Dream big: (20+40+90+180), cel: Łódź Maraton 2023 (3:30-3:45)

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

Checkpoint :) czyli podsumowanie lutego i marca w sumie.

Pisania nie ma, bieganie jest.

11 lutego - dyszka, w tym 4x1 km po ~4:30 na kilometrze BSa.
12 lutego - long (10 km BS + 2x 3 km Tm) -
Dziś ciężej, albo przez dość szybki początek (choć tydzień temu też taki był), albo przez wczorajszy trening. Stąd z planu początkowych 3*3 w tempie maratońskim zrobiłem 2*3, żeby nie piłować. Fajnie, że po drugiej trójce dość szybko mogłem przejść do żwawego BSa, a nie człapałem pokracznie.

14 lutego - 10 km BS po dość dobrym biegowo weekendzie. Bez historii.
15 lutego - 2km BS + 10 km TM.
Fajny trening 😎 pod kontrolą, choć wymagający trochę. Ale mógłbym bieg dalej , czy na HM dziś tym tempem byłbym gotów, nie wiem, ale postęp jest 🙂 a do zwierząt które przebiegły mi dróg grę w trakcie biegania dołączyła dziś fretka tudzież inna łasica.
18 lutego - long (BNP: 13 km BS + 8 km TM + 1 km BS)
Dziś albo nie doceniłem wiatru, albo BSa leciałem za szybko (to raczej na pewno, choć niosłoooo 😉), w każdym razie nie utrzymałem tempa. Tzn bym utrzymał, ale za dużo bym zapłacił, więc zrobiłem 2 minuty przerwy w marszu i dokończyłem. Trening dobry, ode w dobrym kierunku :) czy 3:30 możliwe, nie wiem, ale tempo mnie nie przeraża.

Tu następuje 20 lutego, kidy postanowiłem zrobić komplet ćwiczeń od fizjo. Siła na nogi. ZAAAAA MOOOOCNO... oraz do tego:
21 lutego - 8 km BS + 1m5 km P
Nogi skasowane wczorajszymi ćwiczeniami, ale trzeba było pobiegać :)
[to jest coś, co powinno mnie zastanowić, ale gdzie. W końcu tylko 10 lat biegam.
23 lutego - 2 km BS + 7 km TM-5-7s.
to już było bardzo głupie, bo czułem jeszcze i poniedziałkową siłę i wtorkowe bieganie.
26 lutego - Long run - 17 z 25 km
Noooo, się zachciało poćwiczyć w poniedziałek, się kuku w łydkę zrobiło... i dokładnie to co widać - jakąś kontuzję, na oko płaszczkowaty sobie nadwyrężyłem, i raz, że trzeba było zrobić przerwę w treningu, a dwa, że w treningach. Na szczęście zdrowy rozsądek zwyciężył, kiedyś to bym pewnie tę 25-tkę dobiegł do końca kulejąć.

I tak jak luty styczeń się wynikiem 140 km, to luty 170. Najs, a naważniejsze - że to całkiem przyzwoite bieganie było.

1 marca - testowe wyjście łydkosprawdzające - 7 km BSa po Łazienkach Królewskich w delegacji. Można biegać :)
4 marca - najpierw rano odróbka basenu, 1000m, potem trening - spokojne 10 km BS.
5 marca - niby long, 13 km, z czego 5-6 w TM. Łydka pozwala biegać.

7 marca.
Miało być testowe dla łydki 10 km TM, ale bez łyżew dziś nie dałbym rady. Więc to co przebiegłem to zajawka.
9 marca - 12 km z jakimś tempem maratońskim
11 marca - 17 z 25 km longa.
Sam bieg bardzo fajny i te 25 to by weszło, ale pogoda... Chyba gorzej nie miałem przez 11 lat biegania, deszcz ze śniegiem, pod wiatr przez całe 1,5h. Zło w czystej postaci. Więc dałem sobie luz wcześniej, żeby się nie przeziębić.
12 marca - City Trail #5
Long był skrócony, to piątka po trailu wpadła dzień później :) 23:11, było dobrze :)

15 marca - 13 km, z czego dyszka szybciej niż TM. Bardzo fajny, budujący trening.
17 marca - dyszka BSa, bez historii
18 marca - dzień po dyszce, 25 km BNP.
To już solidny trening, chyba 6 czy 7 najdłuższe bieganie w moim życiu :spoczko: jako bnp. Ładna pogoda, weszło ;) 100m przewyższenia, słuszny dystans i fajne odczucia. Ok, w ciągu dnia nogi zmęczone, ale następnego dnia bez żadnych zakwasów, przykurczów, itp. Miodzio. Zbudował mnie ten trening. Nie wiem, czy będę na 3:30, ale na maraton to i owszem, głowa wie, że się da.

