Marathon des Sables
: 28 paź 2001, 19:48
tu jest treść artykułu + trzy ładne zdjęcia
http://www.rp.pl/dodatki/magazyn_010511 ... n_a_6.html
a poniżej tekst powyższego artykułu (na wypadek gdyby ktoś nie mógł wejść na tę stronę) niestety bez zdjęć.
miłej lektury!
Rzeczpospolita 11.05.01 Nr 19
RELACJA
Pustynia obnaży wszystkie twoje słabości, a odpadali tu już najwięksi biegacze Tekst i zdjęcia: MIECZYSŁAW PAWŁOWICZ
Maraton piasków
Nazwa mówi sama za siebie. Marathon des Sables to po francusku Maraton Piasków. Co roku na początku kwietnia zjeżdżają do Maroka fanatycy biegania w ekstremalnych warunkach. Chociaż na szczytach Atlasu Wysokiego jest jeszcze mnóstwo śniegu, to na saharyjskich równinach można o nim tylko marzyć. Za to nie zabraknie tu upału, piachu i pyłu; zgodnie z nazwą imprezy.
240 KILOMETRÓW. Sam pomysł wydaje się szalony. Tak naprawdę to nie jest jeden maraton, jak sugeruje nazwa. W sumie zawodnicy mają do pokonania w ciągu tygodnia około 240 kilometrów, czyli prawie sześć maratonów. Średnio do przebiegnięcia około 35 kilometrów dziennie, ale w rzeczywistości dystanse liczą od 22 do 82 kilometrów. Jednak prawdziwa trudność polega na tym, że zawodnicy sami niosą cały sprzęt biwakowy: śpiwory, karimaty, kuchenki i żywność. Organizatorzy zapewniają jedynie berberyjskie namioty i wodę. Cztery i pół litra na mecie i jedna półtoralitrowa butelka na każdym punkcie kontrolnym. Mniej więcej co dziesięć kilometrów. Raz dziennie zawodnicy dostają też specjalne tabletki solne.
W tym roku postanowiło zmierzyć się z pustynią 612 osób, a wśród nich Polak Stefan Stefański. Jeszcze dwie godziny przed startem stało na pustkowiu prawdziwe namiotowe miasteczko, jednak zaraz po pobudce Berberowie zwinęli namioty i ruszyli w drogę. Sprawia to doprawdy irracjonalne wrażenie: start znikąd i bieg donikąd. Bo wszystko dookoła, jak okiem sięgnąć, wygląda podobnie i tylko obóz rozbity gdzieś za kolejną wydmą oznacza linię mety. Chociaż też jest dokładnie tak samo rozstawiony jak poprzedniego dnia.
Jedynie pierwszego dnia tłum zawodników ruszył z werwą. Im więcej kilometrów w nogach, tym start wydaje się coraz trudniejszy. Niektórzy od początku nastawiają się jedynie na przejście trasy. Limity czasu są tak wyznaczone, że bez problemu może ją pokonać piechur. Najlepszym tego przykładem jest ekipa Dune d'Espoir, czyli Wydmy Nadziei. Kilkunastoosobowa grupa biegaczy ciągnie dwa specjalnie przygotowane wózki z niepełnosprawnymi dziećmi. Początkowo są oni ostatni w peletonie. Po kilku dniach wyprzedzają jednak tych, którzy zaczęli zbyt ostro i teraz walczą już tylko z piekącym bólem otartych stóp.
W każdej wędrówce, również biegiem, podstawowym problemem jest dobór właściwego obuwia. - Ja wziąłem buty o dwa numery za duże, na wypadek spuchnięć czy otarć - opowiada Stefan. - Ale dobre buty to jedno, a zabezpieczenie przed piachem to drugie. Trzeba być czujnym. Najmniejsze ziarna piachu po paru kilometrach mogą z nóg zrobić krwawą miazgę.
Wizyta w szpitalu polowym po trzecim dniu maratonu na długo pozostawia w pamięci obrazy niemal wojenne. Nie pomagają tu specjalne ochraniacze. Nawet na czarnej hamadzie, pustyni kamienistej, drobinki pyłu potrafią się wcisnąć wszędzie.
