać..Tak minał drugi kilometr..Na trzecim skontrolowałem tetno i gdy było 180, zwolniłem i tak chwilę biegłem, aż spadło do 170..wtedy znów szybciej..taki manewr powtórzyłem na delikatnym podbiegu, ale w końcówce znów ciut przyspieszyłem, by trzymać choć 5:50-6:10...Zwróciłem uwagę, że dystans na Garminie i endo się bardziej rozjechł (dłuższy krok), więc biegłem dalej nawet po tym, jak endo oznajmiło 5ty kilometr - zastopowałem, dopiero, gdy na Garminie miałem ponad 5km. Lekkim truchtem na parking, kilka ćwiczeń i do wozu, jedynka i gaz do chaty :).

Podsumowanie:
Trasa: J. Rusałka - kółko wokół na dystansie 5km.
Start: 15:58
Czas: 30:10 (Garmin)
Dystans: 5,02/5,48km (Garmin/endo)..różnica znaczna (!)
Tempo śr.: 6:00/5:32km (G/e)
Max tempo: 4:28/3:20km (G/e)
Śr. HR: 167bpm
Max HR: 180bpm
Śr. kad.: 82spm
Max kad.:91spm

Wrażenia
Było słonecznie. Temperatura pozwalała pobiec w krótkich spodenkach. Poza tym ciekawie, bo znacznie szybciej niz dotychczas.
Bardziej dziś ufam endo i nie dlatego, że podaje lepsze rezultaty, ale że wyraźnie wydłużyłem krok, a to pewnie się kłóciło z kalibracją. Jestem zadowolony z trzech powodów: 1. czas "piątki" wg endo 26:48, ponad 6 minut lepiej niż dotychczas :), 2. tempo w okolicy 5:20, jakie starałem się na początku utrzymać, było moim debiutem, bo z taką prędkością nie biegłem dotychczas dłużej niż pół minuty :) 3. zdążyłem na mecz :)))...No i nie umarłem ;)

Po meczu ok. 19ej późny obiad: zupa ogórkowa, spagetti...z odrobina wina ;) a co, nagroda musi być :) Wieczorkiem kilka jabłek, nienajlepszy pomysł, ale miałem ochotę :)

Re: P@weł - na przekór i dla radochy :)

: 21 paź 2012, 03:10
autor: P@weł
Sobota 20.10.2012r.

Dziś piękny, jesienny, słoneczny dzień..Pogoda do latania, ja jednak mam w planie bieganie, więc nie ma bata :)

Śniadanie: Razowiec w kilku kromkach, serek, kawa z mlekiem, czyli standardzik..;) Troszkę za wcześnie poprawiłem drugą kawą, dziwnie się czuję, jakby mi serducho telepało..

Plany..
Spontan. Pogoda jest tak genialna, że nie wiem, czy wrócę z biegania do chaty ;)..Ok. wpół do drugiej jadę na leśny parking nad Rusałką, dumam w drodze, co dziś robić..Dwie pętle, 8km, czy może puścić się przed siebie..Coś majaczy we łbie, ale nieśmiale..Znów do Strzeszynka i z powrotem?..W tamtą stronę było tydzień temu..Przypomniało mi się, co pisał kiedyś Piechu, że warto obiec Strzeszynek..tylko..jaki to dystans?..Za diabła nie wiem, ale - nie przebiegnę, nie zobaczę ;)..Więc do dzieła..Pierwszy kilometr truchtem rozgrzewkowym, dalej po płaskim więc szybciej, byle nie przesadzić, bo dystans pozostaje tajemnicą..Po 6km odbicie w lewo, na obieg jeziora..Zahaczam tubylców, spacerowiczów, by nie pobiec za daleko - kierują mnie dobrze..Pierwszy cel - ośrodek w Strzeszynku osiągnięty..biegnę dalej..To jest 8km, dopada mnie mały kryzys, wczłapuję się małym podbiegiem do granicy lasu i wreszcie z górki..Myślę: ok, dobiegnę dychę i włączam na luz..Zwolniłem, bo tętno urosło ponad 175bps, staram się go nie przekraczać..Tempo zrobiło się joggingowe, ale myślę sobie znów: dopóki nogi niosą, truchtam :)..Stuknęła dycha, nawet z nowym rekordem (choć nie to było najistotniejsze dziś), a ja chce dalej..Już mi w głowie zaświtał cel: ustanowię nowy rekord długości biegu ciągłego :) Drepcę więc dalej, choć to człapanie 7:15-7:30..Kolejny cel: dobiec do Rusałki...Dobiegam :)..Kolejny: budka z piciem :)..Mijam niepostrzeżenie 13ty kilometr, a gdy się zatrzymuję, mam na liczniku ponad 13 i pół :) :) Gdybym mógł, sam bym się poklepał po plecach i powiedział: good job ;), ale nie ma komu, więc kupuję coś do picia, pochłaniam i wracam do auta..Niespodziewanie pobolewa ramię: dziś rano poćwiczyłem za mocno, a teraz się odezwało..Coś nadwyrężyłem na tyle, że zmieniam biegi lewą ręką..Przejdzie ;), musi ;), zrobiony dystans koi :)