20 marca - dyszka BSa w trailu i... przeziębienie. Wycięło mnie na tydzień, i dopiero teraz wracam do siebie. W weekend pewnie kolejne 20-25 km i potem jakieś progowe, moze szybsze odcinki i pilnowanie zdrowia,

Zostało 19 dni do startu. Teraz nie zepsuć, na starcie nie podpalić się, zacząć między 5:10 a 5:20 (zależnie od odczuć i pogody, u po 3:30-3:45 minutach ciągłego biegu minąć linię mety, ostatni maraton. M39, bo w czerwcu zmiana cyferki wiodącej :D
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

Eh, zleciało :)

Jutro maraton. Pakiet odebrany, pogoda wymarzona, do 12 stopni, pełne zachmurzenie i możliwe przelotne opady. Co wybiegałem to moje. Jutro startuję z balonami na 3:45, trzymam do 32 km i wtedy decyzja - jak będzie z czego, przyspieszam, starając się urwać ile się da, jak nie będzie z czego - trzymam. Jak nie da się utrzymać, to nie ma o czym gadać, przebiec bez spacerów :) 42 km przede mną, wydolność jest spoko, system do obserwacji to tylne taśmy. Po wszystkim opiszę jak było :)

Trzymajcie kciuki :)
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

Cześć,

Jestem Marcin i właśnie przebiegłem pierwszy w swoim życiu maraton. Ukończyłem czwarty, ale przebiegłem pierwszy, if you know what I mean :bum:

Dodatkowo muszę zaktualizować metryczkę, bo przy okazji wpadła życiówka, skromniejsza niż liczyłem na początku przygotowań i sporo skromniejsza niż w środku - ale 11,5 minuty zdjęte z wyniku sprzed 9 lat. Tak, sprzed 9 lat, bo biegałem maraton 2x w 2014 i raz w 2016. Więc dość dawno. A tu nie dość, że za 2 miesiące będę już miał czwórkę z przodu, to Łódź obchodzi 600-lecie nadania praw miejskich, ogólnie fajny klimat dookoła tego maratonu był.

Więc podejmuję rękawicę tam, gdzie wczoraj ją odłożyłem i zaczynam pisać.

Budzik na siódmą, wszystkie grady gotowe dzień wcześniej, jeszcze fun fact - zapomniałem zapłacić za żele na Allegro (też mądrze, 4 dni przed imprezą kupować ^^), to stwierdziłem "będą na expo, to się kupi". No a że nie było do kupienia ;) to się nie kupiło. I zostałem z jednym, jaki był w pakiecie. To dzida do Decathlonu, tam też wszystko wyczyszczone, złapałem jakieś PowerBary (4 szt), po 21g w każdym, i do domu. Wieczorem poczułem wchodzący stres, ale udało się przed północą zasnąć.

Rano obudził mnie stres :hahaha: szybkie śniadanie składające się z trzech tostów z dżemem wiśniowym (za co wieczorem dostałem zyebkę od żony, że wyżarłem jej dżem :bum: ). Ostatnia kontrola sprzętu i można iść. Postanowiłem biec na krótko, rano po wyjściu na balkon tylko dołożyłem rękawki do koszulki, którą wybrałem, skarpety kompresyjne z Deca, czapka z daszkiem i komin na szyję. Do tego pas z bidonami 2x250 ml, bo chciałem mieć swoją wodę, sprawdziłem, że żele i telefon mieszczą się w kieszeni pasa, numer przypiąłem do koszulki i jedziemy. Rodzinka podrzuciła mnie niedaleko Atlas Areny i poszedłem przybijać piątki i się rozgrzewać. W ostatniej chwili wysiadając z samochodu zdjąłem jednak rękawki i rękawiczki, czego żałowałem przez najbliższe 30-40 minut, ale przestałem żałować na 3-4 kilometrze maratonu :bleble: a już na pewno bardziej żałowali ci, co biegli na długo w dwóch warstwach, a po 11:30 zaczęło wychodzić słońce.

Więc kolejno spotkałem koleżankę z Ericssona, Asię, kumpla z obecnej firmy stacjonującego na co dzień w Grudziądzu - mojego imiennika Marcina, kumpla Tomka i jakże byłoby inaczej - Jacka.ww (pozdro Jacek) :bum: potruchtałem trochę i poszedłem do strefy.

Ustawiłem się przy zajacach na 3:45, mając plan prosty - do 32 km trzymać zająca, potem w zależności od tego jak będę się czuł - trzymać lub przyspieszać.

Start, Prząśniczka, i ruszamy. Pierwszy dość wolno, 5:32, ale zapoznawczo, i lepiej tak, niż za szybko. Trochę gadki z pacemakerami, i odliczamy. 5:26, lecimy w kupie, trzymam tak, że mnie balony po twarzy nawalają. Pogoda idealna, 100% zachmurzenia, lekki wiaterek, 8-10 stopni. Ustawiłem alert odżywiania na co 40 minut i wyłączyłem myślenie o tym.

