Relacja z LWC 2003
: 01 mar 2003, 21:46
Relacja z Lion Winter Challange
Wiesław Rusak drużyna „Orzeł Bielik” www.orzelbielik.pl
Jeszcze w 2002 roku postanowiliśmy z moim partnerem, że postaramy się wystartować we wszystkich rajdach przygodowych organizowanych w Polsce w 2003 roku. Pierwszą próba miał być Lion Winter Challenge. W zeszłym roku byłem na tym rajdzie, ale tylko jako obserwator. Jaki był to rajd większość uczestników rajdów przygodowych w Polsce wie doskonale, kilka poważnych błędów organizatorów przyćmiło ocenę tej imprezy? Znam organizatorów tego rajdu i wiedziałem, że wyciągnęli wnioski i tegoroczna impreza będzie udana.
Kilka dni przed rajdem kupiłem sobie nowego „rumaka” Authora Versusa. Cztery treningi na nim dawały mi przekonanie, że nie będzie źle. Naszym celem było dotarcie do mety w czasie założonym przez organizatorów. Nie myśleliśmy o rywalizacji z najlepszymi dla nas ukończenie tego rajdu miało być sukcesem, zwłaszcza po zapoznaniu się z rocznikami zgłoszonych zawodników, byliśmy zdecydowanie najstarszą drużyną, obaj mamy skończone 45 lat.
Po przyjeździe do Gdyni zgłosiliśmy się w sekretariacie zawodów, odebraliśmy materiały i po krótkiej rozmowie z Pawłem Fąferkiem udaliśmy się na noc do wynajętego pokoju w pensjonacie. Minęły dla nas te czasy, kiedy nie ważne było gdzie się śpi. Kawałek podłogi, karimata i śpiwór wyraźnie nam nie leży na kilkanaście godzin przed takim wyzwaniem, jakie zafundowali nam koledzy z Kompasu.
Rano dobre śniadanie ostatnie pakowanie sprzętu i w drogę na start. Na placu przed Urzędem Miasta w Gdyni spotykamy wielu znajomych z Bielika czy innych rajdów. Niestety, ale mimo zgłoszenia nie ma Kiełbasy i Klary, byłem i jestem bardzo ciekawy ich wspólnego startu. Mam nadzieję, że na kolejnej imprezie wystartują razem i pokażą, na co ich stać.
Jeszcze runda honorowa ulicami miasta i lądujemy na plaży gdzie usytuowany jest start ostry. Jak zawsze udziela mi się spore zdenerwowanie przed rozdaniem map tym bardziej, że wraz z partnerem postanowiliśmy, że na tym rajdzie idziemy sami nie oglądając się na innych? Nawigatorem w naszej drużynie jestem ja, ale nie mam zawodniczego doświadczenia w imprezach na orientacje i miałem, co się okazało później uzasadnione obawy.
Wreszcie o 12.30 pada sygnał do startu. Pierwszy odcinek rowerowy to około 45 km odcinka specjalnego po ścieżkach turystycznych w okolicach Gdyni. Odcinek łatwy, jeżeli chodzi o orientację, ale trudny technicznie, wiele podjazdów, które zamieniały się w podejścia z rowerem na plecach, wiele ostrych zjazdów i trudne odcinki płaskie spowodowane rozmiękłymi drogami polnymi. Etap rowerowy kończymy po 5 godzinach jazdy, jest dobrze zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Na przepaku spędzamy 55 minut, robimy sobie gorący posiłek, przebieramy się, dokładnie analizujemy etap pieszy i ruszamy o godz. 18.30. Do PK 9 postanawiamy iść przez Bojan, Głodowo i Wielką Rolę. Po drodze spotykamy jeszcze „gorący” kradziony na części wrak samochodu osobowego, przez chwilę zastanawiam się, co by było gdyby któraś z drużyn trafiła tu na moment, gdy złodzieje rozkręcali ten samochód. Brrry lepiej nie myśleć.
