Kuba, uratowałeś moje UTMB.
Dziękuję.
Nie będę się bawił w wymyślanie nowych tekstów, wrzucę to, co powiesiłem na FB (z lekką edycją):
Kilka tygodni temu dotarłem na metę UTMB. Siedziałem tam w środku nocy i tępo gapiłem się w pustkę. Była to ta sama meta, której widok doprowadzał innych zawodników do łez radości. Była to ta sama meta, której nie ujrzało ponad 900 startujących osób, a ponad 1350 ujrzało później ode mnie.
Czułem się obrabowany. Czułem się obrabowany przez Boga, los, przypadek, zbieg okoliczności, mięśnie pleców, nerki i właściwie przez wszystko i wszystkich. Czułem się obrabowany z kilku kwadransów, które miały znaczenie tylko dla jednego człowieka: dla mnie. Siedziałem tam i użalałem się nad sobą udając brak świadomości osiągnięcia niewątpliwego sportowego sukcesu, zarówno w kategoriach czasu jak i zajętego miejsca.
UTMB 2015 to już prehistoria. A ja nadal siedziałem na mecie w Chamonix. Aż do dzisiaj.
Na szczęście zlitował się nade mną pewien człowiek. Ten człowiek podał mi rękę, pomógł mi się podnieść, opuścić w końcu metę i zamknąć za sobą drzwi. Ten człowiek to finisher Lavaredo, UTMB i uczestnik Dynafit Speed Transalp Kuba Krause.
Kilkanaście dni po powrocie z Chamonix wraz ze sponsorem głównym wręczałem Wielkopolskiemu Związkowi Inwalidów Narządu Ruchu symboliczny czek opiewający na kwotę 20 000 zł. Myślałem, że to koniec. Niestety nadal siedziałem na mecie i gapiłem się w pustkę.
Dzięki Kubie Krause moja historia, którą napisałem przede wszystkim dlatego, że próbowałem na wszelkie sposoby gasić ogień mojej wściekłości, wylądowała u redaktora naczelnego bieganie.pl. Dzięki Kubie Krause i poprzez największy krajowy serwis zajmujący się biegactwem ta historia stanie się znana o wiele szerzej. Ale najważniejsze jest to, że we wstępie do mojej opowieści pojawiła się informacja o Wielkopolskim Związku Inwalidów Ruchu i prośba o jego wsparcie.
Kuba powiedział mi kilka ważnych, trafnych słów. Ostatecznie nie jest ważnych tych kilkadziesiąt minut w jedną lub w drugą stronę. Ważne jest to, aby raz na jakiś czas przestać być cynicznym i zapomnieć o szyderze i ironii. Ważne jest to, żeby wychodzić poza konwencje, otwierać innym oczy, wykorzystywać okoliczności i próbować siać ziarno. Nie mamy wpływu na to gdzie i jaki to ziarno da plon, ale z pewnością gdzieś i kiedyś zakiełkuje.
Już nie czuję, że mnie okradziono. Czuję, że zrobiłem dobry interes. Za kilka kwadransów mojego życia, które zgubiłem gdzieś na UTMB walcząc z kontuzją przypuszczającą atak z dość zaskakującego kierunku, kupiłem kolejny niesamowity rozdział barwnej opowieść. Opowieścią tą mogłem się podzielić na spotkaniu, które odbiło się dość głośnym echem. Kupiłem wstrząsające emocje pod koniec trasy, których do tej pory nie znałem i których długo nie zapomnę. Kupiłem możliwość lepszego poznania ludzi, z którzy z dalekich znajomych stali się przyjaciółmi. Kupiłem możliwość napisania tekstu, który w drugim obiegu zaczął żyć swoim własnym życiem i trafił dalej, niż się spodziewałem. Ostatecznie tekst ten zostaje zaprezentowany publicznie. Być może ktoś przeznaczy parę groszy na promowany przeze mnie cel charytatywny. Być może ktoś wpadnie na pomysł zorganizowania podobnej akcji. Być może ktoś przestanie zachwycać się cały dzień swoją łydką i dostrzeże po drugiej stronie ulicy osobę, która porusza się na wózku inwalidzkim. Być może jakiś nieborak, któremu właśnie pakują śruby w kręgosłup, nie uwierzy lekarzom, którzy mówią, że nie może już niczego.
Tak miało być. Wygrywamy wszyscy.
Moje medyczne przygody sprzed kilku lat, kwalifikacje do UTMB, przygotowania, sam start i przede wszystkim finisz oraz akcja charytatywna
http://www.trail168.pl (ostatecznie okazało się, że był to trail170, +/- 10K) to w sportowym, emocjonalnym, towarzyskim i (wielkie słowo!) moralnym wymiarze jedno z najgłębszych, najpełniejszych i najbardziej kompletnych wydarzeń mojego życia. A o kompletność, o ostatni element tej pełnej układanki zadbał Kuba. Gdyby nie on, prawdopodobnie do końca mojego zasranego życia siedziałbym na mecie UTMB i tępo gapił się w pustkę.
Dziękuję bardzo.