Biegająca weganka, czyli początki roślinożercy!
: 13 kwie 2013, 00:05
Witam serdecznie wszystkie Kobitki!
Przedstawię krótko swoją osobę: 22 lata, 170 cm/57kg, weganka od 4 mcy, a od ponad 6 lat wegetarianka.
Ponoć weganie lubią zdrowy tryb życia, zdrowo się odżywiają, a ruch na świeżym powietrzu nie jest im obcy Owszem, jest w tym ziarno prawdy. Ale... u mnie nie do końca tak było. Zawsze chciałam biegać i zawsze przychodziło mi to z ogromnym trudem. Nie miałam z tego żadnej przyjemności, jeno cierpienia. Parę lat temu podejmowałam kilkakrotnie próby biegowe wg różnych programów zamieszczonych na tym portalu. Niestety, najdłuższa trwała 5 tygodni i jak poprzednie - zakończyła się fiaskiem. Bieganie było fe, męczyło, nie sprawiało przyjemności i stresowało dodatkowo!
Cztery miesiące temu podjęłam kolejną ważną decyzję w życiu i postanowiłam przejść na weganizm. Stopniowo zaczęłam zauważać kolejne pozytywne zmiany, wzmocnienie włosów, paznokci, ogólnie lepsze samopoczucie. Cieszyłam się i na tym koniec. Po powrocie z zajęć rozsiadałam się na kanapie z komputerkiem i tak do wieczora. Zwłaszcza ostatnie pół roku, to był jakiś masakryczny przestój. Wstyd mi za siebie, naprawdę...
Trzy dni temu mój chłopak nie wytrzymał. Wjechał mi srogo na ambicje (za dawnych czasów byłam typową sportsmenką, bardzo dobrze wygimnastykowaną i w ogóle), przez co późnym wieczorem zmusił mnie do ruszenie dupska z kanapy. Poszliśmy biegać. Buty biegowe mam od dawna, kurzyły się pięknie. Wyjęłam buty, wyjęłam szok absorbera, rozgrzewka w akademikowym pokoju, poszliśmy. Dystans 3 km - przebiegłam 2,5, przemaszerowałam ok. 400 m. Byłam mocno zaskoczona. Taki kanapowiec jak ja nie powinien przebiec kilometra (kiedyś to było dla mnie nierealne bez dłuższego treningu). Mięśnie dochodziły do siebie dwa kolejne dni, bolały mnie nawet te wzdłuż kręgosłupa!
Dziś rozgrzałam się porządnie, po latach zrobiłam nawet szpagat (tego się chyba nie zapomina, hehe)
Z palcem w nosie przebiegłam 3 km, czas 22 min. Dla mnie to wyczyn. Pierwszy wyczyn biegowy od początków dziejów. Uwierzcie. Mogłam jeździć na rowerze, mogłam przepływać kilometry, mogłam gimnastykować się godzinami, ale bieganie? Nigdy mi nie leżało. Dziś mogłam biec w nieskończoność. Popuściłam wodze fantazji. Zakochałam się jednym słowem. Chcę więc, chcę dalej, chcę szybciej! Nie wiem, czy to ta moja "trawa", czy kie licho, ale poczułam zew i zamierzam to kontynuować.
Podzieliłam się moimi przemyśleniami, uf. Teraz mam nadzieję, że wątek pozwoli mi utrzymać wysoką motywację i będę mogła dzielić się w nim moimi małymi sukcesami i porażkami. Zaś za wszystkie rady będę bardzo, bardzo wdzięczna. Jeszcze raz witam i pozdrawiam wszystkie biegowe Dziewczyny!
Przedstawię krótko swoją osobę: 22 lata, 170 cm/57kg, weganka od 4 mcy, a od ponad 6 lat wegetarianka.
Ponoć weganie lubią zdrowy tryb życia, zdrowo się odżywiają, a ruch na świeżym powietrzu nie jest im obcy Owszem, jest w tym ziarno prawdy. Ale... u mnie nie do końca tak było. Zawsze chciałam biegać i zawsze przychodziło mi to z ogromnym trudem. Nie miałam z tego żadnej przyjemności, jeno cierpienia. Parę lat temu podejmowałam kilkakrotnie próby biegowe wg różnych programów zamieszczonych na tym portalu. Niestety, najdłuższa trwała 5 tygodni i jak poprzednie - zakończyła się fiaskiem. Bieganie było fe, męczyło, nie sprawiało przyjemności i stresowało dodatkowo!
Cztery miesiące temu podjęłam kolejną ważną decyzję w życiu i postanowiłam przejść na weganizm. Stopniowo zaczęłam zauważać kolejne pozytywne zmiany, wzmocnienie włosów, paznokci, ogólnie lepsze samopoczucie. Cieszyłam się i na tym koniec. Po powrocie z zajęć rozsiadałam się na kanapie z komputerkiem i tak do wieczora. Zwłaszcza ostatnie pół roku, to był jakiś masakryczny przestój. Wstyd mi za siebie, naprawdę...
Trzy dni temu mój chłopak nie wytrzymał. Wjechał mi srogo na ambicje (za dawnych czasów byłam typową sportsmenką, bardzo dobrze wygimnastykowaną i w ogóle), przez co późnym wieczorem zmusił mnie do ruszenie dupska z kanapy. Poszliśmy biegać. Buty biegowe mam od dawna, kurzyły się pięknie. Wyjęłam buty, wyjęłam szok absorbera, rozgrzewka w akademikowym pokoju, poszliśmy. Dystans 3 km - przebiegłam 2,5, przemaszerowałam ok. 400 m. Byłam mocno zaskoczona. Taki kanapowiec jak ja nie powinien przebiec kilometra (kiedyś to było dla mnie nierealne bez dłuższego treningu). Mięśnie dochodziły do siebie dwa kolejne dni, bolały mnie nawet te wzdłuż kręgosłupa!
Dziś rozgrzałam się porządnie, po latach zrobiłam nawet szpagat (tego się chyba nie zapomina, hehe)
Z palcem w nosie przebiegłam 3 km, czas 22 min. Dla mnie to wyczyn. Pierwszy wyczyn biegowy od początków dziejów. Uwierzcie. Mogłam jeździć na rowerze, mogłam przepływać kilometry, mogłam gimnastykować się godzinami, ale bieganie? Nigdy mi nie leżało. Dziś mogłam biec w nieskończoność. Popuściłam wodze fantazji. Zakochałam się jednym słowem. Chcę więc, chcę dalej, chcę szybciej! Nie wiem, czy to ta moja "trawa", czy kie licho, ale poczułam zew i zamierzam to kontynuować.
Podzieliłam się moimi przemyśleniami, uf. Teraz mam nadzieję, że wątek pozwoli mi utrzymać wysoką motywację i będę mogła dzielić się w nim moimi małymi sukcesami i porażkami. Zaś za wszystkie rady będę bardzo, bardzo wdzięczna. Jeszcze raz witam i pozdrawiam wszystkie biegowe Dziewczyny!