ania102 - mój pierwszy maraton
: 22 kwie 2013, 11:00
Witam,
Wczoraj już nie dałam rady niczego napisać. Po biegu szłam jeszcze ok. 3km do domu, bo mieszkam blisko trasy i ulica była zamknięta:-) Resztę dnia spędziłam w łóżku :-D
Na początek parę słów o mnie. Mam 36 lat, męża, dwoje dzieci. Biegam od nieco ponad 2 lat. Wcześniej regularnie pływałam, ale nie jako zawodniczka. Od liceum biegam na biegówkach, ale w ostatnich latach niestety znacznie rzadziej. Od końca października, prawie do końca grudnia chorowałam i nie mogłam niestety biegać.
Po paru miesiącach biegania wystartowałam w kilku biegach na 10km ulicznych i terenowych - najlepszy czas 50 minut (z jakimś ogonkiem sekund;-). Potem był Półmaraton Kampinoski, Półmaraton Warszawski z czasem 1:52:14 i postanowiłam, że przebiegnę maraton. W zasadzie myślałam, żeby podejść do maratonu na 40 urodziny, ale uznałam, że spróbuję już teraz.
Od końca grudnia biegałam zazwyczaj 5x tygodniowo, godzinę, półtorej, robiłam podbiegi, czasem trochę interwałów (ale bez wielkiego spinania się;-). Korzystam z pulsometru, co daje mi jako taki obraz intensywności treningu. Planami treningowymi się nie zajmowałam. Udało mi się uniknąć kontuzji, więc nie miałam przerw. Biegałam i nadal będę biegać dla przyjemności, bez zmuszania się do tego.
Maraton biegło mi się wspaniale. Tempo miałam w zasadzie stałe do ok.38km, gdzie poczułam zmęczenie i trochę zwolniłam. Nie spotkałam się z mityczną ścianą. Nie miałam mroczków przed oczami, nie było mi słabo, nie czułam żadnego bólu, żadnych mdłości, kolek, bólu brzucha. Nie miałam kryzysu, myśli, żeby zejść z trasy, że nie dam rady - wręcz przeciwnie. Piłam na każdym stanowisku odżywiania - opuściłam jeden. Ani przez chwilę nie maszerowałam, z czego jestem bardzo dumna. Nastawiłam się na bieg ciągły, bo obawiałam się spadku tętna i trudności z powrotem na wyższy zakres.
Przed samym startem wciągnęłam gęsty żel energetyczny i trochę wody. Obrzydliwość, ale chyba rzeczywiście pomaga. Potem na trasie wypiłam jeszcze 3 żele nie wymagające popicia - o dziwo smaczne, łatwe do połknięcia, bardzo dobry produkt. Od mniej więcej 25km piłam zamiast wody izotonik.
Na trasie było bardzo ostre słońce, grzało niekiedy niemiłosiernie, do tego miejscami silny wiatr, więc cieszyłam się, że ubrałam krótkie spodenki i koszulkę z jakiegoś specjalnego chłodzącego, bardzo cienkiego materiału. Czapeczki nie miałam, bo nie lubię biegać z czymś na głowie (zimą toleruję opaskę;-) Okulary od słońca były niezbędne, na szczęście nie zapomniałam zabrać. Z gąbek nie korzystałam. Przypięłam pas z kieszonką na żele i chusteczki. Przed startem założyłam jednorazową pelerynę przeciwdeszczową, żeby nie zmarznąć. Potem wyrzuciłam ją do kosza. W ostatniej chwili, minutę przed startem dopadłam do wc. Na trasie nie czułam potrzeby - chociaż biegacze masowo sikali po krzakach. Zważyłam się przed startem i po - waga była dokładnie taka sama, więc się nie odwodniłam, a tego się bardzo bałam, bo przy mojej niskiej wadze podobno o to nietrudno.