Trasa maratonu dość pokręcona, niepłaska, ale dość spoko, pierwszy większy podbieg ślimakiem na wiadukt, bez dramatu - początek. Na szóstym wrzask - żona z dzieciakami urządzili punkt kibicowania (do domu 600 metrów stamtąd ^^). A mnie się biegnie super. Jak się okazało - jeden z pace'ów na 3:45 wysworował się do przodu, i odliczał kilometry po 5:15. Mnie w to graj, biegnę nie czując że biegnę. W międzyczasie utworzyła się mini grupka dookoła niego, tak 6-7 osób i lecimy. W okolicy 10 km nasz pace zawinął do toitoia ze słowami "dogonię Was" - dyszka 53:04. A wówczas nasza grupka licząca 3 osoby, mnie, jedną dziewczynę i młodego chłopaka poszła swoje. Każde z nas stwierdziło, że ma plan na ciut szybciej niż 3:45, wiec odliczamy kaemy po 5:15, trochę gadamy, trochę słuchamy czy to muzy (oni), czy to podcastów (ja). Ogólnie podcasty to moje odkrycie na treningi, a na długie wybiegania to już w ogóle majstersztyk :)

Lecą kilometry - na trzynastym widzę kumpla ultrasa, co jakiś czas kogoś wołam i macham, słowem sielanka. Końcówka czternastego pierwszy długi podbieg - Konstantynowska, nie jakoś stromo, ale niecały kilometr. Piętnasty 1:19:30. Pyk, bez mrugnięcia. Lecimy dalej. Trochę gadamy, lecimy swoje. Ciągły healthcheck całego ciała - no jak nowonarodzony, tempo fajne, tętno w ryzach, praktycznie płaskie. 17, 18 i 19 to prosta Mickiewicza Piłsudskiego, w tym bieg tunelem trasy WZ. Meh, było minęło, szału brak, parę fałd na asfalcie. Zaczyna się wspinanie do najwyższego punktu trasy, czyli circa 5 km ciągle pod góreczkę. Wybiegamy z tunelu, w lewo w Kilińskiego, potem w prawo w Tuwima. A my jak na tempomacie, co wodopój jeden dwa kubki w siebie, spokojnie, bez strat czasowych, wszyscy ładnie w przerwach dobiegają do stolików i wolontariuszy, biorą wodę i się odsuwają, raz tylko jakiś debil postanowił po wzięciu kubka stanąć. Of kors, że przede mną :)

Tuż przed półmetkiem następny ślimak na wiadukt na Kopcińskiego - i mata pomiarowa na półmetku - 1:51:48. Wszystko pięknie idzie, kilometry mijają szybko, wysiłek ten sam, zmęczenie narasta wolno. Następne 6 km to taka pętelka dookoła m.in. Parku Baden-Powella, gdzie w Łodzi odbywają się City Traile, przebiegamy pod wiaduktem na który wbiegaliśmy przed połówką i lecimy dalej w kierunku dworca Łódź Fabryczna, gdzie jest agrafka :ojoj: nie lubię agrafek, ale do przeżycia. To jest 28 km, lecimy dalej. Mój współtowarzysz stwierdza, że czuje nogi, powoli zamierają rozmowy, co jakiś czas wyprzedzamy kogoś kto idzie, ale patrząc po numerach raczej ludziki ze sztafety Ekiden albo maratońskiej half&half. Trzy dyszki mijają na Włókienniczej, rewitalizowanej ulicy od dekad cieszącej się umiarkowanie dobrą sławą, i jest to grube niedopowiedzenie. 31-32 km to Piotrkowska, czyli półtorak pod lekką górkę, tutaj kilometr w 5:26. Na Biegu Piotrkowską tutaj się już zbiega, a my biegniemy odwrotnie. 32 pika przed Stajnią Jednorożców 5:15, a tam biegniemy po czerwonym dywanie naklejonym taśmą na kostce :bum: 33 kilometr to 5:14 i nawrotka przy Żeromskiego (szpital WAM). Tu się śmiejemy mimo zmęczenia, że w sumie niecała dycha, to zaczynamy odliczać. Ja niespokojnie od jakiegoś czasu spoglądam na niebo, bo słońce zaczęło wyłazić jakiś czas wcześniej, a jak pewnie kojarzycie - ja nie lubię za bardzo :trup: Tutaj młodszy kolega nam trochę ucieka, tzn. on trzyma, m ciut zwalniamy i znienacka czuję, że dla mnie powoli kończy się przyjemny bieg... Bo wszystko super, tylko nogi zaczynają być betonowe. I jak poprzednie wpadały po 5:14-5:15, tak 34 już 5:23, kolejny 5:28, tutaj puszczam koleżankę z którą biegłem, bo kolega dalej leci swoje (czyli do niedawna nasze) 5:15. I zaczyna się dyskusja mind vs matter.