Podsumowanie:
Trasa: J. Rusałka -> Strzeszynek, wokół jeziora i powrót.
Start: 14:03
Czas: 1:34:22 (Garmin)
Dystans: 13,52/13,63km (Garmin/endo)
Tempo śr.: 6:59/6:55km (G/e)
Max tempo: 6:06/4:55km (G/e)
Śr. HR: 169bpm
Max HR: 179bpm
Śr. kad.: 83spm
Max kad.: 86spm
Samopoczucie (1-10): 6

Po powrocie prysznic i obiad: rosół + naleśniki z serem.

Wrażenia.
Świetny dzień. Bardzo się cieszę, że mi się chciało, bo miałem chwile zwątpienia ;). Jestem absolutnym amatorem, "ciułaczem", wsłuchanym w to, co mi szepcze organizm. Nie palę się do zawodów, do bicia cudzych rekordów, do własnych podchodzę z szacunkiem. Czasem myślę, sobie co komu z czytania tego co piszę, bo to przecie takie trywialne, zwykłe i mało w tym ciekawych merytorycznie rzeczy np. dla tych, którzy biegają maratony i połówki...Ale ja dziś też miałem swój mały maraton, małe zmagania ze sobą i dałem sobie radę. Cieszę się, że mogę się tym z kimś podzielić :)

PS. Wieczorem miałem imprezę, z której wróciłem sobie piechotą. A myślałem, że po bieganiu nie będzie mi się chciało..Jest git :)

Re: P@weł - na przekór i dla radochy :)

: 23 paź 2012, 22:04
autor: P@weł
Wtorek 23.10.2012r.

Dziś miałem wreszcie pohasać, już mnie nosiło, ale..robota mnie uziemiła..:(..Od sobotnich kilometrów minęło kilka dni, a ja do wczoraj czułem je w nogach. Z reguły dzień przerwy starcza mi, by się zregenerować, a tu nogi dość ciężkie jeszcze kolejnego dnia..Poza tym niepokoi mnie ból w lewej stopie, to samo, co kazało mi kupić nowe obuwie..Dziwny to ból, jak reumatyzm pod śródstopiem :-o, nie dręczy cały czas, ale nagle zaczyna dawać o sobie znać, by znów zniknąć..Powód to do radości nie jest - więc szukałem go gdzie indziej: na wadze :). 105,4 to już jakiś "zefirek" optymizmu ;)...

