mihumor- Pół wieku poezji

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Triatlon Radłów 1/4 IM - 2.09.25

To był dla mnie taki start kategorii B, bardziej treningowy, bez napinki na walkę o każdą sekundę i miejsce ale z określonymi zadaniami do wypełnienia. Miałem pojechać mocno rower (mocniej na swoje możliwości) i postarać się później pobiec spokojnie takie tempo maraton na zmęczeniu bez żadnego szarpania i zobaczyć jak to wejdzie; czyli pobiec swoije po mocniejszym rowerze. Zmiany miałem tez zrobić lepiej niż ostatnio i na tym się skupić specjalnie.
Warunki były można rzec świetne, ciepło, nie za gorąco i słaby wiatr.

Pływanie

Na starcie ze sztafetami prawie 300 osób więc zapowiadało się tłoczno i tak w zasadzie było. Do boi nawrotowej ciągle z kimś walczyłem i w zasadzie byłem ciągle zablokowany. Nie płynęło się najlepiej i było nieco nerwowo. Na nawrocie lekki korek i kolejne straty ale już później wyraźnie przyspieszyłem i płynęło mi się znakomicie. Może lekko za szeroko to popłynąłem i tu tez coś dodałem. Czas 16.40 szału nie robi i to dawało stratę około 3 minut do roku poprzedniego tyle, że wtedy pływanie było mocno niedomierzone więc nie ma co tego porównywać. Miejsce 45 to też raczej spory zawód i słabo. Fizycznie było na 4, organizacyjnie na 3 więc za pływniu dostateczny +

T1
Po pływaniu wyszedłem niezbyt zmęczony więc zmiana poszła mi płynnie i spokojnie, czas 1.17 jest ok choć mogę to zrobić lepiej, ocena dobra

Rower
Rok temu pojechałem to w 1.13 i uważam, że to był dobry występ. Teraz od początku jechało mi się bardzo dobrze. Na trasie jednak było tak gęsto i ciasno, że trudno tu mówić o czystej formule bez draftingu. Gdyby to było normalnie sędziowane to masa zawodników łapała by spore kary. Ale tak nie było. jechałem równo swoje i jechało mi się dobrze. Słońce zaszło, trochę chwilami powiewało burzowo i nawet solidnie pokropiło ale generalnie warunek był niezły. Czas 1.11.40 i średnia 37km/h to jak na mnie przyzwoity wynik i bardzo mnie ucieszył. To dopiero 69 wynik w rowerze ale taka jazda dała mi spadek o tylko 10 pozycji po pływaniu i byłem po rowerze 55 ty. Ocena bardzo dobra minus, chwilami jednak byłem zbyt pasywny, przysypiałem jakby.

T2
Bardzo dobra zmiana, 44 sekundy i już w strefie zmian awansowałem o 5 pozycji

Bieg
zgodnie z założeniami miałem biec równo tempem poniżej 4 minut. Trasa była nieco kiepska; choć była płaska jak stół nie nazwałbym jej szybką. Połowa szła po piasku i szutrze gdzie tempo nieco siadało ale gorsza kwestia to było aż 11 nawrotów na nieco ponad 10km biegu. Pobiegłem swoje, na odcinkach asfaltowych biegłem po ok 3,55, na piachu koło 4.00, to nie był jakiś ofensywny bieg i umieranie ale Garmin mi tą dyszkę złapał w 38.43 wiec bardzo przyzwoicie. Co ciekawe datasport mi podaje bieg w 39.14 co teoretycznie może się wydarzyć (błąd włączenia stopera do biegu na belce startowej przy wybiegu ze strefy np) choć tu różnica 31 sekund to bardzo dużo, niemniej już różnica ponad 20 sekund w pomiarze na całym triatlonie jest dla mnie niepojęta bo włączyłem równo ze startem a wyłączyłem też równo na ostatniej belce pomiarowej. Dziwne ale bywa. Ocena za bieg dobry plus a może nawet bardzo dobry minus bo awansowałem na biegu o 20 pozycji w open i to podnosi nieco ocenę.

Zawody uważam za udane (dobry plus) a wynik poniżej 2.10 przed startem brałbym w ciemno. Siłą rzeczy biegnąc po prostu nastawiłem się na złamanie 2.10 bo tempo założone wystarczało na taki wynik na mecie. Trudno wynik porównywać do 2.08 z zeszłego roku bo teraz było dobrze odmierzone pływanie i inna trasa biegowa, też jednak w mojej ocenie nieco za krótka podobnie jak rok temu. Wyszło 1.20 min wolniej i to myślę było dziś do urwania gdyby się nastawić na walczenie o tak abstrakcyjny cel. Ale nie nastawiałem się na to. Ciągle gdzieś w tych biegach triatlonowych krąży nade mną widmo maratonu, wciąż je traktuje jak takie przed-maratońskie przetarcie.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
New Balance but biegowy
squarePants
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 452
Rejestracja: 13 mar 2013, 15:19
Życiówka na 10k: 36:51
Życiówka w maratonie: 2:51
Lokalizacja: Biłgoraj

Nieprzeczytany post

Dziwna sprawa z pomiarem czasu. U mnie 40s różnicy.
IM 9:40
1/2IM 4:31
1/4IM 2:05
Ol 02:07:26
Ultra 6h 70km
M 2:48
HM 1:18
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Wszystkie międzyczasy pływania, roweru i obu stref mam na datasporcie do sekundy takie same, wynik z biegania zaś z Garmina na bank zalapowany na ostatniej belce mety 38.43 a oni mi podają czas biegu 39.14 i o mniej więcej taka różnicę inny czas całego wykonu. Tu na bank coś było źle zmierzone. Dystan biegu był chyba ok 10km, mi Garmin podaje 9.9 km ale on jak są małe pętle i nawroty to sporo obcina więc szacuje, że koło 10km było czyli 0,5km niedomiaru. Sporo ale i rok temu też brakowało ze 300-400m. Uroki triatlonu, że wszystko pomierzone na oko i trudno wyniki porównywać.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Powoli będę kończył ten mój nieregularny fragment bloga o bardzo regularnym treningu. Sezon triatlonowy dobiega końca, za tydzień startuję w 1/2 IM po czym zacznę już czysto biegową jesień, której ukoronowaniem ma być start w maratonie. Od startu w Radłowie minął miesiąc i trzeba tu coś napisać o tym czasie by zachować pewną ciągłość zdarzeń. Dzień po starcie wyjechaliśmy na wakacje w Alpy. To nie był czas treningowy choć przez 2 i pół tygodnia starałem się w bólach utrzymać pewną ciągłość treningów. Nie było tu jednak ani godnej opisywania objętości czy intensywności, ot krótkie jednostki dla podtrzymania dyspozycji i zaliczenia tego czasu jako aktywna regeneracja. To też była pewna próba charakteru bo ciężko się zmusić do godziny biegu przy zapadającym zmroku gdy ma się za sobą solidną wycieczkę górską. By rower zaliczyć trzeba rano wstać i o świcie pokręcić godzinkę po dnie alpejskiej doliny by później od razu założyć górskie buty i mozolnie podchodzić pod przełęcz w Dolomitach. Gdzieś tam udało się też popływać nieco w jeziorach ukrytych w masywie Dachsteinu ale to raczej bardziej urokliwe niż treningowe było.
Ten delikatny trening łączony z aktywną turystyką był meczący ale pozwolił mi osiągnąć coś czego nie udawało się zrobić mocno trenując. Po powrocie do domu miałem świetna wagę startową, zbiłem ze 2kg.
Na początku sierpnia zacząłem robić dwa tygodnie mocnego treningu triatlonowego ale też był to początek treningu do maratonu. Na razie biegałem nie za wiele bo ok 60-65 km/tydzień ale to dopychałem jeszcze rowerem i pływaniem. Jednostki mocniejsze były już typowo biegowe. Trzy treningi interwałowe zamykałem tempem 3.27, trzy ciągłe w tempie maratonu bardzo dobrze weszły po 3.58. Dobrze mi się teraz biega (też kwestia dobrej wagi), nic mnie nie boli i ogólnie czuje się dobrze i w formie. Start w 1/2 IM traktuję nieco treningowo jako mocną jednostkę wytrzymałościową pod trening maratoński ale na bazie obecnej formy będę starał się powalczyć i zaprezentować się godnie. Na dziś wydaje mi się, że dyspozycja nie jest gorsza niż rok temu gdy startowałem w połówce ale na wynik cyfrowy nie napalam się bo za dużo zmiennych po drodze by coś planować dokładnie. Mam dobrze i spokojnie popłynąć, pojechać rower równo i pobiec bardzo dobrze, uniknąć błędów i korzystać z doświadczenia. Miejsce ok 10 % startujących będzie sukcesem, może w kategorii coś powalczę i chciałbym być w czołówce wyników z biegu nie zaliczając ściany jak rok temu. Start treningowy i przede wszystkim mam z niego wyjść bez przygód by płynnie przejść do treningów pod starty w HM i M, które są głównym celem w tym roku. Wszystko to fajnie teoretycznie brzmi ale na pewno będzie bardzo ciężko i nieźle wezmę w ......
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Sezon tri zakończyłem dzis bardzo udanym startem w 1/2 IM. Wynik 4.46 i 10te mc open. To byl mój najlepszy start w tri ever i dokładne wykonanie zakładanej taktyki.
Pływanie 1900m 33 min( tempo 1.45 )i 10 te mce.
Rower 90 km 2.37( sr 34km/h), trasa mocno pagórkowata i spadek do trzeciej dziesiątki.
Bieg 21.2km w 1.28.30 i awans do top10.
Dzis to pół ajrona to była bułka z masłem, super lużny bieg i tempo 4,12 komfortowe do konca. Bardzo z biegu jestem zadowolony, jest forma.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