{SZALEŃSTWO} Sześć maratonów po piasku z bagażem na karku
ATMOSFERA. Inną przyczyną wycofania się z zawodów są odparzenia i otarciaĂ pleców. Uczestnicy pokonują trasę nawet z kilkunastokilogramowym plecakiem. Plecy niektórych uczestników wyglądają jak po biczowaniu.
Najtrudniejsze są osiemdziesiąt dwa kilometry czwartego etapu. Stefan trafia do czołowej pięćdziesiątki. Ta elita startuje w samo południe, trzy godziny po pozostałych zawodnikach.
- Najważniejsze to utrzymać się teraz w zasięgu wzroku, żeby nie zgubić się na pustyni - mówi Stefan. - Nie wiem, jakim cudem wszedłem do czołowej pięćdziesiątki - opowiada Walijczyk Andrew. - Taktyka na jutro? Spróbuję to przetrwać i się nie zgubić - niemal powtarza słowa Polaka. W zasadzie na tym rajdzie nie ma problemów z orientacją. W zasadzie, bo i tak niewielu czyta w czasie biegu samochodowe "road booki". Tylko czołówka wypatruje znaków w terenie. Reszta biegnie za poprzednikiem. Zmęczenie jest tak duże, że część nie zwraca nawet uwagi, kogo ma przed sobą. Kiedy jednego dnia wszedłem na wzgórze wydmowe, skąd rozpościerał się wspaniały widok na trasę - o dobre 200 metrów od niej - po chwili miałem za sobą cały sznurek zawodników. Przy tym podejściu nie mieli już nawet siły uśmiechnąć się do obiektywu, co nieustannie czynili, kiedy tylko zbliżali się "obcy": dziennikarze lub lekarze. Nic dziwnego. W tym momencie temperatura powietrza dochodziła do 58 stopni Celsjusza.
Wtedy na trasę wystartowała elita. - Gdy się biegnie, to nawet nie jest tak gorąco, pęd wiatru daje trochę ulgi - mówi Stefan. Czołowi biegacze dosyć szybko dogonili maruderów. Wyprzedzając Dune d'Espoir, na chwilę zapomnieli o tym, że się ścigają i przez kilkaset metrów ciągnęli wózki. Szczęśliwe dzieciaki jeszcze kilka dni później bardzo to przeżywały. Między innymi dlatego Marathon des Sables ma tak dużą renomę w świecie biegaczy. Atmosfery, jaka powstaje wśród zawodników w czasie siedmiodniowej walki z upałem i własnymi słabościami, nie spotka się w czasie zwykłych imprez sportowych. Zawiera się tu nawet małżeństwa. Cztery lata temu Włoch Maurizio Bider poznał uroczą Japonkę Akemi Okura. W tym roku na biwaku dyrektor maratonu Patrick Bauer symbolicznie "udzielił" im ślubu, po którym nastąpiło krótkie wesele w namiocie berberyjskim. Następnego dnia parę młodą i gości czekał kolejny etap maratonu.
Tymczasem na trasie najdłuższego etapu robiło się coraz chłodniej. Wydawać by się mogło, że bieg będzie przez to łatwiejszy. Rzeczywiście, temperatura spada poniżej 20 stopni, więc jest przyjemniej. Jednak trzeba wtedy bardziej uważać pod nogi, bo wtedy - jak i nocą - wyłazi wszystko, co się rusza, i nie zawsze jest to przyjazne człowiekowi. - Już po zmroku kilka kroków ode mnie zauważyłem wielkiego skorpiona - opowiada Stefan. - Dopiero wtedy człowiek zdaje sobie sprawę z zagrożenia. Wiadomo też, po co w zestawie pierwszej pomocy jest pompka do odsysania jadu. Na szczęście nikomu ten przyrząd nie był potrzebny. Najbardziej byli narażeni organizatorzy, którzy jako pierwsi przybywali na miejsce biwaków i punktów kontrolnych, bo musieli przeganiać z nielicznych drzew jadowite węże.
Mimo że na najdłuższy etap przeznaczono dwa dni, Marokańczyk Lahcen Ahansal pokonał dystans w czasie poniżej 7 godzin. Miał więc - podobnie jak kilkudziesięciu innych maratończyków - cały dzień na odpoczynek i regenerację. Paradoksalnie, dla niektórych było to trudniejsze niż sam bieg.
