Dieta to podstawa ale mnie np. nie bardzo chce się liczyć kalorii. W związku z tym wywaliłem całkowicie pieczywo, słodkie gazowane napoje, wszelkiego rodzaju przekąski, cukier (na szczęście nigdy nie słodziłem kawy ani herbaty) i słodycze. Makaron (który uwielbiam) max raz na tydzień - mała porcja. Za to jem dużo (bardzo dużo) surowych warzyw i owoców (pomidory, różne sałaty, kapusta, marchewka, papryka, ogórek, jabłka, śliwki, morele - generalnie wszystko co wpadnie mi w ręce) ale też takie które trzeba ugotować czy grillować (cukinie, bakłażany, brokuły, kalafior, ziemniak itp.) . Na śniadanie jem owsiankę. Raz w ciągu dnia zapodaję też mięso (kurczak, wołowina albo ryby) czy jajka.
Jadę tak od stycznia i raczej się przyzwyczaiłem do takiego jedzenia głodny nie chodzę. OK, czasami mam dzień dziecka, czy chwilę słabości więc pozwalam sobie na lody, piwko (u mnie od 2 tygodni jest dzień w dzień 34-38 stopni więc

), czerwone wino, które uwielbiam (uzależnienie? może) ale z UMIAREM. Jak znajomi wyciągają mnie na pizze to się nie wzbraniam, ale raczej nie jem takich rzeczy częściej niż raz na miesiąc (przecież zawsze w knajpie można zamówić sałatkę).
Biegam 4 razy w tygodniu + jakiś basen tez wpadnie czasami no i ćwiczenia. Średnio niby 18 km na tydzień, ale to dlatego, że na początku nie byłem w stanie przebiec więcej niż 3 km. Teraz wychodzi łącznie około 26 do 30 km tygodniowo. Tym sposobem TADAAAAA: od stycznia zrzuciłem 19 kg (98 ->79 przy 176 cm). No i niby te 79kg to był mój cel

ale jak tak na siebie patrzę w lustrze to jakby to powiedzieć, trzeba to dalej ciągnąć i tyle
I jedna uwaga: czasami waga stawała w miejscu na kilka tygodni, czasami nachodziły mnie wątpliwości typu "po jaką cholerę ja to robię". Wtedy trzeba np. poczytać to forum lub pomyśleć: "cholera, w styczniu po 200 metrach prawie umarłem na zawał a teraz macham po 15 km i czuję się doskonale" - zapewniam że to działa.