26.08.18- Triatlon - Dystans tzw 1/2 Pół - Iron Man (1,9-90-21,1km) - czas 4.45.54

Ten start bardzo trudno mi zdefiniować, najbliżej to treningowo-docelowy. Ten dziwaczny opis pasuje i też jakby celnie opisywał ten cały mój sezon i świetnie go podsumowywał we wszystkich aspektach od nastawienia, motywacji po rodzaj i sposób treningu i przygotowania. Zeszłoroczna połówka mocno mnie sponiewierała i szczerze mówiąc mimo bardzo dobrych wyników miałem dosyć triatlonu. Po części wpływ miała na to kontuzja ramienia mocno utrudniająca treningi pływackie, jazdę rowerem i uniemożliwiająca ćwiczenia siłowe. Oklapłem generalnie zimą. Zrezygnowałem z pływania z trenerem i gdyby nie poranne treningi córek na basenie dałbym sobie z tym spokój. Do tego totalna awersja połączona z niemocą siłową do jazdy na trenażerze, słaby sezon wiosenny biegowo i beznadziejny rowerowo. Nie było sensu się napinać i na nic nastawiać bo na początku maja byłem w totalnym lesie. Jak tu pisałem, zdecydowałem się na trening lekki bez zamordystycznych jednostek, bez specjalnego planu i struktury. Zapychanie wolnego czasu sportem i potraktowałem to jako pracę nad czystą wytrzymałością pod jesienny sezon biegowy. Na start w 1/2 IM namówiła mnie żona bo pasowały w grafiku zawody pod wizytę iu teściów. Miałem nie robić takiego dystansu bo nie czułem się na siłach ale stwierdziłem, że treningowo będzie on lepszy pod maraton niż dystanse krótsze a i jako ten miecz Damoklesa bardziej mnie zmobilizuje do treningów. To był mój przeciwnik tego lata, ten dystans, ta próba. To już jest coś co oddziela chłopców od mężczyzn, coś co niepokoi i napawa "lękiem". Przyjąłem to na klatę i jako wyzwanie bo jak słyszałem w piosence, którą puszczały mi córki na wakacjach
"Twój przeciwnik jest wielki jak kloc
Więc już czas trenować na serio"
To był mój motywator
https://www.youtube.com/watch?v=X53nYiyW2WM

Więc trenowałem na serio niemniej raczej spokojnie unikając zbyt mocnych i trudnych jednostek. Trening nudny jak flaki z olejem i nie wart opisywania bo takie coś to może robić każdy wiec kogo by to interesowało

Tyle tytułem przydługawego wstępu

Rozpoznanie przeciwnika czyli jaki jest ten Kołek

WE środę przed startem pojechaliśmy na miejsce kaźni. Zrobiłem rundkę kraulikiem po jeziorze (tempo wyszło 1.45), przejechałem pętle rowerową w 40 minut i weszło fajnie więc pomyślałem, że 4 takie dam radę zrobić poniżej 2.40. A bieganie, cóż, tu miałem z "półajronem" stare rozliczenie czyli złamać 1.3o w biegu na tym dystansie, tempo niżej 4.15 w biegu to był plan główny na ten triatlonowy sezon, mniej mnie interesowały wyniki, miejsca, klasyfikacje, umowne, wymykające się sensowi triatlonowe życiówki. Niżej 1.30, bieg poniżej 4.15 na zmęczeniu, w solidnym wykonaniu. To był cel i sens tego sezonu, tego chciałem i o tym myślałem.

" To jest Kołek"

o siódmej rano na miejscu, rower w strefę, odprawa i do wody. Warunki wymarzone, prognoza 23 stopnie, delikatny wiatr i słońce. Przyjemnie w wodzie, bez picznienia na rowerze i bez przesadnej miazgi w biegu. Tak lubię i tak bym chciał mieć zawsze. Na wynik może lepiej jakby z 5 stopni było chłodniej ale taki wykon to nie tylko wynik, są też odczucia i krajobrazy :spoczko: Na starcie ok 140 osób (lista startowa 158, ukończyło 134) więc jeszcze w miarę kameralnie.

PŁYWANIE 1900m - 33.12 - tempo 1.45/100m

Plan był taki by to popłynąć spokojnie i oszczędnie, do zyskania mało a braki energetyczne na końcu mają wysoką cenę. Intensywność na wodzy, oszczędzanie nóg, dobre technicznie, długie pociągnięcie. Ma być sprawnie ale pod kontrolą, żadne wyścigi. Do wykonania jedna duża pętla na długim i wąskim jeziorze a ostatnie boje bardzo daleko. To nie problem ale ktoś idiotycznie ustawił pierwszą bojkę bo nie dość, że blisko (ok 100m od startu) to zupełnie pod katem od lini startowej i zmuszającą do skrętu o ok 60 stopni. To ustawienie stłoczyło wszystkich na lini startowej bliżej tej bojki a po starcie wrzuciło mnie w totalną pralkę. Ustawiłem się nieco z boku dodając trochę drogi ale to nic nie dało bo ścinając do skrętu ciągle na kogoś wpadałem. Tłum i chaos był wielki a poziom stresu tak mi skoczył, że mnie totalnie przydusiło. Głowa rzuciła nagle, że to ostatni raz wdepnąłem w takie gówno, że koniec z tym debilnym triatlonem boi zaraz się utopię. Wjechałem w III zakres, ręce i nogi mi sflaczały i prawie koniec. To jednak juz przerabiałem, zwolniłem kadencję, uspokoiłem rytm, zrobiłem kilka ruchów w tempie emeryta i sprawy wróciły do normy. Pierwsza bojka za mną, przede mną tłum ludzi i chyba byłem poniżej setnej pozycji. Dramat. Bojka jednak spowodowała, że stawka się rozciągnęła i płynie wąsko. Złapałem tor zewnętrzny i dobry rytm, z każdym ruchem było lepiej i widziałem, że odrabiam powoli straty. Po 500metrach mocniejszej pracy wbiłem sie lekko w lewo w grupę i wiozłem się w nogach innych oszczędzając się lekko. Dwie boje nawrotowe na końcu jeziora i wracamy a, że czułem się dobrze to delikatnie zaatakowałem. Szybko wyprzedziłem kilka osób i dobiłem do kolejnej grupki, wyszedłem na jej czoło ale Ci koło mnie nie odpuszczali i trzymali moje tempo, ktoś też ciągle walił mnie w stopy. Dopiero gdzieś na końcówce ich zgubiłem niemniej to było bardzo fajne pływanie na kontrolowanej intensywności. Dobijam do brzegu i wpadam w szpaler kibiców, wszyscy się drą i trąbią w wuwuzele. Hałas jak cholera a córki mi krzyczą i pokazują 10 palców. Chyba krzyczą dziesiąty ale nie dociera to do mnie. To przecież niemożliwe, beznadziejny miałem początek i aż tak nie mogłem się przebić.