Na PK 9 meldujemy się po 2 godz. i 20 minutach, jesteśmy zadowoleni, przekazujemy informację o wraku a w zamian otrzymujemy informację, że idąc na PK 10 mamy omijać Łężyce, bo tam tubylcy biją naszych. Spotykamy tam także drużynę napieraj.pl i dla zwiększenia bezpieczeństwa postanawiamy iść razem. Wchodzimy w las i idziemy po nie oznakowanej ścieżce rowerowej w kierunku Łężyc. Po kilkudziesięciu minutach spotykamy idących z naprzeciwka drużynę Reytan. Gaweł z napieraj.pl a zwłaszcza jego partner upierają się na marsz dalej na zachód Janek z Reytana chce skręcać i iść inną ścieżką. Popieram Janka a mój partner nie ma zdania polegając na umiejętnościach moich i Gawła. Chwila zastanowienia i pierwszy jak się później okazało nie ostatni błąd w nawigacji. Daję się przekonać partnerowi Gawła i idziemy dalej. Następne kilkadziesiąt minut i lądujemy na przystanku w Łęzycy. Drugi błąd zamiast cofnąć się 50 metrów i ścieżką dotrzeć do drogi za leśniczówką Głodkówko, my ruszamy czerwonym szlakiem chcąc dojść do tej drogi. Po kilkunastu minutach gubimy się całkowicie i przez następną godzinę nie mamy pojęcia gdzie się znajdujemy. Wreszcie dochodzimy do zabudowań na polance i nareszcie wiemy gdzie jesteśmy. Jestem tak wściekły na samego siebie, że odechciewa mi się nawet mówić, a ci, którzy mnie znają wiedzą, że nie zaliczam się do ludzi małomównych. Mimo świadomości popełnionych fatalnych dwóch błędów szybko analizuję sytuację i wrzucam szósty „bieg” i ruszam ostro w kierunku PK 10, jest szansa dotarcia tam przed jego zamknięciem. Po kilkunastu minutach oglądam się za siebie, mój partner ciężko dysząc idzie twardo za mną, napieraj.pl zostaje w tyle.
Wreszcie po ponad czterech godzinach „walki” docieramy do punktu na skraju jeziorka. Minuta przy ognisku i ruszamy dalej na PK 11. Długi nużący odcinek na nasze szczęście bez błędów. Obsługa sędziowska zmęczona i zmarznięta spała twardo w samochodzie. Kilka łyków gorącej czekolady z termosu, dwa kabanosy od mojego partnera i ruszamy dalej. Niestety trzeci błąd, gubimy się trochę w okolicach Koleczkowa ponadto mam problemy z żołądkiem. Robimy małą przerwę na przystanku autobusowym, idę na chwilę tam gdzie król chodził piechotą, zmieniam skarpety i analizuję mapę. Do PK 12 zostało nam 5 km i 64 minuty do zamknięcia punktu. Jestem wykończony ostatnimi godzinami ciągłego nadrabiania straconego czasu. Krzysztof będący do tej pory cały czas za mną wyprzedza mnie i zaczyna truchtem biec dalej. Przez chwilę staram się biec za nim, ale nie daję rady, staję jeszcze bardziej zmęczony. Kolejna próba biegnięcia jest już zdecydowanie lepsza i dłuższa, następna jeszcze lepsza i po 38 minutach jesteśmy na parkingu. Obsługa punktu już prawie spakowana i gotowa do odjazdu. Siadamy na chwilę pod szałasem i dostrzegamy obok ogniska, czajnik elektryczny, zastanawiam się czy już mam zwidy. Jeden z sędziów tłumaczy, że telewizor i agregat schowali już do samochodu. Uśmiechamy się i ruszamy dalej, jest 8.00 a przed nami jeszcze tylko albo aż 14 km do strefy zmian. Krzysztof narzeka na pięty, które ma całe w bąblach dla ułatwienia sobie marszu woli biec truchtem, ja idę szybkim marszem. W strefie zmian jesteśmy kilka minut po 10 rano.
Etap pieszy pokonaliśmy w prawie 17 godz. najdłużej ze wszystkich, którzy dotarli do tego punktu, ale tylko my wiemy z partnerem, że nie było to 49 km jak zapewniał Piotrek Hercog. W naszym wykonaniu było to według późniejszych wyliczeń było około 75 km. Szybko przygotowuję zupę z makaronem i mięsem dla mnie i dla Krzysztofa, który siedział przez długą chwilę nie mogąc się poruszać o własnych siłach. Zadanie specjalne nie nastarcza nam większych problemów i ruszamy na drugi etap rowerowy. Odpoczynek i ciepły posiłek niestety dobrze zrobiły dla mięśni gorzej dla szarych komórek. Jadąc na PK 14 popełniamy kolejny błąd, który kosztował nas stratę kolejnych 30 minut. Chcąc nadrobić stracony czas ruszamy ostro z PK 14 na PK 15 tym bardziej, że wydaje się nam, że dojazd do tego PK jest prosty. Zaczynam odczuwać pieczenie w tylniej części ciała bardzo istotnej podczas jazdy rowerem, niestety stan zapalny jest poważny i bardzo mi to dokucza.