Nie pobiegłem, więc troszkę się "pokatowałem" youtube'owymi produkcjami o bieganiu - powrócił uścisk zazdrości w sercu: "ubrać buty, wyjść z domu i wbiec do lasu".....Boże, marzenie...Realizuje je tylko, gdy od święta weekendowo znikam na Pomorzu Zachodnim - tam pola, lasy, przestrzeń..zbiegi i podbiegi...Wake up!!..Teraz jestem w domu, wokół bajzel, bo trwa ocieplanie chaty, a zaraz za strefą pobojowiska dwupasmówka, tramwaje, chodniki miejscami niekompletne, niezliczona ilość skrzyżowań ze światłami (nie dziwne, że ZDM ciągle w złej kondycji - co 200m sygnalizacja)...Kiedy udaje mi się wyjechać z tej gęstwiny autem do lasu, odżywam, jakbym uciekał do nieziemskiej krainy..Tym smutniej, że dziś się nie udało..Co tam, jutro się odkuję ;).
Po przymiarkach, patrzeniu, "googleniu", rano wyklikałem czołówkę z Mactronica :) Niby duperelka i kolejny gadżet, który będzie ze mną na trasie, ale może zmieni moją taktykę planowania treningów. Dzień teraz krótki, światła co kot napłakał, latarka może mnie fajnie wesprzeć. Co prawda kiedyś z musu, złapany przez zmrok, posiłkowałem się rezerwowym Petzlem, e+Lite'em, muszę jednak przyznać, że dziwnie, wręcz kiepsko mi się biegło. Pewnie to kwestia przyzwyczajenia, a może skąpej ilości przyjaznych lumenów - teraz, gdy wezwałem odsiecz, powinno być lepiej :).

Dziś miałem zacny obiadek: zupka jarzynowa + sporej wielkości gotowane udko z kurczaka :). I o to chodzi. Tylko jak zawalczyć z tym wieczornym ssaniem??..Ze stołu znikają jabłka, z lodówki warzywa, właściwie wszystko, co jadalne w naturalnej formie, ale niestety tornado nie oszczędza też jogurtów smakowych i mniej zalecanych na ta porę drobiazgów..(córciu, wybacz..)

Re: P@weł - na przekór i dla radochy :)

: 25 paź 2012, 01:32
autor: P@weł
Środa 24.10.1012r.

Wreszcie, wreszcie..i to, jak się okazało, w wielu aspektach :). Ale po kolei. Najpierw rano listonosz zaskoczył mnie mega szybką dostawą czołówki :) :) Nie odpuściłem sobie, żeby jej jeszcze w biurze nie potestować. Popołudniem kolejne zaskoczenie - po reklamacji, podwójnym wysyłaniu i dłuuuugim czekaniu (miesiąc) dostałem całkiem nowe słuchawki, Jabra Sport. Już mi ich brakowało, zwłaszcza, gdy niespodziewanie wyrywałem sobie z uszu, szarpiąc za kabel te oryginalne od Xperii..Niestety przyszły tuż przed bieganiem, więc jeszcze tym razem się pomęczyłem..

Plan na dziś..
Był pośpiech, bo chciałem wyruszyć na tyle wcześnie, by uniknąć mroku..Ale plany się zmieniają. Przyszła czołówka, więc odetchnąłem i nabrałem ochotę na przetestowanie nabytku. Będą więc dwa popołudniowe kółka wokół Rusałki. Pogoda mizerna, z nieba pada mżawka, ale temperatura jeszcze przyzwoita, ok. 10stp. Zmrok mnie jednak goni..Zabieram ze sobą tym razem mój biegowy plecaczek (Diosaz 17), bo pakuję do niego wszystkie klamoty, a także membranę z Regatty, jeśli by się bardziej rozpadało. Do auta, powalczyć z korkami. Na miejscu zakładam czapkę, na nią czołówkę, plecaczek na bary i w drogę, pod ruchliwą Dąbrowskiego, w dół do torów i jestem w lesie. Rozgrzewka i start. Dziś będzie w pierwszym kółku (ok. 3,7km) 6:00-6:15, a w drugim - pewnie po ciemku już - wolniej, by przymierzyć się do biegania z latarką..Sprzęt odpalam jednak już po połowie pierwszego kółka, bo w lesie błyskawicznie robi się ciemno..Szok! 100lm w rozproszeniu daje taką moc, że widzę pełną szerokość ścieżki, a także wszystko to, co od niemal stóp sięga do 15m w przód..Nie no, rewela!! Podoba mi się! Co prawda wrażenia są zupełnie inne, niż za dnia, ale jest przynajmniej inaczej ;)..Gdy dobiegam do oświetlonej alejki jednym machnięciem przed szkłem gaszę czołówkę - normalnie bajer!!! Mega-wygodne, nie muszę macać i szukać przycisku :) Za chwilę w lesie znów ciach! i lampka świeci :) Super!..Po drodze testuję max skupienie, czyli focus - snop wąskiego światła zagląda kilkadziesiąt metrów w przód (szperacz!). Mogę się pobawić, bo na drugim kółku zwolniłem nieco..Po drodze spotykam jak cienie innych biegających, ale chyba oswojonych z terenem, bo bez oświetlenia...Mijam tez jednego biegacza z czołówką, ale mam wrażenie przy nim, jakbym biegł z latarnią ;). Kończę, potem truchtam, maszeruje kawałek i rozciągam się. Zanim jednak wracam do auta, szperam trochę światełkiem po lesie, wsłuchuję się w niezwykłe odgłosy. W tej delikatnej mżawce, jakby lekko zamglonej okolicy, wszechogarniających ciemnościach czuję się magicznie..Aż żal wracać..