Na macie pomiarowej na 35 średnie tempo wskazywało na 30 sekund zapasu do 3:45. Ale ja już wiedziałem, że szans na to nie ma. Słoneczko pojawia się coraz częściej, 36 km to 5:30, 37 z górki to podbiłem do 5:26, więc mam etap minimalizowania strat. Lekko nie jest, ale maszerował nie będę. Nie będę i chooy. Nooo, tylko jeszcze trzeba dobiec - a 37 i 38 to już 5:47, więc tempo siadło znacznie. Ale meta coraz bliżej, choć wtedy tego tak nie czułem :bum: :bum: :bum: na 39 bodajże odjechały mi balony na 3:45, też grupę przetrzebiło, mimo że lecieli równo jak po sznurku.

Na końcówce 39 kaema przebiegając przez skrzyżowanie Pabianickiej i Radwańskiej potknąłem się o szynę tramwajową, poleciałbym na pysk aż miło, to że tego nie zrobiłem zawdzięczam w sumie nie wiem czemu, może soczystemu przekleństwu jakie mi się wyrwało. Pocieszało mnie to, że od jakiegoś chyba 24 kilosa Coros pikał jakieś 200m przed znacznikami, niemalże równiutko przez 20 km, więc stwierdziłem, że te nadmiarowe metry odliczą się bliżej końca - naprawdę mnie to pocieszało :) czterdziesty kilometr to drugi przejazd trasą, którą biegliśmy na bodajże czwartym, więc wróg znany. Noga za nogą, lewa, prawa. Nogi to dwa kołki, góra chciałaby biec, ale nie ma na czym. Byle do końca. 41 km to niecka przy Arenie - na początku nie bolała, teraz ją czuć - niby ciut cienia od estakady, ale z niecki trzeba wybiec. dla mnie to tempo 5:54. I spada. nagle słyszę wrzask - tata, tata! Moi stoją. Żona woła "świetnie wyglądasz", a ja myślę, że jeszcze półtora i nie za bardzo mam chęć biec dalej :bum: Bo GUESS WHAT? Czeka na nas ostatnia nawrotka, i do mety. 200 metrów za rodzinką słyszę najlepszego kumpla, który woła że dobrze wyglądam. To chyba opalenizna ;) jemu trochę łatwiej, bo biegał dyszkę i ukręcił sub 37. Ale to ja jeszcze jak paralityk truchtam do mety. Tu już mental spokojny, straty w stosunku do 3:45 nieduże, spacerów nie było, zaraz odpocznę. Przed areną zbieg, mały szpaler kibiców, i znów słyszę wrzask - to znów moi :) ja mimo potwornie skasowanych nóg z uśmiechem, bo wiem, że dałem radę wbiegam do Areny, zbijam piątki z dzieciakami, łapię szczęśliwy uśmiech żony i wpadam na metę z czasem 3:48:12 netto.

No, udało się :) przebiegłem maraton z życiówką przed czterdziestką :)

A teraz takie refleksie - przygotowani były spoko, nie żeby poszły idealnie, ale ogólne wydłużanie się i BNP fajnie zagrały. Pewnie za mało biegania progowego i ogólnego złapania wyższych prędkości, i biegania 4x w tygodniu, bo troch tych czwartych treningów wypadło. Żal tej infekcji i tej naciągniętej łydki, bo to 3:40, może 3:35 było(by) w zasięgu. Albo zacząłbym szybciej w dostał z liścia mocniej? Nie wiem. Na pewno brakło siły nóg po 33. Nie energii, siły. godzinę po maratonie ja ogólnie nie czułem, że biegałem. Nooo, chyba że ruszyłem nogami. To czułem ;) boki bioder (zwłaszcza) i tyłek były zmasakrowane. Pośladkowe trzeba wzmocnić. A reszta? Cały setup zajebisty, od ubioru po żele i czas ich brania, picie, tempo, itp. - cudo. Żadnych pęcherzy, otarć, nic. Mentalnie przetarłem ten dystans i zacząłem patrzeć na jesień ;)

Teraz bieg Piotrkowską, więc jak już organizm dojdzie do siebie na 100% (jest ok, rano byłem pobiegać, piątka na sztywnych nogach wpadła bez bólu), to lutuję tempa wyższe. I tyle. A jak Wasze wiosenne maratony? Widziałem, że j.nalew rozwaliła system w debiucie, gratki :)
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

No to wracam do pisania :)

Tydzień pomaratoński się skończył, biegam dalej. Strat w ludziach i sprzęcie nie zanotowałem, ale biodra 2 dni męczyły, pośladkowe do wzmocnienie w trybie pilnym i stałym.

Z kronikarskiego obowiązku napiszę, że we wtorek po maratonie poszedłem na basen, 1100m klasykiem dobrze zrobiło (albo źle nie zrobiło) moim kończynom dolnym. Góra już w poniedziałek nie czuła, że dzień wcześniej biegała.