Z KALKULATOREM. Czołowi zawodnicy minimalizują swój bagaż do tego stopnia, że nie biorą nawet szczoteczki do zębów, nie mówiąc już o książkach czy walkmanach. Co innego piechurzy. - Myślałam, że muzyka techno doda mi energii - opowiada Brytyjka Shirley Thompson. - Niestety, przez pomyłkę zdałam resztę dysków na bagaż i przez siedem dni skazałam się na muzykę jednego zespołu. Koszmar!
Za to przebojem staje się specjalny utwór Marathonu des Sables. Codziennie rano, pół godziny przed startem, rytmiczne dźwięki rozlegają się z głośników. - Kilka lat temu, kiedy sam brałem udział w maratonie - opowiada Olivier, producent płyty - powstała muzyka inspirowana tradycyjną twórczością berberyjską. Jej rytm stanowi coś pośredniego pomiędzy chodem wielbłąda a krokiem maratończyka.
Im bliżej mety, tym częściej zawodnicy mówią o jedzeniu. Każdy z nich musiał mieć minimum 2000 kalorii na dzień. Wielu z nich miało tylko tyle. Większość zaopatrzyła się na trasę w specjalne batony energetyczne. Żywność liofilizowana, którą trzeba zalać gorącą wodą, stanowi zaś porcje na biwak. Lekka i pożywna wprawdzie, smakuje tak samo, niezależnie od tego, czy jest to kurczak, czy ryba. Stefan: - Swoje porcje wyliczałem z kalkulatorem. Dobrze, że polowa stołówka dla dziennikarzy i obsługi maratonu jest w przeciwnym końcu obozu niż namioty uczestników maratonu i nie czuję stamtąd zapachów.
Wiatr potrafi czasem nieźle dmuchnąć. W przypadku burzy piaskowej zachowaj spokój i zatrzymaj się - poucza instrukcja dla zawodników - wcześniej czy później burza się skończy i wtedy bez problemu znajdziesz szlak. Na szczęście burze nie były silne i niebezpieczne, choć w nocy dały nieźle w kość zawodnikom. Namioty berberyjskie, uszyte z worków po kawie z Wybrzeża Kości Słoniowej, to płachty wsparte na żerdziach. Gdy zrywa się silny wiatr, brakuje dobrej osłony. Czasem pojawiają się małe tornada. Nie wyrządzają one wielkiej krzywdy, ale potrafią porwać na przykład karimatę i wyrzucić ją kilkaset metrów dalej. Po kilku dniach zmagań z pustynią zapiaszczone aparaty fotograficzne czy walkmany odmawiają współpracy. Wtedy triumfują ci, którzy zapakowali do plecaka tradycyjną, drukowaną książkę.
Na mecie Patrick każdemu wręcza medal, serdecznie całuje i ściska. Nieważne, czy zająłeś pierwsze, czy pięćsetne miejsce. Wzruszenie wyciska łzy największym twardzielom. - Jestem szczęśliwy, że dotarłem do mety - mówi Albert z Kanady. - Ale za rok mnie tu na pewno nie będzie - dodaje z uśmiechem. Jadę na Borneo, tam jest trochę wilgotniej. Inny uczestnik dodaje: - Marathon des Sables? To jak spacer po supermarkecie. Wybierzcie się na Desert Cup do Jordanii. Tam jest 180 km, ale non stop.
{OSIEMNASTY} Stefan Stefański: instruktor alpinizmu, współwłaściciel szkoły wspinaczkowej W Pionie, uczestnik rajdów ekspedycyjnych, m.in. Eco Challenge, Salomon X-Adventure. Decyzję o starcie podjął po ukończeniu górskiego Postmaratonu w Davos (78 km po Alpach). Lubię biegać długie dystanse, zwłaszcza w przepięknej scenerii - napisał w ankiecie przed Maratonem Piasków. Przygotowywał się do niego, biegając w podwarszawskim Lesie Kabackim.
- Brakuje mi jeszcze wytrzymałości, po 50 km biegu tracę siły, co szczególnie było widoczne na najdłuższym "etapie prawdy". Najpierw chciałem go ukończyć i być w pierwszej setce, potem, żeby nie wypaść z pięćdziesiątki.