T1 - 3.35min

Długi dobieg do strefy, ponad 300m i to pod górkę. Plan miałem taki by dobiec spokojnie, nie podbić oddechu w wyższy zakres bo po pływaniu intensywność ma tendencję do bardzo szybkiego wzrostu. Biegnę, przede mna tylko jeden koleś (późniejszy zwycięzca) i to dosyć daleko, za mną ze 3 osoby. Pustawo wiec ten dziesiąty zaczyna wyglądać realnie. Cieszę się jak cholera. Ci z tyłu doganiają mnie ale robie spokojnie swoje. I to dobry plan bo oni na końcu podbiegu odpadają, przytkało ich. A ja spokojnie do roweru, bez nerwacji zdejmuje piankę, kasko okulary, numer i w drogę

ROWER - 90km - 2.38.35 - prędkość średnia 33,8 km/h

Wejście na rower bardzo dobre, mimo kilkuset metrów podjazdu intensywność nie idzie w kosmos, dojeżdżam do pętli, zakładam w czasie jazdy buty i biorę się do realizacji planu. Mam 4 pętle po ok 22km, na każdej ponad 100m podjazdów (w tym 8 długich i upierdliwych), plan by jechać to odcinkami po 5km i zamykać je lekko poniżej 9m każdą i każdą pętle robić w 39-40 minut. To miało dać wynik poniżej 2.40 godziny. Szał to nie jest ale ja słaby jestem na rowerze więc muszę mierzyć siły na zamiary by coś potem odrobić na biegu. Jazda generalnie szła dobrze a jedyne co mnie deprymowało to systematyczne tracenie pozycji. Triatlon to domena rowerzystów bo to największe i najważniejsze wykonanie w tym sporcie i wiekszość zawodników na nim się skupia (zapewne słusznie). W czasie jazdy wyprzedziłem ze 3 osoby, mnie wyprzedziło pewnie koło 20 zawodników. Na pierwszy nawrocie do czołówki miałem male straty ale one systematycznie rosły i z czasem były już ogromne. Jednak tego dnia moim przeciwnikiem był ten dystans i z nim walczyłem, z nim się mierzyłem więc nie ścigałem się z nikim, realizowałem swoje założenia i zrealizowałem je bardzo dokładnie, bez przygód, kryzysów i problemów. Ostatnią rundę przejechałem może z pół minuty wolniej niż poprzednie, może to suma zmęczenia, znudzenia i znużenia a może już podświadome oszczędzanie się przed biegiem.

T2 - 2.05

Po rowerze zaplanowałem przebranie się. Pod kostiumem kolarskim miałem koszulkę biegową wiec tylko włożyłem spodenki biegowe, skarpetki, buty i w drogę. Pewnie z pół minuty straty takie przebieranie daje ale w 23 stopniach i w słońcu bieganie w kolarskich gaciach fajne nie jest i też daje pewne straty.

BIEG - czyli mój prywatny kołek - Półmaraton - 1.28.35 - tempo 4.11

Na początku biegu mnie niosło. Najpierw zbieg do jeziora i po 300m mam tempo 3.40. Zbieg myślę wiec spoko i wbiegam na pętle. Przede mna 4 pętelki po 5km + 250 metrów pętelki nawrotowej nad jeziorem. Każda piątka to 500m podbiegu (20 m w górę), później płaski dobieg do wsi, nawrotka i na końcu mocny zbieg. Zaczynam mocno, głowa mówi, ze za mocno ale ciało czuje, ze jest spoko. Pierwszy kilometr z mocnym podbiegiem 4.10, drugi po płaskim 3.54!, Staram się zwolnić i uspokoić (3ci 3.58) i dalej uspokajam 4.02. Piąty z mocnym zbiegiem jeszcze dociskam i wtedy na zbiegu czuję że jak tak dalej będę biegł to lewa dwójka zastrajkuje. Nie spodobał jej się ten zbieg i stanęła na granicy skurczu. Od razu zwolniłem mocno, kilometr przeczłapałem bardzo grzecznie 4.35 i kontrolnie wrzuciłem tempo 4.10-4.15 jakie miałem biec wg planu. Wchodziło łatwo i bezpiecznie i tak w zasadzie biegłem do końca, równym i dosyć komfortowym rytmem. Wiedziałem, ze to 1.30 rozmienię i nie chciałem tego w głupi sposób stracić. To już była czysta kalkulacja i wyrachowanie, defensywa. Dobiegłem tą połówkę w zupełnym komforcie wyprzedzając wielu rywali oraz jeszcze więcej słabszych zawodników dublowanych na rundach. Jako jedyny biegłem w stroju biegacza, do tego sposób biegu, tempo, rytm odróżniało się mocno od pozostałych uczestników co powodował, że zbierałem duży aplauz u kibiców ale także wśród rywali, którzy mi klaskali czy zagrzewali do walki. Bieganie w triatlonie to jednak inny sport niż bieganie a ja by nie popaść w nastroje skrajnie narcystyczne przypomniałem sobie maksymę, że w kraju ślepców jednooki królem. Do mety dotarłem na 10 tym miejscu open i z drugim czasem z części biegowej ustępując tylko młodemu Łotyszowi, który wygrał te zawody. Za metą nawet mnie nie zgięło a żona powiedziała, ze wyglądam całkiem świeżo i zapewne maraton mógłbym trzasnąć cały a nie tylko marną połówkę. I tak też się czułem. W strefie mety zebrałem dziesiątki gratulacji, inni zawodnicy podchodzili do mnie i gratulowali mi biegu nie szczędząc pochwał. Jakbym miał z 20-30 lat mniej to by mi może sodówka odbiła ale znam swoje miejsce w szeregu i umiem to ocenić. Było dobrze ale nie przesadzajmy. Niemniej miło mi było :hej:

"Jaki był ten Kołek"


No nie było tak strasznie i ciężko jak myślałem. To były moje najlepsze zawody w tri,świetnie rozplanowane, wykonane i wytrzymane. Pominąłem rafy i pułapki, zminimalizowałem słabości i wykorzystałem atuty. Dobry bieg cieszy jak cholera bo to dobry prognostyk i piękne rozliczenie wiosenno-letnich treningów. Wiem też i to bardziej niż kiedyś, że bez dobrego roweru nie będę dobry w triatlonie. Aby ten rower poprawić musiałbym zrezygnować z mocnego biegania, już wiem, że tych dwóch spraw ze sobą nie pogodzę bo to by było za dużo treningu i za duże obciążenia bym to dał radę wytrzymać tak fizycznie jak i psychicznie. Tymczasem z treningu łatwego dla głowy zrobiłem w tym sezonie bardzo dobre wyniki co także jest fajne i nie piszą się we łbie hasła w stylu: tyle wyrzeczeń i udręki nie warte jest tego. Nie piszą sią bo wyrzeczeń było mało a udręki prawie wcale. Może to fajna droga i warto też tego się nauczyć bo ścieżka sprzed roku choć kusząca wiodła na manowce.

To teraz biorę się za maratona, tak w ramach regeneracji jesiennej ale to już bezie zupełnie inna opowieść.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Trening triatlonowy jako narzędzie w treningu biegowym