A tak biegowo:
środa 19.04 - 5 km rozruchu, trochę szybciej niż rozruch (5'35) i na wyższym tętnie, ale do przewidzenia. Nie umarłem.

piątek 21.04 - 7,5 km rozruchu pomaratońsko-kacowego. Nooo, "i'm too old for this shit". Połozyłem się 1:30, o 4:30 obudził mnie w hotelu zayebiście głośny dźwięk uderzania metalem o metal, ale tak brzmiało, jak stalowa płyta o drugą. Noo, 6 piw i 3h snu to nie jest marzenie, ale biegać wyszedłem. Poleciałem do Łazienek Królewskich, tam trochę pod górę jest ;) najlepsze, że to był taki negatyw końcówki maratonu - nogi szły, reszta nie chciała za bardzo :D ale w piątek nie do końca kwitnący byłem :bum:

niedziela 23.04 - 5 km BNP - dwie imprezy w planie, imieniny teścia w Skierniewicach około południa, imieniny mamy w Łodzi po południu, dojedź, posiedź, i jeszcze gdzieś pobiegać idź. Czasu mało, to trzeba szybko.
Zaczynałem kilometrem w 5:50, kończyłem w 4:47, gdzie końcówka w okolicy 4:30 szła. Po maratonie nie ma śladu w organizmie, można biegać.

poniedziałek 24.04 - tutaj już wpadł trening :) ajerkoniak u mamy nie pomógł we wstaniu o 5, to po 7 żona wioząc dzieci do przedszkola i szkoły wysadziła mnie niedaleko bieżni. 2m5 km rozgrzewki i jak pisze Krystian Zalewski na fejsie #lutujemy. Biegałem 200/200. Wyszło tego 15 sztuk. Narastająco, ale bez piłowania, ani siłowo, ani wydolnościowo, zaczynałem po 3'40, kończyłem 3'25. Ja tak tego szybko jeszcze chyba nie biegałem. Więc fajnie :)

Piotrkowska za miesiąc. Zdążę na sub44?
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

środa 26.04
Wczoraj basen z dzieciakami, 1200m w 30 minut, fajnie działa na całe ciało, bez spiny totalnej, ale czuć w łapkach to machanie :) od jakiegoś czasu pojawia mi się myśl, żeby się kraula nauczyć, ale jakoś szkoda mi kasy, tym bardziej, że to moje pływanie jest sportem 'przy okazji'. Wieczorem rozkminialiśmy z żoną jej tematy pracowe, więc 23.30 zasnąłem, to wstanie o 5 nie było zbyt proste - i się nie udało :bum:

Dziś rano wyszedłem po szóstej, gdzieś tam mentalnie były negocjacje z samym sobą, na zasadzie 'a może po tym jak rodzinka wyjdzie z domu', plus nieśmiertelny 'a może przełożyć na jutro'. Ale wstałem, na szczęście sprawdziłem, że odczuwana -1 (dafuq, dwa dni temu było 25...), ubrałem się odpowiednio i wyszedłem. Postanowiłem nie zostawiać żonie całości ogarniania dzieci, bo to mogłoby się dla kogoś źle skończyć :bum: i wyszedłem.

Nogi niosły. Nie wiem na ile to efekt tego, że podbiłem formę maratonem i tlenowo fajnie się biega, a na ile tych dwusetek z przedwczoraj :) ale sam fakt, że byłem w stanie lecieć tempem maratońskim (5:15) przy tętnie <150, napawa optymizmem :) no więc zacząłem 5'45, skończyłem siódmy w 4'41. Fajnie :) jutro trzecie bieganie, może jakieś odcinki T10, albo progowy. Szybsze bieganie się szykuje.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

Kilka dni zleciało, to nadrabiam :) otworzyłem sobie kilka kart z blogami, więc i czytane będzie, ostatnio chwilowy kryzys motywacyjny w robocie, to się mniej chce w jednym miejscu, więc można poczytać w drugim :bum:

Ostatnie wpisy to był pierwszy dość przyzwoity tydzień po maratonie.

Piątek 28.04 2,5 km BS + 9x 600 T5/T10

Noo, to już całkiem zacne bieganie. Niby T10-5/10s miało być, ale nogi chciały więcej, więc szło tempem 4'04->4'10, i zwolnienie nie wynikało z opadnięcia z sił, tylko z powrotu do realizacji założeń treningowych :D bo jak leciałem pierwsze 200m swobodnie, ale o 3-5s za szybko, to zwalniałem i drugie i trzecie kółko już spokojnie. Pierwszy wygrzałem niżej 4'00 :bum: ogólnie wyszło 9, bo tak czułem, że dziesiąty to może być piłowanie, a na to jeszcze nie chciałem pozwalać.

Niedziela 30.04 12 km BS+

Dzieci sprzedane na 3 dni do teściów, to po knajpach z żoną chodziliśmy, ale mnie wywaliła na trening, żebym nie miał syndromu odstawienia :spoczko: jakoś tak ciężko mi się zmusić do biegania 5'40 i wolniej, jak widzę 5'30 i tętno <150. Więc ciutkę szybciej biegłem i tętno ciutkę wyszło poza 150, ale ogólnie całkiem fajne, przyjemne bieganie.

