Tygodniowy wypad w góry i jego konsekwencje dla biegania
: 08 maja 2006, 13:28
Witam
Zmagam się z pewnym problemem - biegam sobie 15-20 minut (prawie) codziennie rano, ostatnio wznowiłem bieganie po zimowej hibernacji. Chętnie biegałbym więcej, ale muszę jeszcze do roboty zajść:(
Podczas długiego weekendu zafundowałem sobie 6 dni w górach, intensywnie tam zasuwałem pod górkę i z górki; wszystko było pięknie, żadnych zakwasów, bólu, rozwalonego kolana. Wróciłem do domu, dałem sobie jeden dzień odpoczynku, i pieknego poranka wyszedłem sobie pobiegać. Pierwszego dnia nie było źle, wyrobiłem swoją "normę", ale wczoraj i dzisiaj po prostu nie mogłem biegać - strasznie bolały mnie łydki. Dzisiaj biegłem 6 minutek i musiałem sobie dać spokój, w domu ledwo wszedłem po schodach, po kilku minutach mi przeszło. Ból był taki jak przy zakwasach, tyle tylko że żadnych zakwasów nie mam. Nie mam żadnych fizycznych uszkodzeń, nic mnie nie rwie ani nie strzyka, czuję się najnormalniej w świecie - poza momentem, kiedy biegam.
Czy ktoś ma jakieś pojęcie, o co może chodzić? Nie znam się za bardzo na fizjologii, mięśniach czy metabolizmie, ale wydaje mi się to co najmniej dziwne - zastanawiałem się, czy tygodniowy wypad w góry mógł spowodować jakieś mikrouszkodzenia ewentualnie zmiany w mięśniach (przestawienie się na inny rodzaj wysiłku, na pewno wiecie o co mi chodzi).
Z góry dziękuję za odpowiedzi i/lub porady.
Pozdrawiam
Ankuz Mór
Zmagam się z pewnym problemem - biegam sobie 15-20 minut (prawie) codziennie rano, ostatnio wznowiłem bieganie po zimowej hibernacji. Chętnie biegałbym więcej, ale muszę jeszcze do roboty zajść:(
Podczas długiego weekendu zafundowałem sobie 6 dni w górach, intensywnie tam zasuwałem pod górkę i z górki; wszystko było pięknie, żadnych zakwasów, bólu, rozwalonego kolana. Wróciłem do domu, dałem sobie jeden dzień odpoczynku, i pieknego poranka wyszedłem sobie pobiegać. Pierwszego dnia nie było źle, wyrobiłem swoją "normę", ale wczoraj i dzisiaj po prostu nie mogłem biegać - strasznie bolały mnie łydki. Dzisiaj biegłem 6 minutek i musiałem sobie dać spokój, w domu ledwo wszedłem po schodach, po kilku minutach mi przeszło. Ból był taki jak przy zakwasach, tyle tylko że żadnych zakwasów nie mam. Nie mam żadnych fizycznych uszkodzeń, nic mnie nie rwie ani nie strzyka, czuję się najnormalniej w świecie - poza momentem, kiedy biegam.
Czy ktoś ma jakieś pojęcie, o co może chodzić? Nie znam się za bardzo na fizjologii, mięśniach czy metabolizmie, ale wydaje mi się to co najmniej dziwne - zastanawiałem się, czy tygodniowy wypad w góry mógł spowodować jakieś mikrouszkodzenia ewentualnie zmiany w mięśniach (przestawienie się na inny rodzaj wysiłku, na pewno wiecie o co mi chodzi).
Z góry dziękuję za odpowiedzi i/lub porady.
Pozdrawiam
Ankuz Mór