Stefan ukończył Marathon des Sables na doskonałym 18. miejscu, poruszając się ze średnią prędkością 8,88 km na godzinę.
http://www.rp.pl/dodatki/magazyn_010511 ... n_a_6.html
a poniżej tekst powyższego artykułu (na wypadek gdyby ktoś nie mógł wejść na tę stronę) niestety bez zdjęć.
miłej lektury!
Rzeczpospolita 11.05.01 Nr 19
RELACJA
Pustynia obnaży wszystkie twoje słabości, a odpadali tu już najwięksi biegacze Tekst i zdjęcia: MIECZYSŁAW PAWŁOWICZ
Maraton piasków
Nazwa mówi sama za siebie. Marathon des Sables to po francusku Maraton Piasków. Co roku na początku kwietnia zjeżdżają do Maroka fanatycy biegania w ekstremalnych warunkach. Chociaż na szczytach Atlasu Wysokiego jest jeszcze mnóstwo śniegu, to na saharyjskich równinach można o nim tylko marzyć. Za to nie zabraknie tu upału, piachu i pyłu; zgodnie z nazwą imprezy.
240 KILOMETRÓW. Sam pomysł wydaje się szalony. Tak naprawdę to nie jest jeden maraton, jak sugeruje nazwa. W sumie zawodnicy mają do pokonania w ciągu tygodnia około 240 kilometrów, czyli prawie sześć maratonów. Średnio do przebiegnięcia około 35 kilometrów dziennie, ale w rzeczywistości dystanse liczą od 22 do 82 kilometrów. Jednak prawdziwa trudność polega na tym, że zawodnicy sami niosą cały sprzęt biwakowy: śpiwory, karimaty, kuchenki i żywność. Organizatorzy zapewniają jedynie berberyjskie namioty i wodę. Cztery i pół litra na mecie i jedna półtoralitrowa butelka na każdym punkcie kontrolnym. Mniej więcej co dziesięć kilometrów. Raz dziennie zawodnicy dostają też specjalne tabletki solne.
W tym roku postanowiło zmierzyć się z pustynią 612 osób, a wśród nich Polak Stefan Stefański. Jeszcze dwie godziny przed startem stało na pustkowiu prawdziwe namiotowe miasteczko, jednak zaraz po pobudce Berberowie zwinęli namioty i ruszyli w drogę. Sprawia to doprawdy irracjonalne wrażenie: start znikąd i bieg donikąd. Bo wszystko dookoła, jak okiem sięgnąć, wygląda podobnie i tylko obóz rozbity gdzieś za kolejną wydmą oznacza linię mety. Chociaż też jest dokładnie tak samo rozstawiony jak poprzedniego dnia.
Jedynie pierwszego dnia tłum zawodników ruszył z werwą. Im więcej kilometrów w nogach, tym start wydaje się coraz trudniejszy. Niektórzy od początku nastawiają się jedynie na przejście trasy. Limity czasu są tak wyznaczone, że bez problemu może ją pokonać piechur. Najlepszym tego przykładem jest ekipa Dune d'Espoir, czyli Wydmy Nadziei. Kilkunastoosobowa grupa biegaczy ciągnie dwa specjalnie przygotowane wózki z niepełnosprawnymi dziećmi. Początkowo są oni ostatni w peletonie. Po kilku dniach wyprzedzają jednak tych, którzy zaczęli zbyt ostro i teraz walczą już tylko z piekącym bólem otartych stóp.
W każdej wędrówce, również biegiem, podstawowym problemem jest dobór właściwego obuwia. - Ja wziąłem buty o dwa numery za duże, na wypadek spuchnięć czy otarć - opowiada Stefan. - Ale dobre buty to jedno, a zabezpieczenie przed piachem to drugie. Trzeba być czujnym. Najmniejsze ziarna piachu po paru kilometrach mogą z nóg zrobić krwawą miazgę.
Wizyta w szpitalu polowym po trzecim dniu maratonu na długo pozostawia w pamięci obrazy niemal wojenne. Nie pomagają tu specjalne ochraniacze. Nawet na czarnej hamadzie, pustyni kamienistej, drobinki pyłu potrafią się wcisnąć wszędzie.