Podsumowanie..
Trasa: J. Rusałka - dwa kółka, 3/4 z czołówką
Start: 17:43
Czas: 49:12 (Garmin)
Dystans: 7,40/7,54km (Garmin/endo)
Tempo śr.: 6:39/6:32km (G/e)
Max tempo: 5:55/4:48km (G/e)
Śr. HR: 165bpm
Max HR: 177bpm
Śr. kad.: 84spm
Max kad.: 87spm
Samopoczucie (1-10): 6-7, w biegu na drugim kółku trochę mi ciążyły nogi, ale wziąłem się w garść..w końcu to tempo joggingowe ;)

Po powrocie lekka kolacja: ciemne pieczywo + mozarella

Wrażenia...
To był debiut z własnym światełkiem...Nigdy nie biegałem w nocy. Teraz jest jeszcze niezła pora, bo nie jest zimno i ślisko, żeby się oswoić. Jest coś niezwykłego w bieganiu po zmroku, bez dwóch zdań, najfajniej, gdy się kończy, gasi na chwilę latarkę i wsłuchuje w las...To inne bieganie, niż za dnia. Zauważyłem, że kilka razy przyszurałem stopą, bo nie miałem wyczucia odległości, jakie ma się w świetle dziennym, gdy wszystko jest 3d..Latarka okazała się dobrym wyborem, skrojonym na miarę. Gdy wróciłem, sparowałem nowe słuchawki i teraz mogę już biec dookoła równika ;) ;)

Re: P@weł - na przekór i dla radochy :)

: 26 paź 2012, 22:58
autor: P@weł
Piątek 26.10.2012r.

Chłodno..Dzień u nas bardzo słoneczny, ale ziszczają się smutne prognozy..idzie chłód, w nocy ma być -2stp.. :echech: Wczoraj miałem, jak co czwartek, kosza na sali o 19tej. Pobiegałem sobie, niestety kolano, a dokładnie więzadło podrzepkowe, dało o sobie znać, więc założyłem stabilizator kolanowy i byłem bardziej czujny..Dziś nie było już źle, czułem bolesność, ale nie była uciążliwa i do tego już przywykłem - zwykle po grze w piątek mam wolne od ruchu, daje odpocząć kolanom..ale..no właśnie..