Prawdopodobnie zapatrzeni w prędkość, jaką osiągaliśmy nie kontrolowałem należycie mapy. Po godzinie jazdy lądujemy w Koleczkowie zamiast na drodze do leśniczówki Piekiełko. Nie załamujemy się i ruszamy ostro dalej, od leśniczówki Piekiełko i do PK 15 ryzykujemy sporo jadąc bardzo szybko tym bardziej, że cały czas jedziemy z górki. Przez moment myślę, co by to był gdybym upadł przy tej prędkości? Odrzucam tą myśl, bo kto, jak kto ale nie ja na nowym super sprzęcie? Jeszcze dwie minuty i widzę na drodze dużą bryłę lodu, była to zamarznięta woda z jakiegoś strumyka przecinającego ścieżkę, na nic mój super sprzęt i moje umiejętności jazdy w terenie. Upadek był klasyczny, acz bardzo bolesny i kolorowy, ponieważ na drugi dzień mój prawy półdupek zamienił się w ogromny siniak, nie lepiej było z dłonią i przedramieniem. Pozbierałem się szybko i po chwili jesteśmy, na PK 15.
Wiemy, że jesteśmy w tym momencie ostatnią drużyną, która kontynuuje walkę na trasie. Nie popełniamy błędu i wybieramy szosę pod górkę do Łężyc i dalej w dół na PK 16. Jakie to proste 18 km w niecałą godzinkę, pestka? Jednak nie było to takie proste na podjeździe mam wyraźny kryzys, zwalniam i jadę bardzo wolna. Krzysiek wjeżdża do Łężyc i tam jej posiłek a ja męczę się niemiłosiernie. Po podbiciu kart na PK 16 ruszamy na PK 17, niestety znowu szosa i to 10 km pod górkę, jak ja nienawidzę asfaltu. Mój partner odzyskał siły i cały czas ciągnie nas do przodu. Na PK 17 wpadamy na dwie godziny przed jego zamknięciem, ale i tak już nie ma prawie nikogo. Wszyscy już opuścili strefę zmian razem z naszymi przepakami. Został tylko lekarz i dwaj ludzie z Poszukiwawczego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w tym jego szef jak dobrze pamiętam miał na imię Mirek. Mirek szybko nalewa nam herbatę z termosu i podają ją nam mrugając znacząco okiem, nie wiem, dlaczego i do koga do chwili, gdy pierwszy łyk „herbaty” dociera do żołądka. Rozgrzewa nas ten płyn i dobrze robi na samopoczucie. Jesteśmy ostatni, ale mamy realne szanse zrealizować to, co chcieliśmy, dotrzeć do mety. Jeszcze tylko korzystam z toalety podmywając moją szlachetną pupę aczkolwiek mocno odparzoną i stosuję patent Krzysztofa wkładam między pośladki kawałek papieru toaletowego. Tuż po wejściu na rower doceniam pomysł Krzyśka, jest bosko. Jedziemy dalej, po przejechaniu obwodnicy obok „owczarni” zakładamy czołówki Mikro i jedziemy dalej, robi się szybko ciemno i po chwili widzę, że nie jest to latarka na jazdę rowerową, przynajmniej dla mnie.
Zaczynają się poważne kłopoty, nie mażemy znaleźć ścieżki na PK 18, która powinna być oznakowana, gubimy się kilkakrotnie, wreszcie trafiamy na słabo oznakowane jak na porę nocną podejście i jesteśmy na PK 18. Kolejne zadanie specjalne, most linowy i to z rowerem. Ruszam pierwszy, w połowie drogi sam siebie pytam, co ja tu robię? Zamiast oglądać w fotelu z piwkiem w ręku skoki Małysza to ja tu dobrowolnie i to w dodatku płacąc za to katuję siebie fizycznie i psychicznie. Docieram wreszcie do końca, zdejmuję sprzęt i proszę obsługę o pomoc dla kolegi „Andrzeja”, który jest ledwo dwa miesiące po operacji przepukliny i może mieć problemy. No właśnie, kto idzie ze mną Andrzej czy Krzysiek? Jestem już tak zmęczony, że zapominam, z kim walczę na trasie. Krzysztof mimo moich obaw pokonuje zadanie szybciej ode mnie. Łatwo trafiamy na PK 19 i sprawnie zaliczamy kolejne zadanie specjalne, choć nie mamy żadnego doświadczenia alpinistycznego, jedynie kilka treningów polegających na wchodzeniu i zjazdach przy wykorzystaniu sprzętu alpinistycznego. Szybko zwijamy się i ruszamy na PK 20.