{SZALEŃSTWO} Sześć maratonów po piasku z bagażem na karku
ATMOSFERA. Inną przyczyną wycofania się z zawodów są odparzenia i otarciaĂ pleców. Uczestnicy pokonują trasę nawet z kilkunastokilogramowym plecakiem. Plecy niektórych uczestników wyglądają jak po biczowaniu.
Najtrudniejsze są osiemdziesiąt dwa kilometry czwartego etapu. Stefan trafia do czołowej pięćdziesiątki. Ta elita startuje w samo południe, trzy godziny po pozostałych zawodnikach.
- Najważniejsze to utrzymać się teraz w zasięgu wzroku, żeby nie zgubić się na pustyni - mówi Stefan. - Nie wiem, jakim cudem wszedłem do czołowej pięćdziesiątki - opowiada Walijczyk Andrew. - Taktyka na jutro? Spróbuję to przetrwać i się nie zgubić - niemal powtarza słowa Polaka. W zasadzie na tym rajdzie nie ma problemów z orientacją. W zasadzie, bo i tak niewielu czyta w czasie biegu samochodowe "road booki". Tylko czołówka wypatruje znaków w terenie. Reszta biegnie za poprzednikiem. Zmęczenie jest tak duże, że część nie zwraca nawet uwagi, kogo ma przed sobą. Kiedy jednego dnia wszedłem na wzgórze wydmowe, skąd rozpościerał się wspaniały widok na trasę - o dobre 200 metrów od niej - po chwili miałem za sobą cały sznurek zawodników. Przy tym podejściu nie mieli już nawet siły uśmiechnąć się do obiektywu, co nieustannie czynili, kiedy tylko zbliżali się "obcy": dziennikarze lub lekarze. Nic dziwnego. W tym momencie temperatura powietrza dochodziła do 58 stopni Celsjusza.
Wtedy na trasę wystartowała elita. - Gdy się biegnie, to nawet nie jest tak gorąco, pęd wiatru daje trochę ulgi - mówi Stefan. Czołowi biegacze dosyć szybko dogonili maruderów. Wyprzedzając Dune d'Espoir, na chwilę zapomnieli o tym, że się ścigają i przez kilkaset metrów ciągnęli wózki. Szczęśliwe dzieciaki jeszcze kilka dni później bardzo to przeżywały. Między innymi dlatego Marathon des Sables ma tak dużą renomę w świecie biegaczy. Atmosfery, jaka powstaje wśród zawodników w czasie siedmiodniowej walki z upałem i własnymi słabościami, nie spotka się w czasie zwykłych imprez sportowych. Zawiera się tu nawet małżeństwa. Cztery lata temu Włoch Maurizio Bider poznał uroczą Japonkę Akemi Okura. W tym roku na biwaku dyrektor maratonu Patrick Bauer symbolicznie "udzielił" im ślubu, po którym nastąpiło krótkie wesele w namiocie berberyjskim. Następnego dnia parę młodą i gości czekał kolejny etap maratonu.
Tymczasem na trasie najdłuższego etapu robiło się coraz chłodniej. Wydawać by się mogło, że bieg będzie przez to łatwiejszy. Rzeczywiście, temperatura spada poniżej 20 stopni, więc jest przyjemniej. Jednak trzeba wtedy bardziej uważać pod nogi, bo wtedy - jak i nocą - wyłazi wszystko, co się rusza, i nie zawsze jest to przyjazne człowiekowi. - Już po zmroku kilka kroków ode mnie zauważyłem wielkiego skorpiona - opowiada Stefan. - Dopiero wtedy człowiek zdaje sobie sprawę z zagrożenia. Wiadomo też, po co w zestawie pierwszej pomocy jest pompka do odsysania jadu. Na szczęście nikomu ten przyrząd nie był potrzebny. Najbardziej byli narażeni organizatorzy, którzy jako pierwsi przybywali na miejsce biwaków i punktów kontrolnych, bo musieli przeganiać z nielicznych drzew jadowite węże.
Mimo że na najdłuższy etap przeznaczono dwa dni, Marokańczyk Lahcen Ahansal pokonał dystans w czasie poniżej 7 godzin. Miał więc - podobnie jak kilkudziesięciu innych maratończyków - cały dzień na odpoczynek i regenerację. Paradoksalnie, dla niektórych było to trudniejsze niż sam bieg.