Miałem napisać podsumowanie sezonu tri ale ono w zasadzie zawarte jest w relacji ze startu w 1/2IM i nie ma co się powtarzać. Mając za sobą trzy sezony startów w triatlonie pozostałem nadal biegaczem bawiącym się latem w triatlon, takim triatlonistą z przypadku i będącym wciąż intruzem czy kimś odmiennym. Tak już ze mną jest, że wszystko co robię w życiu jest jakby na kontrze, inaczej, po swojemu. Ale to nie jest żadna opozycja, protest, poza czy kreacja na inność, po prostu staram się dobierać drogę do swoich celów i ta droga zwykle jest inna niż mainstream. Tak mam w pracy i tak mam w bieganiu wiec triatlon jest tego potwierdzeniem. Wybór pozycji odszczepieńca, odmieńca czy często outsidera? Coś w tym jest
Do triatlonu jak do biegania trafiłem trochę przez przypadek. Bieganie w pewnym momencie wypełniło pewną pustkę w moim życiu, pewną wolną przestrzeń i podobnie było z triatlonem. Trzy lata temu pojawiła się kontuzja i musiałem mocno ograniczyć biegania. Nawet myślałem, że będę musiał całkiem zrezygnować z tej aktywności. Wtedy byłem na poziomie 1.22 HM i 2.55 M. Biegałem mało i za namową znajomych zapisałem się na jakiś śmieszny start w tri. Pływać umiałem dobrze wydawało mi się wiec tylko kupiłem rower by miejsce po bieganiu nie zostało puste. Pierwszy sezon trudno nazwać treningowym bo uczyłem się podstaw niemniej wyniki były przyzwoite, nawet podium w kategorii w dużych zawodach się trafiło. Biegałem przy tym mało ale to w połączeniu z treningiem triatlonowym pozwoliło mi utrzymać poziom biegowy i nawet zrobiłem nowe życiówki (HM 1.21.30, HM 2.53) choć problem z kontuzją nie mijał. Wyszło jednak na to, że te rzeczy nieźle się uzupełniają, rower poprawia siłę w bieganiu, pływanie sprawność ogólną a przede wszystkim wydolność tlenowa idzie w górę i ciągnie też lekko pozostałe poziomy. Domknięcie tego rozsądnym treningiem biegowym specyficznym nawet niespecjalnie objętościowym dało niespodziewanie bardzo dobre efekty.
Postanowiłem zostać triatlonistą, zimą biegałem mało a robiłem dużo basenu i trochę roweru. Wiosną sytuacja z moją kontuzją nieco się poprawiła i zrobiłem sobie na tej podstawie triatlonowej mini cykl 6 tygodni biegania, podniosłem objętość do 60-70km/tydzień, dałem mocniejsze jednostki i z tego pobiegłem 1.20.30 HM oraz złamałem 37 min na dychę. Potem do września znowu mało biegania ale bardzo dużo roweru i sporo pływania. To był solidny cykl treningu do triatlonu okraszony mocnymi jednostkami rowerowo biegowymi, które były moim jedynym mocnym treningiem biegowym przez kilka miesięcy a objętości biegowe to było 30-40 km/tydzień czyli mało. Starty w triatlonie poszły świetnie choć ja osobiście nie byłem zadowolony z postępów w pływaniu i rowerze bo miałem wrażenie, że włożone nakłady nie dają zwrotu. Do mety zawodów zacząłem docierać w szeroko pojętej czołówce, łapać sie regularnie na podium w kategorii ale... ale zawdzięczałem to głównie coraz lepszemu bieganiu w triatlonie gdzie często miałem wyniki z biegania w najlepszej trójce i przegrywałem w tej konkurencji tylko z młodziakami z elity. Jesienią znowu podniesienie ilości biegania, dwa miesiące spokojnego treningu ściśle biegowego opartego jednak na słabej bazie kilometrowej bo do września przebieg miałem mało imponujący. I znowu postęp biegowy, złamane 1.20 w HM i nabiegane 2.49 w maratonie. Wnioski miałem takie, że ten trening tri pcha mnie bardziej do przodu w bieganiu gdzie wciąż robię największy postęp.
Ten sezon to słaba zima, niespecjalna biegowo wiosna i potraktowanie treningu do triatlonu jako narzędzia w treningu biegowym. Cel to nadrobić słabą zimę, poprawić wydolność, ekonomiczność i wytrzymałość i zaliczyć niezgorsze starty w tri ze złamaniem 1.30 w HM w zawodach 1/2 IM co mi się udało ze sporym zapasem. I znowu mam wrażenie, ze poprawiłem sie w bieganiu najbardziej co potwierdzają wyniki zawodów. Na pewno lepiej pływam ale tu postęp jest nie w wynikach czuy czasach ale w tym, ze dużo mniej zmęczony wychodzę z wody. W rowerze podobnie, czasy i prędkości bez zmian, zero progresu ale mniej zmęczony schodzę z roweru. Oba te progresy przekładają się na lepsze bieganie w zawodach bo postępu biegowego aż takiego w tym roku nie mam by aż tak poprawić wyniki biegowe. Ale w treningach jest postęp, tempo maratońskie rok temu biegałem po 4.00-4.02, teraz to biegam 3.56-3,59, interwały zamykałem tempem 3.28 a teraz zamykam w 3.26. To niewiele ale zawsze coś. Margines postępu mniejszy niż wcześniej i to nie daje żadnej pewności czy wie4lkiego zapasu w jesiennych startach wiec walka o nawet małe życiówki zapowiada się ciekawie. Ale o tym będę pisał już we wpisach o treningu maratońskim.
A co z kontuzją. Wiosną po dwóch i pół roku zmagań zapomniałem o niej i dzięki temu mogłem podnieść objętości biegowe w tym sezonie. Do sierpnia mam przebiegane ok 15% więcej kilometrów niż rok temu ale to nadal nie jest imponująca liczba. Mam jednak świadomość, że muszę być bardzo ostrożny bo mocno rozbudowane kości piętowe nie zmniejszyły się i nawet drobne przegięcie może zrobić ze mnie triatlonistę a nie biegacza bawiącego się w triatlon. Dużą wadą takiej przemiany w moim wykonaniu jest jednak tego, że to boli i nie chodzi mi o kwestie sentymentalne tylko zwykły fizyczny ból związany z bieganiem.
Jak zwykle opisuje pewne zjawiska i procesy poprzez filtr swojej osoby traktując to jako przykład, który może dawać pewne wskazówki i podpowiedzi czy też pokazywać sensowne wnioski. To oczywiście żadna statystyka czy reguła bo takowej napisać się nie da. To wszystko ma cholernie dużo zmiennych, jest skomplikowane i diabełki tkwią w szczegółach. Niemniej mi osobiście 3 lata temu przydałby się tego typu tekst bo wiele rzeczy musiałem ucierać i do wielu rzeczy dochodzić bijąc się z myślami. A przecież to jest tylko uogólnienie i wycinek wycinka.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Back to school

Idzie jesień, zaczyna się szkoła, wykopki, Liga Mistrzów i takie tam różne związane ze spadaniem liści i słabszą nieco pogodą. Kończę więc tu przynudzać o sposobie ciągnięcia ręki w kraulu, za przeproszeniem o pedałowaniu czy o wpływie obcisłych gatek na wychłodzenie trzeciorzędowych cech płciowych. Koniec z tym. Wracam do mamusi, do źródeł, do szkółki czyli czas tylko na trening biegowy. Więc zaczynam moją jesienną edycją "Ligi Miszczów" a grać będę tym razem na Estadio do Dragao w barwach FC Porto. Być jak Józef Młynarczyk, ba, być jak Rabah Madjer i dać ze śródstopia a nawet może i z pięty byle tak skutecznie, że aż mleko w bawarce się będzie ścinać:
https://www.youtube.com/watch?v=nk6ZtOEmP4w

No, cóż, finał rozgrywki 5.11 nieopodal Stadionu Smoków, no może nie całkiem bo start i meta maratonu w Porto jest nad Atlantykiem a sam bieg na szczęście koło stadionu nie wiedzie. Ale mniejsza o szczegóły lokalizacyjne, przejdźmy do konkretów bo po drodze jeszcze 15.10 Półmaraton Królewski ale tu już daruję sobie skojarzenia piłkarskie bo nie chciałbym na treningu maczeta dostać co w Krakowie i okolicach jest swego rodzaju folklorem i nową świecką, patriotyczną tradycją.

Maraton- Tydzień 1 czyli kiedy dym opada

Po takich startach jak maraton, 1/2 IM czy jakieś górskie akcje biegowe to miewam przez kilka dni szum w mięśniach, jestem jakby zadymiony, zawiany, zakręcony. Biega mi się ciężko i bardzo ciężko, wolno i bardzo wolno, nieprzyjemnie ale może nie bardzo nieprzyjemnie. generalnie letka miazga jest. Z dnia na dzień to jednak ustępuje, mija i jakby z tego dociśnięcia tworzę się na nowo. Dlatego taki tydzień po traktuje spokojnie, nie nachalnie i staram się cierpliwie czekać aż mięsień odzyska świeżość, by wewnętrzny dym postartowy opadł. Dlatego ten pierwszy tydzień w drodze do Porto a zarazem tydzień po starcie w triatlonie był regeneracyjny, biegałem bardzo wolno a później już tylko wolno i nie biegało mi się dobrze. Na sobotę miałem w planie tylko mini longa w tempie jak noga będzie podawała. Jak będzie dobrze to ma to być taki bieg śmieciowy czyli szybciej niż wolno a wolniej niż szybko. U mnie to tempo koło 4.25. Nie byłem pewny jak będzie ii miałem plan b by jak będzie słabo to pobiec to po prostu wolno (albo i bardzo wolno). Niespodzianie jednak dym opadł chyba zupełnie bo ni z gruszki czy pietruszki nagle i niespodzianie od początku wolne tempo wchodziło mi poniżej 4.25. Pierwsze dwadzieścia kilometrów poszło łatwo jak na grzybach, cztery kolejne to już czułem , że nogi się zaczynają deko lasować ale jeszcze to jakoś weszło, dwa schłodzenia i zaliczone, pierwszy tydzień 94km wiec całkiem spoko bo i pół akcent wszedł niedrogo chyba.

