szymon - 37:xx na 10k na pełnym luzie
: 22 mar 2012, 17:42
Czołem!
Kiedyś, dawno temu, miałem już swój blog treningowy, ale od tej pory w moim bieganiu zmieniło się chyba wszystko, więc zakładam nowy. A co!
Mam 28 lat,
187 cm
78 kg (tu spore wahnięcia)
A to moja historia. Trochę wyszła przydługa, więc w razie czego proponuję przejść od razu do pointy
Jakoś w grudniu 2009 roku zacząłem biegać, a w grudniu 2010 przestałem. Historia bardziej niż oklepana: na początku pierwszy, z trudem, zipaniem i charczeniem przebiegnięty kilometr, potem kolejne. Coraz więcej kilometrów, coraz większe prędkości. W maju 2010 pierwszy maraton, potem przetrenowane lato i maraton we wrześniu. Plan wykonany prawie co do joty, nieraz wstawanie o 5 rano, żeby tylko nie przepuścić treningu. Gdzieś po drodze zgubiłem kilogramy, przyodziałem oddychające ciuchy, wskoczyłem w buty z systemami... ech jak ja sunąłem przez pola... Po drugim maratonie roztrenowanie i spory optymizm przed kolejnym sezonem. Moją głowę zaprzątały rozterki, czy próbować łamać trójkę już na wiosnę, czy raczej jesienią.
A w grudniu kontuzja i konkluzja. Nie każdy jest stworzony, by klepać 80 kilometrów w tygodniu. I tyle.
Przestałem biegać, zacząłem delikatnie śmigać na rowerze. Gdzieś tam w tzw. międzyczasie pojawiły się próby powrotu, ale nieudane. Robiłem sporo ćwiczeń, byłem u lekarzy. Tylko, że popełniałem podstawowy błąd - próbowałem wrócić do mojego starego biegania.
Jesienią 2011 roku wystartowałem na 15 km bez przygotowania biegowego. No dobra wyszedłem 4 razy żeby pobiegać. Bazy trochę zostało sprzed roku, trochę dawał rower (jeżdżę na nim do pracy). Starczyło, żeby utrzymać tempo ~4:30/km. Jak dla mnie bomba.
Na początku 2012 roku, jakoś tak założyłem stare buty i poszedłem potruchtać. W lutym urżnąłem w nich piętę. Potem przywiozłem sobie decathlonowe szybkobiegi i nieudolnie podążyłem za yacoolowym vademecum. Zacząłem chodzić na basen. W niedziele rekreacyjna siatkówka. I tak od słowa do słowa przebiegałem ponad dwa miechy.
W połowie marca doznałem kolejnej kontuzji, tym razem kręgosłupa. Parę dni bez chodzenia, tydzień bez roweru, prawie dwa tygodnie bez biegania. Teraz powoli wracam i sonduję jak będzie. Mam nadzieję, że się wyłgam, zobaczymy.
POINTA
Mój plan jest prosty:
- biegać nie więcej niż 40-45 km w tygodniu (na razie mniej)
- bez długich wybiegań (na razie maks to ~9 km)
- startować najwyżej na dychę, ewentualnie na 15, a półmaraton to bardzo być może, bo akurat od tego roku będzie u mnie w mieście (choć wolałbym po staremu 15 KM)
- utrzymywać różnorodność: rower, basen, bieganie (przez całą zimę jeździłem wszędzie na rowerze, wychodziło średnio 15-20 km dziennie)
- żadnych ciężarów, siła tylko w terenie
- rozciąganie, stability core, kijek, ogólnie higiena mięśni
- nie tracić głowy przy kontuzjach
Cel:
- zejść na dychę poniżej 40 minut [edit:] zrobione, teraz 37:xx
wot tak!
Kiedyś, dawno temu, miałem już swój blog treningowy, ale od tej pory w moim bieganiu zmieniło się chyba wszystko, więc zakładam nowy. A co!
Mam 28 lat,
187 cm
78 kg (tu spore wahnięcia)
A to moja historia. Trochę wyszła przydługa, więc w razie czego proponuję przejść od razu do pointy
Jakoś w grudniu 2009 roku zacząłem biegać, a w grudniu 2010 przestałem. Historia bardziej niż oklepana: na początku pierwszy, z trudem, zipaniem i charczeniem przebiegnięty kilometr, potem kolejne. Coraz więcej kilometrów, coraz większe prędkości. W maju 2010 pierwszy maraton, potem przetrenowane lato i maraton we wrześniu. Plan wykonany prawie co do joty, nieraz wstawanie o 5 rano, żeby tylko nie przepuścić treningu. Gdzieś po drodze zgubiłem kilogramy, przyodziałem oddychające ciuchy, wskoczyłem w buty z systemami... ech jak ja sunąłem przez pola... Po drugim maratonie roztrenowanie i spory optymizm przed kolejnym sezonem. Moją głowę zaprzątały rozterki, czy próbować łamać trójkę już na wiosnę, czy raczej jesienią.
A w grudniu kontuzja i konkluzja. Nie każdy jest stworzony, by klepać 80 kilometrów w tygodniu. I tyle.
Przestałem biegać, zacząłem delikatnie śmigać na rowerze. Gdzieś tam w tzw. międzyczasie pojawiły się próby powrotu, ale nieudane. Robiłem sporo ćwiczeń, byłem u lekarzy. Tylko, że popełniałem podstawowy błąd - próbowałem wrócić do mojego starego biegania.
Jesienią 2011 roku wystartowałem na 15 km bez przygotowania biegowego. No dobra wyszedłem 4 razy żeby pobiegać. Bazy trochę zostało sprzed roku, trochę dawał rower (jeżdżę na nim do pracy). Starczyło, żeby utrzymać tempo ~4:30/km. Jak dla mnie bomba.
Na początku 2012 roku, jakoś tak założyłem stare buty i poszedłem potruchtać. W lutym urżnąłem w nich piętę. Potem przywiozłem sobie decathlonowe szybkobiegi i nieudolnie podążyłem za yacoolowym vademecum. Zacząłem chodzić na basen. W niedziele rekreacyjna siatkówka. I tak od słowa do słowa przebiegałem ponad dwa miechy.
W połowie marca doznałem kolejnej kontuzji, tym razem kręgosłupa. Parę dni bez chodzenia, tydzień bez roweru, prawie dwa tygodnie bez biegania. Teraz powoli wracam i sonduję jak będzie. Mam nadzieję, że się wyłgam, zobaczymy.
POINTA
Mój plan jest prosty:
- biegać nie więcej niż 40-45 km w tygodniu (na razie mniej)
- bez długich wybiegań (na razie maks to ~9 km)
- startować najwyżej na dychę, ewentualnie na 15, a półmaraton to bardzo być może, bo akurat od tego roku będzie u mnie w mieście (choć wolałbym po staremu 15 KM)
- utrzymywać różnorodność: rower, basen, bieganie (przez całą zimę jeździłem wszędzie na rowerze, wychodziło średnio 15-20 km dziennie)
- żadnych ciężarów, siła tylko w terenie
- rozciąganie, stability core, kijek, ogólnie higiena mięśni
- nie tracić głowy przy kontuzjach
Cel:
- zejść na dychę poniżej 40 minut [edit:] zrobione, teraz 37:xx
wot tak!