Po dotarciu na PK 20, obsługa przeprasza nas, że nie mają nic do picia, ale oferują sporo jedzenia, dziękujemy i ruszamy dalej. Do PK 21 mamy 10 km i 2 godziny czasu, jestem pewien, że ukończmy ten rajd. Ruszamy ostro na trasę, spokojnie dojeżdżamy do Leśniczówki Golębiewo. Zatrzymujemy się na chwilę nakładam okulary do czytania i analizuję mapę. Trasa prosta 300 metrów za leśniczówką mamy skręcić z drogi na żółty szlak w lewo. Siadamy na rowery i jedziemy, cały czas kapitalna droga w dół, prędkość spora. Coś nam nie gra, ale szkoda zatrzymywać się, taka fajna jazda!!!!!! Niestety po kilku kilometrach widzimy światła i zabudowania, ale nie jest to obwodnica a Sopot Wyścigi!!!! Zamiast skręcić na żółty szlak w lewo ja poprowadziłem nas w prawo do Sopotu. Tak prosty i absurdalny błąd, nie mam słów dla samego siebie.!! Psycha siada nam zupełnie, nie mam sił na powrót do leśniczówki i kontynuowania jazdy, wiemy, że zabraknie nam czasu. Dzwonię do Pawła informując go, że wycofujemy się z rajdu. Ruszamy głównymi ulicami Sopotu i Gdyni do bazy zawodów. Jazda idzie nam rewelacyjnie po kilkunastu minutach jesteśmy obok mety, zatrzymujemy się na chwilę i orientujemy się, że z tego miejsca mamy 2 km do PK 21, można byłoby jechać dalej i na 100% wyrobić się w czasie, ja jednak już wcześnie zadzwoniłem do Pawła a on zdjął obsługę PK.
Zrezygnowani docieramy do bazy, jemy gorący posiłek, ładujemy rowery na samochód i jazda do pensjonatu. Rano miła uroczystość zamknięcia rajdu. Już chciałem podejść do mikrofonu i powiedzieć kilka słów o organizacji rajdu, ale właśnie zakończyła się uroczystość i nie zdążyłem. Chciałem jedynie pogratulować i podziękować organizatorom za wspaniale zarganizowaną imprezę. Jako organizator Rajdu Orła Bielika mogę powiedzieć, że organizatorzy pierwszego rajdu w 2003 podnieśli poprzeczkę organizacyjną na bardzo wysoki poziom, serdecznie gratulują im tego. Wsiadamy z Krzysztofem do samochodu i ruszamy do Świnoujścia. Po chwili zaczynamy rozmawiać i wyciągać wnioski. Nie jesteśmy załamani, jesteśmy źli na siebie za błąd na trasie pieszej z PK 9 na PK 10, niestety zaważył on na całym rajdzie, stracone tam godziny i nadwyżka zrobionych kilometrów spowodowały, że nie zrealizowaliśmy celu, nie dotarliśmy do mety. Trudno, nasze plany nie ulegną zmianie i poprawimy się już za miesiąc na Outdoorman'2003. Chcemy ten rajd ukończyć, mam nadzieję, że wystartujemy w takim składzie jak planujemy wystartować w AT 2003.
Kilka słów o nas, jesteśmy z Świnoujścia ja mam 45 lat a mój partner Krzysztof 46. Jesteśmy miłośnikami aktywnego spędzenia naszego życia, siedzenie w domu to nie nasza specjalność. Krzysztof uprawia narciarstwo extremalne, telemarkowe, skialpinizm, paralotniarstwo, windsurfing, biegi i rowerowe eskapady. Natomiast ja specjalizuję się w samotnych długodystansowych wyprawach rowerem, kajakiem i pieszo, ponadto jestem organizatorem Rajdu Orła Bielika.