---------------------------
Tu kończymy kwiecień, zamknięty ciut poniżej 170 km, w tym liczę maraton z życiówką :spoczko:
---------------------------

Teraz maj.
1 maja, poniedziałek - tutaj z żonką wpadło 2 km na rowerze - rekreacyjnie, ale swoje przepedałować trzeba było, a ja nienawykły. Tzn. do rowerowania, bo jechaliśmy mniej więcej moją trasą longową.

2 maja, wtorek - w sumie kalka z niedzieli, 12 km w 1:06, 5'24 średnio, ale jak tętno tak fajnie niesko, to żal nie skorzystać ^^

4 maja, czwartek - znów bieżnia, postanowiłem odzyskać na Stravie status lokalnej legendy :bum: tym razem już legitne bieganie, 3 km rowerem na bieżnię, 2 km rozgrzewki i 8x800 T10, a nawet szybciej. Wszystko bardzo przyzwoicie, pod kontrolą, bez piłowania i spinania się. Zacnie to idzie. 800ki wpadały po 4'13->4'10.

5 maja, piątek - znów to samo, tętno nisko, to przyciskam - chyba trzeba będzie mimo wszystko COŚ zwolnić :nienie: ale lubię bieganie po 5'30 BSów i się to regeneruje, więc idę dalej.

7 maja, niedziela - wytrzymałość tempowa specyficzna ;) czy jak zwał tak zwał, ale 4 x 1,6 km w tempie na życiówkę T10, jakieś około 44 minuty, na przerwie 2,5 minuty, a potem, żeby nie piłować piątego, wymyśliłem sobie 2x800 tym tempem na przerwie 1'15. Zacność kolejna, noga fajnie podaje, czy utrzymam tempo na życiówkę na całym dystansie to się zobaczy, ale te 44-44'30 uważam, że jest w zasięgu jak pogoda nie będzie niebiegowa.

8 maja, poniedziałek - znów dyszka, znów żwawo - 5'30. To jest uzależniające, biegnę piątkę poniżej 5'30, tętno poniżej 150. Ok, potem trochę dryfuje i wiem, że raczej powinienem trochę potrzymać je w okolicy <145, nawet za cenę biegania 5'40-5'45, ale to takie fajne tempo :)

10 maja, środa - i wykrakane. Żona od wczoraj do dziś w delegacji, więc ja mam dwa kursy dziennie z dzieciakami do szkoły i przedszkola i z powrotem, plus wtorki po południu basen (oni, ja tym razem z lapkiem na kolanach), położyłem ich o 20:50, a siebie o 00:05, po czym mimo budzika nastawionego na 6:15, mój mózg stwierdził "WSTAAAAJEEEEEEMYYYYY" o 5:10. Normalnie to ja o te godzinie wstawać lubię, ale organizm czuł, że jednak jest zmęczony. A dziś bieżnia w planie. Więc popracowałem dopóki dzieci nie wstały (wiadomości na Teamsach wysyłane o 5:30 łamią ludziom światopogląd :bum: ), a potem na bieżnię. 2 km rozgrzewki i 400ki - planowałem je szybciej bo po 1'23-1'24, ale wychodziły bardziej po 1'27-1'28 na przerwie 200m (około 1'50) w marszu. Miało być 10-12, ale po czwartej stwierdziłem, że to nie dzień na piłowanie, więc dobiłem do ośmiu i zrobiłem kilometr w T10-10s ;) uczciwe 4'12.

Jutro jakiś BS, a w sobotę coś dłuższego, z zakresu 15-21km, zależnie o której wstanę.

A ogólnie powiem Wam, że jestem MEGA zachwycony moim Corosem Pace 2. Ma raczej ciut mniej funkcji (zegarek i apka) niż Garmin 235, ale jako że i tak z nich nie korzystałem w większości, to ja tego nie widzę. Za to bateria! Nie ma to jak wyjść na godzinę treningu, gdzie zegarek melduje '10 procent baterii', wrócić i mieć dalej 6% :) albo po maratonie w niecałe 4h zostaje 74% baterii :) do koronki musiałem się przyzwyczaić, i wolę przyciski Garmina, ale ogólnie jako zegarek i customizacja ekranów - wolę Corosa. I portal www też mam wrażenie lepszy :) ja jestem fanem.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

Przeleciało kilka dni bez pisania, ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że się mała kontuzja przyplątała i ponad tydzień wypadł.