Nie wiem za bardzo jak te moje zabiegi portugalskie będę tu opisywał, zapewne nie w języku Paulo Coelho i Cristiano Ronaldo bo nie władam tym językiem niestety. Ale nie rzecz w języku samym tylko jak i o czym tu pisać by to było strawne i przydatne. Na dziś poruszam się w strefie tzw biegania dla koneserów czyli dużo za słabo by to kogokolwiek podniecało a z drugiej strony w strefie gdzie niewielu dociera więc mało kogo tego typu bieganie "zainteresowuje" technicznie i szkoleniowo.
A do tego ameryki odkrywać nie zamierzam, żadnych spektakularnych jednostek w planie nie mam, objętości normalne i żadnego epatowania ilością długich wybiegań czy kaźniami w treningach łączonych gdzie objętość zderza się z jakością.
Zapewne znów skopiuję swój plan z poprzednich dwóch, trzech startów wiec dlaczego by tak nie kopiować tamtych wpisów i zmieniać tylko liczby? Jest pomysł. Ale na razie mam zadanie domowe czyli w czasie BS-ów wymyślić jak to opisywać by sens miało. Z drugiej strony nie wiem czy sens tu jakiś jest niezbędny bo tak w zasadzie kto to czyta i kogo to......
Niemniej musi być jakoś przemyślane by siary nie było bo wiadomo, co w necie to nie do cofnięcia.

Jeszcze krótka legenda co do planowanego treningu, te hasła i cyfry umożliwią lepsze zrozumienie mojej pisaniny gdyby ktoś chciał się przez nią przedzierać przez te dwa miesiące

Plan: 3 życiówki
- we wrześniu pobiegać ponad 400km objętości,
- 1.19.59 do poprawy w HM, cokolwiek poprawię będę szczęśliwy
- 2.49.21 do poprawy w M - marzy się pobiec tempem średnim poniżej 4 min/km czyli niżej 2.48.40 ale zrobic to pewnie czyli gdzieś z minutę, półtorej pobić życiówkę

Tempa treningowe: P czyli progowe - 3.43 - w odcinkach 5-20 min na powtórzeniach (1,6-5km)
tempo HM - 3.47 (2x5km)
tempo M - 3,57 - 12-16km

Objętości: tak po 90-100km tygodniowo, 6 dni biegowych, czasem po dwa treningi dziennie. Może zacznę przekraczać 100km na tydzień jak przypadkiem wejdzie bo do tej pory zamykałem się niżej setki.

Długie wybiegania: raz na dwa tygodnie, dwa razy po 29km w tym ten drugi jako drugi trening więc razem 40km wejdzie)- oba wolno i leniwie jak noga podaje. I na dwa tygodnie przed startem 24km śmieciowo jak wyżej.

Problemy: nieco boli lewy achilles. Po starcie w tri jakby zespół kłopotów (achilles, przyczepy, ostroga, pięta Haglunda) znów ujawnił swoją bolszewicką czujność. To może mnie nieco udupić więc ja muszę tu uważać i zbytnio się nie wychylać. Każdy ma swoje ograniczenia.

Starczy na dziś, na koniec fotka z końcówki biegu w triatlonie by to śliczną klamra złączyć
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Maraton - tydzień 2 - waga czyni wolnym, a może szybkim?

Tydzień drugi zamykam objętością 97 km czyli mniej więcej planowo. Już wiem, ze wejście z 60 na 90/tydzień od razu spowodowało problemy z lewym achillesem. Czyli jest jak było, oby jakoś to przetrwać i dobiegać. Ból to nic przyjemnego, najgorsze, ze czuję też lekko przy bieganiu co jest pewną nowością. W latach poprzednich bolało głownie na początku biegu i po treningach. Teraz jest nieco inaczej. Obserwuje to i wiem, że stąpam po kruchym lodzie. Czwarty maraton w tych klimatach czyli znowu muszę uważać bo jadę na granicy kontuzji. To wrześniowe ponad 400 to pewne ryzyko. Ale jak głosi stare przysłowie taternickie - jest ryzyko jest zabawa, albo piargi albo sława.

Dwa akcenty:
Środa - 6x1,6km P na przerwach 400m. Weszło spokojnie średnio po 3,43 - aż byłem zdumiony. Obiecujący trening
Sobota - 12km TM - weszło po 3,58 ale bardzo ciężko, też byłem zdumiony tylko odwrotnie. Męka była okrutna ale tak też czasem bywa, nikt nie obiecywał spacerków po pięknym zagajniku i radosnego witania się z gąską.
Mam nadzieję, że w kwestii tych TMów wrócę na właściwą ścieżkę bo tak bieganie jak dziś to mentalne samobójstwo.

Chciałem poruszyć kilka kwestii kluczowych w przygotowaniu do maratonu i nie tylko. Wrzucam sobie taki temat do przemyśleń i dumam o tym w czasie BSów, staram się te rzeczy poukładać i później spróbuję coś z tych przemyśleń opisać. To takie odświeżenie tematów, poukładanie ich i zarazem szukanie motywacji częściowej w danej tematyce.

WAGA

"Sportowiec o krok od życiowej formy jest również o krok od optymalnej wagi zawodniczej" M Fitzgeralald

Gdy sześć lat temu zacząłem biegać (biały mężczyzna 42 lata) ważyłem 92 kg. Po dwóch latach treningu pobiegłem maraton w 2.58 i ważyłem 72 kg. Zbiegałem więc całkiem sporo bo 20kg. Tak jak piszę, zbiegałem to bo żadnej diety redukcyjnej, odchudzania czy innych rzeczy. Po prostu biegałem i zmieniałem skład ciała głównie przez spalanie tkanki tłuszczowej. Klasyczna sprawa, funkcja tworzy formę, buduje optymalne ciało by tą funkcjonalność dobrze obsługiwać. Doszedłem wiec do wniosku, ze te 72 kg to niewiele (wzrost 182) i wydaje się, ze to moja optymalna waga startowa. Teza niesprawdzona i oparta na dalszych postępach biegowych oraz niestety też na lenistwie i tolerowaniu różnych grzechów ludzkich o czym napisze niżej. Przez kolejne 4 lata biegałem dochodząc z pewnym trudem do wagi startowej 72 kg a czasami niestety do niej nie dochodziłem. Ale przecież 1kg więcej tragedii nie czyni skoro wynik zawsze był zrobiony. Czyli przez 4 lata waga praktycznie stała. No waga tak ale nieco w tym czasie przebudowałem skład ciała. Jako osobnik postury mikrej i niemłody dobudowałem troszkę tkanki mięśniowej i spaliłem też deko tłuszczowej. Oczywiście ten przybór mięśni nie jest liczony w kilogramach bo aż tak tytanicznej pracy w tym kierunku nie czyniłem. Wiosną zeszłego roku niespodzianie udało mi się zrobić wagę startową 71kg z czego złamałem niespodziewanie dla siebie 37 minut na 10km. To wbiło pewien klin w tezie o optymalnej wadze 72kg. Niestety nie udało mi się tego utrzymać i wróciłem w stare rejony wagowe. Dopiero tego lata także całkiem niespodziewanie waga znów pokazała 71 kg. To nie był okres startowy, niespecjalnie dietetyczny wiec zapewne funkcja (dużo treningu) pociągnęła formę (lżejsza dupę łatwiej przemieszczać). Postanowiłem spróbować powalczyć nieco o utrzymanie takiej wagi na dłużej czyli do maratonu. Biega mi się teraz raczej dobrze więc jest pewien dowód, że to pomaga a udany start w triatlonie pokazuje, ze nie ma to złego wpływu na wytrzymałość czy siłę. Biegam teraz sporo wiec nie ma chyba problemu by tą wagę utrzymać. No niestety tak nie jest i trzeba się pilnować i dbać o taki stan rzeczy.
Dlatego muszę myśleć o kilku moich stałych błędach, słabostkach i cienkościach. Pierwsza to tendencja do zjadania zbyt dużych posiłków. Moje drugie imię to dokładka, a jak nie dokładka to dojadanie po dzieciach (bobofrutarjanizm). Lubie tez sobie konkretnie nałożyć na talerz, do zupy dać dużo makarony i menisk wypukły. No nie zliczysz i nie wymienisz takich przegięć różnych. Drugi temat to dojadanie. No zjadłem już obiad i mimo chodem czymś tam co leży w okolicy dopchnę deczko zupełnie bezmyślnie. Rzecz do wyeliminowania i do uważania. Trzecia słabostka zwie się ciasto. No tu już nie wygram, z tego nie zrezygnuję całkiem, bata nie ma. Ale przecież można zjeść jeden kawałek a nie trzy (drugie jego imię Dokładka). Tu też uważać cholernie muszę. W robocie już nie daję się częstować ciastem przemysłowym z cukierni (zgroza i morderstwo) i mam na to sposób. W szufladzie biurka ukryłem gorzką czekoladę 80% i gdy odmawiam ciasta to kosteczkę tej czekolady walę, tam od cholery potasu jest więc dodatkowo świetna suplementacja. No i od początku sierpnia te 71 jakoś trzymam :hej:
Musiałem to spisać by to sobie wbić do łba, to ma pomóc mi pilnować tych kwestii, eliminować przynajmniej część błędów i wypatrzeń. Niby nic a jednak coś. Zachłanny nie jestem, 71 mnie zadowala, na drogę postu i ascezy żywieniowej wchodzić nie zamierzam i żadnych obliczeń kalorii, wag pokarmów i rozbierania ich składu na czynniki prowadzić nie będę. Nie jestem, też zwolennikiem tezy, że im niższa waga tym lepiej bo ta droga wielu już doprowadziła w dziwne miejsca a ja się tam nie wybieram. Sama redukcja pewnych przegięć musi wystarczyć bo i równowaga psychiczna też jest ważna. Ta waga to pierwszy kamyczek na dole tej budowli i to ma pomóc w realizacji planów. Coraz trudniej coś poprawić samym bieganiem, trzeba zaczynać wnikać mocniej w różne szczegóły. 71 - chyba zrobię sobie taki numer na koszulce biegowej.