WiechoR
Wiesław Rusak drużyna „Orzeł Bielik” www.orzelbielik.pl
Jeszcze w 2002 roku postanowiliśmy z moim partnerem, że postaramy się wystartować we wszystkich rajdach przygodowych organizowanych w Polsce w 2003 roku. Pierwszą próba miał być Lion Winter Challenge. W zeszłym roku byłem na tym rajdzie, ale tylko jako obserwator. Jaki był to rajd większość uczestników rajdów przygodowych w Polsce wie doskonale, kilka poważnych błędów organizatorów przyćmiło ocenę tej imprezy? Znam organizatorów tego rajdu i wiedziałem, że wyciągnęli wnioski i tegoroczna impreza będzie udana.
Kilka dni przed rajdem kupiłem sobie nowego „rumaka” Authora Versusa. Cztery treningi na nim dawały mi przekonanie, że nie będzie źle. Naszym celem było dotarcie do mety w czasie założonym przez organizatorów. Nie myśleliśmy o rywalizacji z najlepszymi dla nas ukończenie tego rajdu miało być sukcesem, zwłaszcza po zapoznaniu się z rocznikami zgłoszonych zawodników, byliśmy zdecydowanie najstarszą drużyną, obaj mamy skończone 45 lat.
Po przyjeździe do Gdyni zgłosiliśmy się w sekretariacie zawodów, odebraliśmy materiały i po krótkiej rozmowie z Pawłem Fąferkiem udaliśmy się na noc do wynajętego pokoju w pensjonacie. Minęły dla nas te czasy, kiedy nie ważne było gdzie się śpi. Kawałek podłogi, karimata i śpiwór wyraźnie nam nie leży na kilkanaście godzin przed takim wyzwaniem, jakie zafundowali nam koledzy z Kompasu.
Rano dobre śniadanie ostatnie pakowanie sprzętu i w drogę na start. Na placu przed Urzędem Miasta w Gdyni spotykamy wielu znajomych z Bielika czy innych rajdów. Niestety, ale mimo zgłoszenia nie ma Kiełbasy i Klary, byłem i jestem bardzo ciekawy ich wspólnego startu. Mam nadzieję, że na kolejnej imprezie wystartują razem i pokażą, na co ich stać.
Jeszcze runda honorowa ulicami miasta i lądujemy na plaży gdzie usytuowany jest start ostry. Jak zawsze udziela mi się spore zdenerwowanie przed rozdaniem map tym bardziej, że wraz z partnerem postanowiliśmy, że na tym rajdzie idziemy sami nie oglądając się na innych? Nawigatorem w naszej drużynie jestem ja, ale nie mam zawodniczego doświadczenia w imprezach na orientacje i miałem, co się okazało później uzasadnione obawy.
Wreszcie o 12.30 pada sygnał do startu. Pierwszy odcinek rowerowy to około 45 km odcinka specjalnego po ścieżkach turystycznych w okolicach Gdyni. Odcinek łatwy, jeżeli chodzi o orientację, ale trudny technicznie, wiele podjazdów, które zamieniały się w podejścia z rowerem na plecach, wiele ostrych zjazdów i trudne odcinki płaskie spowodowane rozmiękłymi drogami polnymi. Etap rowerowy kończymy po 5 godzinach jazdy, jest dobrze zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Na przepaku spędzamy 55 minut, robimy sobie gorący posiłek, przebieramy się, dokładnie analizujemy etap pieszy i ruszamy o godz. 18.30. Do PK 9 postanawiamy iść przez Bojan, Głodowo i Wielką Rolę. Po drodze spotykamy jeszcze „gorący” kradziony na części wrak samochodu osobowego, przez chwilę zastanawiam się, co by było gdyby któraś z drużyn trafiła tu na moment, gdy złodzieje rozkręcali ten samochód. Brrry lepiej nie myśleć.