Plan na dziś..
Nie mało być ruchu, ale plan się zmienił..przez ten chłód :hejhej: Wieczorami w piątki wożę córkę na tenisa i przez godzinę obserwuję, jak sobie radzi..Tydzień temu też byłem, ale pieruńsko zmarzłem..Dziś temperatura jeszcze niższa, więc zamiast siedzieć, postanowiłem zostawić córcię na pół godziny i - korzystając, że zajęcia są w sąsiedztwie moich biegowych szlaków - zrobić wydłużone kółko wokół jeziora, czyli piatkę z groszem :) Obiecałem jej, że stawię się pod koniec zajęć, by popatrzeć, jak gra. Trochę bałem się o kolano, ale przecież "pędzić" nie będę ;)..Gdybym nie miał czołówki, w ogóle bym nie brał pod uwagę biegu, ale teraz mam komfort. Dodatkowo - co za ulga!! - mam wreszcie swoją Jabrę na uszach :) :), nie plączę się już w kablach, nic nie muszę przetykać przez opaskę, żabką przypinać do bluzy, uważać, żeby nie szarpnąć - po prostu na uszy, włączam, opaska na ramię..i w drogę (naprawdę teraz jeszcze bardziej doceniam komfort bezprzewodówki). Na początek tempem rozgrzewkowym, potem już swoim...Jest chłodno, więc parę z ust widzę w świetle latarki jakbym produkował i wypuszczał chmurki przed siebie ;)..Znów doceniam wyłączanie/włączanie gestem, zaczynam to robić odruchowo i się nie rozpraszam...Wokół jest pusto i ciemno, mijam tylko jednego nieoświetlonego biegacza i dwójkę pieszych..Wszyscy pojawiają się poza "strefą światła" jak duchy i znikają w czeluści mroku..Słyszę delikatnie muzykę i swój oddech. Łapki nie marzną, bo dziś założyłem rękawiczki biegowe :) Jest bardzo fajnie, tempo średnie..Niestety po raz drugi zauważam, że mój Garmin zaparowuje w centrum ekranu (!!) - coś tam widzę, ale zastanawiam się, czy to normalne??..:(..Tak przy okazji - patrząc chwilkę dłużej na zegarek w biegu, natychmiast tracę kierunek i omal nie wbiegam do lasu ;)..Za jasnego jednak postrzeganie jest inne, a wzrok podświadomie rejestruje nie tylko to, co w centrum, ale i po bokach - teraz bodźce pochodzą tylko ze "strefy światła", za nimi podążają, nie wszczynając alarmu..:). Dobiegam do mostku, na końcówce troszkę przyspieszam, mijając dwóch zagadanych rowerzystów..Zdążam na końcówkę zajęć córki, patrzę, jak gra, rozciągając się...Troszkę szokuje temperatura w drodze do auta, bo zdążyłem delikatnie przestygnąć..

Podsumowanie..
Trasa: J. Rusałka - "kółko+" wokół jeziora pod presją czasu
Start: 19:10
Czas: 33:23 (Garmin)
Dystans: 5,20/5,33km (Garmin/endo)
Tempo śr.: 6:25/6:19km (G/e)
Max tempo: 5:32/4:59km (G/e)
Śr. HR: 160bpm
Max HR: 176bpm
Śr. kad.: 85spm
Max kad.: 101spm
Samopoczucie (1 świetne -10 złe): 3
Zmęczenie (1 brak - 10 padam na twarz): 5

Wrażenia..
Cieszę się z tej improwizacji, kolano się nie odezwało, truchtało mi się fajnie, więc pełna satysfakcja. Troszkę krótko, ale ważne, że nie siedziałem bezczynnie przez trzy kwadranse :) :) Przyzwyczajam się do biegania ze światełkiem, bieganie po lesie wieczorem wciąga :hej:

Fajna była myśl, że znakomita większość facetów w moim wieku i nie tylko w piątkowe popołudnie właśnie kończy drugiego browara, relaksując się przy 9. kolejce Ekstraklasy ;) ;) ;) A pomysł, by zamienić to na chwile sam na sam z mrocznym, wilgotnym lasem przy temp ok. zera, biegając tam przez pół godziny z lampą na głowie uznaliby za ponury dowcip ;) A mnie się podoba!! Chyba jestem stuknięty.. :ojoj:

Re: P@weł - na przekór i dla radochy :)

: 29 paź 2012, 00:56
autor: P@weł
Niedziela 28.10.2012r.

W sobotę dostałem mailem pytanie od przyjaciela, czy będę jutro na lotnisku..Zapaliła się lampka :lalala:: skoro Jurek wybiera się latać, na bank będzie fajna pogoda :hejhej: Brzmiało to zaskakująco po smętnej sobocie i po widoku zaśnieżonego boiska w Dortmundzie..Szybki rzut oka na zaufany portal pogodowy Uniwersytetu w Kolonii i zaskoczenie: powinno być chłodno, ale słonecznie. Zmiana czasu daje komfort dłuższego spania, ale ja i tak budzę się tak, jak mi biologiczny zegar podpowiada. Postanawiam jednak jeszcze pół godzinki się pobyczyć..Coś jednak nie daje mi spać, otwieram oczy a tu do sypialni wdziera się słońce!...Bosko!..W głowie już rodzi się...

