Miałem zamiar wczoraj napisać relację z maratonu, ale zmagałem się z silnym bólem zęba, który pojawił się dzień po maratonie, a wczoraj miał swoją kulminację (od wczoraj jestem na antybiotyku).
Niedziela (28.04) - zawody - 18. PZU Cracovia Maraton. Czas 3:20:03, tempo 4:44. Open - 489/5183, M50 - 35/559. HR 146/174, rytm 180.
Na początku muszę pochwalić organizatorów za pasta party - bogate, smaczne i bez ograniczeń (zjadłem makaron z sosem bolońskim, lasagne i michę sałatki).
Przed startem zdecydowałem, że pobiegnę na wynik 3:20. Taki czas wydawał się bezpieczny. Liczyłem na to, że zrobię to z lekkim zapasem, co spowoduje, że nie będę musiał bardzo długo regenerować tego maratonu (przy 100% obciążeniu trwa to około miesiąca).
W dniu startu cały czas padał deszcz, ale drobny i nie bardzo uciążliwy. Wiatr był słaby, temperatura 11-12 st.C, a więc warunki bardzo dobre.
Na starcie ustawiłem się ok. 10 rzędów za balonami na 3:15.
Od początku pilnowałem tempa, które odczuciowo było łatwe i przyjemne. Czułem się jak na szybszym wybieganiu. Dodatkowo miłym zaskoczeniem było bardzo niskie tętno, oscylujące nieco powyżej 140 uderzeń. Szybko zorientowałem się, że na ekranie Race Screen ustawiony był dystans półmaratonu (zapomniałem przed startem przestawić na maraton). Spowodowało to, że za połową dystansu nie miałem już prognozy czasu na mecie, a jedynie użytecznym było średnie tempo. Lapowałem wg znaczników, najczęściej co 1 km, ale czasami co 2 km, gdy przeoczyłem znacznik.
Po 10 km i później pojawiały się kolejno różne dolegliwości, najpierw odezwało się biodro i stopa, a potem dwugłowe i łydki. Nie był to silny ból, a jedynie odczuwalny dyskomfort, którym się nie przejmowałem za bardzo, bo miałem z nim do czynienia na niejednym maratonie.
Do 20 km biegło się spokojnie. Potem delikatnie zaczęło rosnąć tętno. Ok. 25 km zrównałem się z biegaczem, który biegł na czas podobny do mojego. Długo biegliśmy razem, czasami rozmawiając (ok. 35km oddałem mu swój shot z magnezem, bo potrzebował). Miałem spore trudności z oszacowaniem rzeczywistego tempa, bo wskazania GPS mocno rozjeżdżały się ze znacznikami kilometrów,a co najdziwniejsze, to raz w jedną, a innym razem w drugą stronę. Mocno zaskoczył mnie pomiar na 37 km - GPS odmierzył 1,33 km między znacznikami. To spowodowało, że nagle z nadróbki około pół minuty zrobiła się wyraźna strata. Postanowiłem lekko przyspieszyć, mając nadzieję, że nadrobię stracony czas. To przyspieszanie nie było jednak łatwe, bo czułem już duże zmęczenie, a lekki wiatr i podbiegi nie ułatwiały tego. Czułem że nogi stają się coraz bardziej sztywne, a szczególnie nasilił się ból łydek, które nie dość, że sztywne, to były na granicy skurczu. Na 41 km spotkałem Mihumora, który głośno dopingował. Przed metą zerknąłem jeszcze na zegarek i ostatnie 100-200 m pobiegłem maksymalnie szybko, wierząc, że pęknie 3:20. Okazało się, że kilka sekund zabrakło.
![Obrazek](https://s3.amazonaws.com/garmin-connect-prod/profile_images/9bccb05f-61e6-47ff-bdf8-4df89cbdced9-3712111.jpg)
Straty po maratonie, to zmasakrowane łydki (już trzeci dzień mam problemy z chodzeniem, ale najgorsze były dwa pierwsze dni), spuchnięty i bolący staw skokowy (nie mam pojęcia czy, gdzie i kiedy go skręciłem).
Maraton pobiegłem w butach Saucony Freedom ISO z 4 mm dropem - obstawiam, ze to ich mały drop był przyczyną zmasakrowania łydek. Obawiałem się tego przed startem, ale wybrałem je, bo są bardzo komfortowe. I nie zawiodłem się - żaden paznokieć nie zejdzie, pęcherzy i otarć też nie było. W domu od paru miesięcy leżą sobie Adidas Adios 3 i czekają na szybsze bieganie.
Tuż przed maratonem w Krakowie zapisałem się na maraton w Poznaniu, który będzie tegorocznym startem docelowym.
![uśmiech :usmiech:](./images/smilies/icon_e_smile.gif)