Na PK 9 meldujemy się po 2 godz. i 20 minutach, jesteśmy zadowoleni, przekazujemy informację o wraku a w zamian otrzymujemy informację, że idąc na PK 10 mamy omijać Łężyce, bo tam tubylcy biją naszych. Spotykamy tam także drużynę napieraj.pl i dla zwiększenia bezpieczeństwa postanawiamy iść razem. Wchodzimy w las i idziemy po nie oznakowanej ścieżce rowerowej w kierunku Łężyc. Po kilkudziesięciu minutach spotykamy idących z naprzeciwka drużynę Reytan. Gaweł z napieraj.pl a zwłaszcza jego partner upierają się na marsz dalej na zachód Janek z Reytana chce skręcać i iść inną ścieżką. Popieram Janka a mój partner nie ma zdania polegając na umiejętnościach moich i Gawła. Chwila zastanowienia i pierwszy jak się później okazało nie ostatni błąd w nawigacji. Daję się przekonać partnerowi Gawła i idziemy dalej. Następne kilkadziesiąt minut i lądujemy na przystanku w Łęzycy. Drugi błąd zamiast cofnąć się 50 metrów i ścieżką dotrzeć do drogi za leśniczówką Głodkówko, my ruszamy czerwonym szlakiem chcąc dojść do tej drogi. Po kilkunastu minutach gubimy się całkowicie i przez następną godzinę nie mamy pojęcia gdzie się znajdujemy. Wreszcie dochodzimy do zabudowań na polance i nareszcie wiemy gdzie jesteśmy. Jestem tak wściekły na samego siebie, że odechciewa mi się nawet mówić, a ci, którzy mnie znają wiedzą, że nie zaliczam się do ludzi małomównych. Mimo świadomości popełnionych fatalnych dwóch błędów szybko analizuję sytuację i wrzucam szósty „bieg” i ruszam ostro w kierunku PK 10, jest szansa dotarcia tam przed jego zamknięciem. Po kilkunastu minutach oglądam się za siebie, mój partner ciężko dysząc idzie twardo za mną, napieraj.pl zostaje w tyle.
Wreszcie po ponad czterech godzinach „walki” docieramy do punktu na skraju jeziorka. Minuta przy ognisku i ruszamy dalej na PK 11. Długi nużący odcinek na nasze szczęście bez błędów. Obsługa sędziowska zmęczona i zmarznięta spała twardo w samochodzie. Kilka łyków gorącej czekolady z termosu, dwa kabanosy od mojego partnera i ruszamy dalej. Niestety trzeci błąd, gubimy się trochę w okolicach Koleczkowa ponadto mam problemy z żołądkiem. Robimy małą przerwę na przystanku autobusowym, idę na chwilę tam gdzie król chodził piechotą, zmieniam skarpety i analizuję mapę. Do PK 12 zostało nam 5 km i 64 minuty do zamknięcia punktu. Jestem wykończony ostatnimi godzinami ciągłego nadrabiania straconego czasu. Krzysztof będący do tej pory cały czas za mną wyprzedza mnie i zaczyna truchtem biec dalej. Przez chwilę staram się biec za nim, ale nie daję rady, staję jeszcze bardziej zmęczony. Kolejna próba biegnięcia jest już zdecydowanie lepsza i dłuższa, następna jeszcze lepsza i po 38 minutach jesteśmy na parkingu. Obsługa punktu już prawie spakowana i gotowa do odjazdu. Siadamy na chwilę pod szałasem i dostrzegamy obok ogniska, czajnik elektryczny, zastanawiam się czy już mam zwidy. Jeden z sędziów tłumaczy, że telewizor i agregat schowali już do samochodu. Uśmiechamy się i ruszamy dalej, jest 8.00 a przed nami jeszcze tylko albo aż 14 km do strefy zmian. Krzysztof narzeka na pięty, które ma całe w bąblach dla ułatwienia sobie marszu woli biec truchtem, ja idę szybkim marszem. W strefie zmian jesteśmy kilka minut po 10 rano.
Etap pieszy pokonaliśmy w prawie 17 godz. najdłużej ze wszystkich, którzy dotarli do tego punktu, ale tylko my wiemy z partnerem, że nie było to 49 km jak zapewniał Piotrek Hercog. W naszym wykonaniu było to według późniejszych wyliczeń było około 75 km. Szybko przygotowuję zupę z makaronem i mięsem dla mnie i dla Krzysztofa, który siedział przez długą chwilę nie mogąc się poruszać o własnych siłach. Zadanie specjalne nie nastarcza nam większych problemów i ruszamy na drugi etap rowerowy. Odpoczynek i ciepły posiłek niestety dobrze zrobiły dla mięśni gorzej dla szarych komórek. Jadąc na PK 14 popełniamy kolejny błąd, który kosztował nas stratę kolejnych 30 minut. Chcąc nadrobić stracony czas ruszamy ostro z PK 14 na PK 15 tym bardziej, że wydaje się nam, że dojazd do tego PK jest prosty. Zaczynam odczuwać pieczenie w tylniej części ciała bardzo istotnej podczas jazdy rowerem, niestety stan zapalny jest poważny i bardzo mi to dokucza.