Po optymistycznym ostatnim wpisie z 10.05, gdzie pisałem o tych 400kach w T3, okazało się, że zrobiłem sobie kuku. I co ciekawe, nie bieganiem, tylko piaskiem ;) nie, nie tym co śpiewa. Piaskiem na asfalcie. I to dzień przed tym środowym treningiem. A treningiem pewnie dołożyłem. WWięc w ten felerny wtorek wysiadałem do paczkomatu i na suchym asfalcie pokrytym cieniutką (ale równą ^^) warstewką piasku rozjechały mi się nogi. Serio, jak na filmach, prawie szpagat, a lewa noga która odjechała bardziej jakoś się naciągnęła. I zrobiła się lekko sztywna z przodu obok piszczela, po zewnętrznej, ale nie bolało nic. Wieczorem też nie, i w środę też, to poszedłęm biegać. Ale to sztywnienie to jednak chyba na osiemsetki to za dużo. I od czwartku jakieś przyczepy przy łączeniu z kostką bolały przy chodzeniu i zginaniu stopy, więc o bieganiu nie było mowy. Ja nie Karaś. Więc przerwa. Myślałem, że to będą 2-3 dni, a tu do wtorku nie puszczało. We wtorek poszedłem na basen z dziećmi, one nauka pływania, ja żabka na olimpijskim i przeszło jak ręką odjął. Jakbym wiedział, to bym w czwartek już był na basenie :bum:


18.05, czwartek - piątka na rozruszanie, potem w
20.05 - sobota - dyszka z szybszą końcówką

22.05 - poniedziałek - w tym tygodniu to już chęć podbicia (powrotu?) do formy na sobotę (Bieg Piotrkowską). Więc bieżnia.

Postanowiłem zrobić piramidkę. Przerwy 200m w marszu (ciepło było), a odległości to 200, 400, 600, 800 i 1000, i w dół, 800, 600, 400 i 200. Ogólnie biegałem to w tempie T3/T5, ostatnie 200 w T1. Potem 200m przerwy i pełny kilometr T5/T10. Wyszło 6km przyzwoitej roboty, a nogi prawie jak nowe, mega.
We wtorek basen i 1000m w tłoku, trochę się spompowałem.
24.05 - środa - trening kombinacja. Tutaj wyszedł wczorajszy basen. Wyszedłem i 2 km BSa na rozgrzewkę, a potem plan na progowy, 3x2 km po ~4'40-4'45, ale po lesie. Nooo, tylko jak się zamiast planowanego zacznie po 4'35 i trzyma, bo idzie, to dobrze nie będzie. Pierwsza dwójka poszła, ale ciężej niż bym chciał. Przerwa w marszu 2 minuty. Druga weszła jeszcze szybciej - 4'32->4'29. Po przerwie 1km po 4'29 i odpuściłem, nie chciałem piłować. I dopiero na koniec treningu rozważając czemu tak słabo po poniedziałku przypomniał mi się ten cholerny basen ;) więc postanowiłem olać trening czwartkowy i przenieść na piątek, a w sobotę rura.

Nie wiem czy jestem na PB, ale na to pobiegnę :bum: mam co najmniej 2 ludzi którzy biegną na 45, w tym jeden który zawsze się bliżej 50 kręcił, ale on się w tri bawi, więc inny temat. Dostać w bezpośredniej rywalizacji byłoby głupio, więc jak zaczniemy to pewnie do 5-6 trzymamy balony, i potem decyzja, czy jest w nogach przyspieszyć, czy trzymam i bronię 45 czy krew w piach i umieram :spoczko:

Trasa wydaje się spoko, ostatnie 2-3 lekko z górki, za to 1-2 pod górkę (odwrotność tego co biegniemy na koniec). Start o 19, więc słońce palić nie powinno, prognoza pokazuje 17-18 stopni i bezchmurne niebo. Jeśli mnie ten tydzień nie położył, to te 45, może nawet 44:30 czyli PB jest w zasięgu. Trzymajcie kciuki, po weekendzie będzie relacja :)
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
Awatar użytkownika
sochers
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 3431
Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
Życiówka na 10k: 44:15
Życiówka w maratonie: 3:48:12
Lokalizacja: Woodge aka Uć

Nieprzeczytany post

Jest życiówka na dychę :spoczko:

Tym optymistycznym akcentem mógłbym skończyć wpis, ale to nie byłbym jak :bum: Jak się okazało, byłem na PB nawet z drobnym okładem. A jakby mi ten tydzień nie wypadł, to pewnie 43 z przodu by się pojawiło, ale po kolei.

Po środowym trochę przepalonym pobasenowo treningu, zostawiłem 48h przerwy i wyskoczyłem się rozruszać w piątek. Zrobiłem na pobudzenie secik 6 odcinków na przerwie 2' w marszu, trzy dwusetki i trzy czterysetki, na zmianę. Razem 3,7 km i po pakiet :)

Na bieg planowałem ustawić się z dwoma znajomymi, którzy się na okolice 45 minut szykowali (przynajmniej zacząć). Ostatecznie jeden stanął nie w tej strefie i przytrzymali go i nie gonił zająców, drugiego nie udało się zlokalizować w tłumie. Za to spotkałem (i o dziwo rozpoznał mnie) jednego biegacza, który dołączył do naszej grupki na maratonie - potem przyspieszył i ukręcił 3:40. Pogadaliśmy chwilę, ustawiłem się 2 metry w bok i metr za zającami na 10k (błąd jak się okazało), odpalam muzę na słuchawkach (pierwszy raz od dawna z muzą na zawodach) i czekam na wystrzał startera.