Plan na dziś..
Za oknem naprawdę cudnie - to chyba bonus za porażkę ulubionej lokalnej drużyny, nerwy i głęboki smutek okraszony chmielem..Dzień jak z bajki! Siadam do kompa i kombinuję...Dziewczyny mają zajęcie przedpołudniowe, po 15tej mamy pojechać na post-urodzinową posiadówkę do brata za Poznań, a więc muszę "odpalić" jeszcze przed dwunastą..Kierunek?? A niech mnie - lubię improwizować, dziś niespodzianka - kurs na Wielkopolski Park Narodowy :) i jego fajny zakątek: Jezioro Góreckie. Jednym słowem: mała biegowa wycieczka :)

Znam okolicę, bo chadzałem tamtędy wiele razy na rajdach, potem zaglądałem tam rodzinnie na spacery i samotnie..Szybki rzut oka na szlaki i na endo, by policzyć trasę 8-10km...Na Pomorzu u teściowej miałem już przedsmak takiego trailu góra-dół, tym razem jednak świadomie jadę tam, gdzie płasko być nie musi :) I nie musi być szybko. Wskakuję do auta po jedenastej, mam dość komfortowy dojazd, bo z południa Poznania (pomijając remont wiaduktu na Górczynie) jedzie się tam ekspresówką w stronę Komornik i zaraz za nimi skręca do Parku starą, poniemiecką (płyty) drogą. Ten ostatni kawałek, kilkunastokilometrowy wprowadza w las i wiedzie wprost do pałacu zwanego Greiserówką - wybudował go sobie na okupacyjną siedzibę Arthur Greiser, obergruppenfuhrer SS i namiestnik Rzeszy w tzw. Kraju Warty, znienawidzony hitlerowski urzędnik i oprawca, powieszony po wojnie na stokach cytadeli w ostatniej w Polsce publicznej egzekucji:

Obrazek

Tu droga skręca pod kątem 90stp. w lewo i po 300m doprowadza do parkingu. Na miejscu krótka rozgrzewka i tradycyjne "logowanie", czyli klips na but, słuchawki na uszy, telefon z endo na ramię, plecak na plecy, czapka na głowę i okulary na nos...:) No i w drogę...Po 150m jednak stop! - mój Garmin wyświetlił jakiś komunikat, a potem zastrajkował, nie pokazując tempa. Zatrzymuję się, by sprawdzić..Nie widzi footpoda :szok: "Dlaczego mi to robisz?" myślę zirytowany i ponownie wyszukuję FP..Nie wiem, co go "pikło", ot - foch sprzętowy :ech: Startuje więc ponownie, już bez przeszkód...W lesie jest chłodno, ale gdy dobiegam do jeziora, jest idealnie - pełne słonko robi swoje :) Trasa jest wyborna - biegnie raz węższą, raz szerszą, przyklejoną do opadającego w kierunku jeziora zbocza, taką ścieżką..

Obrazek

z takimi widokami:

Obrazek

Obrazek

Początkowo mam tempo ok. 6-6:30, ale zwalniam na zbiegach, bo wiem, że z powrotem będzie pod górkę nieco, a po drugiej stronie jeziora teren będzie jeszcze bardziej pofalowany. Zresztą - w bieganiu po terenie, zwłaszcza tak malowniczym, nie czas jest najważniejszy :) Tym bardziej, gdy biegnie się rozpoznawczo :)...Muszę uważać, bo pod nogami kolorowy dywan z liści, kryjący w niespodzianki, a ja nie mam niestety butów trailowych, a jedynie moje wysłużone New Balance..(czyżby kolejny zakup?)..Dobiegam do małej plaży na łuku jeziora, rzut oka na prawo..

Obrazek

Na jakiś czas je zostawiam, wbiegając ścieżką ok. 100-150m w kierunku pamiątkowego głazu..