Miałam dwa paski z międzyczasami na 4 godziny i na 4.15 - sprawdzałam czas na trasie, ale nie spinałam się jakoś specjalnie, żeby biec ściśle wg niech. Słuchałam swojego ciała. Dobiegłam w 4:12:43:-D 69. w K-30, co bardzo mnie cieszy. Ostatnie kilkadziesiąt metrów przebiegłam sprintem, wyprzedzając jeszcze parę osób, co jak wiadomo dodaje skrzydeł na finiszu;-) Bardzo pomaga doping kibiców na trasie, wszelkie atrakcje z muzyką - życzliwe słowa. Widok moich kochanych dzieciaków i męża na 38km dodał mi sił. Wiedziałam, że już na pewno dobiegnę, że meta niedaleko.
Myślę, że bardziej dał mi w kość Półmaraton Warszawski. Zimny wiatr, więcej ubrań na grzbiecie. W końcówce byłam bardzo zmęczona. Czułam, że mam dosyć. Tutaj wręcz przeciwnie.
Nie dorobiłam się otarć, palce u nóg trochę mnie bolą, kolana i większość mięśni nóg, ale dałam dziś radę odprowadzić córkę o szkoły. Najgorszy był bieg do autobusu. Hahahahahahaha
Maraton jest dla ludzi i da się go przebiec w dobrym stylu nawet nie będąc cyborgiem i herosem. Ważne są wiara we własne siły, czerpanie przyjemności z biegania. Jak się bardzo chce, to można. Nie dajcie sobie wmówić, że to nie dla Was!!! Trening jest niezbędny - reszta jest w głowie.
I naprawdę waga nie ma aż takiego znaczenia. Ja akurat jest chudzielcem, ale przede mną biegły znacznie pulchniejsze osoby. Widziałam też szczupłych panów słaniających się na nogach.
W szkole nienawidziłam biegania. Wszelkie sprawdziany były katorgą. Najgorszy był bieg na 800m - zwykle w ogonie doczłapywałam do mety. Bieg na 50m też był dużym wyzwaniem. Gdyby mi ktoś wtedy wywróżył, że przebiegnę maraton, to bym się śmiała w głos.
Trzymam kciuki za wszystkie przyszłe maratonki. Dacie radę dziewczyny!!!
Wczoraj już nie dałam rady niczego napisać. Po biegu szłam jeszcze ok. 3km do domu, bo mieszkam blisko trasy i ulica była zamknięta:-) Resztę dnia spędziłam w łóżku :-D
Na początek parę słów o mnie. Mam 36 lat, męża, dwoje dzieci. Biegam od nieco ponad 2 lat. Wcześniej regularnie pływałam, ale nie jako zawodniczka. Od liceum biegam na biegówkach, ale w ostatnich latach niestety znacznie rzadziej. Od końca października, prawie do końca grudnia chorowałam i nie mogłam niestety biegać.
Po paru miesiącach biegania wystartowałam w kilku biegach na 10km ulicznych i terenowych - najlepszy czas 50 minut (z jakimś ogonkiem sekund;-). Potem był Półmaraton Kampinoski, Półmaraton Warszawski z czasem 1:52:14 i postanowiłam, że przebiegnę maraton. W zasadzie myślałam, żeby podejść do maratonu na 40 urodziny, ale uznałam, że spróbuję już teraz.
Od końca grudnia biegałam zazwyczaj 5x tygodniowo, godzinę, półtorej, robiłam podbiegi, czasem trochę interwałów (ale bez wielkiego spinania się;-). Korzystam z pulsometru, co daje mi jako taki obraz intensywności treningu. Planami treningowymi się nie zajmowałam. Udało mi się uniknąć kontuzji, więc nie miałam przerw. Biegałam i nadal będę biegać dla przyjemności, bez zmuszania się do tego.
Maraton biegło mi się wspaniale. Tempo miałam w zasadzie stałe do ok.38km, gdzie poczułam zmęczenie i trochę zwolniłam. Nie spotkałam się z mityczną ścianą. Nie miałam mroczków przed oczami, nie było mi słabo, nie czułam żadnego bólu, żadnych mdłości, kolek, bólu brzucha. Nie miałam kryzysu, myśli, żeby zejść z trasy, że nie dam rady - wręcz przeciwnie. Piłam na każdym stanowisku odżywiania - opuściłam jeden. Ani przez chwilę nie maszerowałam, z czego jestem bardzo dumna. Nastawiłam się na bieg ciągły, bo obawiałam się spadku tętna i trudności z powrotem na wyższy zakres.
