Też przeczytałem i okazało się, że na samym początku jakbym czytał o sobie. Zbliżająca się czterdziecha, czyli ostatni dzwonek żeby coś ze sobą zrobić. Najpierw 2 lata typowego joggingu, 3-5 km bez jakiejkolwiek rywalizacji, chyba że ze sobą. Potem dowiedziałem się, że w pobliskim lesie rozgrywane są zawody na 10 km, wystartowałem. Przy okazji była możliwość kupienia książeczki "Trening biegowy według Jeffa Gallowaya", opracowania Jerzego Kuszakiewicza i Grzegorza Sadowskiego. Prawie 20 lat temu była to dla mnie zupełna nowość, bo o treningu nie wiedziałem praktycznie nic, a dostępnych informacji, poza literaturą fachową było niewiele. Po przeczytaniu broszurki przyszedł mi do głowy pomysł, że skoro przeżyłem 10 km, to być może dałbym radę pokonać trasę maratonu? Ale zamiast szukać trenera, co wtedy nie było jeszcze takie popularne, skorzystałem z planów treningowych, które zawierała książeczka. Plan na pokonanie dystansu maratonu wydał mi się zbyt mało ambitny, więc wybrałem następny, na 4:00, bo nic pośrodku nie było

Na przygotowania miałem 8 miesięcy i trenowałem regularnie wg planu. Na dłuższych dystansach początkowo robiłem przerwy marszowe, ale szybko uznałem, że nie są mi potrzebne. Ponieważ moim planem było tylko pokonanie dystansu, wiec od początku biegłem spokojnym tempem, tak jak na treningach, zupełnie nie patrząc na zegarek. Na metę Maratonu Warszawskiego wbiegłem z wynikiem 03:59:26

(czyżby plan był aż tak precyzyjny?

). Potem stosowałem jeszcze różne plany treningowe, ale do Jeffa Galloweya zawsze czuję duży sentyment, chociaż jego metody w "czystej" postaci nigdy nie stosowałem.