Obrazek

Tu krzyżują się szlaki, ja skręcam w prawo, w leśna drogę, którą dalej prowadzi szlak czerwony, a gdy on odbija w prawo (tędy będę wracał), biegnę dalej szlakiem rowerowym..Nawet nie wiem, kiedy mija 4km :)..Wokół jest tak pięknie i kolorowo, że człowiek chłonie chwilę...Dobiegam do kolejnego węzła szlaków, tu muszę uczepić się ponownie czerwonego, skręcając w prawo, w stronę jeziora..Droga biegnie lasem, lekko wznosząc się początkowo w górę..Spodziewałem się widoku jeziora szybciej, tymczasem troszkę muszę potruchtać..Wreszcie jest - widzę je z wysoka, z zalesionej skarpy, tu trasa skręca znów w prawo, by poprowadzić mnie dalej wąziutką ścieżką wykrojoną w zboczu, jakieś kilkanaście metrów ponad taflą jeziora..

Obrazek

Zawieszone na drzewach kolorowe wstążki podpowiadają, że pewnie niedawno przebiegała tędy trasa jakiejś imprezy marszowej, rowerowej lub biegowej..Pomagają mi w orientacji, nie muszę wypatrywać potwierdzenia w znakach na drzewach..Ścieżka faluje, raz mały podbieg, za chwilę zbieg, kawałek równego i od nowa..Serducho pracuje solidnie ponad 170bps, przy tempie joggingowym (!)...Po lewej zza drzew pokazuje się na przeciwnym brzegu Greiserówka, tym razem z południowo-zachodniej strony..

Obrazek

Droga stopniowo się obniża względem jeziora, by się z nim zrównać, co mnie niezbyt cieszy, gdyż wiem, co jest na jej końcu...I tak dobiegam do zakrętu szlaku w prawo i sporego podbiegu...Jako, że tętno moje wkracza już w "ostatnią dziesiątkę" z HRmax, postanawiam się nie forsować i wdreptuję pod górę marszem, a potem jeszcze kilkadzieścia metrów do leśnej drogi, by dać sercu trochę wytchnienia..Jestem znów na ścieżce rowerowej, którą biegłem w przeciwnym kierunku, tętno 170, więc zaczynam powrót..Głaz, plaża i dalej znanym już brzegiem..Mijam wielu spacerowiczów, starsze wiekowo pary z kijkami, które ustępują mi drogi, a ja im dziękuję uśmiechem..Wszyscy solidnie, niemal zimowo ubrani, myślę, że na wyrost, bo słońce dziś wygrywa z chłodem powietrza...Truchtam, zerkając to na taflę jeziora, to pod nogi, by w końcówce nie skontuzjować się w tych romantycznych okolicznościach ;)...Endo komunikuje ósmy kilometr, Garmin nie chce się z nim zgodzić...Postanawiam nie biec podbiegiem w stronę parkingu, ale zastopować jeszcze nad jeziorem, by po rozciąganiu, jeszcze chwilę tu posiedzieć...Wiem, że nie mogę za długo, by nie wystygnąć - licho nie śpi ;), ale nie mogę sobie odmówić jeszcze kilku minut w słońcu i ciszy tego miejsca...Kiedy ruszam w stronę parkingu i chowam się w lesie dociera do mnie, czemu spacerowicze byli tak solidnie ubrani - w cieniu drzew jest bardzo chłodno, tym bardziej, gdy jest się spoconym po biegu...Truchtam więc do auta, żeby nie zacząć ciągnąć nosem..Szkoda, że muszę już wracać, ale może zdążę jeszcze tu zrobić powtórkę, nim wszystko okryje śnieg...:)

Podsumowanie..
Trasa: Wielkopolski Park Narodowy - brzegami Jeziora Góreckiego
Start: 11:52
Czas: 55:28 (Garmin) + 1:13 (do pauzy na sparowanie FP) = 56:41
Dystans: 7,77+ok.0,20=7,97/8,15km (Garmin/endo)
Tempo śr.: 7:08/6:58km (G/e)
Max tempo: 5:44/5:17km (G/e)
Śr. HR: 166bpm
Max HR: 181bpm
Śr. kad.: 82spm
Max kad.: 98spm
Samopoczucie (1 świetne -10 złe): 3
Zmęczenie (1 brak - 10 padam na twarz): 7-8