Przed samym startem wciągnęłam gęsty żel energetyczny i trochę wody. Obrzydliwość, ale chyba rzeczywiście pomaga. Potem na trasie wypiłam jeszcze 3 żele nie wymagające popicia - o dziwo smaczne, łatwe do połknięcia, bardzo dobry produkt. Od mniej więcej 25km piłam zamiast wody izotonik.
Na trasie było bardzo ostre słońce, grzało niekiedy niemiłosiernie, do tego miejscami silny wiatr, więc cieszyłam się, że ubrałam krótkie spodenki i koszulkę z jakiegoś specjalnego chłodzącego, bardzo cienkiego materiału. Czapeczki nie miałam, bo nie lubię biegać z czymś na głowie (zimą toleruję opaskę;-) Okulary od słońca były niezbędne, na szczęście nie zapomniałam zabrać. Z gąbek nie korzystałam. Przypięłam pas z kieszonką na żele i chusteczki. Przed startem założyłam jednorazową pelerynę przeciwdeszczową, żeby nie zmarznąć. Potem wyrzuciłam ją do kosza. W ostatniej chwili, minutę przed startem dopadłam do wc. Na trasie nie czułam potrzeby - chociaż biegacze masowo sikali po krzakach. Zważyłam się przed startem i po - waga była dokładnie taka sama, więc się nie odwodniłam, a tego się bardzo bałam, bo przy mojej niskiej wadze podobno o to nietrudno.
Miałam dwa paski z międzyczasami na 4 godziny i na 4.15 - sprawdzałam czas na trasie, ale nie spinałam się jakoś specjalnie, żeby biec ściśle wg niech. Słuchałam swojego ciała. Dobiegłam w 4:12:43:-D 69. w K-30, co bardzo mnie cieszy. Ostatnie kilkadziesiąt metrów przebiegłam sprintem, wyprzedzając jeszcze parę osób, co jak wiadomo dodaje skrzydeł na finiszu;-) Bardzo pomaga doping kibiców na trasie, wszelkie atrakcje z muzyką - życzliwe słowa. Widok moich kochanych dzieciaków i męża na 38km dodał mi sił. Wiedziałam, że już na pewno dobiegnę, że meta niedaleko.
Myślę, że bardziej dał mi w kość Półmaraton Warszawski. Zimny wiatr, więcej ubrań na grzbiecie. W końcówce byłam bardzo zmęczona. Czułam, że mam dosyć. Tutaj wręcz przeciwnie.
Nie dorobiłam się otarć, palce u nóg trochę mnie bolą, kolana i większość mięśni nóg, ale dałam dziś radę odprowadzić córkę o szkoły. Najgorszy był bieg do autobusu. Hahahahahahaha
Maraton jest dla ludzi i da się go przebiec w dobrym stylu nawet nie będąc cyborgiem i herosem. Ważne są wiara we własne siły, czerpanie przyjemności z biegania. Jak się bardzo chce, to można. Nie dajcie sobie wmówić, że to nie dla Was!!! Trening jest niezbędny - reszta jest w głowie.
I naprawdę waga nie ma aż takiego znaczenia. Ja akurat jest chudzielcem, ale przede mną biegły znacznie pulchniejsze osoby. Widziałam też szczupłych panów słaniających się na nogach.
W szkole nienawidziłam biegania. Wszelkie sprawdziany były katorgą. Najgorszy był bieg na 800m - zwykle w ogonie doczłapywałam do mety. Bieg na 50m też był dużym wyzwaniem. Gdyby mi ktoś wtedy wywróżył, że przebiegnę maraton, to bym się śmiała w głos.
Trzymam kciuki za wszystkie przyszłe maratonki. Dacie radę dziewczyny!!!