Re: biegać by biegać
: 20 maja 2019, 08:05
wybiorę sie do niego prywatnie, zrobię zlecone badania i pójdę bo nie będe czekał 1,5 roku żeby sie dowiedzieć, że to jednak nie tarczyca :D
Parkrun mamy co sobotę i nawet znajomi biegają tylko, że oni nie ten przedział czasowy. No a ze mna będzie tak, że na początku przycisne żeby za maruderami nie odstawać a potem zdechnę... więc parkrun tak ale za parę minut szybciej na 5 km.
--------------------------------------
Jak wymyśliłem tak zrobiłem. Sobota ponownie powaliła mnie pracami działkowymi ale w niedzielę nic mnie nie powstrzymało przed wyjściem na szuranie. Włączyłem trening endo ale fon powędrował do kieszeni bez słuchawek i biegnę. Biegnę wolno i cały czas kontroluję, żeby robić to jeszcze wolnej. Tym razem to tylko subiektywna ocena. Po mw 3 km dopada mnie problem z oddechem i dodatkowo prawie nie znany w tym roku dyskonfort promieniujący od stopy przez kostkę aż do kolana - takie drętwienie. Ja to sobie tłumaczę tym, że od młodości kontroluję chodzenie, żeby nie koślawić stóp do środka i tego to efekt. W lasku duszno i gorąco, na szczęscie zabrałem softflaskę i mogłem zwilżyć gardło. Tak męczę i przewija się myśl, że za chwilę noga mi całkiem zdrętwieje i będzie po zawodach i już nawet opracowałem plan trasy prawie takiej jak zawsze. No ale z czasem noga odpuszcza a głośność oddechu przestaje mi przeszkadzać ( dlatego prawie zawsze biegam z muzyką bo jak słysze siebie to się bardziej męczę) Docieram do wjazdów na zalew ale je mijam. Troche szatański pomysł, że jak będę daleko do domu to będzie motywacja, żeby dać z siebie wszystko. Dodatkowa pętelka ma grubo ponad 4 km i w pewnym momencie podbieg na którym się często męczyłem na rowerze wracając z dalszych jeżdżeń. Pokonałem ten podbieg, woda sie przydawała bo zaczynałem czuć wewnętrzny żar i trochę chłodziła. Słońce na szczęście nie paliło cały czas. Skalkulowałem, że rekord biegowy już dawno pobiłem i mam szansę może i na dychę. Nic na siłę jak mi coś zacznie dolegać to przerwę. I zaczęło odzywać się delikatnie lewe kolano a zaraz po tym gniecenie za mostkiem. Wtedy zdecydowałem, dotrwam te kilkaset metrów i zatrzymam sie na przystanku bo jak się zatrzymam bez ławeczki to różnie może być. Do domu już niedaleko ale trudno. Wyciągnąłem fona i patrzę: Dystans 9,45 km Czas trwania 1g:09m:25s. Szok, rekord życiowy coś koło 6,5 km znacznie pobity i ponad godzina szurania. Jestem dumny i wykończony. Do domu idę noga za nogą - brakło mi 1,48km.
Następny szok jest w domu gdy patrzę na wyniki. Miałem zwalniać a tu tylko 2 ostatnie km troche powyżej 8min/ km a cztery poniżej 7 min/ km w tym rekordowy 6km w 6,30. Do tego pobity rekord na 5 km -35,05
Miało byc wolno
Jestem dumny z siebie ale i zły bo się boję, że przeholowałem. Czuję kolano, mam problemy z chodzeniem po schodach. Jutro pewnie wyjdą bóle mięśniowe i kolejny trening się przesunie. Na jakiś czas wracam do robienia swoich piątek
Parkrun mamy co sobotę i nawet znajomi biegają tylko, że oni nie ten przedział czasowy. No a ze mna będzie tak, że na początku przycisne żeby za maruderami nie odstawać a potem zdechnę... więc parkrun tak ale za parę minut szybciej na 5 km.
--------------------------------------
Jak wymyśliłem tak zrobiłem. Sobota ponownie powaliła mnie pracami działkowymi ale w niedzielę nic mnie nie powstrzymało przed wyjściem na szuranie. Włączyłem trening endo ale fon powędrował do kieszeni bez słuchawek i biegnę. Biegnę wolno i cały czas kontroluję, żeby robić to jeszcze wolnej. Tym razem to tylko subiektywna ocena. Po mw 3 km dopada mnie problem z oddechem i dodatkowo prawie nie znany w tym roku dyskonfort promieniujący od stopy przez kostkę aż do kolana - takie drętwienie. Ja to sobie tłumaczę tym, że od młodości kontroluję chodzenie, żeby nie koślawić stóp do środka i tego to efekt. W lasku duszno i gorąco, na szczęscie zabrałem softflaskę i mogłem zwilżyć gardło. Tak męczę i przewija się myśl, że za chwilę noga mi całkiem zdrętwieje i będzie po zawodach i już nawet opracowałem plan trasy prawie takiej jak zawsze. No ale z czasem noga odpuszcza a głośność oddechu przestaje mi przeszkadzać ( dlatego prawie zawsze biegam z muzyką bo jak słysze siebie to się bardziej męczę) Docieram do wjazdów na zalew ale je mijam. Troche szatański pomysł, że jak będę daleko do domu to będzie motywacja, żeby dać z siebie wszystko. Dodatkowa pętelka ma grubo ponad 4 km i w pewnym momencie podbieg na którym się często męczyłem na rowerze wracając z dalszych jeżdżeń. Pokonałem ten podbieg, woda sie przydawała bo zaczynałem czuć wewnętrzny żar i trochę chłodziła. Słońce na szczęście nie paliło cały czas. Skalkulowałem, że rekord biegowy już dawno pobiłem i mam szansę może i na dychę. Nic na siłę jak mi coś zacznie dolegać to przerwę. I zaczęło odzywać się delikatnie lewe kolano a zaraz po tym gniecenie za mostkiem. Wtedy zdecydowałem, dotrwam te kilkaset metrów i zatrzymam sie na przystanku bo jak się zatrzymam bez ławeczki to różnie może być. Do domu już niedaleko ale trudno. Wyciągnąłem fona i patrzę: Dystans 9,45 km Czas trwania 1g:09m:25s. Szok, rekord życiowy coś koło 6,5 km znacznie pobity i ponad godzina szurania. Jestem dumny i wykończony. Do domu idę noga za nogą - brakło mi 1,48km.
Następny szok jest w domu gdy patrzę na wyniki. Miałem zwalniać a tu tylko 2 ostatnie km troche powyżej 8min/ km a cztery poniżej 7 min/ km w tym rekordowy 6km w 6,30. Do tego pobity rekord na 5 km -35,05
Miało byc wolno
Jestem dumny z siebie ale i zły bo się boję, że przeholowałem. Czuję kolano, mam problemy z chodzeniem po schodach. Jutro pewnie wyjdą bóle mięśniowe i kolejny trening się przesunie. Na jakiś czas wracam do robienia swoich piątek