Wrażenia..
O estetycznych doznaniach pisałem, jednym słowem 10/10. Zebrałem nowe doświadczenia - pobiegłem w nowy biegowo teren, gdzie musiałem lepiej gospodarować siłami..Dowiedziałem się, jeśli chciałbym tam biegać zimą, w obecnych butach nie dam raczej rady z uwagi na kiepską przyczepność, bo już na łagodnych zbiegach po liściach nie czułem się pewnie..Raz też zahaczyłem o korzeń, szczęśliwie bez następstw..Przydałyby się dobre buty trailowe...Serducho mocno pracuje w terenie, nawet biegnąc tempem rozrywkowym..Nie znając swojego HRmax, a jedynie je szacując, wciąż nie wiem, czy go nie przeciążam..Samopoczucie mam dobre, staram się zwalniać, gdy "pompka" za szybko pracuje, przy wysokich obrotach czuje gdzieś w klatce delikatny ucisk, który mówi mi "zwolnij". I to robię. Poza tym bardzo mnie cieszy to, że po powrocie do domu, po prysznicu i zajęciu się innymi sprawami, nie czuję w ogóle, jakbym biegał :) W miarę systematyczne bieganie chyba robi jednak swoje :) :) I jeszcze jedna dość zaskakująca obserwacja z dnia dzisiejszego..Kiedy usiadłem spokojnie jeszcze przed wyjazdem na chwilę, mając już pasek Garmina na piersi, spojrzałem na pulsometr i dostrzegłem, że moje tętno utrzymuje wartość 56-57bpm..czyżby to też znak, że troszkę już biegam?? ;) ;)

Re: P@weł - na przekór i dla radochy :)

: 30 paź 2012, 00:30
autor: P@weł
Poniedziałek 29.10.2012r.

Dziś dzień wolnego..od biegania tylko, nie ogólnie..Ogólnie to sporo pracy, siedziałem w biurze do 20:30..Ale w międzyczasie, popołudniem, udało mi się zajrzeć pierwszy raz do nowego, w sumie mi najbliższego (w zeszłym roku przebiegałem tam często, szorując chodniki ;) ) sklepu biegowego na Słonecznej...Chciałem się przymierzyć do oferty traili, pomierzyłem i Adiki, i Pumy, i NB..Niestety, mam szeroka stopę, a to - jak się już nieraz okazywało - dyskwalifikuje większość modeli...Jeszcze przed 18tą wpadłem na Kanałową, tam dłużej pogadałem - w końcu tu kupiłem pierwsze buty..Fakt, że powinienem być do New Balance'ów uprzedzony, bo wytrzymałością przy mojej masie mnie nie ujęły raczej..ale ujęły mnie niesamowitą wygodą :) No i mają jeszcze jeden atut - rozmiarówkę w szerokości, czego innym brakuje..Niestety tym razem nie było do przymiarki niczego w 2E, ale będzie - sprzedawca obiecał zamówić MT610BS

Obrazek

bo tylko te były z szerszych modeli u dostawcy. Póki co, do przymiarki..Zobaczymy..Zastanawia mnie tylko trwałość, buty są oznaczone jako 70+, choć sprzedawca zapewniał, że są solidne...Oby znów kompromis nie wyszedł bokiem..
Nie jestem ani przekonany do zakupu, ani na niego przygotowany...Jedno wiem - marzy mi się cicho większa przyczepność naszych miejsko-podmiejskich leśnych "drożach i bezdrożach" ;)..

Od wczorajszego popołudnia martwi mnie mój "stary przyjaciel" - ból pod poduszką śródstopia lewej stopy, czyli to, co mnie przycisnęło wcześniej do zakupu Echelonów..Zatrudniłem wczoraj stare NB, obecnie z wkładką żelową i po bieganiu ból przypomniał sobie o mnie..Nie czuć go non-stop, bardziej boli jak ból reumatyczny, takie krótkie rwanie i mija..jak ząb..Czułem go też chodząc w codziennych butach o dość twardej podeszwie...Próbuje masować, ale średnio pomaga..Póki co nie jest tak silny, by eliminować bieganie, ale...Czyżbym miał odwołać się do pomocy NFZ??