Okazało się, że teoretycznie nieduża odległość miedzy mna a pace'ami po starcie w tłoku rozciągnęła się do 10-12 metrów. Pierwsze 2-3 jak się okazało kilometry pod górkę. Ja ruszyłem żwawo, żeby złapać pace'ów - ale jak się okazało, że mi zegarek pokazuje chwilowe tempo na poziomie 4'15-4'20 to stwierdziłem, że zobaczę czy nie przekłamuje i zamiast doganiać pace'ów na pierwszym pod górkę, złapię ich później. Na szczęście zdecydowana większość ludzi nie pomyliła strefy i mijania i wyprzedzania maruderów praktycznie nie było/

I tak pierwszy kaem parę metrów przez znacznikiem piknął 4'25 (uczciwego biegu), ale nie na totalnym luzie. Strava pokazuje tu 10m up. Drugi kilometr podobnie, 4'23, 8m up na pierwszych 600m, potem wypłaszczenie. Biegnę swoje, choć głowa próbuje podpowiadać, że trochę za ciężko jak na drugi kaem, a ja nie biegnę po 4'15 mimo wszystko.

Trzeci 4'24., 9m up. A ja odległość do zająców mam wciąż taką samą, 10-15 metrów. Na szczęście nie wieje, oprócz paru podmuchów, biegniemy w cieniu, jest ok. Ale że wziąłem 250 ml wody to tu złapię łyk, tu się poleję pod czapkę.

Odgoniłem myśli o zbliżającym się umieraniu, bo trochę za wcześnie na negocjacje z samym sobą ;) Czwarty 4'23. Zające w tej samej odległości, więc w głowie świadomość, że w razie czego będzie nadróbka. Ale co ciekawe, tego kilometra KOMPLETNIE nie pamiętam, zero, musiałem spojrzeć na mapę żeby się upewnić gdzie biegliśmy.

Piąty to rewitalizowane Włókiennicza (przez lata jedna z najgorszych ulic miasta, teraz piękniejąca) i Rewolucji - trochę bruku, a fuj. 4'24 i dwie wiadomości, dobra i zła. Dobra, to to, że trzymam stabilne tempo i że jeszcze nie czuję zbliżającej się bomby, mimo że idę blisko bandy. Zła, to ta, że zaraz podbieg na Piotrkowskiej i że go nie lubię :) c

Poczułem że trochę zwalniam, ale chyba wszyscy tak poczuli, bo praktycznie nikt nie wykorzystał mojej słabości, a i zające się nie oddaliły więcej niż na 5-10 dodatkowych metrów. Szósty pika 4'26, bo mimo wszystko skleiłem jakiegoś gościa i podgoniłem na wypłaszczeniu. Siódmy to efekt poprzedniego i najsłabsze tempo w całym biegu - 4'30. To już ten moment, kiedy głowa dała sygnał, że najgorsze za nami, tempo utrzymane, ciężko, ale bomby nie widać, a dwa ostatnie z górki, więc na bank będzie sub45. Pytanie jaki wynik będzie na mecie.

Ósmy kilometr to ten z nawrotką przy szpitalu WAM - pika 4'27 - DOKŁADNIE w tym samym miejscu w którym na maratonie poczułem, że kończą mi się nogi, ale mentalnie było super, w dodatku zgadałem się chwilę z dwoma pacemakerami z maratonu, którzy prowadzili na 3:45 :) potem odjechali, a ja już mentalnie "byle do zbiegu". Tu co prawda łapie najniższe tempo chwilowe 4'40, ale ogólnie całość idzie ok.

Ponowne wbiegnięcie w Pietrynkę i zbieg, to boost dla nóg (zresztą w oddali zamajaczyła meta), boost który zaskutkował wzrostem tempa w okolice 4'05 :bum: ale trochę zwolniłem i to już nie był temat "czy będzie życiówka?", ale raczej "o ile?" :taktak: :taktak: :taktak: jak dziewiąty piknął 4'18 to udało mi się jeszcze podciągnąć dziesiąty na 4'15 (ale ani jednego ani drugiego nie widziałem w trakcie biegu - skupiłem się na przebieraniu nogami i niewywaleniu się na ryj :bum: ).

Przed metą jeszcze ciutkę przyspieszyłem i wpadłem lapując, zadowolony z !@#$% rozegranego biegu. 44'15, dokładnie taki sam czas w SMSie od orgów. JEST!!!


Trochę analityki:
Tempo pierwszych 5k - 22:05
Tempo drugich 5k - 22:10

Miejsce open 590 na 3819, od połówki straciłem 29 miejsc. Ale co mnie cieszy, to jestem w 15,5% od góry.
M - 539/2510 (21,4%) - więc wyprzedziło mnie tylko (?) 51 kobiet.
M40 - 189/920 (20,5%).

Nice :)
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680

PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
ODPOWIEDZ