O pływaniu było w komentarzach wiec jeden obrazek miast tysiąca słów. Tam gdzieś płynę sobie i nie jest łatwo :hahaha:
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Maraton - tydzień trzeci - objętość i równowaga

Już na dobre biegowo się rozkręciłem i od razu padła pierwsza życiówka tej jesieni. W tym tygodniu "nabiegałem" swoją rekordową tygodniową objętość - 114km. Nie ma co się przesadnie prężyć bo to żadna wielka liczba i wiele osób biega znacznie więcej tygodniowo niemniej jest to pewien mały sukcesik wart odnotowania. Znacznie mnie to przybliżyło do planowanej życiówki w objętości miesięcznej czyli coś ponad 400km. 15.09 czyli w połowie miałem już 230km wiec idzie dobrze. Teraz planuje nieco skromniejszy kilometrowo tydzień by złapać równowagę i później znów podbić.
W tym tygodniu biegałem trzy akcenty:
- poniedziałek - 4x2,4km P (3.43) /600m trucht
- środa - bieg długi 29km
- sobota - 13 km TM (3.57)
Wszystkie akcenty zrobione wg planu co cieszy, bardziej jednak cieszy, że każdy z nich wszedł powiedzmy "dosyć łatwo", Tempa progowe chciałbym zawsze z takim luzem zamykać i tak spokojnie kończy każdy odcinek jak w poniedziałek. Bieg długi tez ładnie wszedł, do końca utrzymałem spokojne tempo (4.43) i nawet nogi mi nie siadły mimo,a że to był drugi trening w środę (razem ponad 38km) a od poniedziałku miałem już na liczniku 76km to ukończenie tego treningu na pewnym luzie było bardzo miłe. Później dwa dni z bieganiem regeneracyjnym i w sobotę bardzo spokojne wybieganie tempa maratońskiego z tętnem zamykanym poniżej 150 i z nieco mocniejszą końcówką (4km po 3.55). Nie bez znaczenia przy treningach tempowych był idealny warunek, bardzo pomocny w tych wykonaniach.

Objętość

Cztery lata temu gdy łamałem trójkę biegałem na objętościach tygodniowych 70-95km (350/mies). To może nie było dużo ale jak na biegacza, ze stażem wtedy niespełna dwuletnim to było sporo (chyba za dużo). Najwięcej kilometrów realizowałem 3 lata temu do wyniku 2.55; wtedy to dwa razy przekroczyłem minimalnie 100km/tydzień i zrobiłem 396 km w miesiącu. Przez dwa ostatnie sezony biegałem nieco mniej, objętości robiłem o 10% niższe a największe tygodniówki podchodziły pod 100km. To wystarczało do znacznego poprawienia wyników i z tego można wyciągnąć wniosek, ze taki poziom obciążeń był dla mnie dobry i dobrze równoważył ilość i jakość bieganych treningów. Objętość w treningu maratońskim jest kluczowa niemniej daleki jestem od twierdzenia, że im więcej tym lepiej. Tak jak nie można biegać za mało tak też nie dobrze jest biegać za dużo. Każdy ma swój punkt przegięcia i miejsce, za którym już tylko się zamęcza. Oczywiście równowagę można szukać w inny sposób, np biegając więcej ale przy lżejszych akcentach. Tylko takie poskładanie klocków nie jest łatwe i ma charakter bardzo indywidualny. Dlatego właśnie szukam postępu poprzez niewielkie dodanie objętości i utrzymanie dotychczasowego obciążenia jednostkami jakościowymi. Czas pokaże na co to się przełoży.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Maraton - tydzień czwarty - spójność i konsekwencja

Trochę czasu brakuje na to pisanie i łapie opóźnienie, weny też nie wystarcza.

Spokojniejsza tygodniówka zamknięta objętością 93 km. Nieco dziwnie to weszło bo biegałem tylko 5 dni a treningów zrobiłem 8. Dlatego weszły tylko dwa przyzwoitej długości treningi (akcenty 15 i 19km), reszta to były same poranne rozruchy i biegi regeneracyjne po 8-11km czyli skromnie. Rozkroiłem tą objętość na drobniutkie plasterki. Czy to źle. Chyba nie. Ten tydzień będzie inny bo tylko dziś biegam na dwa razy wiec robiąc ponad 100km zrealizuje większość jednostek bardziej tłusto i tak jakby się mogło wydawać, że być powinno w drodze do maratonu a co zapewne jest pewnym mitem.
Dwa akcenty realizowane:
- poniedziałek - 3x3,2 km P (3,43)/ 800m trucht - weszło bardzo dobrze mimo gorszego warunku, udawało się nawet zamykać w tym tempie kilometrówki pod wiatr co było dla mnie doświadczeniem nowym, ciekawym i bardzo obiecującym. To był ostatni trening z tempem P, teraz zwalniam nieco i polatam przez dwa tygodnie piątki w tempie HM, niewiele wolniej bo po 3.47 niemniej powinno być ociupinkę łatwiej. Do tempa P może wrócę robiąc na końcówkach piątek delikatne BNP ale to zależy od dnia i warunków, niekoniecznie muszę. Wolałbym do niego wrócić na 2-3 ostatnich kilometrach półmaratonu. Oby mi dane było :spoczko:
-piątek - 14km TM - 3,57. - weszło nawet nieźle i do tego cholernie równo. Miałem to biec tempem startowym bez szarpania czyli trzymać się w widełkach 3.57-3.59 i tak to dokładnie szło. Dwa ostatnie kilometry już czysto na czucie bez kontroli po 3.55 ale to już wynik raczej euforii w temacie kończenia treningu i zaprzestaniu tej męki. Bo na intensywność weszło dobrze ale nogi jakoś niemrawo podawały, takie przymulone były. Dziwnie sie to biegło, jakbym pańszczyznę odwalał, jakiś przykry obowiązek do załatwienia, rzecz do odfajkowania. Na końcu czas 55.20, 14km to jedna-trzecia maratonu wiec pewien symbol, pewne przymiarka. Razy 3 daje równo 2.46 na 42gim czyli wynik 2.46.xx na mecie, niby super bo choć niby tak się nie przymierzamy to podświadomie to się liczy, kalkuluje, przystawia gdzieś do tematu. No niby byłoby super, biorę w ciemno, ba minutę wolniej też biorę w ciemno i z z radosnym podskakiwaniem; raczej bardziej tam się widzę w przypływach optymizmu - też by super było bo przecież taką 14tke biegam po idealnie płaskim i w bardzo dobrych warunkach a trasa tak płaska nie będzie a o warunkach na razie nic ne wiem. W sobotę poszedłem z tymi nogami na masaż. Maser stwierdził, że mam łydki masakrycznie pospinane. Kurde, jeszcze w sierpniu miałem totalnie luźne, zero spiny (wiem, bo byłem u fizjo). Z tego wniosek , że te 300km w 3 tygodnie jednak zrobiło na moich nogach wrażenie. Rzecz do przemyślenia dla twierdzących, ze sama objętość jest spoko, że ona nic nie robi i jest spoko. A jednak coś tam robi, coś tam spina mimo tego, że rozkroiłem ja na plasterki, mimo, że dużo biegałem w tempach żałośnie regeneracyjnych i poza akcentami mało poślad spinałem, szanowałem swe stare członki. A spięło i to było to dziwne czucie nóg na 14km TM. Zobaczymy dziś na HM.