Z KALKULATOREM. Czołowi zawodnicy minimalizują swój bagaż do tego stopnia, że nie biorą nawet szczoteczki do zębów, nie mówiąc już o książkach czy walkmanach. Co innego piechurzy. - Myślałam, że muzyka techno doda mi energii - opowiada Brytyjka Shirley Thompson. - Niestety, przez pomyłkę zdałam resztę dysków na bagaż i przez siedem dni skazałam się na muzykę jednego zespołu. Koszmar!
Za to przebojem staje się specjalny utwór Marathonu des Sables. Codziennie rano, pół godziny przed startem, rytmiczne dźwięki rozlegają się z głośników. - Kilka lat temu, kiedy sam brałem udział w maratonie - opowiada Olivier, producent płyty - powstała muzyka inspirowana tradycyjną twórczością berberyjską. Jej rytm stanowi coś pośredniego pomiędzy chodem wielbłąda a krokiem maratończyka.
Im bliżej mety, tym częściej zawodnicy mówią o jedzeniu. Każdy z nich musiał mieć minimum 2000 kalorii na dzień. Wielu z nich miało tylko tyle. Większość zaopatrzyła się na trasę w specjalne batony energetyczne. Żywność liofilizowana, którą trzeba zalać gorącą wodą, stanowi zaś porcje na biwak. Lekka i pożywna wprawdzie, smakuje tak samo, niezależnie od tego, czy jest to kurczak, czy ryba. Stefan: - Swoje porcje wyliczałem z kalkulatorem. Dobrze, że polowa stołówka dla dziennikarzy i obsługi maratonu jest w przeciwnym końcu obozu niż namioty uczestników maratonu i nie czuję stamtąd zapachów.
Wiatr potrafi czasem nieźle dmuchnąć. W przypadku burzy piaskowej zachowaj spokój i zatrzymaj się - poucza instrukcja dla zawodników - wcześniej czy później burza się skończy i wtedy bez problemu znajdziesz szlak. Na szczęście burze nie były silne i niebezpieczne, choć w nocy dały nieźle w kość zawodnikom. Namioty berberyjskie, uszyte z worków po kawie z Wybrzeża Kości Słoniowej, to płachty wsparte na żerdziach. Gdy zrywa się silny wiatr, brakuje dobrej osłony. Czasem pojawiają się małe tornada. Nie wyrządzają one wielkiej krzywdy, ale potrafią porwać na przykład karimatę i wyrzucić ją kilkaset metrów dalej. Po kilku dniach zmagań z pustynią zapiaszczone aparaty fotograficzne czy walkmany odmawiają współpracy. Wtedy triumfują ci, którzy zapakowali do plecaka tradycyjną, drukowaną książkę.
Na mecie Patrick każdemu wręcza medal, serdecznie całuje i ściska. Nieważne, czy zająłeś pierwsze, czy pięćsetne miejsce. Wzruszenie wyciska łzy największym twardzielom. - Jestem szczęśliwy, że dotarłem do mety - mówi Albert z Kanady. - Ale za rok mnie tu na pewno nie będzie - dodaje z uśmiechem. Jadę na Borneo, tam jest trochę wilgotniej. Inny uczestnik dodaje: - Marathon des Sables? To jak spacer po supermarkecie. Wybierzcie się na Desert Cup do Jordanii. Tam jest 180 km, ale non stop.
{OSIEMNASTY} Stefan Stefański: instruktor alpinizmu, współwłaściciel szkoły wspinaczkowej W Pionie, uczestnik rajdów ekspedycyjnych, m.in. Eco Challenge, Salomon X-Adventure. Decyzję o starcie podjął po ukończeniu górskiego Postmaratonu w Davos (78 km po Alpach). Lubię biegać długie dystanse, zwłaszcza w przepięknej scenerii - napisał w ankiecie przed Maratonem Piasków. Przygotowywał się do niego, biegając w podwarszawskim Lesie Kabackim.
- Brakuje mi jeszcze wytrzymałości, po 50 km biegu tracę siły, co szczególnie było widoczne na najdłuższym "etapie prawdy". Najpierw chciałem go ukończyć i być w pierwszej setce, potem, żeby nie wypaść z pięćdziesiątki.
Stefan ukończył Marathon des Sables na doskonałym 18. miejscu, poruszając się ze średnią prędkością 8,88 km na godzinę.