Dynafit Run Adventure 2016
: 06 maja 2016, 22:08
W długi weekend majowy odbyła się całkiem fajna impreza w Beskidach. Mówię o Dynafit Run Adventure - polecam kolejne edycje tej imprezy. Charakterystyczne jest to, że jest to bieg podzielony na 3 etapy, każdy rozgrywany osobnego dnia. Czy trudniej przebiec 100km za jednym razem czy też w trzech etapach? Nie potrafię odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie, ale powiem kilka słów o moich odczuciach co do DRA.
Impreza jest na pewno kameralna. Na starcie stanęło około 150 osób, na dwóch dystansach. Jakie były powody tak skromnej obsady? Na pewno nie pomaga termin. Każdy kto posiada rodzinę ma sporo obowiązków w długi weekend majowy. Nie pomaga pewnie również stosunkowo wysoka opłata startowa, choć trzeba pamiętać że to trzy starty, a nie jeden. Osobno prowadzona jest klasyfikacja solowa, a osobno w parach. Krótszy dystans to 80km, dłuższy to niemal 120km. Trasy są poprowadzone bardzo malowniczo, stokami Beskidu Śląskiego i Żywieckiego.
Imprezę zacząłem fatalnie - dwa tygodnie przed startem skręciłem nogę. Kostka jak u słonia, krwiak i ból mówiły jasno, że startu nie będzie. Mobilizacja, rehabilitanci, wyłączenie zdrowego rozsądku i oklejenie tape'ami kostki pomogło i postanowiłem na spokojnie przetruchtać zawody. Plan był jasny - w dół biegnę tak wolno, że prawie idę, pod górę walczę nieco mocniej. Pierwszy etap jest najdłuższy - w moim przypadku było to około 45km, 1800m przewyższenia. Biegliśmy z Istebnej w masywie Baraniej Góry. Trasa piękna, dobrze oznakowana, pogoda perfekcyjna - 10/12 stopni i słoneczko. Sielanka byłaby pełna, gdybym mógł biegać w dół, ale nie ma co narzekać - kilka dni wcześniej po schodach chodzić nie mogłem. Drugiego dnia start był z Rycerki i biegliśmy trasą, która częściowo pokrywała się z Chudym Wawrzyńcem (Wielka Racza, Wielka Rycerzowa). Jako, że tydzień wcześniej mocno popadał śnieg, potem dolało deszczem, to ten etap można było śmiało nazwać Mud Adventure - błota było po kolana. Łącznie zrobiliśmy 33km i 1600m w pionie. Ostatni etap to powrót do Istebnej i bieg w masywie Stożka. Tym razem do pokonania było 40km i jakieś 1700m przewyższenia. Na starcie było licytowanie się na kontuzje - każdy opowiadał o czarnych paznokciach, bolących Achillesach, skręconych kostkach i naderwanych mięśniach. Dwa dni walki na górskich trasach dawały znać o sobie. Trasa równie piękna jak w poprzednich dniach. To co mniej mi się podobało, to kilkukilometrowy zbieg po asfalcie po czeskiej stronie. Ten fragment biegło się szybko i strasznie katował kolana. Na tym etapie trochę wreszcie się pościgałem, bo nie było zbiegów terenowych, na których wcześniej potworne baty dostawałem. Dobiegnięcie na metę dało mi ogromną satysfakcję i radość z powodu ukończenia zawodów bez dodatkowej kontuzji.
Podsumowanie.
plusy:
-impreza kameralna, nie było tłoku na trasach
-świetna atmosfera, częściowo dzięki kameralności
-niebanalna formuła trzydniowego biegu
-bardzo ładne i urozmaicone trasy
-dobre oznakowanie tras
minusy:
-brak toalet na starcie drugiego etapu
-dosyć skromne bufety, w trzecim dniu na pierwszym bufecie nie było nawet kubków
-nieszczęśliwy termin
Generalnie polecam. Mam nadzieję, że za rok uda się wystartować jeszcze raz - byle w innym terminie.
Impreza jest na pewno kameralna. Na starcie stanęło około 150 osób, na dwóch dystansach. Jakie były powody tak skromnej obsady? Na pewno nie pomaga termin. Każdy kto posiada rodzinę ma sporo obowiązków w długi weekend majowy. Nie pomaga pewnie również stosunkowo wysoka opłata startowa, choć trzeba pamiętać że to trzy starty, a nie jeden. Osobno prowadzona jest klasyfikacja solowa, a osobno w parach. Krótszy dystans to 80km, dłuższy to niemal 120km. Trasy są poprowadzone bardzo malowniczo, stokami Beskidu Śląskiego i Żywieckiego.
Imprezę zacząłem fatalnie - dwa tygodnie przed startem skręciłem nogę. Kostka jak u słonia, krwiak i ból mówiły jasno, że startu nie będzie. Mobilizacja, rehabilitanci, wyłączenie zdrowego rozsądku i oklejenie tape'ami kostki pomogło i postanowiłem na spokojnie przetruchtać zawody. Plan był jasny - w dół biegnę tak wolno, że prawie idę, pod górę walczę nieco mocniej. Pierwszy etap jest najdłuższy - w moim przypadku było to około 45km, 1800m przewyższenia. Biegliśmy z Istebnej w masywie Baraniej Góry. Trasa piękna, dobrze oznakowana, pogoda perfekcyjna - 10/12 stopni i słoneczko. Sielanka byłaby pełna, gdybym mógł biegać w dół, ale nie ma co narzekać - kilka dni wcześniej po schodach chodzić nie mogłem. Drugiego dnia start był z Rycerki i biegliśmy trasą, która częściowo pokrywała się z Chudym Wawrzyńcem (Wielka Racza, Wielka Rycerzowa). Jako, że tydzień wcześniej mocno popadał śnieg, potem dolało deszczem, to ten etap można było śmiało nazwać Mud Adventure - błota było po kolana. Łącznie zrobiliśmy 33km i 1600m w pionie. Ostatni etap to powrót do Istebnej i bieg w masywie Stożka. Tym razem do pokonania było 40km i jakieś 1700m przewyższenia. Na starcie było licytowanie się na kontuzje - każdy opowiadał o czarnych paznokciach, bolących Achillesach, skręconych kostkach i naderwanych mięśniach. Dwa dni walki na górskich trasach dawały znać o sobie. Trasa równie piękna jak w poprzednich dniach. To co mniej mi się podobało, to kilkukilometrowy zbieg po asfalcie po czeskiej stronie. Ten fragment biegło się szybko i strasznie katował kolana. Na tym etapie trochę wreszcie się pościgałem, bo nie było zbiegów terenowych, na których wcześniej potworne baty dostawałem. Dobiegnięcie na metę dało mi ogromną satysfakcję i radość z powodu ukończenia zawodów bez dodatkowej kontuzji.
Podsumowanie.
plusy:
-impreza kameralna, nie było tłoku na trasach
-świetna atmosfera, częściowo dzięki kameralności
-niebanalna formuła trzydniowego biegu
-bardzo ładne i urozmaicone trasy
-dobre oznakowanie tras
minusy:
-brak toalet na starcie drugiego etapu
-dosyć skromne bufety, w trzecim dniu na pierwszym bufecie nie było nawet kubków
-nieszczęśliwy termin
Generalnie polecam. Mam nadzieję, że za rok uda się wystartować jeszcze raz - byle w innym terminie.