Prawdopodobnie zapatrzeni w prędkość, jaką osiągaliśmy nie kontrolowałem należycie mapy. Po godzinie jazdy lądujemy w Koleczkowie zamiast na drodze do leśniczówki Piekiełko. Nie załamujemy się i ruszamy ostro dalej, od leśniczówki Piekiełko i do PK 15 ryzykujemy sporo jadąc bardzo szybko tym bardziej, że cały czas jedziemy z górki. Przez moment myślę, co by to był gdybym upadł przy tej prędkości? Odrzucam tą myśl, bo kto, jak kto ale nie ja na nowym super sprzęcie? Jeszcze dwie minuty i widzę na drodze dużą bryłę lodu, była to zamarznięta woda z jakiegoś strumyka przecinającego ścieżkę, na nic mój super sprzęt i moje umiejętności jazdy w terenie. Upadek był klasyczny, acz bardzo bolesny i kolorowy, ponieważ na drugi dzień mój prawy półdupek zamienił się w ogromny siniak, nie lepiej było z dłonią i przedramieniem. Pozbierałem się szybko i po chwili jesteśmy, na PK 15.
Wiemy, że jesteśmy w tym momencie ostatnią drużyną, która kontynuuje walkę na trasie. Nie popełniamy błędu i wybieramy szosę pod górkę do Łężyc i dalej w dół na PK 16. Jakie to proste 18 km w niecałą godzinkę, pestka? Jednak nie było to takie proste na podjeździe mam wyraźny kryzys, zwalniam i jadę bardzo wolna. Krzysiek wjeżdża do Łężyc i tam jej posiłek a ja męczę się niemiłosiernie. Po podbiciu kart na PK 16 ruszamy na PK 17, niestety znowu szosa i to 10 km pod górkę, jak ja nienawidzę asfaltu. Mój partner odzyskał siły i cały czas ciągnie nas do przodu. Na PK 17 wpadamy na dwie godziny przed jego zamknięciem, ale i tak już nie ma prawie nikogo. Wszyscy już opuścili strefę zmian razem z naszymi przepakami. Został tylko lekarz i dwaj ludzie z Poszukiwawczego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w tym jego szef jak dobrze pamiętam miał na imię Mirek. Mirek szybko nalewa nam herbatę z termosu i podają ją nam mrugając znacząco okiem, nie wiem, dlaczego i do koga do chwili, gdy pierwszy łyk „herbaty” dociera do żołądka. Rozgrzewa nas ten płyn i dobrze robi na samopoczucie. Jesteśmy ostatni, ale mamy realne szanse zrealizować to, co chcieliśmy, dotrzeć do mety. Jeszcze tylko korzystam z toalety podmywając moją szlachetną pupę aczkolwiek mocno odparzoną i stosuję patent Krzysztofa wkładam między pośladki kawałek papieru toaletowego. Tuż po wejściu na rower doceniam pomysł Krzyśka, jest bosko. Jedziemy dalej, po przejechaniu obwodnicy obok „owczarni” zakładamy czołówki Mikro i jedziemy dalej, robi się szybko ciemno i po chwili widzę, że nie jest to latarka na jazdę rowerową, przynajmniej dla mnie.
Zaczynają się poważne kłopoty, nie mażemy znaleźć ścieżki na PK 18, która powinna być oznakowana, gubimy się kilkakrotnie, wreszcie trafiamy na słabo oznakowane jak na porę nocną podejście i jesteśmy na PK 18. Kolejne zadanie specjalne, most linowy i to z rowerem. Ruszam pierwszy, w połowie drogi sam siebie pytam, co ja tu robię? Zamiast oglądać w fotelu z piwkiem w ręku skoki Małysza to ja tu dobrowolnie i to w dodatku płacąc za to katuję siebie fizycznie i psychicznie. Docieram wreszcie do końca, zdejmuję sprzęt i proszę obsługę o pomoc dla kolegi „Andrzeja”, który jest ledwo dwa miesiące po operacji przepukliny i może mieć problemy. No właśnie, kto idzie ze mną Andrzej czy Krzysiek? Jestem już tak zmęczony, że zapominam, z kim walczę na trasie. Krzysztof mimo moich obaw pokonuje zadanie szybciej ode mnie. Łatwo trafiamy na PK 19 i sprawnie zaliczamy kolejne zadanie specjalne, choć nie mamy żadnego doświadczenia alpinistycznego, jedynie kilka treningów polegających na wchodzeniu i zjazdach przy wykorzystaniu sprzętu alpinistycznego. Szybko zwijamy się i ruszamy na PK 20.