Ten luźniejszy tydzień i rozpinka biegania na drobne poprawiły sytuacje z achilesem, boli mniej i jest lepiej. Ból zapewne od interakcji kość piętowa - ścięgno -but - te kilkanaście tysięcy lekkich uderzeń dziennie robi swoje i boli. Ale jak uderzam mniej przez dni kilka to jest lepiej. Teraz znowu pogorszę sprawę zapewne. Ale to ostatni tak duży tydzień, kończę temat masy, później już tylko rzeźba i cyzelowanie tego wrześniowego skumulowania. Do przebicia 400km/miesiąc już bardzo blisko.

Miałem coś napisać o spójności i konsekwencji na linii planowanie wyniku - trening- realizacja, zahaczyć to o motywację i kształtowanie jej tak by była spójna z treningiem i zarazem startem, by to nie były rzeczy brane z kosmosu, zachcianki i mity. Dużo o tym myślę ostatnio biegając. Bieganie daje sporo czasu na przemyślenia.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Maraton - tydzień piąty - ilość i jakość czyli co mówi statystyka.

Koniec tygodnia, koniec miesiąca i koniec robienia masy, objętości czy podbijania statystyki. Plan zrealizowany bez większych kłopotów i można zatrąbić w trąbki czy fanfary bo zapowiadana życiówka pękła
trata ta ta - wrzesień 454 km - fajnie, weszło nawet deczko więcej niż planowałem, weszło praktycznie bez problemów i po prostu nabiegało się w wolnych chwilach.
Sporo nawet i tu taki wniosek mi się nasunął. Zawsze gdy przeglądałem rózne blogi i dzienniczki treningowe to jak ktoś wrzucał takie spore liczby typu 400-500 km/m-c to sobie myślałem, kurde, ale on z tego zrobi postęp i wynik pobiegnie. A później niestety weryfikacja miewała niewiele wspólnego z tą moją myślą. No po prostu różnie bywało i często niespecjalnie kolorowo. Ta ilość nie przechodzi z automatu w jakość, nie daje żadnej gwarancji. To po prostu tylko cegła w murze, ważna bo duża i na spodzie muru ale tylko część tematu. Dlatego fajnie, ze się pobiegło, że trudno nie było i tyle w temacie - jadymy dalej.

Ten tydzień to był drugi i ostatni planowany z objętością ponad 100km i trzema akcentami. Łatwo nie było i te 110 km miały swoje trudniejsze momenty po drodze.

Akcent 1 - poniedziałek - 2x 5km HM (3.47) - obie piątki weszły bardzo fajnie nawet mimo sporego wiatru po drodze i nawet pod wiatr udało się to tempo zamykać. Odczucia w trakcie biegu i bezpośrednio po odcinakach dobre. Specja;lnie chciałem to pobiegać przy wietrze by sprawdzić się w warunkach trudniejszych.

Akcent 2 - środa - bieg długi 29,5km. W ciągu dnia złapała mnie jakaś kolka w plecach, pomyślałem, ze jakoś to spróbuję rozruszać. Wpadłem na pomysł by pobiec wzdłuż Wisły pod wiatr do połowy i później mieć lżej. Wiało niestety dosyć uciążliwie, plecy miast się rozruszać bolały coraz bardziej i już na powrocie z wiatrem czułem się jakbym się z czołgiem zderzył. Jednak jak coś boli to zupełnie się odechciewa i pod koniec biegłem zupełnie wbrew sobie, nieprzyjemny trening i do zapomnienia

Akcent 3 - sobota - 15km TM - dwa dni lżejsze by te plecy odpuściły, okłady, masaż i w sobotę byłem jak nowy. 15km po 3,57 weszło nawet nieźle na średnim tętnie 145. Pilnowałem intensywności i tętno przez cały tren nie przekroczyło nawet 150 więc pilnowałem chyba dobrze. tempo wchodziło też bez żadnego problemu, nogi dobre ale biegło się jakoś dziwnie. Ogarnęło mnie takie zmęczenie i znużenie ogólne, jakby nie biegowe i na koniec miałem całkiem dosyć. Problem chyba bardzie z mentalem i takim zmęczeniem ogólnym treningami, z tym byciem w okresie największych obciążeń. Ale sam tren na plus na pewno, znowu nawet pod wiatr dawałem radę i tętno nawet nie skakało.

Wrzesień - statystyka:

Objętość 454km
Akcenty tempowe 8 jednostek : progowe 39km - maratońskie - 54 km
Biegi długie 3 jednostki: 85km
Pozostałe to wolno i bardzo wolno: 276 km

Dawno nic nie pisałem o bieganiu mojej żony. Cóż, wiele dobrego na dziś napisać trudno. Latem po dłuższym pływaniu na basenie rozbolało ją kolano. W sierpniu zaczęła trenować do maratonu i szło nawet dobrze i 3.15 wydawało się bardzo być w zasięgu. Ale z kolanem nie było w porządku. Fizjo, lekarz, USG itp itd i wyszło, ze ma pękniętą łękotkę.Udało się na szybko termin znaleźć, artroskopia kolana, usunięcie fragmentu łękotki początkiem września, szpital, kule przez dni kilka, szybka i intensywna rehabilitacja ii końcem września można zacząć powoli biegać. Nawet nie tak powoli bo to nic takiego niby i nawet w ramach rehabilitacji wieloskoki jej kazali robić. Niemniej teraz trzeba powoli się odbudować bo wypracowana dyspozycja uleciała a i noga nie do końca jeszcze w porządku. Powolutku wiec z tym.

Trzeba coś już z tym Porto powoli zarzucać. taka fotka z miejsca zwanego Ribeira. Tu będziemy przebiegać bo trasa przez 10km prowadzi dzielnicami nad oceanem a później biegnie się wzdłuż rzeki Duero do centrum, tu przebiega na drugą stronę rzeki widocznym na zdjęciu mostem (dolną przeprawą na szczęście) i dalej prowadzi kilka km wzdłuż rzeki w kierunku oceanu, nawrót i do mostu, przeprawa nim z powrotem i jeszcze dalej wzdłuż rzeki wąwozem (ze 2km) do nawrotu i poźniej powrót wzdłuż rzeki do Oceanu i tam kawałek wzdłuż plaż do mety. Generalnie piękna trasa
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Maraton - tydzień szósty - spokój

Spokojniejszy tydzień ale i tak wyszło równo 100km, trochę przypadkiem ale jednak. Klasyczne dwa akcenty weszły naprawdę bardzo dobrze i z obu byłem bardzo zadowolony

Poniedziałek: 2x5km HM z tym detalem, ze pomiędzy piątkami było 9km biegu wolnego po ok 4.40 i cały tren wyszedł 23,5km. Piątki weszły bardzo fajnie, po 18.45 każda. Jedyny detal, ze moja wyobraźnie nie sięga aż tak daleko by sobie wmówić, ze tak mogę biec 21 km. Doświadczenie zaś nakazuje spokój bo tak jest zawsze a jednak jakoś się udawało.W stosunku do podobnego treningu rok temu postąp jest niewielki i przewaga dyspozycji na takiej intensywności minimalna wiec zapowiada się kolejny bieg na styku, na wypracowanie minimalnej przewagi.

