marek84 pisze:Żeby się nie sypać, to by trzeba stopniowo zwiększać ogólny kilometraż i jak dojdziesz bezpiecznie do 180-200km/miesiąc to wtedy powoli wydłużać najdłuższe wybieganie aż osiągnie ono 28-30km. To robota na kilka miesięcy, a nie "z czapki".
Podpisuję się pod tym rozsądnym głosem.
Dyskusja o kilometrażu i długich wybieganiach, to niekończące się prężenie muskułów. Jedni przeginają mówiąc, że tłuką wielkie kilometraże lub o zgrozo długie wybiegania, które trwają po 3 godziny i stanowią nierzadko po 50% albo więcej tygodniowej objętości. A inni z kolei szczycą się tym, że pobiegli maraton z treningu pod 10km.
Ja sam w przygotowaniach do maratonu tylko 4 razy pobiegłem powyżej 20km, w tym 1 to był start kontrolny w półmaratonie. A tak to regularnie kręciłem wybiegania między 15-20, rzadko dłużsZE niż 1,5 godziny.
Na maraton w czasie odpowiadającym półmaratonowi nie wystarczyło, ale za to nie zaliczyłem żadnej kontuzji lub przeciążenia, które zwykle ścigały mnie, gdy za szybko wchodziłem w kilometraż. Danielsowe wybieganie to max 25-30% dystansu tygodniowego traktuję jak świętość, na równi z tym (no to może mniej na równi), by dystans zwiększać o 10% co 4 tygodnie.
Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że trzeba było się wstrzymać z maratonem jeszcze z rok lub dwa, budując z sezonu na zeson adaptację do zwiększonego kilometrażu bez utraty potencjału szybkościowego.
Oznacza to, że gdybym chciał biegać 30-stki, to bym musiał dobić 100km, a na to nie mam ani czasu, ani zdrowia.
Przy małym kilometrażu, gdy nie zdążyliśmy zbudować odpowiedniej bazy przez lata biegania takie 30-stki to masakra jest. WIększe straty niż zyski. Bo po takim treningu to dochodzimy do siebie ponad tydzień i wszelkie jakościowe treningi biorą w łeb. Spalimy kalorie, zmasakrujemy sobie kości i stawy, upewnimy się, że umiemy tak dużo pobiec, ale forma nie wzrośnie proporcjonalnie do wysiłku.
30-stka to nie magiczna pigułka, która połknięta doprowadzi do sukcesu w maratonie. To jedna z jednostek, która samotna może zaszkodzić.