W końcu jednak podjąłem decyzję, że zaufam wujaszkowi Danielsowi. Planów nie cierpię, ale mam wrażenie, że z takiego biegania na dziko to wiele nie wyciągnę. Zresztą, znając życie, plan będzie rozwojowy, bo, po pierwsze trzeba będzie go dostosować do aktualnych możliwości czasowych (bieganie po zmroku itp), warunków pogodowych (interwały w śniegu raczej nie wchodzą w grę), no i samopoczucia.
Padło na niebieski plan z książki Danielsa. Nie wiem, może trochę za ambitnie? Zobaczymy po kilku mocniejszych treningach.
Podstawa do ustalenia temp treningowych, czyli VDOT wyszła mi na poziomie 45. Z dychy prawie 46, z połówki prawie 45, więc ruskim targiem - zaniżając wynik dychy i zawyżając połówki - stanęło na 45. Tempa wyszły mi z tego takie:
1. EASY - czyli tempo większości biegów w najbliższym czasie 5:46. Trochę wolno. No ale trzeba zaufać światowej sławie trenerskiej. Zauważyłem, że najbardziej mi odpowiada easy na poziomie 5:30 (biorąc pod uwagę prosty, równy teren). W moim pogiętym lesie różnie to wychodzi. Biegam ostatnio bez pulsometru i te 5:46 to tak bez aptekarskiej dokładności - czasem wyjdzie 5:20, czasem powyżej 6:00. Zależy od nawierzchni (piach, błoto, żwir, asfalt), profilu trasy (góreczki, dołeczki), przekroju poprzecznego (boczne nachylenie, koleiny). Staram się biec intensywnością, która na równej, płaskiej trasie odpowiada 5:46. Bazuję tu głównie na swoim wewnętrznym mechanizmie pomiarowym, który kalibrowałem cały rok

2. Marathon Pace - 4:56 - Wygląda całkiem realnie. W przeciwieństwie do Easy nie wydaje mi się za bardzo izi.
3.Thresold - 4:38 - na pierwszy rzut oka ok. zobaczymy jak się spisze w praniu.
4. Interwals - 4:16 - chyba nawet pasuje, chociaż na pewno nie jest za łatwa
5. Repetitions - na 400 m wychodzi w tempie, jak w mordę trzasnął - 4:00. Łatwo nie będzie, ale chyba wykonalne.
Do treningów w tempach MP, T, I oraz R wyszukam sobie jakiś równiejszy teren, pozostałe w pofałdowanym lesie (chociaż czasem MP wypadałoby walnąć na równym asfalcie).
Jak przyatakuje zima, przedłużę pierwszy etap. Założenia ogólne - 5 dni w tygodniu biegane. Corestability, kledziki i inne takie - w każdej wolnej chwili (np przy dzienniku - idealny czas na brzuszki oraz kledziki). Może nawet się w końcu na grzyby wybiorę.
Za mną dwa dni realizacji planu, zacząłem zgodnie z logiką od ostatniego dnia pierwszego tygodnia, po czym przeszedłem do pierwszego. Inaczej mówiąc: ostatnia sobota, na którą przewidziałem bieg długi to ostatni dzień tygodnia minus jeden. Bo bieg długi przewiduję wbrew ogólnej zasadzie na sobotę. Taki układ mi najbardziej odpowiada, ponieważ zostawia piątek jako dzień piwny.
10-12-2011 - sobota BD - czyli bieg długi w tempie spokojnym. Intensywność porywnywalna z 5:46 na płaskim według mojego wewnętrznego układu pomiarowego. Pilnowałem się jak mogłem, żeby nie gnać.
01:34:58
15km 935m
(00:05:58)
11-12-2011 - niedzielaBS - czyli kolejny dzień tuptania. Oczywiście po lesie. Ostatnie półgodziny z włączoną czołówką na czapce. Trzeba mieć niezłego jobla, żeby biegać po ciemku po lesie.
00:59:21
9km 689m
(00:06:08)
Tempo teoretycznie wolniejsze od sobotniego, ale tylko dlatego, że krótsza trasa miała zdecydowanie mniej odcinków prostych niż ta sobotnia. Cały czas polegam na swoim wewnętrznym stoperze i gpsie garmina. Tempa nie kontroluję za często, głównie wtedy, gdy biegnę dłużej prosty odcinek. Na prostym zawsze mieściłem się bardzo blisko założonego.
Za Danielsem zacząłem rozmyślać czemu służyły te dwa treningi. Teren i trudne podłoże z pewnością sprzyjało wzmocnieniu nóg, głównie stóp, czyli stawu kostkowego, który kiedyś był moją piętą achillesową. A wolny bieg? - według podręcznika coś tam fajnego się w mitochondriach dzieje (nawet nie wiedziałem, że mam coś takiego).
W poniedziałek wreszcie coś szybszego czyli 8x400m w tempie R, czyli 4:00. O i to wygląda na wyzwanie. Szczególnie przy latarce na czole.