mortadela i nutela. schuść dziewięć kilów!
: 18 lis 2011, 19:55
coraz bardziej bawi mnie podejście do biegania w stylu: cykl treningowy jako forma testowania pomysłów i hipotez.
czyli: układasz sobie w głowie jakieś klocki... i już po paru miesiącach orki dowiadujesz się, czy celnie żeś se w czerepie temat rozkminił.
im szybciej się poprawiasz - tym bardziej masz rację.
------------
od jakiegoś czasu nie dawały mi spokoju dwie sprawy:
pierwsza, szeroko powtarzana kwestia: "baza jest najważniejsza", i druga - czyli fakt, że w większości literatury ta 'sprawa fundamentalna' redukowana jest do 'biegaj codziennie', 'biegaj dużo kilometrów', itd itd. zero konkretu. u J.S., owszem, jest konkret - ale same pierwsze zakresy i krosy pasywne daleko przekraczają moją cierpliwość.
bieganie bazy w ujęciu klasycznym - czyli mozolny spadek tętna na danych prędkościach, ew delikatne zwiększanie tempa, to straszna nuda i niestety mnie to przerasta.
wymyśliłem sobie, że skoro prędkość maratońska to jest wysiłek tlenowy (przynajmniej w porównaniu do normalnych ulicznych dystansów)
- to można tego w miarę bezpiecznie biegać dużo.
założenie jest takie, żeby latać możliwie dużo na prędkości maratońskiej (czyli tu akurat dokładnie 3:46), z 20s przerwami co kilometr. - kilka razy biegałem takie treningi w przygotowaniu maratońskim, i bardzo mi to pasowało. odpocząć się w tym czasie nie da, nawet oddech się nie uspokaja - ale takie bieganie jest o dziwo dużo bardziej lajtowe niż bieg ciągły.
wydaje mi się, że takie interwałowe podejście do przesunięcia tempa easy powinno dać lepsze rezultaty niż samo easy.
-----------------------------------------------------------------------------------------
tyle teorii.
w praktyce treningi wykonuję w terenie, i w związku z tym modyfikuję tempo o jakieś -5s. nawet kluczowe treningi maratońskie (w tempie teoretycznie docelowym) - biegałem po 3:50 - bo nawierzchnia, bo delikatne podbiegi, bo temperatura. jak spadnie śnieg, pewnie będę to biegał po 4:10. albo i wolniej.
patrząc na te prędkości z perspektywy ortodoksyjnie Danielsowskiej - to jest junk zone, który niczemu nie służy.
fakt, że Jack uważa, że to niczemu nie służy, to dla mnie absolutnie wystarczający powód, żeby to biegać.
----------
do tego dodam pewnie jakieś podbiegi, przebieżki, a może i jakiś stadionowy tydzień a la Igloi, jeśli się będę czuł za bardzo usztywniony. (dzięki waclaw za przypomnienie).
jako symboliczną granicę przyzwoitości przyjmuję arbitralne minimum 42 km w tygodniu w tempie maratońskim. (do tego jakieś rozgrzewki/schłodzenia, luźniejsze (czyt.regeneracyjne) treningi jeśli będę zmęczony.
potem jakieś 2-4tygodnie BPS-u (zależnie od pogody) i jakiś sprawdzian na dychę - pewnie będzie znów maniacka.
aż sam jestem ciekaw, co z tego wyniknie.
zdrówko
czyli: układasz sobie w głowie jakieś klocki... i już po paru miesiącach orki dowiadujesz się, czy celnie żeś se w czerepie temat rozkminił.
im szybciej się poprawiasz - tym bardziej masz rację.
------------
od jakiegoś czasu nie dawały mi spokoju dwie sprawy:
pierwsza, szeroko powtarzana kwestia: "baza jest najważniejsza", i druga - czyli fakt, że w większości literatury ta 'sprawa fundamentalna' redukowana jest do 'biegaj codziennie', 'biegaj dużo kilometrów', itd itd. zero konkretu. u J.S., owszem, jest konkret - ale same pierwsze zakresy i krosy pasywne daleko przekraczają moją cierpliwość.
bieganie bazy w ujęciu klasycznym - czyli mozolny spadek tętna na danych prędkościach, ew delikatne zwiększanie tempa, to straszna nuda i niestety mnie to przerasta.
wymyśliłem sobie, że skoro prędkość maratońska to jest wysiłek tlenowy (przynajmniej w porównaniu do normalnych ulicznych dystansów)
- to można tego w miarę bezpiecznie biegać dużo.
założenie jest takie, żeby latać możliwie dużo na prędkości maratońskiej (czyli tu akurat dokładnie 3:46), z 20s przerwami co kilometr. - kilka razy biegałem takie treningi w przygotowaniu maratońskim, i bardzo mi to pasowało. odpocząć się w tym czasie nie da, nawet oddech się nie uspokaja - ale takie bieganie jest o dziwo dużo bardziej lajtowe niż bieg ciągły.
wydaje mi się, że takie interwałowe podejście do przesunięcia tempa easy powinno dać lepsze rezultaty niż samo easy.
-----------------------------------------------------------------------------------------
tyle teorii.
w praktyce treningi wykonuję w terenie, i w związku z tym modyfikuję tempo o jakieś -5s. nawet kluczowe treningi maratońskie (w tempie teoretycznie docelowym) - biegałem po 3:50 - bo nawierzchnia, bo delikatne podbiegi, bo temperatura. jak spadnie śnieg, pewnie będę to biegał po 4:10. albo i wolniej.
patrząc na te prędkości z perspektywy ortodoksyjnie Danielsowskiej - to jest junk zone, który niczemu nie służy.
fakt, że Jack uważa, że to niczemu nie służy, to dla mnie absolutnie wystarczający powód, żeby to biegać.
----------
do tego dodam pewnie jakieś podbiegi, przebieżki, a może i jakiś stadionowy tydzień a la Igloi, jeśli się będę czuł za bardzo usztywniony. (dzięki waclaw za przypomnienie).
jako symboliczną granicę przyzwoitości przyjmuję arbitralne minimum 42 km w tygodniu w tempie maratońskim. (do tego jakieś rozgrzewki/schłodzenia, luźniejsze (czyt.regeneracyjne) treningi jeśli będę zmęczony.
potem jakieś 2-4tygodnie BPS-u (zależnie od pogody) i jakiś sprawdzian na dychę - pewnie będzie znów maniacka.
aż sam jestem ciekaw, co z tego wyniknie.
zdrówko