Po dotarciu na PK 20, obsługa przeprasza nas, że nie mają nic do picia, ale oferują sporo jedzenia, dziękujemy i ruszamy dalej. Do PK 21 mamy 10 km i 2 godziny czasu, jestem pewien, że ukończmy ten rajd. Ruszamy ostro na trasę, spokojnie dojeżdżamy do Leśniczówki Golębiewo. Zatrzymujemy się na chwilę nakładam okulary do czytania i analizuję mapę. Trasa prosta 300 metrów za leśniczówką mamy skręcić z drogi na żółty szlak w lewo. Siadamy na rowery i jedziemy, cały czas kapitalna droga w dół, prędkość spora. Coś nam nie gra, ale szkoda zatrzymywać się, taka fajna jazda!!!!!! Niestety po kilku kilometrach widzimy światła i zabudowania, ale nie jest to obwodnica a Sopot Wyścigi!!!! Zamiast skręcić na żółty szlak w lewo ja poprowadziłem nas w prawo do Sopotu. Tak prosty i absurdalny błąd, nie mam słów dla samego siebie.!! Psycha siada nam zupełnie, nie mam sił na powrót do leśniczówki i kontynuowania jazdy, wiemy, że zabraknie nam czasu. Dzwonię do Pawła informując go, że wycofujemy się z rajdu. Ruszamy głównymi ulicami Sopotu i Gdyni do bazy zawodów. Jazda idzie nam rewelacyjnie po kilkunastu minutach jesteśmy obok mety, zatrzymujemy się na chwilę i orientujemy się, że z tego miejsca mamy 2 km do PK 21, można byłoby jechać dalej i na 100% wyrobić się w czasie, ja jednak już wcześnie zadzwoniłem do Pawła a on zdjął obsługę PK.
Zrezygnowani docieramy do bazy, jemy gorący posiłek, ładujemy rowery na samochód i jazda do pensjonatu. Rano miła uroczystość zamknięcia rajdu. Już chciałem podejść do mikrofonu i powiedzieć kilka słów o organizacji rajdu, ale właśnie zakończyła się uroczystość i nie zdążyłem. Chciałem jedynie pogratulować i podziękować organizatorom za wspaniale zarganizowaną imprezę. Jako organizator Rajdu Orła Bielika mogę powiedzieć, że organizatorzy pierwszego rajdu w 2003 podnieśli poprzeczkę organizacyjną na bardzo wysoki poziom, serdecznie gratulują im tego. Wsiadamy z Krzysztofem do samochodu i ruszamy do Świnoujścia. Po chwili zaczynamy rozmawiać i wyciągać wnioski. Nie jesteśmy załamani, jesteśmy źli na siebie za błąd na trasie pieszej z PK 9 na PK 10, niestety zaważył on na całym rajdzie, stracone tam godziny i nadwyżka zrobionych kilometrów spowodowały, że nie zrealizowaliśmy celu, nie dotarliśmy do mety. Trudno, nasze plany nie ulegną zmianie i poprawimy się już za miesiąc na Outdoorman'2003. Chcemy ten rajd ukończyć, mam nadzieję, że wystartujemy w takim składzie jak planujemy wystartować w AT 2003.
Kilka słów o nas, jesteśmy z Świnoujścia ja mam 45 lat a mój partner Krzysztof 46. Jesteśmy miłośnikami aktywnego spędzenia naszego życia, siedzenie w domu to nie nasza specjalność. Krzysztof uprawia narciarstwo extremalne, telemarkowe, skialpinizm, paralotniarstwo, windsurfing, biegi i rowerowe eskapady. Natomiast ja specjalizuję się w samotnych długodystansowych wyprawach rowerem, kajakiem i pieszo, ponadto jestem organizatorem Rajdu Orła Bielika.
WiechoR