Piątek: 16km TM - tempo 3.56. Zimno i wietrznie a do tego na 2gim km zaczęło lać. Biegło mi się świetnie ale bardzo zmarzłem, do tego stopnia, ze miałem problem z wciskaniem lapów zgrabiałą ręką (biegłem na zwymiarowanej pętli. W czasie największego opadu i na końcówce nie kontrolowałem tempa i biegłem na wyczucie co wychodziło nieco szybciej ale zupełnie tego nie odczuwałem bo intensywność była dosyć łatwa i jedynym drobnym problemem było odczucie, ze nogami muszę bardzo żwawo przebierać (mokro, nieco ślisko bo na ścieżce obfitość liści i patyków po Ksawerym). Na końcu byłem bardzo mało zmęczony i pomyślałem wręcz, ze gdybym w takim stanie był na 16km maratonu w takim czasie to brałbym to w ciemno :spoczko: Nie wiem, czy dyspozycja nieco skoczyła czy też ciężkie warunki wyzwoliły więcej adrenaliny i zablokowały głowę. Było mi jednak tak zimno, że przez pewien czas myślałem, by schronić się w parkowym toi toju. Ale jakoś przetrwałem choć zmarzłem okrutnie. Wyszło mi 16km równo w 1.03, na 15tym byłem o minutę szybciej niż gdy kiedyś biegałem życiówkę w HMie - 1.23.30 :hahaha: Tempo wyszło podobnie jak na pozostałych treningach ale u mnie dzień konia polegał na tym, że ono weszło dziecinnie łatwo. Nie siliłem się by pobiec szybciej - nigdy tak nie robię. Po prostu zaspokaja mnie bardziej łatwość łamania pewnych granic czy zaliczania założonych temp. To fajne uczucie jest. Z czasem to powalczę na zawodach.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Maraton - tydzień siódmy - taktyka


Trening w tym tygodniu zamknięty wczoraj. Weszło 58 km i dojdzie w niedziele start w połówce oraz rozgrzewka, razem da to trochę ponad 80km. Chyba wystarczy. W poniedziałek pobiegałem tylko taki "półakcent" 4x1,2km P na przerwach 2 minuty. Weszło to całkiem gracko a tempo progowe weszło bardziej dopasowane do progu trudności tego treningu niż do tempa progowego. No cóż, 3.39 to fajne progowe, które chciałbym mieć ale na razie ni mom. Czyli takie radosne rumakowanie na treningu, które nie powinno się u mnie wydarzyć. A wydarzyło się. Życia jednak wplata różne śmiszne scenariusze i bywa złośliwe. Wieczorkiem po tym trenie rozbolała mnie dosyć mocno pachwina. Normalnie szlag mnie trafił bo udało mi się dojechać w niezłej formie do okresu startowego, przerobić ciężki trening, uspokoić kwestię bolącego achilesa i na koniec, w dziecinny sposób (który, wielokrotnie krytykowałem) sam sobie strzelić gola. Dwa dni pobolało (naprawdę mocno i uciążliwie) i jakoś przeszło niespodziewanie jak i niespodziewanie się pojawiło. Ostrzeżenie? Może. Przed maratonem nie będę powtarzać takiego fikania. Luz blues i twarda linia tematyczna. Żadne fikania.

W bieganiu dwie rzeczy mnie fascynują najbardziej. Pierwsza to kwestia mentalna i sposoby na bieganie swoich maksów i submaksów, na znajdowanie dodatkowych rezerw w głowie, budowanie modeli mentalnych tak treningowych jak i startowych. Druga to taktyka. Wszystkie swoje starty staram się biegać zgodnie z planem, w żelazny sposób z dokładnością zegarmistrzowską trzymając się planu taktycznego. To chyba moja obsesja albo może i przesadna wiara w to, ze tylko w ten sposób mogę wyciągnąć maksa. Dlatego też mam pewien plan na niedziele i jest on bardzo prosty i jasny. Muszę wszystkie piątki zamknąć delikatnie niżej 19 minut, może niekoniecznie pierwszą ale dwie dyszki muszą wejść niżej 38 minut każda. Do tego to musi wchodzić na kontroli, na pewnym odczuwalnym progu, to ma być wrażenie, ze kontroluje ten bieg. Niestety maraton za 3 tygodnie wymusza pewien sposób rozegrania tego biegu i tego się muszę trzymać. Maraton jest dla mnie ważniejszy. Z drugiej strony porażka w tej połówce postawi mnie w bardzo trudnej pozycji w kwestii maratonu. Stracę zapewne pewną niezbędna pewność siebie, którą od początku roku powoli budowałem. W tej połówce wiec niewiele mam do wygrania a dużo do przegrania, bieg na wąskiej granicy i trudna walka o sekundową życiówkę. Trochę niepotrzebny chyba ten start ale cóż, trzeba też czasem podejmować ryzyko. Nie można grać tylko łatwe piłki.

Czuję, ze jestem dobrze przygotowany, nic sobie nie mogę w tej kwestii zarzucić a jedyna nowość dla mnie w tym sezonie, to poruszanie się już chyba w okolicach swoich maksymalnych możliwości. Teraz każda poprawa wyniku jest już bardzo trudna i niespecjalnie imponująca. Trzeba się przyzwyczaić do tego, że każda życiówka musi się teraz rozgrywać do ostatniego metra.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Półmaraton Królewski - 1.23.11

Nic nie zapowiadało takiej klęski, w najgorszych snach nie było to grane czy nawet tego pobliża. Na treningach przed startem biegałem najlepiej w życiu, nieco szybciej, nieco luźniej i nieco lżej, wszystko wydawało się, ze idzie jak po sznurku a do tego przypilnowane różne drobiazgi. Choć wiedziałem, że pobieganie 1.19 łatwe nie będzie i może się nie udać to nie przypuszczałem, że ten bieg będzie miał historię, którą można zawrzeć w kilku słowach, np niezła piątka + godzina upokorzenia. Nie ma co zwalać na warunki i inne sprawy, może idealnie nie było i można by coś tu szukać gdyby była walka i brakło ciut. Trzeba to wziąć jednak na klatę i szukać winy jak i słabości w sobie i swoim treningu. To wymaga głębszego przemyślenia i refleksji.
Warunek od rana wydawało się, ze będzie idealny ale i w sobotę tak tez było. W sobotę mocno się rozwiało w godzinach biegu i to powtórzyło się dziś. Jeszcze na rozgrzewce było pochmurno i w miarę spokojnie. Ale tuż przed startem wyszło słońce i zaczęło upierdliwie wiać. Start spokojny i równy. Pierwszą piątkę pobiegłem w 18.50 i wydawało się, ze idzie bardzo dobrze. Trochę ciężko było pod wiatr ale jakoś szło. Niestety trasa była tak skonfigurowana, że od 3 do 12tego kilometra było w zasadzie wciąż pod wiatr. Przyjąłem taktykę by walczyć z tym tylko spokojnie tracić na wyczucie i później próbować to odrabiać. Ale już od szóstego kilometra biegło mi się ciężko i tempo spadło poniżej 3.50. Od dziewiątego już nie byłem w stanie nawet tego utrzymać a międzyczas na 10km 38.30 zupełnie mnie załamał. Przeszedłem w tryb treningowy czyli tempo maratońskie z nadzieją, ze "z wiatrem" będzie to fajnie szło. Ale nie szło. Biegłem co prawda kilka kmów tym tempem ale było dosyć ciężko ale nie szło nawet o nogi bo te były ok, intensywność też było niska. Ja po prostu nie miałem siły, byłem dziwnie słaby, apatyczny i anemiczny. Ostatnie 4 kilometry to już zupełny upadek, najpierw ledwo co biegłem po 4.00 a ostatnie 2 km to już nawet sporo poniżej. Niby nie było o co walczyć ale to nie wszystko, bo ja po prostu jeszcze bardziej osłabłem. Po biegu byłem zmęczony bardziej niż po zawodach typu 1/2 IM i znowu nie chodziło o moment za metą bo ja po prostu od razu poszedłem do szatni, nie o nogi bo te też niespecjalnie były skatowane. Znowu takie dziwne zmęczenie ogólne, senność, brak sił (witalnych?).
Porażka, słabszy dzień, nieudany bieg? Trochę to wszystko mi si nie mieści w tych pojęciach. Za wcześnie może jeszcze na dogłębne wnioski ale mam wrażenie, że mój organizm zareagował dokładnie odwrotnie niż to bywało. Po prostu miast podbić dyspozycje w momencie odpuszczenie obciążenia treningowego zrobił coś odwrotnego co by mogło świadczyć o pewnym przemęczeniu. To dosyć prawdopodobne zważywszy na długość trwania tego sezonu i różne obciążenia. Może za dużo wrzuciłem na warsztat w tym treningu i forma przyszła za wcześnie a teraz to już tylko zmęczenie i równia pochyła. Może jednak trzeba było pozostać na mniejszych objętościach i szukanie w tym rejonie klucza do sukcesu okazało się ślepą uliczką?
Jakby na to nie patrzyć stawia mnie to w bardzo trudnej sytuacji przed maratonem i zupełnie rozmył się tu układ odniesienia. Wszystkie klocki w układance fajnie pasowały ale nagle to wszystko się rozsypało. Nic już nie wytrenuję, trzeba szukać spokoju i odpoczynku. Gdy tak biegłem końcówkę i nawet już mi tempo 4.00 nie wchodziło to ogarneło mnie lekkie przerażenie, coś na kształt maratońskiej ściany. Na 16km miałem dziś czas tylko po 30 sek lepszy niż na ostatnim treningu TM tylko dziś już byłem wykończony a tydzień temu nawet nie zmęczony. Zadziwiające?
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
ODPOWIEDZ